Bajeczki i powinszowania/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Estreicher
Tytuł Bajeczki i powinszowania
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


BAJECZKI

I

POWINSZOWANIA







W KRAKOWIE 1904. DRUKARNIA UNIW. JAGIELL.





DRUKOWANO JAKO MANUSKRYPT.





BAJKA O JADWISI.

Tata cukier tłukł w kawały,
Wińcia z ziemi je zbierała,
A gdy upadł kawał mały,
Chaps do pysia i — zjadała.
Próżno tata jej dowodzi:
»Nie gryź cukru, bo zaszkodzi«.
Wińcia chrupie, ani pyta,
Co zje kawał, drugi chwyta.

Czego nadto, to niezdrowo;
Spełniło się Taty słowo.

Wińcia smuci się i żali,
Że ją boli coś i pali
W buzi, gardle, środku brzuszka.
Sama prosi się do łóżka,
Narzekając, że jest chora.

Wtedy Tata jej powiada,
Posyłając po doktora:
»Łakomstwo, to brzydka wada,
Przestrzegałem ciebie nieraz,
Nie słuchałaś, cierp-że teraz.
Za łakomstwo, za obżarstwo,
Leż w łóżeczku, pij lekarstwo.«



JESZCZE O ŁAKOMEJ JADWISI.

Powiem bajeczkę o łakomej córce,
Która jak myszka plądruje w komórce,
A czy słoninkę, czy ziarnko napadła,
Wszystkoby jadła.

To skubła babki, placka okruszynki,
I konfiturkę i jajko i szynki,
Gdy się cichaczem do stołu zakradła,
Wszystkoby jadła.

Buzię wypchała, jakby dwie poduszek,
Wyładowała łakociami brzuszek,
I choć w żołądku szynka nie osiadła,
Jeszczeby jadła.

Ej, ej, łakomcze, brzydka twoja wada,
Zawsze choruje, kto za wiele jada,
Już i siostrzyczkę choroba owładła,
Że nazbyt jadła!

A za chorobą przyjdzie i lekarstwo,
Będziesz narzekać na swoje obżarstwo,
Z płaczem się będziesz do łóżeczka kładła.
Czemum zbyt jadła!

Jadwisia słucha przestrogi milczeniu
I już nie myśli więcej o jedzeniu,
Przeprasza matkę, do nóg jej upadła:
»Nie będę jadła!«



POWINSZOWANIE.

Jeśli słońce ozłoci
Dzień imienin mej cioci,
Niech tak świeci obficie
Przez najdłuższe Twe życie.

A jeżeli wieczorem
Księżyc wyjdzie z swym dworem,
Noc obsiędzie gwiazd złotem,
Pod niebieskim namiotem,
Niech pogodne, jak noce
Światło tobie migoce.

A jeżeli ponura,
We dnie chmura, w noc chmura,
Burzą czarną popsoci,
Dzień imienin mej cioci,
Niechaj chociaż wśród burzy,
Tęcza barwy wynurzy,
Smutną chwilę rozwieje,
Wróżąc pogód nadzieję.

Te w rocznicę imienia
Przyjmij dzisiaj życzenia,
Od siostrzenic we troje,
Wańdzi, Brońci i moje.



BROŃCIA BEKSA.

Krzyk, pisk, wrzask, bek, ryk, kwik, lament!
Co za wrzawa? Co za zamęt?
Kto to płacze? Kto to szlocha?
Ach! to Brońcia, ta pieszczocha!
»Czego płaczesz?« — pyta Mama;
A Bronisia: »Nie wiem sama!
Oto Wińcia niegodziwa,
Małym palcem na mnie kiwa!»
»Nie płacz Brońciu bez przyczyny!»
Rzecze Mama do dzieciny,
Bo gdy z płaczu będziesz chora,
Poślę zaraz po doktora.«
Próżno Mama prosi, łaje,
Brońcia w płaczu nie ustaje,
Na złe wyszły ciągłe beki:
Spuchły oczka, nos, powieki.
Bronisia się w łóżku biedzi,
Bo na oczka nic nie widzi.
Spływa tydzień, drugi spłynął,
I ból oczu nie przeminął.
Dobrzańskiego z czarną brodą,
Do Bronisi łóżka wiodą.
Wyjął pendzel i flaszeczkę,
Wpuścił w oczka kropeleczkę.
Brońcia krzyczy: »Pali, dusi!
Do Anusi! do Mamusi!
Do kucharki! precz doktorze!«
Płacz i lament nie pomoże.
Doktór z oczkiem nie żartował,

Roztwarł gwałtem, lapisował,
Aż dopóki Brońcia mała,
Zupełnie nie przewidziała.
Wtedy to jej mama rzecze:
»Widzisz, jak to boli, piecze!
Chcesz mieć zawsze oczka zdrowe,
Nosek czysty, wolną głowę,
Nie płacz dziecię bez ustanku,
Od wieczora do poranku.«



BAJKA O BROŃCI.

Mama bierze w ręką młotek,
Ciap, ciap, cukier na kawałki.
Brońcia skrada się jak kotek,
Chaps, łaps z ziemi cukier miałki.
Mama krzyknie na rabusia:
»A tuś ptaszku! pfe nieładnie!
Nie rusz cukru, choć upadnie,
Bo pogniewa się Mamusia.«
Nie słuchała Brońcia bury.
Chyłkiem sunie, ani pyta,
Co z papieru zleci z góry,
Chaps do pysia, — chrup i kwita.
Mama prosi raz i wtóry,
Nie skutkują prośby, bury,
Więc małego rozbójnika,
Stawia Mama do kącika.
Stała Brońcia przez godzinę,
Płacz, krzyk, upór nadaremny.
Uznała swą wreszcie winę,
Opuściła kącik ciemny.
Gdy całuje i przeprasza,
Rzecze Mama: »Słuchać trzeba,
To powinność dzieci, wasza,
Bo tak każe Bozia z nieba«.





POWINSZOWANIE DLA MAMY.


WAŃDZIA.

Dla mej mamy ukochanej
Szczerych życzeń mam tysiące
Mam i całus niekłamany
I serduszko kochające.
Wszystko niosę ci w ofierze,
Dane szczerze, przyjmij szczerze.


BROŃCIA.

Każdy śpieszy z winszowaniem,
Wszyscy życzą, ile mogą,

Ten dóbr ziemskich, ów łask w niebie.
Ja całując Mamę drogę,
Powiem z serca, z zaufaniem:
»Tak mnie kochaj, jak ja ciebie.«


JADWISIA.

Gdybym mogła gwiazdki zliczyć,
Ziarnka piasku w bryłce ziemi,
Chciałabym Ci tyle życzyć,
Dni szczęśliwych z dziećmi twemi.
Droga Mamo! niech pogoda,
Życiu Twemu stale świeci.
W niepogodę sił Ci doda,
Czysta miłość Twoich dzieci.
Jak najdłużej bądź nam wzorem,
Przewodniczką w drodze świata,
Byśmy mogły iść Twym torem,
Od dzieciństwa w późne lata.
Bym mogła być Twą pociechą
Była Twoich cnót zwierciadło,
Byś słyszała życzeń echo:
Matki ziarno nie przepadło.



POWINSZOWANIE.

Kiedy wiosna rozwija
Drzew zielone warkocze,
Słońce chmury przebija
Co śnieżyły przeźrocze,
Śle promyki na łany,
By z nich trawkę wydostać,
W nowe szaty przybrany,
Świat przemienia swą postać,
Kiedy ptaszek radośnie,
Wyśpiewuje wesele,
Ja się także ośmielę
Śpiewać, — ale nie wiośnie.
Śpiew poleci do góry
I poniosą go wiatry,
Ponad lasy i chmury,
Tam gdzie Wawel i Tatry.
I z nad Tatrów, z nad Pienin,
Z ponad ziemskiej gdzieś strefy,
Spadnie na dniu imienin,
Pieśń dla Cioci Józefy.
Pieśń życzeniem skończona,
Które z serca mi płynie:
Żyj szczęśliwa i czczona,
Żyj i kochaj Jadwinię!
Niechaj słońca promyczek,
Spędzi zdala cień burzy,
Niech łza oczu nie rosi,
Żyj szczęśliwa! To wtórzy
Serce moich siostrzyczek:
Brońci, Wańdzi i Zosi.





POWINSZOWANIE OD WAŃDZI.

Ci co Mamie sercem bliscy
Winszując Ci, spieszą wszyscy,
Nie ostatnia między niemi
Z życzeniami idę memi.
Ze[1] im Mamo będziesz rada
Serce moje mi powiada.
Serce moje mię nie myli,
Więc czy dziś, czy w każdej chwili,
Gdy mą miłość niosę Mamie,
Mama wierzy, iż nie kłamię,
Ze[2] się nigdy nie rozstaniem,
Ja z mą Mamą, mem kochaniem.





WAŃDZIA I PSZCZOŁA.

Mała Wańdzia u przekupki
Kupowała sobie gruszki.
Koło gruszek, zbite w kupki,
Siadły osy, pszczółki, muszki.
Podoba się Wańdzi pszczółka,
Więc ją goni bez spoczynku,
Pędzi, ściga ją do kółka
Za straganem i po rynku.
Goni — i cap! w lot pochwyca,
We dwa palce pod skrzydełko,
A wtem pszczółka, ta złośnica,
Wańdzi w rączkę pęc! żądełko.
Wańdzia w płacz, że rączka boli —
Na to jej przekupka rzecze:

»Nie duś pszczółek ze swawoli,
Żeś zbroiła, stąd ból piecze.»
Wańdzia z wstydem łzy ociera.
Milcząc, cicho do dom zmyka. —
Tu dopiero zmysły zbiera,
Na przekupkę tak wykrzyka:
»Ty przekupko! gdybym chciała,
Skargę wniosłabym na ciebie!
Już dziś w koziebyś siedziała
I o wodzie i o chlebie.
Siedziałaby, skoro gani
Moją boleść, zamiast szczerze
Pożałować, iż mnie rani
To obrzydłe, straszne zwierzę.«
Gdy gniew Wańdzi nie ostyga,
Gdy jej wtórzą i siostrzyce,
Zosia, Brońcia i Jadwiga,
Gdy i Staś nasrożył lice,
»Nie gniewaj się, rzecze mama,
Pocoś cisła się za stragan
Łapiąc pszczółkę? Winnaś sama —
Doczekałaś słusznie nagan.
Chwytasz pszczółki ze swawoli,
Pszczółka kąsa, bo się broni;
Gdy zaczepiasz, niech cię boli,
Niech Wańdziunia pszczół nie goni.
Choć nabawia pszczółka bólu,
Niech ci ona za wzór świeci,
Jak miód i wosk składać w ulu,
Pszczółka pracy uczy dzieci»
Opisany tu wypadek
Słowo w słowo prawdę mieści.
Krzeszowice tego świadek,
A lat wiele od powieści.





POŻEGNANIE NAUCZYCIELI.

Gdy podróżny wśród zawiei
W noc zbłąkany, bez nadziei,
Zatraconych szuka dróg,
Składa dzięki, gdy w oddali
Ujrzy światło, co się pali,
Które z świtem zsyła Bóg.
Taka dola i młodzieży,
Gdy samopas na świat bieży,
Widząc ciemność — światła chce.
Aż wschodzące w dali zorze,
Rozpromienia światło Boże,
Światłem wiedzy w serce tchnie.
Oświeceni, idziem śmiele,
Dzięki Wam, nauczyciele:
Również światło wiedzie nas.
Zrazu błądząc w cieniach nocy,
Dziś idziemy o swej mocy.
Dojdziem celu, da Bóg! w czas.
Wam zawdzięczam w życia drodze,
Żeście światła wzięli wodze,
Nam wskazali wiedzy świat.
Niech wam stokroć Bóg odpłaci,
Ze[3] się umysł nasz bogaci
Od zarania młodych lat.
Porzucając wasze mury
Pójdziem dalej bliżej góry,
Coraz wyżej naukę wznieść.
Pójdziem w górę, lecz w pamięci,

W odwdzięczeniu, niech się święci,
Dla Was miłość, dla Was cześć.
Z tą miłością mistrze nasi,
Niech się serce nasze krasi,
Gdy wsiadamy w nową łódź.
Żegnaj zacny Dyrektorze,
Profesorzy, szczęść Wam Boże,
Z Wami sercem Wasza młódź!



POWINSZOWANIE OD ANTECZKA.

Choć Anteczek jeszcze mały,
Lecz ma serce duże na to,
Byś się zmieścił w sercu cały
U Anteczka, drogi Tato!
I czy pod noc, czy nad ranem,
Czy w paciorku Boga prosi,
Czy w Wiedniu, czy w Zakopanem,
Anteczek Cię w sercu nosi.
I to serce w dzień świąteczny,
W dzień imienin do Cię bije,
Przyjm więc życzeń głos serdeczny,
I miłość co sercem żyje.
I Janinka, choć niemowa,
Tak do Taty rączką kręci,
Ze[4] choć rzec nie umie słowa,
Imieniny ma w pamięci.
Chciałbym także od Dżimusia
Powinszować Tacie pięknie,
Lecz on w koszu śpi jak trusia
I choć proszę go, nie szczeknie.










  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Że.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Że.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Że.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Że.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Estreicher (starszy).