<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Przed wakacjami Dżek umówił się z Peelem, że będą razem siedzieli. Obaj są spokojni i porządni, często nawet wracają razem ze szkoły. Za Dżekiem siedzą: Morris i Czarli. Czarli ma zegarek. Przed nimi usiadł Dik, ale zamienił się z Adamsem, bo woli siedzieć z Harry na pierwszej ławce, a im wszystko jedno. Tylko Garis trochę będzie przeszkadzał, bo lubi się kręcić i rozmawiać podczas lekcji, ale można mu powiedzieć. Zamiast Garisa miał siedzieć Wilson, ale Wilson nie wiedział, że Dik się przesiądzie, a z Dikiem nie chciał siedzieć, bo się raz strasznie pokłócili, i Dik powiedział coś na jego ojca. Dik umie być cichą wodą, i tylko dziewczynki myślą, że takie niewiniątko; bo się nie bije i zawsze porządnie ubrany, uczesany i czysty.
Dżek jest zadowolony ze swego miejsca i z całej szóstki. Rok szkolny zapowiada się dobrze. Nowa pani go nie zna, i Dżek postara się, żeby jej czem znowu nie rozgniewać, jak tamtą. Wtedy był jeszcze mało doświadczonym uczniem, wiec nie wiedział, ale teraz już wie. Pióro też znalazł, i ojciec z pewnością kupi mu scyzoryk, więc już nic nie będzie brakowało. Dżek jest spokojny o siebie. — Dobrze, że Fil siedzi daleko: usiadł z Allanem na ostatniej ławce. A Doris-aniołek siedzi w innym rzędzie zupełnie i można nie mieć z nią nic do czynienia.
Ani przeczuwał Dżek, jakie mu grozi niebezpieczeństwo. Bo paniom się zdaje, że tylko łobuzom zależy na tem, żeby gdzieś siedzieć, żeby nie było widać i żeby mogli dokazywać. A nie wiedzą, że jak człowiek ma przez cały rok z kimś razem siedzieć po cztery godziny dziennie, to musi dobrze się zastanowić, żeby potem nie miał przykrości.
I poco się wtrącać? Jednemu chce pani dogodzić, że niby ma krótki wzrok albo mały, sadza go na pierwszej ławce, a on nienawidzi pierwszej ławki, a inny jest znowu zły, bo zazdrości. I trudno powiedzieć, czy lepiej, żeby łobuzy siedzieli na pierwszej czy na ostatniej ławce, czy razem czy osobno. Allana w zeszłym roku pani aż cztery razy przesadzała, a Fila — nawet trudno policzyć. Oni sobie nic z tego nie robili, tylko innym spokojnym zatruwali życie.
Nawet sami uczniowie mogą się pomylić. Gdyby Dżek znał Czarli tak, jak go później poznał, to wolałby nie korzystać z jego zegarka, byle był daleko. No, ale uczeń lepiej wie, niż pani, gdzie i z kim chce siedzieć.
I coby to było, gdyby pani naprawdę posadziła Dżeka z Allanem? Ile kłótni i skarg, a może i bójki na lekcji, w przerwie i na ulicy. — Pani przesadzi i zapomni, a ty się potem morduj przez całe cztery kwartały.
— Allan, uspokój się, — mówi pani.
— Proszę pani, bo Fil mi przeszkadza.
— Uspokój się, Fil.
— Proszę pani, Allan przeszkadza.
I pani im wierzy; a klasa wie doskonale, że obojgu przeszkadza szkoła, bo woleliby latać po ulicy albo na podwórku, — i żadne przesadzanie nie pomoże, tylko w całej klasie zepsuje porządek. Ale pani wierzy.
— Niech Dżek Fulton siądzie na ostatniej ławce, a ty siądź z Peelem, — mówi pani.
Dżek zaczął powolusieńko zbierać manatki, aż pani powiedziała:
— No, prędzej.
Peel spojrzał na Dżeka ze współczuciem, choć i jemu było niewesoło.
Co robić? Przecież to niemożliwe. Ale spierać się z panią nie będzie.
Fil był odważniejszy:
— Ja nie mogę tam siedzieć — powiada.
— Dlaczego?
— Już ja wiem, dlaczego.
— Więc powiedz, bo i my chcemy wiedzieć.
— Mama nie pozwoliła.
— A skąd mama wiedziała, gdzie ty masz siedzieć?
Klasa przycichła: wszyscy zaciekawieni czekają.
— Proszę pani, doktor zabronił. Koło okna nie mogę. Zarazbym się zaziębił.
I Fil zaczął kaszlać tak, że niektórzy nawet uwierzyli. Pani, rozumie się też uwierzyła i dała spokój. Ale Dżek bał się jeszcze długo.
A na pauzie Fil zaczął skakać i klaskać w ręce:
— A tom panią nabrał dopiero.
Bo w zeszłym roku pani posadziła Sandersa daleko od okna, że niby mizerny i kaszle, a od okna wieje. I Fil w samą porę przypomniał sobie tę bajdę.
Więc siedzi Dżek i myśli o scyzoryku. Najważniejsze — przypomnieć ojcu niby przypadkiem. Naprzykład będą szli tak we dwójkę, Dżek zatrzyma się przed wystawą i powie:
— Patrz, ojczulku, jaki ładny scyzoryk.
Jeżeli ojciec odrazu sobie nie przypomni, Dżek doda po chwili:
— Pytałem się, ile kosztuje: wcale niedrogi.
Może jeszcze powiedzieć, że nauczycielka rysunków jest bardzo surowa i żąda, żeby dobrze temperować ołówki.
Przecież wstyd i nieprzyjemnie przypomnieć wyraźnie:
— Ojciec obiecał kupić scyzoryk.
Może ojciec ma inne ważniejsze wydatki, a przykro mu będzie odmówić. A może się nawet rozgniewa i powie, że go Dżek i tak dużo kosztuje.
Dziwne, że dorośli mają tyle pieniędzy, a zawsze im braknie. Co prawda, duże mają i wydatki.
I dziwnie znalazło się to pióro. Leżało pod szafą koło samej nogi. Mogło tam leżeć i leżeć, i niktby go nie znalazł. Bo wciśnięte było w sam kącik. Całe szczęście, że Dżekowi potoczyła się ołowiana kulka, Dżek machał patykiem pod szafą i zamiast kulki znalazł wreszcie pióro. A kulka znowu wcale nie była pod szafą, a na środku pokoju pod krzesłem.
Jak to różnie giną rzeczy i się znajdują. I żeby nie wiem jak się pilnować, każdy musi coś zgubić. I tak wygląda, jakby ktoś na złość schował, a potem podrzucił. Bo możesz dziesięć razy zaglądać w to samo miejsce i niema, a potem jest nagle tam, gdzieś szukał.
Dżek ma bardzo dużo różnych rzeczy, ale wszystko porządnie ułożone w skrzynce, którą mu ojciec zrobił. Osobno leżą rzeczy, które są często potrzebne i mogą się przydać, osobno takie, do których rzadziej zagląda. Dżek często porządkuje skrzynkę i za każdym razem układa inaczej. Probował różnie. To płaskie rzeczy kładzie na dnie, żeby mniej miejsca zajmowały, a drobiazgi na górze. To znów osobno szkolne rzeczy, osobno różne pamiątki, osobno to, co chętnie zamieni, bo mu niepotrzebne. Podczas układania zawsze się coś nie mieści, albo czegoś za dużo, i wtedy dawał małej Mary.
Mary zawsze jest obecna podczas porządków w skrzynce i zapytuje nieśmiało:
— Czy ci potrzebny ten sznurek, pudełko, papierek?
Dżek mówił: tak albo nie, albo się pytał:
— A do czego chcesz?
Mary mówiła:
— Tak sobie.
Albo:
— Będę się bawiła.
Albo:
— Zrobię coś dla lalki.
Dla lalek wszystko się przyda: one nie są wybredne. I jest tak na świecie, że co niepotrzebne dorosłym, dają dzieciom, starsze dzieci, jeśli nie wiedzą co robić, dają małym, a mali dają lalkom. Przyjemnie bodaj tylko lalce coś podarować i zapytać się:
— Podoba ci się? Jesteś zadowolona?
Dżek bardzo lubi swoją skrzynkę. Żeby się jeszcze zamykała na kluczyk, byłoby lepiej. Przyjemnie wiedzieć, że coś jest zamknięte, i nikt nie otworzy. Czarli ma całą szufladę własną, a klucz nosi na wstążce. Właściwie powinien być na dewizce, bo tylko dziewczynki noszą na tasiemce kluczyki od piórników. Ale Dżek nawet piórnik ma otwarty.
Pewnie i scyzoryka nie dostanie, bo trzeba dać buty do podzelowania, i mama wspominała o nowej czapce.
To przykre, że dzieci tak drogo kosztują. Czarli jest jedynak, więc ma nawet album z markami. A Sandersiaków jest aż pięcioro. I kiedy pani Sanders bije na schodach Robina, sama mówiła:
— Żeby się na śmierć zapracować, i tak na nic nie starczy, jak trzeba pięć żołądków nakarmić.
I powtarzała:
— A masz darmozjadzie, a masz, a masz.
Ciągle mówiła:
— Darmozjadzie.
A przecież Robin zarabia, bo zanim idzie do szkoły, kurjerki roznosi. Widocznie mało zarabia.
Tak rozmyślał Dżek, przepisując wiersz o jaskółce, która uczy swoje małe latać. Właściwie Dżek powinien myśleć o jaskółce. W szkole panie zabraniają myśleć o czem innem i mają słuszność. Bo Dżek się już dwa razy omylił. Ale bardzo trudno myśleć akurat o lekcji, kiedy zupełnie inne rzeczy przychodzą do głowy. Chcesz się zmusić, żeby myśleć o jaskółce i nawet zaczynasz, a tu nagle:
— Szczęśliwe jaskółki, że im butów, ani palta, ani nic nie potrzeba.
I dalej:
— Szkoda, że człowiekowi tyle potrzeba.
I dalej i dalej. Przypomnisz sobie panią Sanders, jak z całej siły biła Robina. I ani się obejrzysz nawet, jak dwa błędy zrobiłeś. A pani mówi:
— Jesteś nieuważny.
I samemu nieprzyjemnie, jak kajet jest pomazany.
Ale co na to poradzić, kiedy często chcesz, a nie możesz?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.