Beniowski (Sieroszewski, 1935)/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Beniowski |
Podtytuł | Powieść |
Pochodzenie | Dzieła zbiorowe |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieść o powrocie Beniowskiego rychło rozbiegła się po wiosce i dotarła do miasta. Wygnańcy, kozacy, kupcy, sznurem pociągnęli do jego domu, jedni przez ciekawość, drudzy z najrozmaitszemi interesami, obudzonemi nadzieją zysków i zaprojektowanej rolniczej osady. Czekali w przedsionku, siedzieli na ganeczku, na przyzbie, rozmawiając między sobą i z wygnańcami o tem, co przywiózł z wyprawy Beniowski.
— Ha, może i będzie z tej mąki chleb!... Mistrz on we wszystkiem!
— A gdzie? nie wiesz? Gdzie wybrał miejsce?...
— Nie wiem, nie przyjmuje nikogo... Plany wygotowuje dla naczelnika!
— Tak powiedział przysłanemu po niego kozakowi z kancelarji!...
— Jakie plany?... Siedzą u niego Kuzniecow, Baturin, Chruszczow...
— Może właśnie nad temi planami radzą!
Jeden Stiepanow do rozmów się nie mieszał i oparty o filar patrzał w posępnem zamyśleniu na błękitniejącą wśród rozsłonecznionych śniegów wyrwę zamarzłej i nieruchomej wciąż jeszcze rzeki.
W komnacie tymczasem Kuzniecow opowiadał zebranej Radzie Związkowej, że już przyjęci są za majtków na okręt „Śgo Piotra i Pawła“ dziesięciu strzelców i dwóch Kamczadalów, którym ślepo zaufać można, i że on sam, Kuźniecow, zdołał już skłonić kapitana Czurina do zabrania go do Ochocka wraz z rzekomą kontrabandą futer...
Ucieszyło to wszystkich; wspaniały zaś plan oraz rysunki domów przyszłej kolonji, wygotowane naprędce przez Beniowskiego, zabawiły i zajęły zebranych tak, jakgdyby, miały zostać wykonane w rzeczywistości.
— Muszę was już opuścić, muszę iść do kancelarji, gdyż znowu gotowi przysłać po mnie kozaków!... — tłumaczył się, odziewając pośpiesznie Beniowski. — Niech obrady dalej prowadzi Chruszczow!
— Najmniejszej niema potrzeby! Załatwimy wszystko, jak wrócisz!..
Gdy Beniowski zjawił się na ganku, sunęli ku niemu wszyscy ze swemi sprawami i załatwiał je pobieżnie podczas, gdy Jędrzej przygotowywał do odjazdu psy i sanie.
— Muszę dłużej z wami pomówić, Auguście Samuelowiczu; może znowu pozwolicie mi towarzyszyć sobie!... — zwrócił się do niego chłodno Stiepanow.
Zsunęły się sobole brwi Beniowskiego, lecz wyrównały prędzej, nim zdążył zauważyć to Stiepanow.
— Cóż!... Chodźmy!... Jędrzeju, pojedziesz za nami!
Milczeli, idąc obok siebie czas jakiś; Stiepanow rzucał chmurne spojrzenia na stężałą w pozornym spokoju twarz Beniowskiego. Ten nie śpieszył się pytać.
— Nie mogę znosić dłużej tego stanu. Muszę z tobą pomówić otwarcie — zaczął wreszcie z lekkiem zająknięciem Stiepanow. — Powiedz mi szczerze z ręką na sercu, co to wszystko znaczy: niby to ustąpiłeś mi Nastazję, a tymczasem ona odprowadza cię... i wszyscy mówią o waszem weselu, które ma odbyć się, skoro tylko zbudowany zostanie wasz dom! Ten dom ma stanąć nawet nie w osadzie, dokąd chcesz nas wszystkich wyprawić, a tu blisko pod miastem... Co to za nowa gra?
— Nic o tem nie wiem!... — odpowiedział z nieudanem zdumieniem Beniowski.
— A jednak ja sam widziałem budowlę; setki robotników pracują z wielkim pośpiechem... Umyślnie chodziłem sprawdzać... Zresztą mniejsza o to. To mogą być dalsze projekty jej matki, które skończą się z waszą... z naszą ucieczką! Gorzej, że dziewczyna zupełnie się zmieniła po powrocie z tej przejażdżki do Nihilowej... Traktuje mię prawie wrogo... Coś ty jej tam nagadał!?... Muszę wiedzieć!...
— Należało jej się o to spytać!... Mogę cię tylko upewnić, że wcale nie mówiliśmy o tobie...
— Bardzo dobrze!... Lecz skądże ta zmiana właśnie względem mnie!? Przedtem, choćby ostatniego wieczora u ciebie, wykazywała mi uprzejmość, więcej powiem — pewną względem mnie zalotność, która kazała mi się łudzić nadzieją... Obecnie — lód, skała! Rozpacz mię ogarnia, gdy patrzę na te cudne rysy, jakby rzeźbione z marmuru, na te oczy stale odwracające się ode mnie... Chciałbym ją porwać, przytulić do siebie, rwać z niej odzież, oddzielającą ją ode mnie, a tymczasem ona taka daleka od myśli nawet o mnie, taka daleka! Nie wytrzymam, doprawdy oszaleję! Rzucę się na nią, na was wszystkich w przystępie rozpaczy, ręce na siebie nałożę... Czy ja wiem!... Ratuj mię, Beniowski!
Głos mu zadźwięczał szczerym bólem.
— Cóż ja na to mogę poradzić!... Bóg świadkiem, że chciałbym... Usunąłem się, dałem ci czas... I na przyszłość nie będę ci wchodził w drogę... Wierz mi! Nie mam żadnych na tę dziewczynę zamiarów... Wiesz o tem dobrze, wiesz, że wszystkie siły poświęcam wyzwoleniu naszemu z tutejszej opresji... Musisz się sam postarać serce jej ku sobie przychylić, tego za ciebie nikt nie uczyni...
— Choćbyś słówko czasem za mnie rzucił!...
— Robiłem to i obiecuję na przyszłość. Ale afekt niewieści takiemi często dziwnemi chodzi drogami...
— Ty wszystko możesz, wszystko, co zechcesz... Jesteś najzręczniejszy, najrozumniejszy z ludzi, jakich znam... Zechciej jeno, a stanie się... Nie wątpię!...
Przykry uśmiech przewinął się po ustach Beniowskiego.
— Są granice, poza któremi żadna zręczność nie działa... Niepodobna się podobać za kogo innego... Sam się staraj, wysilaj wolę, zaostrzaj dowcip, zabiegaj... Stałość i gorącość uczucia często zwycięża kobiety...
— Gdybym choć miał czas. Ale ucieczka nasza już tak niedaleka... Jeżeli zostanę, cała mściwość rządu spadnie na mnie; wtrącą mię do min, może nawet na śmierć haniebną skażą; umrę pod batem i od katuszy. Nikt nie uwierzy, że, żyjąc z wami tak blisko, nie wiedziałem o waszych zamiarach... Jeżeli zaś ucieknę, stracę ją na wieki... Nie mogę myśleć o tem... Chyba, że pozwolisz ją zabrać?...
— O ile zgodzi się dobrowolnie, owszem...
— A jeżeli się nie zgodzi?
Beniowski milczał przez chwilę.
— Wiesz, że postanowiliśmy... nie używać... żadnego gwałtu! — odrzekł, cedząc wyrazy.
— Zgodziłeś się jednak, żeby Kuzniecow porwał Agafję...
— To co innego! Lecz skąd ty wiesz o tem? Tego nikt wiedzieć nie powinien!...
Zatrzymał się i utkwił błyszczące źrenice w bladych oczach Stiepanowa.
— Wiem!... — odrzekł ten zuchwale. — I wiele innych rzeczy jeszcze wiem... Są granice, za któremi żadna zręczność nie działa... — dodał szyderczo.
— Słuchaj! — przerwał mu stanowczo Beniowski. — Żadnego gwałtu względem rodziny Niłowowych nie dopuszczę! Wybij sobie wszystkie podobne projekty z głowy... szczególniej względem tej szlachetnej i czystej dziewczyny. Jeżeli zgodzi się dobrowolnie, to co innego... Ale pamiętaj, że na drugi dzień po odbiciu od brzegu pop okrętowy zwiąże was ślubem.
— Tego tylko pragnę!... — roześmiał się Stiepanow.
— Staraj się więc. Masz jeszcze miesiąc czasu... Daruj, ale muszę się śpieszyć... Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia? Nie, a więc dowidzenia!... Jędrzej dawaj sanki!...
Siadł i pomknął ku miastu, a Stiepanow odszedł powoli ze zwieszoną głową w stronę wioski wygnańczej. Gdy chwilę potem obejrzał się Beniowski, długa, pochyła postać wygnańca rysowała się w bladym wylocie drogi, jak zgięta wichurą, obłamana z gałęzi drzewina.
— Trzeba będzie pilnie go śledzić!... — powiedział sobie. — Muszę pogadać o tem z Chruszczowym, bo przed Radą niepodobna podnieść tej sprawy ze względu na... Panowa! Do licha, plącze się wszystko coraz gorzej!... Końca przewidzieć niepodobna!
Rozerwała go trochę i ożywiła wielka radość, jaką wykazała rodzina Niłowowych na jego widok. Siedzieli jeszcze przy obiedzie, kiedy wszedł do jadalnego pokoju. Naczelnik po ojcowsku uścisnął go za głowę; pani Niłowowa wyciągnęła mu dworskim obyczajem rękę do pocałunku, dzieci opadły go z wrzawą wesołą, a Nastazja, rumieniąc się i blednąc ze wzruszenia, robiła mu miejsce koło siebie, zastawiała przybory i podsuwała półmiski.
Beniowski jadł niewiele, mówił mało i posmutniał gwałtownie. Aż zauważyła to pani Niłowowa i zwróciła się doń z dobrotliwym uśmiechem.
— Niedobre widać wieści przywiozłeś ze swej wyprawy, Auguście Samuelowiczu, ale nie martw się znowu bardzo, tak czy owak zrobi się wszystko i źle ci z nami nie będzie.
— Ani chwili w to nie wątpię, widząc niezmienią i niezasłużoną życzliwość państwa dla siebie... Smutek mój nie z materjalnych pochodzi powodów a z rozmaitych trosk, związanych z mojem położeniem.
— Czyż to położenie się nie odmieniło?... Przy twym rozumie i wykształceniu łatwo uzyskasz najwyższe rangi i służbowe odznaczenia. Możesz nawet zostać zczasem naczelnikiem kraju... Nieprawda, mężu?...
— Zapewne, zapewne!... Nie wątpię, że przedstawienie nasze zatwierdzą, jeżeli nie teraz, to po pierwszych żniwach, po pierwszej zbiórce kamczackiego zboża. A cóż ci się tam tak nie udało na Łopatce?...
— Owszem,, wszystko mi się udało i plany mam ze sobą. Myślę o tem, jakby tam co rychlej się przenieść!... Czasu mało, a roboty dużo... Droga zła, a morzem niebezpieczna... Właśnie umyślnie zpowrotem popłynąłem bajdarą wzdłuż brzegów. Skały, fale i prąd silny!... Myślałem, że nas rzuci na rafy i że jak drugi Sinbad-marynarz będę się musiał ratować wpław na nieznaną ziemię. A srogie było zimno i kra pływała dokoła.
— Boże uchowaj zginąłbyś!... — zawołała pani Niłowowa, a Nastazja, już nie kryjąc się, spojrzała w twarz narzeczonemu pociemniałemi z przerażenia oczami.
— No, nic się nie stało!... Widzicie, że żyje przecież?... Wy, baby, bo wiecznie trzymałybyście wszystkich pod pierzyną!... — wstawił naczelnik.
Grześ aż parsknął z uciechy i uszczypnął obie młodsze siostry naraz gdzieś... pod stołem. Wszczął się płacz i narzekanie, w czasie których Niłow uprowadził Beniowskiego do świetlicy. Tam rozwinął Beniowski rulon ze skreślonemi przez siebie planami i zaczął objaśniać malowniczo ich szczegóły, oraz opisywać miejscowość. Wszystko to do tego stopnia zajęło i zachwyciło naczelnika, że posłał natychmiast po sekretarza i komendanta, aby podzielić się z nimi dobremi wieściami.
Do wieczora przesiedzieli, gawędząc i popijając rozmaite nalewki i proste wódki, snując wesołe plany, rojąc złote marzenia zaboru Kalifornji i ostatecznego poddania całego pobrzeża oceanu Wschodniego pod władzę zjednoczonego triumwiratu Niłowa, Nowosiłowa i kozaka Czernych w Imieniu Jej Imperatorskiej Mości.
Na wychodnem naczelnikowa poprosiła Beniowskiego, aby przybył jutro rano i wziął udział we wspólnej przejażdżce za miasto.
— Pojedziemy aż nad morze. Zobaczymy owe straszne flukty i góry lodowe, o których pan tak ładnie opowiadał. A może prócz tego zobaczymy jeszcze coś, od czego rozsieje się zupełnie i twój i Nastki smutek, bo ja rozumiem, dobrze rozumiem, o co chodzi!... Pilno wam, młodzi jesteście, a i wiosna idzie! Niech więc was Bóg błogosławi!... Tyle nam tylko pozostało szczęścia, co przyglądać się waszemu!... — dodała z westchnieniem.
— Czy mógłbym wziąć ze sobą na przejażdżkę kogo z przyjaciół?... — spytał po krótkim namyśle Beniowski.
— Owszem, owszem! Weź tego tam długiego... Stiepanowa, no i Sybajewa, jeśli wrócił, bo słyszałam, że wyjeżdżał...
— Zdaje się, że wrócił...
— Więc go zabierz i jeszcze kogo zechcesz... Żeby było ludno, gwarno, wesoło... Och, lubię ja te szlichtady!... Pamiętam w Petersburgu...
Zanosiło się na długie opowiadanie, na szczęście na progu świetlicy pojawił się naczelnik na mocno niepewnych nogach i kazał się prowadzić do sypialni; podchwyciły go więc niewiasty pod ręce, a zwolniony Beniowski wyszedł pośpiesznie na ganek.