<<< Dane tekstu >>>
Autor A. L.
Tytuł Bosy pan
Rozdział V. Zamiary Dydaka
Wydawca W. Dyniewicz Publishing Co.
Data wyd. 1909
Druk W. Dyniewicz Publishing Co.
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V. Zamiary Dydaka.

W Zawadach dowiedziano się niebawem o przygodzie Salusi. Do Szymona gromadziło się coraz więcej ciekawych. Przyszedł też i Dydak z grubym kijem w ręku; stanął przy oknie ponury i czekał Święckiego.
— Wiecie, panie Dworzecki, — mówił stroskany Szymon, — ten mruk może zrobić awanturę.
— Właśnie myślę, w jaki sposób go się ztąd pozbyć — odrzekł Dworzecki.
I to powiedziawszy, wyszedł do drugiej izby, otworzył swój tłomok, który miał pozostawiony u Szymonów, wyjął jakieś szkło w ramkach, zdaje się lustro, wyciągnął z jednego boku ramek kółko do wieszania i wbił je z innej strony. Potem wrócił do pierwszej izby, powiesił lustro nieznacznie na ścianie, a sam usiadł przy stole, i wpatrywał się w twarz Dydaka. Ten spostrzegł to i spojrzał na Dworzeckiego, który spuszczając w dół oczy jakoś dziwnie ruszył ramionami.
Dydakowi wszystka krew uderzyła do głowy. Zaciekawiło go, co takiego ma na twarzy, że mu się Dworzecki tak przygląda. Nagle spostrzegł lustro, więc zbliża się ku niemu i patrzy. Ale w tejże chwili cofnął się z przerażenia, zobaczył bowiem, że ma pod nosem tylko jeden wąs, a nos jest jakoś niżej, niż potrzeba.
Lustro to było zrobione ze złego, nierównego szkła, a bokiem do góry przewrócone, szpeciło więc twarz okropnie.
Dydak jednak nie poznał się na tem, bo nie wiedział, że może być lustro tak fałszywe. Stanęło mu więc zaraz w myśli, że go pewnikiem ktoś oczarował. A któżby to potracił, jak nie Kłosowa...
Znowu spojrzał Dydak w lustro i spostrzegł, że drugi wąs wyrasta mu z pod ucha, jeszcze sobie nie wierzył, więc sięgnął ręką ku twarzy, aby przekonać się, czy ma obydwa wąsy. Ale dotknął nie tam, gdzie było trzeba, bo lustro ciągle go oszukiwało. Nadął się więc jeszcze gorzej, skrzywił straszliwie i wściekły z gniewu wyszedł spiesznie na ulicę. Podążał w stronę folwarku Święckiego. Robiło się już ciemno na świecie. Usiadł przy drodze i myślał długo, a wreszcie zawołał:
— Zabiję i Święckiego i Kłosową!
Wtem nagle uczuł, że ktoś dotknął jego ramienia. Więc zerwał się i wrzasnął:
— Kto tu?
— Nic, to ja, twój przyjaciel, Dworzecki; mogę ci dać dobrą radę.
— Ja sam sobie dam radę! — odrzekł Dydak.
— Ale zabijać jest, niebezpiecznie... pamiętaj! — ostrzega Dworzecki.
— Niech tam sobie! Nie daruję! Pójdę do kryminału, ale zabiję.
— Ale idąc do kryminału, pożegnasz się raz na zawsze z Salusią. Czyż nie lepiej ci i swoje zrobić i mieć Salusię.
— A to jak? — spytał ciekawie Dydak.
— Ot, chodźmy napowrót do wsi, to ci po drodze powiem — rzekł Dworzecki.
Więc szli obaj zwolna.
— To jakże zrobić? Niech pan doradzi, prosił Dydak.
— Jak?... Oto by trzeba znowu zrobić obławę. byś i ty ze strzelbą, schowałbyś się w krzak jaki, blisko Święckiego i zemsta byłaby gotowa, a każdyby sądził, że to był tylko taki wypadek nieszczęśliwy.
Spodobała się Dydakowi ta rada, więc pyta, jakim sposobem zrobić obławę.
— Mam ja taką dużą skórę niedźwiedzią — rzecze Dworzecki, — ty się w nią odziejesz którego dnia wieczorem i przebiegniesz w lesie mimo parobka Święckiego, gdy będzie wracał tamtędy. Parobek da znać swemu panu, że wilk, czy niedźwiedź jest w lesie, to i zrobią obławę.
Po takiej umowie rozeszli się.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.