<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Biblioteka Janka
Pochodzenie Książka dla Tadzia i Zosi
Data wyd. 1892
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BIBLIOTEKA JANKA.
(Urywek z pamiętnika).

— Od Bożego Narodzenia zacząłem sobie zbierać bibliotekę. Poszło to ztąd, że mi ojciec na gwiazdkę podarował bardzo ładną książęczkę, która się nazywa: Pamiętnik chłopca. Kiedym tę książkę przeczytał, postanowiłem także pisać swój pamiętnik, bo to jest rzecz dobra i przyjemna. Potem znów przyszły moje imieniny, więc Zosia podarowała mi swego Robinsona. Kto ma dwie książki, to mu już o resztę łatwo. Wykleiłem tedy zielonym papierem jedną półkę nad łóżkiem i przylepiłem nad nią napis dużemi literami: „Biblioteka Jana Kowalskiego, założona dnia 24 grudnia 1890 r.“ — Cały pokój nabrał od tego zupełnie innej miny. Kiedy mama przyszła, rozśmiała się z tego napisu, ale nazajutrz dostałem od mamy „Pielgrzyma z Dobromila“, który jest z obrazkami i ma czerwoną okładkę. Ojciec poradził mi, żebym pod biblioteką przybił skarbonkę i składał do niej na książki pieniądze, oszczędzone od moich drobnych wydatków. Ta myśl podobała mi się; skarbonka pod biblioteką wyglądała bardzo dobrze. Zaraz też zacząłem rozmyślać, jaką to ja sobie książkę kupię za oszczędzone pieniądze.
Odtąd, przechodząc ze szkoły do domu mimo księgarni, zatrzymywałem się parę minut i czytałem napisy wystawionych za szybą książek. Najpierw postanowiłem sobie kupić „Historyę o dwunastu rozbójnikach“. Ale kiedym się z tem zwierzył Stasiowi Chojeckiemu, rozśmiał się ze mnie i powiedział, że to jest historya nieprawdziwa, jaką sobie każdy sam wymyślić może i że się nigdy nie wydarzyła, więc straciłem chęć do tej książki. Zresztą powiedział mi Staś, że lepiej jest dowiadywać się o dobrych niż o złych rzeczach. I to jest prawda. Porzuciłem więc ten zamiar co do dwunastu rozbójników i znów zacząłem przyglądać się książkom, stojąc przed wystawą księgarni. Ale nic jakoś upatrzyć nie mogłem.
— Wiesz co? — powiedział raz Chojecki — kup sobie: „Życie marszałków Francyi“. Jestto prześliczna książka. Obrazków w niej pełno, sami sławni ludzie i insi rycerze, a konie jakie! Już nawet przerysowałem jednego. Jest tam także i książe Józef Poniatowski... Bitwy, wojny, a wszystko prawdziwe, nic nie wymyślone, a takie ciekawe, że ci się spać nie zachce ani raz jak czytasz.
Bardzo mi się to podobało, co mówił mój kolega, więc postanowiłem kupić sobie „Marszałków“. Obiecałem mu przytem, że za dobrą radę pozwolę mu przerysować ostrożnie jeszcze jednego konia, albo nawet i dwa. W pierwszym miesiącu zebrało się w skarbonce 43 groszy. Pobiegłem z niemi do księgarni. Ale tu się pokazało, że „Życie marszałków“ jest daleko droższe i że za te pieniądze trudno jest kupić jakieś porządne, zajmujące dzieło.
Wróciłem tedy do domu z dość kwaśną miną. Już mi i obiad nie smakował nawet, choć była kaszka z rodzenkami. Po obiedzie poszedłem do gabinetu ojca i przypatrywałem się książkom, które tam w szafach za szkłem są ustawione. Wtem wszedł ojciec i rzekł:
— O czem tak myślisz, chłopcze?
— Myślę, proszę ojca, — odpowiedziałem — ile to ja jeszcze miesięcy muszę czekać na to, żeby sobie kupić nową jaką książkę do mojej biblioteki.
— A ileż oszczędziłeś w tym miesiącu? — zapytał ojciec.
Powiedziałem, że 43 grosze, ale że muszę jeszcze z tego kupić kredy za grosz, bo już nie mam.
— I jakąż książkę chciałbyś sobie kupić? — zapytał znów ojciec.
— Ja chciałbym, proszę ojca, „Życie marszałków Francyi“ — odrzekłem, a serce zaczęło mi bić mocno.
— Hm! — rzekł ojciec — to droga książka.
Pomyślał przez chwilę i rzekł:
— Ale możnaby na to znaleść jaką radę.
Zarumieniłem się i słuchałem, co ojciec dalej powie.
— Są ubogie dzieci, — mówił ojciec jakby sam do siebie, — któreby za te czterdzieści groszy mogły mieć cztery elementarze... Zamilkł i zmarszczył czoło.
Widocznie namyślał się nad czemś, a ja tymczasem przestępowałem z nogi na nogę. Nagle podniósł ojciec głowę i rzekł:
— Wiesz co? Urządzimy handel zamienny. Ja wybiorę z pośród moich książek te, które się stosowne okażą dla ciebie i założę z nich na dolnej półce biblioteki stałą antykwarnię, a ty będziesz kupował elementarze dziesiątkowe za pieniądze, które oszczędzić zdołasz. Za każde 10 elementarzy dostaniesz książkę.
Skoczyłem ojcu na szyję, i ucałowałem go serdecznie.
Wkrótce przekonałem się, że jak wielu rzeczy, tak i oszczędności uczyć się trzeba. W ciągu miesiąca miałem już dwa złote w skarbonce. Ledwom mógł otwarcia jej doczekać. Natychmiast dołączyłem do nich owo 40 groszy i pobiegłem do księgarni po elementarze. Kiedym je ojcu zaniósł, pochwalił mnie, a potem podał mi sporą książkę zawiniętą w papier. Myślałem, że nigdy nie zdołam rozplatać sznurka, którym obwiązaną była. Kiedym ją nareszcie odwinął i spojrzałem na tytuł, krzyknąłem z radości i poczułem łzy w oczach. Byli to... „Marszałkowie Francyi“.
Natychmiast sporządziłem katalog moich książek. „Życie marszałków“ stoi w nim na pierwszem miejscu. Do katalogu dołączyłem jeszcze cały arkusz czystego papieru. „Robinsona“ też obłożyłem w bibułkę niebieską, bo ma trochę podartą okładkę.
Od tego dnia biblioteka moja wygląda wspanialej. Na środku półki leżą Marszałki, na lewo Robinson, na prawo Pamiętnik chłopca i Pielgrzym z Dobromilu. Katalog przylepiłem na ścianie. Kiedy do mnie przychodzą koledzy, zaraz idziemy do biblioteki i wybieramy książki do czytania. Marszałków czytujemy tylko w większe święta.
Chojecki już przerysował jednego konia. Ma on także zamiar założyć sobie bibliotekę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.