<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



No i wszystko szło świetnie. Wziął rower, który poradził mister Fay. Tylko raz jeden był w reparacji. Pięciu chłopców nauczyło się jeździć z wsiadaniem, z nich jeden jeździ bez rąk. Czterech nie umie jeszcze wsiadać.
Ach, żeby już wyjechać na miasto.
Dżek nie spóźnił ani jednej raty. W pierwszym tygodniu dolar, w drugim dolar i 20 centów (dla równego rachunku). W trzecim tygodniu dolar.
I kooperatywa otrzymuje drugi rower, prawie nowy — z gwarancją. Z gwarancją — to znaczy z zapewnieniem, że się nie zepsuje.
Pierwszego dnia mały głuptas z drugiego oddziału, kiedy Iim jechał, wsadził między szprychy patyk, jedna trochę się wygięła; ale koło się nie scentrowało i mister Fay na poczekaniu poprawił.
Tak, 20 kwietnia — pierwsza rata, 27/IV — druga, 4 maja — trzecia i drugi rower.
Już na drugą ratę pożyczył Dżek 50 centów od ojca Sibleya i 25 centów od pani Parkins, a na trzecią ratę 50 centów od matki Nelly. Ale co to znaczy. Z futballów i dwóch rowerów przez maj i czerwiec powinno wpłynąć 6 dolarów, ze sprzedaży 3 dolary — razem 9; a pozostają jeszcze: lipiec sierpień. Bo pan Fay ma teraz zaufanie do kooperatywy i zapłatę rozłożył na cztery miesiące.
Dżek nie pomylił się w rachunku. Kalkulacja była zupełnie dokładna.
No i w niedzielę dnia 6 czerwca oba rowery skradziono.
Ford i Taylor wzięli rowery na cały dzień na wycieczkę za miasto. Dzień był bardzo upalny, więc się zmęczyli. Postanowili wrócić kolejką. Rowery oddali do wagonu towarowego. Dostali kwit. Kwit zgubili czy też im skradziono, nie wiedzą. A kiedy chcieli odebrać bez kwitu, powiedziano, żeby przyszli jutro, bo był straszny tłok. Ale już w niedzielę magazynier powiedział, że mu się zdaje, że jacyś dwaj panowie je odebrali.
Nazajutrz w komisarjacie powiedzieli, że trzeba było odrazu na stacji zawiadomić policję. Obiecali szukać, ale uprzedzili, że niema nadziei, bo przez noc z niedzieli na poniedziałek i przez pół poniedziałku złodzieje mogli rowery sprzedać, ukryć, przemalować. Nie, — przepadło.
— Proszę na to nie liczyć.
Gdyby chociaż widzieli złodzieja. Ale nie. Chłopcy nie wiedzą nawet, czy zgubili kwit kolejowy, czy im skradziono. A magazynier w tłoku i pośpiechu ani co widział, ani pamięta.
Był to straszny cios dla całego oddziału. Dziewczynki niektóre płakały, chociaż nie jeździły, bo to były męskie rowery. Wszyscy się pytają:
— Co teraz będzie?
Sill żąda zwrotu dwóch centów, które dał w sobotę za dzisiejszą jazdę. Ale nawymyślali mu zaraz, że dokucza głupiemi dwoma centami teraz, kiedy trzeba myśleć, co wogóle robić.
W poniedziałek byli na dworcu kolei i w komisariacie, we wtorek znów na kolei i dwa razy w komisarjacie. A w środę im powiedziano, żeby więcej nie przychodzili, że zawiadomią, jak będzie potrzeba. I rzeczywiście w piątek przyszedł do szkoły milicjant; pytał się Forda, Taylora i Dżeka, coś zapisał na arkuszu. Jeszcze w niedzielę wezwano Dżeka do komisarjatu, pokazano mu stary połamany rower: czy to nie ten.
I koniec.
— Co robić?
Mister Taft zmartwił się tak, jakby jemu rowery skradziono.
— Przyjacielu Fulton, pokaż rachunki. Nie będę ukrywał, że grozi ci bankructwo. Tak, długi twoje wynoszą 11 dolarów 62 centy. Tobie winni są koledzy 94 centy. Więc passywa wynoszą: cztery od dwunastu — osiem, dziewięć od piętnastu sześć. No tak: dziesięć dolarów sześćdziesiąt ośm centów. Pieniędzy nie masz?
— Ani centa.
— To źle. Łatwiej porozumieć się z wierzycielami, jeżeli choć cześć długu można zwrócić. No, tak. A teraz majątek kooperatywy: dwa futballe, trzy pary łyżew, scyzoryki, kajety ołówki — razem mniej więcej 4—5 dolarów. Zbankrutowałeś na sumę 5 dolarów. Tak musisz powiedzieć.
Teraz dopiero mister Taft spojrzał na Dżeka i aż się przestraszył, taki był Dżek blady. Więc zaczął go uspokajać:
— Są przypadki, że policja schwytała złodzieja w dwa tygodnie i w miesiąc po dokonanej kradzieży. Znajdowano skradzione rzeczy, kiedy już wszyscy uważali za przepadłe. Przed piętnastu laty okradziono pewnego jubilera w Bostonie, i też zbankrutował. A potem znaleziono część skradzionych kosztowności w Londynie, część w Wiedniu, a resztę aż w Moskwie. Dziesięć lat temu okradziono największy skład futer; futra w pół roku później znaleziono. Trudno: pożar, kradzież — to są katastrofy: nikt Dżeka obwiniać nie może. Dlatego też dorośli wymyślili asekurację.
— Co to znaczy? — zapytał się Dżek, który mimo nieszczęścia chciał poznać nowy finansowy wyraz.
— Widzisz, co miesiąc płaci się niedużą sumę, a jak jest pożar albo kradzież, muszą ci zwrócić.
I zadowolony, że Dżek się trochę rozerwie, długo opowiadał mister Taft o różnych kradzieżach i o tem, jak wywiadowcy mądrze poszukiwali złodziei.
Siedzi Dżek, słucha — słucha, ale nagle się pyta:
— Mister Taft, czy to prawda, że można przez noc osiwieć? Podobno jeden kapitan okrętu osiwiał podczas burzy.
A Dżek od tygodnia codziennie przegląda się w lustrze i szuka siwych włosów. Dżek chce koniecznie osiwieć. Gdyby przyszedł rano do szkoły, jak gołąbek albo staruszek, dla którego kupują bułki, wszyscy widzieliby, że się martwi.
Dżek nie osiwiał, choć jedną noc miał naprawdę straszną. Leży, ale nagle słyszy głos Nelly:
— Mamo, jestem głodna.
A matka Nelly odpowiada:
— Nie mogę ci nic kupić, bo Dżek zbankrutował i nie odda mi 50 centów.
To znów matka mister Tafta usiadła na łóżku i pokazuje na migi, że prosi o kawę. A mister Taft odpowiada:
— Dżek winien mi jest dolara i trzydzieści pięć centów. Zbankrutował. Nie mam kawy.
Pani Parkins wchodzi do pokoju i skarży się rodzicom Dżeka:
— Ładnie mnie wasz syn urządził: pożyczyłam na rower 25 centów, a on wziął i zbankrutował.
A matka płacze i mówi:
— Wiem. Cóż ja na to poradzę. Prosiłam, żeby nie pożyczał, bo może nie oddać.
A ojciec daje pani Parkins 25 centów i Dżek wie, że znów nie będzie palił cygar i pewnie się rozchoruje, bo kto się już przyzwyczaił, musi palić. Ojciec chory — mała Mary płacze.
Mister Fay wchodzi i pyta się:
— Gdzie jest skrzynka Dżeka? Jeżeli nie oddaje siedmiu dolarów, zabiorę przynajmniej skrzynkę. Ooo, jest tu sporo różnych rzeczy. Nawet centa znalazłem. A Dżek mówił, że nic nie ma.
I odwija z bibułki centa, otrzymanego od Nelly.
Wszystko to nie było naprawdę, tylko mu się zdawało, czy śniło. Bo zaczął jęczeć i płakać przez sen, aż go matka musiała obudzić.
— Co ci jest, Dżek, boli cię co, chory jesteś?
I dopiero Dżek matce opowiedział. Zmartwili się rodzice.
Miał jeszcze Dżek dwie konferencje: z kierownikiem szkoły i z mister Fayem.
Mister Fay przyjął wiadomość zupełnie spokojnie.
— Trudno, powiada: stało się. Rachunki dowodzą, że prowadziłeś kooperatywę solidnie. Zbankrutowałeś nie przez lekkomyślność, a z winy nieszczęśliwego przypadku. Trudno. Jeżeli nawet stracę, będzie to — wiedz chłopcze, — nie pierwsza moja strata. Każdy kupiec musi być na to przygotowany, że czasem traci. Jeżeli ktoś bankrutuje nie z własnej winy, obowiązkiem każdego dopomóc. Ponieważ widzę, że boli cię najbardziej dług matki Nelly, pożyczę 50 centów, żebyś mógł jej oddać.
— Proszę pana, — mówi Dżek ze łzami w oczach. — Ona jest wdowa: powierzyła mi wdowi grosz.
— Wiem, wiem. Masz słuszność. Ją przedewszystkiem powinieneś spłacić. Dalej, musisz zebrać posiedzenie, które cię upoważni do sprzedaży części majątku kooperatywy, żeby spłacić mister Tafta, mister Sibleya, panią Pennell i Parkins.
I taki poczciwy: dał mu jeszcze 50 centów i kazał przyjść za tydzień.
— Kiedy kończy się szkoła?
— Za 10 dni.
— Więc przyjdź za tydzień. I nie targaj sobie nerwów, bo zobaczysz, że skończy się dobrze.
Mister Fay potwierdził, że przedmioty skradzione mogą się po miesiącu i później znaleźć. I radził co pewien czas dowiadywać się w komisarjacie:
— Nie szkodzi policji przypomnieć.
Wyszedł Dżek niby uspokojony.
Wiele trudu go kosztowano, że matka Nelly przyjęła 50 centów. Wkońcu zgodził się wziąć dwa centy dla Silla i osiem na bułki dla dziadka.
Ale niby spokojny, a uczyć się nie może. Bo kto ma stargane nerwy, nigdy się uczyć nie może.
A konferencja z kierownikiem skończyła się tak, że Dżek wywiesi ogłoszenie w szkole, że kooperatywa pragnie sprzedać dwa futballe, trzy pary łyżew, może również odstąpić kajety, ołówki, no i wszystko.
Nelly napisała ogłoszenie.
Pierwszy zgłosił się Horton. Siódmy oddział ma dwa dolary i chętnie kupi. Małego futballu nie chce, bo to dla dzieci. Tylko jedna para łyżew może im się przydać. Horton niby nic, ale Dżek widzi, że zadowolony.
— Przypomnij sobie, że cię ostrzegałem. Kooperatywa nie jest zabawą dla malców.
A sam przegląda wszystko, jak swoje; co mu się nie podoba, odkłada na bok, na kupę.
Co prawda, Dżek od kradzieży ani razu nie układał szafy, — nawet kurzu nie wytarł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.