<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Beniowski
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

Posiedzenie Rady Związkowej zapowiadało się bardzo burzliwie. Spiskowcy, milczący i posępni, zebrali się w nowo zbudowanej szkole, dokąd przeniósł się był przed paru dniami Beniowski.
Zagaił on posiedzenie przedstawieniem rzęczy:
— W kasie mamy cztery tysiące rubli zgórą, prócz skórek lisich, sobolich, kunich, bobrowych, wiewiórczych, zajęczych, skór niedźwiedzich i reniferowych na pościele i obuwie, na ogólną sumę półtora tysiąca rubli; prócz tego mamy dwie setki ryb wielkich, trzy tysiące śledzi i drobnej ryby dla psów, trzy tusze niedźwiedzie. Mamy więc w skarbcu spiskowym zaopatrzenie pewne dla trzydziestu ludzi i pieniędzy oraz wartości wymiennych na uzbrojenie ich, na zakup oręża i amunicji. Trzeba będzie zwolna, ale stale zakupywać proch i muszkiety, o ile ich kto nie ma. Wpływy nasze w miasteczku wzrosły, już mieszkańcy nie tak od nas stronią, przeciwnie, za honor sobie poczytują zapraszać niektórych z nas i szukają naszej przyjaźni... A to rzecz niemała i nie tyle dla korzyści, jakie nam te znajomości dadzą, ile przez podniesienie poczucia godności i dumy w nas samych, zgnębionych dotychczas naszym stanem niewoli, pogardy i bezsiły. Bez wewnętrznego odrodzenia nie będzie nic, a wewnętrzne odrodzenie niemożliwe bez ufności w siebie i bez wzajemnego popierania się... Kto samotny, ten słaby, kto słaby, ten smutny i lękliwy! Szkoła, do której zapisało się 23 uczniów, pomiędzy nimi trzech kupców, pragnących się uczyć arytmetyki i cudzoziemskich języków, będzie dalszym ciągiem pożytecznych naszych stosunków z mieszkańcami. Chciałbym na pomocników w tej pracy przybrać sobie panów Chruszczowa i Panowa i mam nadzieję, że oni się do mej prośby przychylą, a Rada ją zatwierdzi... Następnie proszę Radę o przyznanie 30 rubli kapitanowi Sybajewowi na leczenie się z ciężkich ran, odniesionych w pożytecznej dla nas wszystkich wyprawie. Kapitan Sybajew ma się już lepiej, ale jeszcze czas jakiś musi się kurować. Mimo cierpienia swoje przywlókł się wczoraj dzielny ten człowiek do mnie i podał następujący obszerny raport, niezmiernie ważnej treści:
„W miesiącu sierpniu kupiec Czułosznikow, którego wszyscy tu dobrze znamy ze zdzierstwa i namiętnej gry hazardownej, uzbroiwszy własnym kosztem w Ochocku okręt do stu pięćdziesięciu beczek objętości, wysłał go był do wysp Aleuckich na połów kastorów. Ekwipaż jego składał się z 28 strzelców, którzy nieoswojeni z morzem za najpierwszą zaraz „buraską“ przymusili sternika, iżby przylądował do najbliższego Kamczatki brzegu. Przez to zdarzenie dużo tracąc, Czułosznikow gwałtem chciał przymusić ekwipaż do reperacji okrętu, iżby mógł z nim coprędzej na nowo wypłynąć na morze. Lecz niesforni strzelcy wzbraniali się pracować; udał się więc kupiec do rządu i wyjednał pomoc od niego wojskową, aby strzelców swoich siłą do posłuszeństwa przynaglić. Zapaleni podobnem z sobą obejściem strzelcy ułożyli jednomyślnie, iż natychmiast, skoro wyjdą pod żagle, opanują okręt i użyją go na odzyskanie swej wolności. Proszony przez nich Sybajew o radę w tej mierze dał im do zrozumienia, iż podobne przedsięwzięcie na wielkie ich niebezpieczeństwo wystawi, jeżeli Beniowskiego, który jest marynarzem, sobie nie ujmą i swoim naczelnikiem nie zrobią, w czem też wielkie upatrywał trudności. Przyjął ochoczo ekwipaż jego wskazania, prosząc go usilnie, iżby Beniowskiego, coprędzej, o jego determinacji uwiadomić raczył...“
— Jak widzicie, towarzysze i bracia — zaczął wyjaśniać Beniowski — iż okoliczność ta przynieść nam może niemałe korzyści, przez bardziej niż w dwójnasób zwiększenie siły naszej, oraz przez ów okręt, którym owładnięcie zbrojną ręką pozwoli nam wydartą wolność odzyskać. Z drugiej strony grozi nam niebezpieczeństwo, gdyż ludzie ci są niepewni i, pozostając wdali od naszego wpływu w swem „zimowiu“ na brzegu morza, mogą się nieostać pokusie, albo lekkomyślności zdradzenia tajemnicy, albo gadulstwa w stanie pijaństwa... Następnie plan ten, ułożony przedwcześnie, łatwo może zostać zniszczony przez okoliczności, gdyż do oczyszczenia się morza z lodów pozostaje jeszcze miesięcy co najmniej cztery i nawet w razie dochowania ścisłej tajemnicy dużo zajść może nieprzewidzianych wypadków, które plan cały zniweczą. Należy, myślę, zgromadzić przedewszystkiem śródki i siły, a plan szczegółowy stworzyć już w chwili ostatniej, gdy wiadome będą wszelkie warunki i wyjaśnion czas wyruszenia, nasze siły i wszystkie przeciwności...
Po Beniowskim zabrał głos Stiepanow:
— Niezmiernie doniosłym, ważnym i ponętnym jest tylko co wyłożony nam przez naszego przywódcę plan i musimy się nad nim głęboko zastanowić. Zanim jednak przystąpimy do tego, chcę poruszyć sprawy jeszcze ważniejsze, sprawy naszego wewnętrznego wzajemnego stosunku, od którego przedewszystkiem zależą siły nasze, gdyż te nie zewnątrz nas są, ale wewnątrz, leżą w naszych duszach, w naszej wzajemnej ufności i w naszem postępowaniu... My powinniśmy być przedewszystkiem wzorem dla wszystkich i przykładem niezachwianej powagi, inaczej pryśnie ufność, pryśnie czar! Co zaś widzimy: pierwszy nasz przywódca, który dzierży w rękach swoich wszystkie nici sprawy naszego uwolnienia lub naszej śmierci, gdyż nietajno wam, panowie, co rząd uczyni z nami, wykrywszy sprzysiężenie, otóż przywódca nasz organizuje przedewszystkiem, nie spytawszy Rady, szaloną wyprawę, zupełnie zbędną a niezmiernie niebezpieczną, w której sam omal nie ginie, uniesiony myśliwskim zapałem. Coby się wtedy z nami stało? — zapytam! Tośmy widzieli, gdy po powrocie znaleźliśmy straż u mieszkania Chruszczowa, a jego samego omal nie aresztowano... Coby było, gdyby wśród rzeczy Beniowskiego, wziętych do skarbu, wykryto jakiekolwiek ślady naszego sprzysiężenia, albo gdyby w popłochu i zamieszaniu, wywołanem jego śmiercią czy chorobą, ktoś ze słabszych, lękliwszych, ratując siebie, wyznał urzędnikom rządowym naszą tajemnicę? Odpowiedź na to daliśmy sobie wszyscy w ową noc bezsenną, gdyśmy napróżno czekali na naszego przywódcę, zajętego leczeniem jakiegoś wrzodu na ciele... córki naczelnika Okręgu! Czytałem wtedy w waszych twarzach, drodzy towarzysze, te wątpliwości, jakie przyszły mi samemu do głowy! Wszystko skończyło się pomyślnie; należy jednak zastanowić się poważnie, zali możemy dopuścić do powtórzenia się podobnych rzeczy, zali wolno jednostce, dla zadośćuczynienia swej pysze i żądzy władzy, narażać życie i wolność powszechności?... Beniowski wszystko chce sam robić, we wszystko się wtrąca, wciąż występuje naprzód... Czy jego to rzecz była jechać na polowanie, nawet jeżeli je lekkomyślnie zarządził?... Nie, po tysiąckroć razy nie! On, jako nasz wódz, powinien był tu siedzieć i śledzić za obrotami władzy miejscowej, aby je wczas paraliżować. Ale nie, uniosło go pragnienie wywyższenia się, zdobycia tanich laurów pogromcy ludów dzikich, zasłużonego rządowi oficera, uniosła go chęć przypodobania się naczelnikowi i jego rodzinie, zdobycie sukcesu u sekretarza, u kupców... Jego despotyzm, jego ambicja, jego niezrównana lekkomyślność, grożą nam zgubą i dlatego, zanim zaczniemy rozważać plany dalszego postępowania, należy nam, panowie, osądzić jego spełnione postępki... Z nich czerpać powinniśmy naukę, azali dobrą jest rzeczą władza tak znaczna, jaką on sobie przyswoił, w jednym skupiona ręku i czy pożyteczną jest rzeczą, aby sprawy tak ważne, jak urządzenie polowania, którego omal nie przypłaciło życiem kilku naszych towarzyszy, następnie budowanie szkoły i naznaczanie do niej nauczycieli, szafowanie funduszami związkowemi, aby, — powtarzam — sprawy tak ważne decydowane były bez zasięgnięcia opinji Rady? Skończyłem. Proszę słowa moje surowo sądzić, ale proszę osądzić i winowajcę tego wszystkiego, obecnego tu Beniowskiego...
W czasie mowy i chwilę po jej skończeniu panowała napięta, groźna cisza, poczem wybuchły pomruki:
— Nicpoń!... Sam co wyrabia? Co zrobił z Ziablikowym?
— Środki zdobył Beniowski, jego są... My tylko korzystamy!
— To już przesądzone. Przysięgaliśmy zresztą Beniowskiemu!...
— Ma rację!...
— Przysięga?... Co przysięga?... Chodzi o życie!...
— Choć niezupełnie, ale w każdym razie....
— Drab!... Zawsze warcholił... Całą drogę!...
— Daruj pan, ale nie pozwolę...
— Co nie pozwolę!... Wyrzucić go!... i tyle...
— Panowie, panowie!... Pozwólcie mi, proszę was, odpowiedzieć! — wołał Beniowski.
— Pokaże się, kto ma rację...
— Cicho!... Beniowski ma głos!...
— Beniowski... Dobrze!... Niech mówi!...
— Zobaczymy, co powie! Dość mamy tych wszystkich udręczeń... Od jego przybycia w osiedlu wre, jak w kotle...
— Ani chwili wypoczynku... Grom za gromem... Niespokojny duch!... Nie widać końca!... Wszystko sam, zawsze sam!...
— Uciszcie się!... Milczcie!... Beniowski ma głos... Daję głos Beniowskiemu!... — wołał Chruszczow.
Ucichli i zwrócili się ku Beniowskiemu. Ten powstał i, utkwiwszy gniewne, gorejące oczy w Siepanowa, zaczął:
— Mógłbym odpowiedzieć na postawione zarzuty przeczytaniem warunków, na jakich przewodnictwo nad wami przyjąłem... Ale nie chcę opierać się na suchym jeno rygorze, pragnę zachować przychylność serc waszych, jeżeli nie wszystkich, to choć poniektórych... A więc wyłożę wam powody, dla których podjąłem ową wyprawę, jakoby lekkomyślnie hazardując wassze życie, wolność i powodzenie. Otóż przypomnijcie sobie, com powiedział zaraz w początku, gdy żądaliście, abym ograniczył liczbę członków, abym dla bezpieczeństwa nie przyjmował nowych. Powiedziałem i powtarzam raz jeszcze, że powodzenie naszego spisku zależy przedewszystkiem od jego powszechności, że miasto zbyt lękliwej i na długi czas obliczonej działalności proponuję hazard i szybkość wykonania, jako więcej bezpieczne i skuteczne. Dla hazardu jednak i szybkości potrzebna sprawność we współdziałaniu, potrzebna jest ufność wzajemna, wiara w powodzenie, wiara w naczelników... Co jednak dziać się już wśród nas poczynało? Gdy minęła pierwsza tkliwość powitania, czyż nie zaczęli bracia braciom, wygnańcy wygnańcom, sprzysiężeni sprzysiężonym czynić wstręty, miasto jednać sobie dalej ich miłość?... Miasto radą pomagać im, wykrętnie korzystali z ich gościnności, miasto ochraniać, krzywdzili i ogadywali. Płynęły stąd skargi i rozruchy, nawet bijatyki, od których łacno mogło przyjść do zdrady przez zawziętość przyrodzoną uczuć... Widzieli to kozactwo, pospólstwo i władza, i wzrastała ich słuszna ku nam wzgarda, a za wzgardą idzie zawsze napastliwa śmiałość. Miałem-li czekać, aż zaczną po dawnemu wpadać owi pachołkowie do chat związkowych i rabować tam sprzęty, broń, którą z takim trudem zdobywaliśmy? Albo lękać się wciąż, że każą nam wynosić się gdzie daleko w rozmaite strony i w ten sposób rozbiją całość naszą i siłę naszą?... Z radością więc chwyciłem się pierwszej okazji, aby przez wspólny trud i niebezpieczeństwo, przez chwilowe oddalenie zniszczyć zarodki niesnasek, żeby w nadarzającej się walce choćby z bestjami wypróbować dzielność przyszłych żołnierzy... I nie żałuję tego, gdyż wiem, jaki stopień rzetelnej odwagi i zimnego zachowania ma ten i ów w okazji walki... Wiem, kto działa powoli, kto w prędkości lepszy, kto waży wyrazy a czyny ma pewne, oraz kto gładki w wymowie, ale mniej w postępowaniu ochoczy... Teraz wiem gdzie kogo użyć i postawić w jakiej potrzebie, a to rzecz wielka i ważna. A czy i reszta rachub moich nie okazała się słuszną?... Czy mięsiwo, przywiezione z polowania, reny podarowane przez Ankalów oraz futra nie ulżyły biedzie naszej i nie usunęły na skutek tego powodów do swarów?... Czy, powtarzam, nie wrócił szacunek powszechny dla wygnańców z przyczyny ujawnionej ich waleczności?... I czy wśród samych wygnańców nie zrodziła się nowa tkliwość, z dumy płynąca, dla uczestników wyprawy?... Czy wskutek tego nie łatwiej będą podlegać niesforni rozkazom naszym?... Azali nareszcie winić mię możecie, że osobiście rzuciłem się na pomoc przyduszonemu przez niedźwiedzia Sybajewowi!? Gdybym czekał, aż uczyni to Stiepanow, dzielny kapitan dawno byłby pożarty, i nie dlatego, aby Stiepanow mało miał męstwa po temu — daleki jestem od sądzenia go tak niesprawiedliwie — lecz poprostu dlatego, że był zbyt od tego miejsca oddalon, ja zaś byłem napadniętemu sąsiedni... Czyż mogłem rozważać o losach dalszych, widząc przyjaciela i towarzysza w groźbie okropnej śmierci? Nie, uczynić tego nie mogłem i nigdy czynić nie obiecuję, gdyż po mojej śmierci inny mię łatwo zastąpi, lecz nic już nie naprawi w duszach waszych raz zachwianej wiary w nasze braterstwo broni... Zresztą miarą hazardu jest zawsze powodzenie i dlatego sądzić mię nie możecie, możecie jeno odebrać mi przodownictwo, na co chętnie się zgadzam!...
— Właśnie!... Nabroił, zaplątał nas, a teraz chce rzucić!... — krzyknął Stiepanow.
Wszczął się rumor i ponowne hałasy, które z trudem niemałym uciszył Chruszczow.
— Ani nam w głowie, Beniowski, zaprzeczać ci zasług i odbierać przywództwo. Owszem, większość nas skarcić gotowa warcholstwo szkodliwe Stiepanowa, choć płynące pewnie z żarliwego pragnienia wolności. Wszystko, coś rzekł, sprawiedliwe jest i dlatego bez dalszego gadania wnoszę, aby nietylko władzę i złożoną Beniowskiemu przysięgę potwierdzić, lecz nawet ją zwiększyć wyrażeniem bezwzględnego zaufania!
— Zgoda!... Niech żyje!... — krzyknęła większość zebranych.
— Przysięgamy popierać cię i karać nieposłusznych wedle twego wskazania!
— Nie użyję tego prawa, gdyż największą karą będą dla nich rychło własne wyrzuty sumienia! — odrzekł Beniowski, spoglądając z żalem na Panowa, który milczący stał w kupce obok Stiepanowa.
— Wyznaję, że straszy mię — rzekł wreszcie Panow z nagłą determinacją — że lękam się twego, Beniowski... nadzwyczajnego wśród wrogów naszych... powodzenia, ale posłusznym ci będę i przyznaję, że dotychczas wszystko mądrze prowadzisz. Przebacz, proszę cię, siostrzeńcowi memu, który zawsze wyróżniał się gorącością uczuć... One go poniosły!...
— Przysiągłem, że albo zginę, albo z tego domu niewoli sam wyjdę i was wywiodę!... — powtórzył z przejęciem Beniowski.
Zbliżył się i rękę Panowa uścisnął, a potem ściskał inne ręce wyciągnięte do siebie. Nie przystąpił jeno do niego Stiepanow, a i Beniowski do niego się nie kwapił i, poglądając po wszystkich, wzrokiem go ominął.
Siedli i radzili już dalej spokojnie nad wniesionemi do dyskursu sprawami.
Co do załogi okrętu Czułosznikowa zaszła rezolucja, aby Sybajew dał jej następującą w imieniu Beniowskiego odpowiedź: „iż lubo do żywego poruszył go los ich opłakany, że jednak ponieważ raz już był zdradzon, pragnąc nieszczęśliwych ratować, zaczem teraz nie może przyjąć ich oświadczenia. Nadto Beniowski przekłada im, iż zamiar ich wielce niebezpiecznym znajduje, gdyż dość, ażeby między nimi jeden znalazł się zdrajca, a wówczas wszyscy niechybnie do min skazaniby zostali, gatunek ich bowiem przestępstwa oczywistym jest według niego buntem“.
Ustnie zaś zaleciła Rada Sybajewowi, aby, nie czyniąc imiennie żadnej im nadziei na pomoc Beniowskiego i nie odkrywając im istniejącego spisku, zachęcał ich jednak pośrednio do wytrwania w zamiarze opuszczenia Kamczatki, oraz szukania pomocy na przyszłość w Beniowskim i pokładania w nim ufności. Czyniło się to w tym widoku, iż, gdyby zamiar ich bliski był egzekucji, spiskowcy mogliby się do nich przyłączyć i z zawładniętego okrętu skorzystać.
Kuźniecow zaś dodał od siebie ostrożnie, że jeżeli nie wszyscy ludzie Czułosznikowa się zgodzą, to jednak są tam tacy, których on jest pewien:
— Ludzie wypróbowanej twardości i posłuszeństwa! Ludzie z Bogiem w sercu! — skończył znacząco.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.