Bajka o lekarzu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bajka o lekarzu |
Pochodzenie | Zwierzenia histeryczki |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Był na świecie raz pewien lekarz, który za cel swego życia postawił sobie bezinteresownie pomagać ludzkości. Czynił to cicho bez rozgłaszania i to w ten sposób, że każdemu pacjentowi mówił: ja jestem lekarzem dla ideji, a nie dla zarobku, sprawia mi wielką radość, gdy pomagam bliźniemu, ocieram łzę niedoli, wnoszę radość w zamian za smutek. Zawsze był gotów w dzień i w nocy na każde zawołanie chorych, nie szczędził zdrowia, by tylko być ciągle na usługi innych. Nieraz zanosił biednym posiłek, lekarstwa, nie rzadko dyskretnie zostawiał datek pieniężny, umieszczał chorych w przytułkach, siedział przy cierpiących nocami, pielęgnował nieuleczalnych i pocieszał zgnębionych. I jakież były jego losy?
Otóż najpierw rzucono się do owego lekarza po porady. Ale, że z dobroci serca zapisywał chorym leki zwykłe i tanie, rychło poczęto o nim mówić, że nic nie umie i leczy jak stara baba. Koledzy zarzucili mu znowu, że dąży w ten sposób specjalną reklamą do rozgłosu. Wielu udawało rozmyślnie chorych, by wyłudzać od owego filantropa datki, nadużywano go w celu wystawiania świadectw, wyrabiania wsparć i robiono z niego narzędzie wyzyskiwania innych. Kradziono mu nieraz z poczekalni książki, obrazy i sprzęty, a w końcu szydzono z niego i poczęto wprost żądać od niego posług i usług przy chorych. Lekarz ów zgorzkniały i rozczarowany nagle raz się zmienił i przeniósł do innego miasta.
Wynajął specjalny apartament, wyznaczył za wizyty u siebie niebywale wysokie honorarjum, przyjmował chorych podług humoru i swego grymasu, niejednokrotnie wyrzucał pacjentów za drzwi, nikomu nic nie robił za darmo! I jakież były dalsze jego losy?
Oto wkrótce osiągnął ogromny rozgłos i praktykę. Ludzie na klęczkach błagali go o poradę. Biedni zbierali ostatni grosz, by jednak móc się leczyć u niego, a każdy zwał go zbawcą, dobroczyńcą ludzkości, dziękował mu w gazetach, sławił jego dobroć, serce i wiedzę, radził go innym, pokazywał jako wzór lekarza-filantropa.
I lekarz ów rychło dorobił się ogromnej fortuny. Wszyscy otaczali go czcią i szacunkiem, został członkiem wielu towarzystw. Obdarzano go godnościami i tytułami i zdawało się, że człowiekowi temu nic chyba do szczęścia już nie brakuje.
Aż nagle... ku zdziwieniu wszystkich odebrał sobie życie! Zostawił testament, a treść jego brzmiała:
Ja niżej podpisany, zdrów na umyśle, odbieram sobie rozmyślnie życie... majątek mój cały ofiarowuję na cele dobroczynne (tu następowało wymienienie pojedynczych fundacji)...
Odbieram sobie życie dlatego, że przekonałem się, że gdy kto ma serce, to mu je zaraz wyrwą z piersi, natomiast kto jest nieszczęśliwy, ten pójdzie właśnie do tego, kto tego serca nie posiada.
Dwoma okresami życia dałem na to dowody.
I w drugim okresie miałem taksamo to serce w piersi, lecz je zakryłem pancerzem pychy i egoizmu, ustawiłem się na piedestale sławy i szczęścia ziemskiego, aureolą tą olśniewałem innych, nie dlatego, by tego chcieć dla siebie, lecz by udowodnić, że wtedy dopiero uzna się mnie za filantropa!
To, co zebrałem pracą, rzucam między nieszczęśliwych z powrotem, lecz daję im to nie jako ten tyran z drugiego okresu mego życia, lecz jako ten cichy, a czynny i skromny filantrop, jakim byłem i jakim zostać chciałem całe życie.
Chciałem nim być, lecz ludzie mi na to niepozwolili i zapewne nie prędko drugiemu na to pozwolą!
Nie zrobiłem nigdy w życiu nikomu nic złego, lecz co mnie boli najwięcej, to przeświadczenie, że niestety zrobiłem więcej dobrego... nie w pierwszej, lecz w drugiej połowie mego życia!