<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Bajka o Żelaznym Wilku
Podtytuł z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Jan Rembowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Rozejrzał się Król po rozległych polach. Zapuścił swobodnie wzrok w błękitną dal. Rozpoznał znajome lasy, znajome gaje, białe wsie i miasteczka w zielonych ogrodach. Poweselał. Uśmiechnął się, białą ręką złotą brodę pogładził, kazał grać muzyce, kazał śpiewać pieśniarzom. Wysunęli się na czoło trębacze, dudarze i gęślarze, buchnęła w niebiosa wesoła piosenka:

Hej!...
Był sobie Król Grzyb,
A u Króla była matula,
Stara Grzybula.
Powiedziała raz Grzybula
Do swego Króla:
»Czas ci znaleźć sobie żonę,«
»Jaką matronę!...«
»Już ci nóżka nadpróchniała,«
»Zmarszczyła się skórka cała«
»I zębów ci brak!«
Na taką mowę
Król schylił głowę,
Aż mu zsunął się na czoło

Kapelusz jak młyńskie koło
I zakrył oczy...
Nieprzyjemna rzecz, gdy się świat mroczy,
Lecz Król ruszyć się nie może,
Stoi cichutko, nieboże,
I wzdycha sobie:
Jak ja to zrobię, matulu,
Jak ja to zrobię?!
Wszakże trudy to niezmierne
Znaleźć serce czułe, wierne,
Wszakże dla tego potrzeba
Obejść pół ziemi i nieba!
A ty znasz mą dolę biedną,
Że mam tylko nóżkę jedną!
Więc w taką daleką drogę
Ja się wybierać nie mogę...
Oj, nie mogę!...
Nie mogę...

Dźwięczne echo niosło daleko po rozłogach słowa piosenki. Zasłyszawszy ją, wieśniacy wołali:
— Król jedzie!
Porzucali w polu robotę i biegli tłumnie ku wysadzonemu topolami gościńcowi, gdzie migał tęczowy korowód królewskiego orszaku. Stali smutni, spracowani, obdarci przy rowach, zdjąwszy z kudłatych łbów czapki, i w milczeniu przyglądali się cudnemu widziadłu postrojonych, sytych, błyszczących koni i ludzi.
Król znów się zasępił:
— Dla czego tacy nieweseli?... Dla czego nic nie mówią, nie śmieją się? O nic nie proszą?... Dla czego mają odzież w łachmanach i wychudłe twarze?... — spytał Król jednego z przybocznych rycerzy.
— Nie wiem, Miłościwy Panie!... Są to ludzie Wielkiego Strażnika. W orszaku znajduje się jego brat młodszy! — odrzekł ostrożnie pytany.
— Przywołać go!
Chrzęszcząc zbroją, podjechał dumny rycerz.
— Dla czego ludzie tutejsi tacy zmarnowani!?...
— Najwięcej ucierpieli od postoju wojsk... Mieszkają najbliżej zamku...
Król brwi zmarszczył.
— Przecież zabroniłem rabunków i nadużyć, kazałem za wszystko płacić!... — odrzekł chmurnie i głowę od rycerza odwrócił.
— Król płaci, pan zabiera!... Na to przecie są panowie!... — zachichotał Bączuś. — Nie od postoju wojsk, Wasza Królewska Mość, a od poborów pana swego mają te chłopy takie dziury i taką chudość... Hej, podchodźcie, chamy, jęknijcie!... Otwórzcie dzioby, gawrony!... Zdaleka widzę, że z waszych ślepiów wygląda zakuta w miedź pięść szlachetnego rycerza!... Cóż nie idziecie, głuptasy!... — wołał wesołek na chłopów, potrząsając grzechotką. — Oni się poprawią, Najjaśniejszy Panie, i utyją i dziury załatają, gdyż nie są tacy głupi, jak myślałem!... Milczą, bo wiedzą, że Króla raz na rok zobaczą, a pańskiego ekonoma z batem codzień!...
— Tak, tak!... — szepnął Król z rozżaleniem. — Dawniej mieli łatwiejszy do mnie dostęp! Ale ja temu zaradzę! — dodał, podnosząc głowę i spoglądając ostro na dworzan i rycerzy.
Zaraz w pierwszym mieście wysłał na rynek heroldów i kazał ogłosić, że kto poniósł krzywdę, kto ma skargę, kto szuka sprawiedliwości i obrony przed uciskiem, niech się zgłasza na ratusz, gdzie on, Król, będzie osobiście sądy sprawował. Gruchnęła wieść po okolicy i napłynęły ogromne tłumy biedaków, pokrzywdzonych i poteranych przez życie, mnoga ilość powaśnionego rycerstwa, kłócącego się ze sobą rodzeństwa oraz innych nieszczęśliwców. Wiele pracy miał Król, aby wszystko to, co mówili, rozpoznać, fałsz od prawdy oddzielić i wyrok sprawiedliwy wydać. A że najwięcej było chłopów, skarżących się na rycerzy, że ciągną z nich niezmierne pobory pieniędzmi i robocizną za dzierżawę ziemi, więc musiał Król i panów ściągać przed swe oblicze.
— Długotrwałe pogotowie wojenne wymagało zdwojonych wydatków... Dużo ludzi musieliśmy oderwać od pracy w polu... Stąd obciążenie!... Wszystkim ciężko! — tłumaczyli się panowie.
— Ale przecież wojsko już dawno wróciło do domów!...
— Tak, ale zostały... długi!...
Król kiwał głową, kiwał głową Bączuś, siedzący na stopniach tronu — ale nic wymyślić nie mogli. Pozornie rycerze mieli rację...
— Miłościwy panie... — prosili znowu chłopi. — To prawda — wojna była!... My gotowiśmy rycerzom płacić za obronę kraju, za to, że krew swą za nas wszystkich przelewają... Ale niechże wiemy raz na zawsze, ile płacić mamy... A to u każdego co innego i coraz to inaczej mówią!... Zabierają dobytek, bydło i zboże, kiedy najpotrzebniejsze... Nie pytają, przychodzą i biorą, pachołkowie zaś dla siebie jeszcze przybierają... Daremne skargi!...
Myślał Król, po nocach nie sypiał, głowił się, jak złemu zapobiec.
— Cóż, Bączusiu, poczniemy? Jaką radę mi dasz, stary poczciwcze?!... — pytał żartobliwie, wypoczywając po całodziennych sądach w głębokim fotelu.
— Trudno, Miłościwy Panie, coś poradzić: żrą się ludziska jak wilki!...
— Właśnie: jak wilki!... — żywo podchwycił Król. — Dawniej tego nie było, dopiero od tego czasu! — Wszystkich pozarażało obrzydliwe Wilczysko. Urwał Król i sposępniał.
— Eh, było i dawniej!... — szepnął Bączuś — Tylko wyrosło! Wszystko wyrosło! Dawniej były małe wilczęta, a teraz duże wilki... Ale i na nich rada się znajdzie!
— Nie mogę, widzisz, naciskać bardzo rycerzy, bo w razie napadu zostanę zupełnie bez przywódców wojska i bez obrony!
— Uzbrój kmieci, Miłościwy Panie!...
Król pogładził brodę.
— Myślałem o tym! — rzekł cicho. — Ale... zaczną się bić z rycerzami... będzie wojna domowa... A wrogowie na to tylko czyhają... W dodatku skąd wziąć naraz tyle nowego oręża, zbroi, miedzi, koni z bojowym rynsztunkiem. — Musieliby się kmiecie uczyć władania bronią, sprawiania szyków, musieliby czas na to tracić, a innych zamiast siebie w pole na robotę posyłać... Więc powstałoby tylko nowe rycerstwo!... Lepiej zrobię to, co w innych krajach, spiszę prawa stałe i ustanowię sądy po grodach!
Bączuś westchnął żałośnie.
— A na sędziów naznaczymy... lisów!...
— Idź precz!... — rozgniewał się Król. — Zgłupiałeś zupełnie! A to, co mówisz, wcale niedowcipne!...
Ale gdy wesołek był już przy drzwiach, zawołał nań Król, żeby wrócił, gdyż nie lubił samotności: opadały go zaraz czarne myśli.
— Cóż, nic nie słyszałeś, wesołku, żadnej wieści — pogłoski z ...zamku? — zapytał poufale.
— Nic, Królu Panie, nic!
— Dziwna rzecz: kazałem sobie często przysyłać wiadomości, a tu nic, od tak dawna nic a nic!
— To i lepiej! Musi się im tam niezgorzej powodzić, skoro nie dają znać...
— A co jeżeli ich... już niema!...
— Skądże znowu!?... Pan Tatura zapewne niebardzo cię, Królu, miłuje, ale tym pilniej strzec będzie zamku, wiedząc, że za byle co zdejmiesz mu głowę!...
— A jednak mię niepokój dręczy!...
— To jutro wyślij gońca z zapytaniem, a dzisiaj... wezwij kapelę, niech gra; niech tańczą dworzany i rycerstwo... Tylko się nie smuć!... Od smutku to myśl cięży. Więc mieszczaństwu na uciechę też każ wytoczyć parę beczek miodu... Hulaj dusza. A tymczasem ja ci, Królu Panie, takiego wywrócę koziołka, że sam zapragniesz fikać!... Patrz!
Stanął nagle Bączuś przed Królem na rękach, podniósł do góry swoje krótkie nóżki, wypiął brzuszek i pomaszerował wesoło ku drzwiom. We drzwiach fiknął zręcznie i zawisł na ogromnej klamce, nogi rozłożył i wyjechał uroczyście za próg na otwierających się podwojach.
— Hej, kapela!... Podczaszowie, stolnicy!... Zastawiajcie stoły, nalewajcie kruże!... Pośpiewajcie, weseli śpiewacy!... Król chce się bawić!
Zapalono pochodnie w przedsionkach, oświecono świecami woskowemi sale grodowego zameczku, gdzie u kasztelana gościł Król, i zawrzała wesoła zabawa. Zadudniały nogi na dębowych i kamiennych posadzkach, buchnęły wesołe, rubaszne okrzyki, żarty i krotochwile. Za stołem, zastawionym jadłem i napojami, zasiadł wsparty na łokciu Król i smutnemi oczami patrzył na swawolącą gromadę. Rej wśród niej wodził opasły Rondel, podczas gdy inni panowie po obu końcach stołu gwarzyli przyciszonym głosem, popijając miód i wino ze złotych i srebrnych dzbanów.
Wesołek podkradał się co jakiś czas do Rondla, wyciągał mu nieznacznie z kieszeni łakocie, pokazywał je zebranym i kładł z wielką powagą do ust...
— Ho!... ho!... ho!... Ha!... ha!... ha!.. — Śmiali się wszyscy.
— Co się stało? — pytał zdziwiony Rondel, zatrzymując się w tańcu.
— Mało, mało!... — beknął Bączuś i oblizał się szeroko.
Zerknął na Króla, ale Król nie uśmiechnął się, może nawet nie widział żartu, zadumany, zapatrzony w daleki, niewidzialny dla nikogo widok.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.