<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Bohaterstwo matki
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BOHATERSTWO MATKI


Konsyljum trwało długo, a Dr. Podlawski, słynny operator, podał myśl, by dla ratowania dziecka wszczepić takowemu część gruczołu tarczykowego matki, zachodziła tu jednak ta trudność, że matka cierpiała na serce, trzeba by więc zabieg wykonać bez uśpienia, co najwyżej w znieczuleniu miejscowem. A jakże tu tego dokonać, kiedy operacje muszą być dokonywane równocześnie i matka nie tylko sama cierpieć będzie, ale co stokroć gorzej, musi być ciągle świadkiem i widzem operacji jej dziecka.
Lekarze też zwątpili niemal w ten projekt, ale na wszelki przypadek postanowili go przedłożyć. Poproszono więc matkę, weszła, a wzrok jej trwożny badał szczegółowo oblicza lekarzy, lecz te jak zwykle u nich w chwilach wielkiej wagi i skupienia, pokryte były maską powagi, którą od czasu do czasu okraszał sztuczny uśmiech, mający być wyrazem pociechy. Podlawski w słowach krótkich, lecz szczerych i pełnych owej nakazującej powagi, jaka cechuje chirurga w chwilach stanowczych, przedstawił matce szczegółowo cały projekt. Chwilę zapanowało milczenie. W tem matka zapytała: a czy panie doktorze ma pan nadzieję, bo nie śmiem pytać o pewność, że to się uda?
Podlawski wyprostował się i patrząc jej szczerze w oczy, odpowiedział; co tylko będzie w mej mocy uczynię i proszę bardzo mi zaufać.
Przypadła do jego ręki, serdecznie ją ścisnęła i rzekła cicho: wierzę panu i ufam. A biedną była ta kobieta — dopiero co skończyła żałobę po mężu i jeszcze na każdym kroku czuła w domu jego brak, gdy w tem dziecina jej ukochana zaczęła słabować, a co gorzej, źle się rozwijać fizycznie i umysłowo i dlatego lekarz domowy zwołał konsyljum.


Dwa stoły operacyjne — na jednym mała dziecina śpi cichutko i tylko czasem westchnie, a na drugim matka ciągle mimo próśb lekarzy magnetycznie wpatrzona w swoje ukochanie. Podlawski czuje ważność chwili, bo wie, że zabieg jego uratować może to młode, rozwijające się dopiero życie, ma jak zawsze pewną rękę, lecz serce jego współczuje z matką ogromnie. Rozpoczął operację u dziecka, przygotował miejsce na przeczepienie i przeszedł do matki. Po paru słowach uspokojenia zaczął znieczulanie, lecz ona go błagała: niech pan czasu nie traci na to, ono tam czeka w uśpieniu, proszę operować, ja nic czuć nie będę... znieczulił więc ile mógł i ulegając niemal jej prośbom, rozpoczął szybko operację. A ona leżała spokojnie, cichutko, z ust jej wydobył się tylko ledwie słyszalny bolesny szept, który Podlawski jednak podchwycił: wszystko dla ciebie, dziecino jedyna ty moja!
Operacje udały się znakomicie, matka leżała razem ze swą dzieciną, nie skarżyła się nigdy na ból przy opatrunkach, a tylko ciągle była niespokojna o dziecko, lecz na szczęście przebieg był nadzwyczaj pomyślny, a dziecko zasilone po raz drugi w życiu sokami swej matki, przychodziło w oczach niemal do zdrowia.


Podlawski często wspomina tę operację, nie tyle dumny z tego, że mu się tak świetnie udała, ile dla tego silnego wstrząsu, jaki przytem przeszedł przez jego stalową naturę, gdy wbijając nóż w ciało matki, usłyszał szept:
Wszystko dla ciebie, dziecino jedyna ty moja!
Lecz często, gdy to opowiada, ktoś powie: nie wierzę, żeby panowie chirurdzy mieli jakieś serce, no, może wyjątkowo w tym wypadku, było to rzeczywiście bardzo drażliwe, ale zresztą... krajecie bez litości!
A Podlawski z tym swoim dobrym zawsze uśmiechem odpowiada na to łagodnie: wierz mi pan, że wielu z nas ma może więcej serca jak przypuszczacie, ma go może więcej, jak niejedna osoba z otoczenia samego chorego. Gdybyś pan czuł nieraz, co się dzieje w duszy operatora, gdy ma dokonać ryzykownej operacji, to byś zaraz zmienił zdanie! Gdybyśmy tego serca nie mieli, nie narażalibyśmy tak często naszego zdrowia i naszych nerwów, ot, robiliśmy tylko to, co najkonieczniej jest potrzebne, bez wiary nieraz w efekt.
Trudno wymagać, by operator rozczulał się nad operowanym, przelewał łzy do otwartej rany i operował drżącemi ze wzruszenia rękami! Ale przypatrz się pan kiedy na mnie po ciężkiej operacji, czyż tak wygląda człowiek bez serca?
A czyż to także dowodzi braku serca, że cieszę się jak małe dziecko, gdy chory zdrowieje, a gryzę się, gdy mimo mych najlepszych chęci wszystko jest nadaremne?
Idź pan i mów dalej z ironją, jak często mawiacie: operacja się udała, lecz chory umarł z wycieńczenia!
Lecz za to, gdy wyratujemy kogo z zimnych ramion śmierci, to usłyszymy najczęściej zdanie: udało mu się, albo: ma dość szczęśliwą rękę, mówią to wszyscy, mówi to nawet ten, który tylko dzięki temu „brakowi serca“ chirurga nie leży obecnie w ciemnym, zimnym grobie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.