Sprawdzenie się przepowiedni

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Sprawdzenie się przepowiedni
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SPRAWDZENIE SIĘ PRZEPOWIEDNI


Pewnego dnia dostałem telegram wzywający mnie do nagłego wypadku. Spakowałem instrumenta i pojechałem. Na małej stacyjce czekały już konie — było to wieczorem. Furman odrazu powiedział mi: oj z naszym panem źle, bardzo źle! — Wjechaliśmy w pola i nagle ogarnęła nas cisza — a każda cisza ma w sobie coś uroczystego, może dlatego, że jest kontrastem banalnego gwaru życia. Zawsze lubiłem ciszę nocną, tę uroczystą i tajemną ciszę nocy księżycowej. Spokój natury i blask matowy księżyca działają tak dziwnie kojąco i nastrajają poważnie, budząc tęsknotę za samotnością, za ukojeniem trosk i smutków. Ileż to na tle tej ciszy nocnej stworzono ballad, ile wśród tej ciszy nocnej rozegrało się krwawych scen, ileż pobiegło w dal westchnień miłosnych! Przez kontrast światła księżyca z cieniami, wszystko w nocy wydaje się więcej tajemnicze, więcej olbrzymie, nieraz więcej straszne. Jechaliśmy już z godzinę, noc była cudna, gwiazdy migotały na niebie, tu i ówdzie zdala błyskało jakieś światełko, czasem słychać było pomieszane głosy lub szczekanie psa, z pól na skrzydłach wiatru biegł zapach skoszonej trawy i drzew kwitnących. Było mi tak dobrze, gdy nagle marzenia moje się przerwały — stanąłem na miejscu.
Wprowadzono mnie odrazu do chorego, bo tak sobie tego życzył — przywitaliśmy się, bo znałem go już dawniej, a on oddaliwszy wszystkich, sam cichym głosem opowiedział mi swą straszną przygodę:
Nie chcę, by ktośkolwiek z rodziny wiedział, więc sam panu poufnie to opowiadam, bo właściwie sam jestem przyczyną tej katastrofy. Będzie temu lat trzydzieści, gdy przechodziła tędy banda cyganów — było u nas właśnie wtedy dużo osób i kazaliśmy sobie wróżyć. Jedna z cyganek, staruszka, ujęła mnie za rękę, lecz zaraz ją puściła. Kazałem jej jednak wróżyć; obiecałem sowitą nagrodę i wtedy ociągając się zgodziła, lecz absolutnie nie chciała mówić przy innych, udałem się więc z nią do kancelarji. Co mi powiedziała ma pan napisane na tej oto karteczce. Wziąłem papier do ręki i wyczytałem: „gdy będzie pan miał lat sześćdziesiąt dwa, ulegnie pan samochcąc strasznemu wypadkowi, który odbierze panu życie. Będzie to w południe, a przyczyna śmierci jest w ziemi“.
Skończyłem czytać, a chory mówił dalej. Wczoraj zabłąkał się w nasze strony szrapnel i wrył się w ziemię z tyłu za domem w ogrodzie. Nie wiem dlaczego, ale ogarnęła mię chęć wydobycia go koniecznie — ostrzegano mnie napróżno. Zacząłem kopać i wtedy owa przepowiednia stanęła mi przed oczami, lecz dziwne, zamiast mnie wstrzymać, pobudziła mnie jeszcze do dalszej pracy. Uderzyłem kilofem w nabój — nastąpił straszny wybuch i oto jego skutki. Rodzina przypuszcza, że stało się to wszystko przypadkiem.
Zbadałem chorego, lecz niestety stan jego był już beznadziejny i rzeczywiście podobno na drugi dzień zakończył życie.
Zostawiwszy chorego opiece domowego lekarza, zabrałem się zaraz do powrotu.
I znowu wjechałem w tę noc tajemną i zacząłem myśleć o owym przypadku. Odezwał się zaraz we mnie sceptyk — no cóż przypadkowy zbieg okoliczności, ewentualnie autosugestja. No dobrze, mówił drugi głos: lecz dlaczego właśnie w tym wieku chorego spotkał go ten a nie inny przypadek? Biegłem myślami w przeszłość i zacząłem szukać i u siebie różnych przepowiedni — jedne z nich się sprawdziły, inne nie, lecz dlaczegoż sprawdzone i to w szczegółach, uważać zawsze za zbieg okoliczności, przypadek lub sfałszowanie pamięci? Że przeczucia istnieją, w to chyba nikt nie wątpi, a przepowiednie są przecież także przeczuciami, lecz na dalszą metę, więcej dokładniejsze i nie nas, lecz innych więcej dotyczące. Jadąc, przekonałem się wtedy, jak jednak człowiek jest innym, będąc sam z naturą w nocy na odludnem miejscu. To, co za dnia wydaje się zwykłe i proste, przybiera w nocy kształty tajemnicze. Drugi człowiek wydaje się nam wtedy jakiś więcej gigantyczny, każde drzewo tajemnicze, a pola bezmiernemi. Droga biegnie białą wstęgą w dal, staw srebrzy się przy księżycu cudnie, a każdy powiew wiatru przynosi ze sobą szum drzew, brzmiący dziwnie, jak jakaś uroczysta melodja, wielkiej nieziemskiej pieśni. Gdy oko biegnie po gwiazdach, to pragnie przeniknąć tajemnice innych światów, a myśl unosi się wysoko i fantazja tworzy ogromy. I noc taka tak dziwnie podniośle i kojąco działa na duszę, tak przenosi nas gdzieś hen, po za zwykłe granice, że gdy za parę godzin za dnia staniemy w tem samem miejscu, gdzie byliśmy w nocy, nie chcemy oczom własnym wierzyć, że to wszystko to samo, jakżeż za dnia wydaje się to prozaicznem, szarem jednostajnem.
Gdy wraca się w nocy do miasta, jakże niezmiernie brutalną wydaje się ta parodja nocy w mieście! Po tej uroczystej symfonji natury, tu sztuczny blask świateł elektrycznych, denerwujący turkot i bezmyślny gwar, wszędzie nerwowe podniecenie i sztucznie wywoływane nastroje. To też, o ile jadąc nocą przez pola można tak rozkosznie myśleć, marzyć, to w mieście nie można poprostu skupić myśli na chwilę. Zauważyłem też nieraz na sobie i innych, że po wyjechaniu w nocy z miasta, zaraz człowiek za miastem zaczyna się skupiać w sobie, poważnieje, a w miejsce płytkich myśli przychodzą poważne refleksje. Wątpię też, by człowiek, choć cośkolwiek subtelny, potrafił śmiać się na całe gardło wobec majestatu nocy lub lichym konceptem bawić otoczenie? Bo noc, to potężny obraz rzucony śmiałem pociągnięciem pędzla twórcy, to ogrom, wobec którego maleje wszystko, a nasze cierpienia wydają się nam wtedy nic nie znaczącą rzeczą.
Kto też ma ból w duszy, niech szuka ukojenia w tej ciszy nocy księżycowej, znajdzie tam pociechę na pewno, milknąć będą po kolei wzburzone i zbolałe struny duszy, natura zawładnie nim zupełnie, porwie go za sobą i wzniesie ponad ziemię w krainę cudów i spokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.