Beniowski (Sieroszewski, 1935)/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Beniowski |
Podtytuł | Powieść |
Pochodzenie | Dzieła zbiorowe |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż ranka, jeszcze sekretarz Nowosiłow z Izmaiłowym nie skończyli śniadać, jak wszedł do nich niespodzianie Beniowski. Zdziwiony gospodarz dał natychmiast znak siostrzeńcowi, żeby sobie poszedł, i zaprosił grzecznie do stołu wygnańca.
— Jakiż powód sprowadza was, czcigodny Auguście Samuelowiczu, do mnie w tak rannej porze!...
— Sprowadza mię skarga. Krzywda nam się stała i właśnie ze strony blisko ciebie stojącego człowieka... Wczoraj wieczorem twój krewny, niejaki Izmaiłow, wpadł do narzeczonej przyjaciela naszego Kuzniecowa, zelżył ją bez żadnego powodu i nawet pobił...
— Narzeczonej Kuzniecowa?... — powtórzył ze szczerem zdumieniem urzędnik. — Któż ona jest?... I z jakiej to racji?...
— Jest to siostra sierżanta Kuźmina, a powód ten, że obaj się mają ku onej dzierlatce, jak to często bywa na świecie. Nie mieszałbym się do tej sprawy, gdyby nie to, że Izmaiłow, znany z popędliwości, groził Kuzniecowowi zemstą i śmiercią, do czego żadną miarą dopuścić nie mogę...
— A cóż ci znowu o tego Kuzniecowa tak chodzi!?... Nie wygnaniec on przecie! Dawno już chciałem się ciebie, Auguście Samuelowiczu, spytać, jakie to stosunki go z wami łączą do tego stopnia, iż widziano go pono, jak z karabinem w ręku występował po waszej stronie, przeciw naszym żołnierzom, w owym zatargu o Stiepanowa...
Umilkł sekretarz i świdrował wygnańca zwężonemi jak szpileczki oczami, ale Beniowski spokojnie jego spojrzenie wytrzymał.
— Kuzniecow wiele mi okazał przychylności w samym początku mego tu pobytu, gdym był w potrzebie i powszechnej, jako wygnaniec, pogardzie. Za ostatniego uważałbym się człowieka, gdybym mu teraz nie starał się odwdzięczyć. Teraz jest naszym głównym dostawcą i przedsiębierze budowę naszej kolonji, jak to sam wiesz, Sergjuszu Mikołajewiczu, gdyż za Waszą zgodą podpisywał z nami kontrakt. Czy w zatargu brał jaki udział, nie wiem; nie dziwiłbym się, gdyby w szlachetnej zapalczywości, będąc w owej chwili u nas gościem, za broń razem z innymi chwycił. Błąd był z obu stron, jak to wykazało śledztwo, na co i Wasza Szlachetność się zgodziła...
— Tak to tak!... O cóż ci więc teraz chodzi?...
— Chodzi mi o to, że powyższa Kuźmianka miała razem z Kuzniecowym jechać do Ochocka, w jakim to celu już najęta została podwójna kajuta, o czem Wasza Szlachetność może się natychmiast przekonać, rozpytawszy kapitana Czurina. Właśnie przyjechał ze statku, widziałem go przed chwilą w mieście. Wiedziałem o tem i nawet pomagałem Kuzniecowowi, dając dziewczynie tysiąc rubli posagu... Myślałem, że jednocześnie wam, Sergjuszu Mikołajewiczu, wyrządzam przysługę, gdyż nie jest to zaiste dość cnotliwa osoba, aby mogła stać się waszą powinowatą. W sam raz ona dla poczciwego kupca Kuzniecowa, nie godna jest jednak przez swą kondycję wejść do domu szlacheckiego i tak wysoko w urzędowej hierarchji położonego, jak was... Toć wiadomo, że ani Kuzniecow, ani siostrzeniec wasz nie są jedynymi jej kochankami, że miała za gaszków nieomal wszystkich oficerów załogi... Czy nie lepiej więc, żeby sobie z nowym adoratorem wyjechała do Ochocka?
Nowosiłow wydął wygolone wargi w kształcie ryja i robił niemi rozmaite ruchy, starając się ukryć zmieszanie. Wreszcie sięgnął po dłoń Beniowskiego i zawołał z przyjacielskim uśmiechem:
— Dziękuję ci, przyjacielu, za pamięć o mnie! Nie zapomnę ci tego, choć rozumiem, że bardziej ci w tym wypadku chodzi o honor osób dzierżących urząd i przedstawiających władzę, do których sam rychło zaliczon zostaniesz, niż o mnie. Cieszy mię, iż rozumiesz dług wdzięczności, jaki zaciągnąłeś względem rosyjskiego rządu i szczególniej Miłościwej Pani naszej Imperatorowej. Byłeś w nędzy, a oto wydźwignion jesteś, byłeś niewolnikiem, a oto wywyższon jesteś i zrównan z najprzedniejszymi. Gdzież równy przykład sprawiedliwości i cnoty państwowej; oto kara przykładna za występki i nagroda za cnoty! Czy więc nie mamy prawa oczekiwać od ciebie również najwyższej wierności?... Przyznaj, że byłoby to szczytem podłości ze strony tak obdarzonego najmniejsze uchylenie się od wierności Ojczyźnie i Tronowi i zasługiwałoby na karę najsroższą?... Co?... Nie?... Powiedz sam!...
— Zapewne, zapewne!... — przerwał Beniowski, podnosząc nagle opuszczone powieki. Zmierzyli się przez krótką chwilkę oczyma.
— W tym wypadku jednak chciałbym wiedzieć, co Wasza Szlachetność postanowi. Czy nie należałoby Izmaiłowa na czas pewien wysłać z miasta, aby nie mógł przeszkodzić odjazdowi Kuzniecowa z dziewką w celu zaślubienia jej w Ochocku?
— Owszem ten plan mi się podoba... Muszę jednak, choć dla formy, wszystko sprawdzić, gdyż siostrzeniec przedstawiał mi tę rzecz wcale inaczej!... Beniowski spojrzał na urzędnika pytająco, lecz ten, nic nie dodawszy, wstał i, wyciągając doń rękę na pożegnanie, powiedział, że go przeprasza, lecz musi pójść się ubierać, aby następnie udać się do kancelarji, gdzie przeprowadzi śledztwo.
Beniowski mocno zamyślony poszedł wolno przez miasto na plac przed cerkwią, gdzie miał spotkać się z Chruszczowym. Istotnie ten już nań czekał.
— Wszystko załatwione. Byłem u Kuźmianki i kazałem jej zeznać, jakeś powiedział, uprzedziłem również Kuzniecowa.
— A list do Stiepanowa przejęliście?...
— Oto jest!... Skończony łotr!... Lękam się, że tym razem będziemy musieli z nim skończyć.
— Przyjacielu, gdzież twoja dawna filozofja? Szafujesz śmiercią, jak miłosierdziem! Nie wyjmuj listu, aż skręcimy w zarośla...
Dopiero gdy znaleźli się sami na błyszczącej od kałuż wody drodze, gdy przejrzeli na wsze strony przezroczystą, ledwie ledwie zielonym puchem pokrytą gęstwinę i przekonali się, że nikogo niema wpobliżu, Beniowski przyjął podany list, rozwinął go i odczytał półgłosem:
„Nie tajne nam jest niegodziwe z tobą postępowanie okrutnego waszego herszta, któregoście sami sobie za dowódcę wybrali. Los twój do żywego nas porusza, tem bardziej, gdy uszu naszych dochodzi, że i niebezpiecznie chorujesz, i więźniem jesteś. Korzystamy z niniejszej wydarzonej pory, iżbyśmy cię zapewnili, żeśmy gotowi oswobodzić cię z więzów i z hazardem nawet życia naszego wolność ci przywrócić. Przysięga, którą na nas wróg twój wymógł, przeszkadzała nam dotąd zdradzić niepoczciwego twego herszta; a do tego wstrzymywał nas los tylu zacnych ludzi z nim połączonych, których śmierci stalibyśmy się sprawcami przez wyjaśnienie zamiarów Beniowskiego. Nie zgubimy więc twoich przyjaciół, lecz jeżeli dni twoje są zagrożone, powiedz, a o godzinie, którą nam naznaczysz, zaręczamy ci, iż skruszone twe więzy zostaną. Jeżeli zaś sądzisz, iż bezpieczeństwo i zamiary twoje wymagają, by nie żył twój tyran, rozkaż tylko a wnet ręce nasze obmyją się we krwi tego powszechnego naszego nieprzyjaciela. Śpiesz się z twoją odpowiedzią, a nadewszystko nie zapominaj o wspólnej naszej umowie i obowiązkach, których się podjąłeś, a my nawzajem poprzysiężonej ci dotrzymamy wierności. Oddani ci do śmierci — Boskarew, Ziablikow“.
— Taak! A gdzież oni są? — spytał Beniowski.
— Nocowali u Ziablikowa, starszego, męża dawnej kochanki Stiepanowa... Ona to ułatwiła porozumienie z więźniem.
— Dużo ich?
— Dwóch, ale mają podobno jeszcze sześciu stronników wśród spiskowców; tak przynajmniej zeznała niecnota, Ziablikowowa, zbita przez męża.
— Źle! Kruszy się wszystko. Tymczasem my musimy przewlekać za wszelką cenę. Od Sybajewa ani słuchu, ani duchu!... Aresztowali ich, czy inna stała się im przygoda!? W każdym razie nie możemy ich tak na los szczęścia porzucić, musimy się o nich zatroszczyć... Piętnastu ludzi sukursu to również znaczy dla nas niemało! Następnie — aura!... Dziś jeszcze mówił mi Czurin, że wcześniej jak za miesiąc marzyć o nawigacji niepodobna. Góry lodowe w zatoce mają być niezwykle w tym roku liczne i potężne.
— A co powiedział sekretarz?
— Chytry lis. Przypuszczam, że niewiele wie na pewno, ale domyśla się wszystkiego. Będzie nam szył buty u naczelnika, ale powojujemy z nim jeszcze. Czy beczki z solonemi rybami i wódką odstawiono już do Czekawki?
— Pisał Salmonow przez umyślnego, że załadował je już na statek!...
— To dobrze!... Pośpieszajcie z odesłaniem reszty, a spiskowcom, zabroń stanowczo wydalać się z domów... bez; pozwolenia dowódców!
— A cóż zrobimy ze zdrajcami...
— Ha, trzeba będzie ich jakoś... pozyskać!...
— Co?... Jeszcze pozyskiwać!? Nasi chłopcy proponowali, że urządzą z nimi zwadę i usieką ich...
— Mamy i tak ludzi mało, spróbujemy inaczej...
Tak gawędząc, doszli do wioski, gdzie obecność mnogich wygnańców, rozmawiających kupkami na ulicach, zdradzała powszechne wzburzenie. Ujrzawszy idących przywódców, kłaniali się im zdaleka czapkami i szli ku nim tłumnie. Beniowski wstrzymał ich znakiem ręki i wszedł niezwłocznie do domu Chruszczowa. Przybył tam zaraz Panow, Baturin, Winblath.
Odbyli małą naradę.
Beniowski odrzucił wszystkie propozycje gwałtowne i skłonił Panowa, a za nim innych, że zobowiązali się wymusić na Stiepanowie następujący list do jego sprzymierzeńców:
„Pismo to niechaj was przekona, jak ciężką chorobą jestem złożony. Zapadłem na zdrowiu od momentu, kiedy ostatnim razem się z wami widziałem. Składam wam najuprzejmiejsze dzięki, szacowni moi przyjaciele, za wspaniałomyślną waszą pomoc, którą mi ofiarujecie, lecz ta dziś już niepotrzebna, a jedyną jest teraz moją pociechą poznawać, jak dalece niesprawiedliwie postępowałem z moim zwierzchnikiem. Nieznośny on wam jest, ponieważ wam go wystawiłem za człowieka nienawiści godnego; myliłem się; przeto zaklinam was na tę przysięgę, która nas wspólnie związała, nie powiększajcie mych zgryzot czyhaniem na życie tego szacownego i zewszechmiar kochania godnego męża. Twierdząc, że jest moim nieprzyjacielem, w tem błędnem przekonaniu działałem, jakeście widzieli, śmierci nawet onego szukałem. Wnieśliście stąd zapewne, iż zemsta jego mnie ściga; lecz on, przeciwnie, moim stał się obrońcą, a ratując me życie, własną swą całość na sztych wystawił. Gdy więc dni moje jemu szczególnie winienem, błagam was, byście go tyle poważali, ile przyjaciela waszego. Śpieszę się z tym odpisem, bym zapobiegł skutkom znajomej mi waszej żywości. Przybądźcie co prędzej do mnie, iżbym was ustnie obszerniej o moim uwiadomił stanie. Możecie mię odwiedzić bez żadnej obawy i pochlebiam sobie, iż w tej okoliczności tę wam największą uczynię przysługę, gdy was poznam z pewną osobą, która godna jest waszego szacunku i śmiało się z nią związać możecie“.
Niektórzy twierdzili, że Stiepanow podobnego listu napisać nie zgodzi się, ale Beniowski twierdził stanowczo, że nietylko napisze go, lecz odegra nawet całą potrzebną w dalszym ciągu komedję.
— Sam ja nie pójdę... Niepotrzebnieby go to rozjątrzyło, ale dam odpowiednie instrukcje Panowowi i jestem pewien dobrego skutku!
Wyszedł razem z Panowym i w drodze przedstawił mu zatajony przez siebie do tej pory list Stiepanowa do Nastazji, opowiedział co z tego wynikło i wytłumaczył blademu z gniewu i przerażenia Panowowi, jak tej rzeczy użyć powinien, aby nacisk na nędznika wywrzeć. Panow przysięgał, że go własną ręką tym razem zabije, gdyby się choć chwilkę wzdragał.
— Chwilkę może się i będzie wzdragał, lecz ty go nie zabijaj, gdyż koniec końców zrobi, co mu każesz... Nie przypuszcza nawet pewno, że wiemy o jego zdradzie!... Spadnie to na niego jak grom, a nie jest on bynajmniej... twardy!
— Nędznik!...
— Ma jednak stronników i... przyda się nam!
Stało się, jak przewidział Beniowski. O godzinie jedenastej wieczorem doniósł Panow, że Stiepanow chce przedstawić Beniowskiemu oraz Radzie związkowej swych przyjaciół: Boskarewa i Ziablikowa z sześciu towarzyszami.
Przyjął Stiepanow zwierzchników, leżąc w łóżku i odegrał swoją rolę znakomicie. Słabym głosem poprosił Beniowskiego, aby się doń zbliżył, chwycił jego rękę i ucałował gwałtownie. Poczem zaczął wyliczać mnogie swoje przestępstwa oraz dowody przyjaźni, pobłażania i ufności, jakich od towarzyszy doznał. Skończył prośbą o odpuszczenie mu win oraz przysięgą wierności i posłuszeństwa na przyszłość.
Poczem, nim zdążył mu ktokolwiek odpowiedzieć, zwrócił się wprost do Beniowskiego, przedstawiając mu swych przyjaciół: Boskarewa, Ziablikowa, oraz innych, prosił o przyjęcie ich niezwłocznie do związku i ręczył głową za ich zachowanie się oraz ścisłe przestrzeganie prawideł karności i tajemnicy.
Rozpytał się Beniowski każdego zosobna, kto zacz jest i czy istotnie szczerze, stanowczo i z dobrej swej woli przystępuje do spisku, za który grozi mu kara śmierci ze strony rządu.
Wszyscy wyrazili niezłomną gotowość służenia sprawie, w wielkiem podnieceniu wypytywali się o czasie i sposobie ucieczki i błagali o natychmiastowe ich zaprzysiężenie.
Beniowski trochę się opierał temu, naznaczył im termin o trzeciej po północy, kiedy przyjdą z miasta Gurcynin, Bielski, kniaź Zadskoj i inni, ale Rada postanowiła, że wobec powszechnego zmęczenia i konieczności wypoczynku poniektórych dla zajęć jutrzejszych, należy przysięgę przyjąć od nowozaciężnych natychmiast i rozejść się do domów.
Boskarew i Ziablikow z towarzyszami zanocowali u Panowa. Długo w nocy przesiedział z nimi Beniowski, zagrzewając w nich męstwo i zapalając pragnienie wolności. Przed odejściem wziął na stronę Boskarewa i Ziablikowa i dał im szczegółowe wskazówki, co i jak mają zeznawać w razie, gdyby Izmaiłow wezwał ich na świadków.
— Bo wyście nieopatrznie podzielili się z nim swemi myślami, a on nas zdradził!...
— Nie może być!? Sam chciał uciekać!...
— A jednak tak jest!... Widziałem go u sekretarza, którego, jak wiecie, jest krewniakiem!... Więc pamiętajcie, com wam mówił, i nie dajcie się oplątać! — powtórzył Beniowski na odchodnem.