Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bractwo Wielkiej Żaby |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Fellowship of the Frog |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dick Gordon przyszedł do Scotland Yardu, i Elk pośpieszył zdać mu raport.
— Znaleźliśmy jeszcze sześć takich samych walizek, o takiej samej zawartości jak ta z King’s Cross.
— Czy niema jakiegoś śladu, któryby prowadził do właściciela tych walizek?
— Nie, najmniejszego. Badaliśmy je daktyloskopijnie, ale ponieważ przechodziły one przez ręce szeregu pracowników kolejowych, nie sądzę, aby to dało jakieś rezultaty. Tylko w Paddington znaleźliśmy walizkę większą niż pozostałe. Zawierała ten sam ekwipunek, a ponadto grubą paczkę blankietów czekowych, opiewających na rozmaite filje rozmaitych banków. Są tam czeki na Credit Lyonnais, na Ninth National Bank w New Yorku, na Burrowstown Trust, na banki hiszpańskie, włoskie i rumuńskie i na pięćdziesiąt blisko filij pięciu największych banków angielskich.
Dick słuchał przygnębiony.
— Elk, oddałbym kilka lat życia za to, by móc zgłębić tajemnicę Żab. Kazałem teraz śledzić Lolę. Lew znikł, a gdy posłałem dziś człowieka do młodego mr. Raymonda Bennetta, żeby się dowiedzieć, co to ma znaczyć, oznajmił, że jest chory, i nie przyjął mego wysłańca. Ale mogę panu zakomunikować ciekawą nowinę.
Gordon wyjął z teczki kopertę i rzucił ją na stół. — Wywiadywałem się w New Yorku o Saula Morrisa. Oto depesza kablowa, którą otrzymałem od tamtejszego prezydenta policji.
- „W odpowiedzi na zapytanie: Saul Morris żyje. Chwilowo ma być w Anglji. Tu skarg niema, ale istnieje przypuszczenie, że on był tym przestępcą, który 17 lutego 1898 włamał się do kasy ogniotrwałej okrętu Mantania koło Southampton w Anglji i uciekł z pięćdziesięcioma pięcioma milionami franków. Sprawdzono“.
- „W odpowiedzi na zapytanie: Saul Morris żyje. Chwilowo ma być w Anglji. Tu skarg niema, ale istnieje przypuszczenie, że on był tym przestępcą, który 17 lutego 1898 włamał się do kasy ogniotrwałej okrętu Mantania koło Southampton w Anglji i uciekł z pięćdziesięcioma pięcioma milionami franków. Sprawdzono“.
Elk czytał depeszę raz poraz. Potem złożył ją starannie, włożył zpowrotem do koperty i wręczył Dickowi przez stół.
— Więc Saul Morris jest w Anglji, — rzekł automatycznie. — Toby wyjaśniało wiele rzeczy.
Gdy Dick wyszedł, Elk postanowił jeszcze raz zrewidować walizki, gdyż przyszło mu na myśl, że mogły one mieć podwójne dna. Zawołał więc Baldera i sierżanta Fayrea, gadatliwego młodzieńca, do którego miał wielkie zaufanie, poczem jął wydobywać klucze.
Wyciąganie pęku kluczy związane było z ustalonym rytuałem. Możnaby przypuszczać, że Elk zamierza się rozebrać, gdyż klucze spoczywały w tajemniczych regjonach, do których można się było dostać dopiero po rozpięciu marynarki i kamizelki, przyczem kieszeń trzeba było odszukać w miejscu, gdzie się zazwyczaj nigdy kieszeni nie znajduje. Po dokonaniu tej ceremonji, Elk uroczyście wsadził klucz w zamek schowku i otworzył drzwi.
Safe był tak wypełniony walizkami, że poczęły się wymykać Elkowi, gdy usunął ochronę, jaką stanowiły drzwi. Elk podawał je jedną po drugiej Fayreowi, który stawiał je na stole.
— Najpierw rozetniemy tę z Paddington, — rzekł Elk, wskazując na największą z walizek.
— Muszę przynieść inny nóż, — rzekł Balder. — Ten będzie za tępy.
— Niech się pan pośpieszy! — odpowiedział Elk, i Balder wybiegł z pokoju.
W następnej chwili Fayre został rzucony z potężną mocą na drzwi, zaś Elk znalazł się na nim. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, syk wdzierającego się powietrza i ogłuszający huk eksplozji.
Elk pierwszy zerwał się na nogi. Pokój pełen był czarnego dymu, tak że nie widział przed sobą nic. Za pierwszym krokiem natknął się na bezwładne ciało sierżanta. Elk podniósł go i wyciągnął na korytarz. W pierwszej chwili zdawało się, że niewielka jest nadzieja uratowania go. Zabrzmiały sygnały alarmowe, ze wszystkich stron nadbiegali przerażeni policjanci, załoga strażacka pędziła już przez korytarz, wlokąc za sobą długą kiszkę.
Ogień ugaszono natychmiast, ale biuro Elka zmieniło się w kupę gruzów. Nawet drzwi safe’u wyrwane były z zawias. W środku pokoju ział czarny otwór.
— Balder, ratuj pan walizki! — zawołał Elk, zajęty cuceniem Fayrea. Gdy asystenta wyniesiono do ambulansu, Elk powrócił, aby się przyjrzeć zniszczeniu, spowodowanemu przez wybuch.
— Tak, tak, to była ciężka bomba, — rzekł.
Grupa starszych oficerów stała na korytarzu, przyglądając się ruinom.
— Cud rzeczywiście, że żyję jeszcze, zaś Balder tylko mnie zawdzięcza życie, bo posłałem go po nóż do rozkrawania walizek.
— A czyż nie zbadano walizek przedtem? — zapytał prezydent policji groźnie.
— Owszem. Wczoraj zrewidowałem sam wszystkie. Wyjąłem każdy przedmiot i zapisałem. Sam włożyłem potem wszystko do schowku, i nie było w nim bomby.
— Więc jak mógł ją ktoś podłożyć? — zapytał prezydent.
— Nie wiem. Jedyny człowiek, który ma jeszcze prócz mnie klucz do tego safe’u, to radca mego wydziału, pułkownik Mc. Clintock, który znajduje się właśnie na urlopie. Szczęście tylko, że wysłałem w porę Baldera. Jest on ojcem siedmiorga dzieci.
— Co było materjałem wybuchowym?
— Dynamit, — odpowiedział Elk niezwłocznie. — Wybuch szedł wdół. — Wskazał na dziurę w podłodze. — Nitrogliceryna wybucha wgórę i na boki.
Przy przeszukiwaniu pokoju znalazł potem zgniecioną rolkę z cienkiej stali i poczerniały, pogięty cyferblat taniego budzika.
Co zdołał uratować ze swoich rzeczy, przeniósł do pokoju Baldera.
Mało było nadziei, aby wypadek ten nie przedostał się do gazet. Eksplozja powybijała szyby w całej części budynku i ściągnęła na wybrzeże tłum ciekawych. Gdy Elk opuszczał budynek Scotland Yardu, wykrzykiwano już nadzwyczajne dodatki, przynoszące wiadomość o wybuchu.
Przedewszystkiem skierował się do pobliskiego szpitala, gdzie znajdował się nieszczęsny Fayre. Ale wiadomości, jakie otrzymał, brzmiały pocieszająco. Lekarze sądzili, że przy odrobinie szczęścia uda się nietylko uratować mu życie, ale i uchronić go przed ciężkiem kalectwem.
— Straci może jeden czy dwa palce, ale rzeczywiście miał szczęście, — rzekł chirurg. — Nie rozumiem, jak się to stało, że nie został poszarpany na kawałki.
— A czego ja nie rozumiem, — dodał Elk, — to że ja sam nie zostałem poszarpany na kawałki. — Lekarz skinął głową.
— Te materjały wybuchowe, — rzekł, — robią niekiedy dziwne figle. Rozumiem, że wybuch wyrwał drzwi safe’u, a jednak ten papier, który znajdował się także w sferze działania dynamitu, jest zaledwie osmalony. — Wyciągnął z kieszeni ćwiartkę papieru, opaloną na brzegach. — Znalazłem to w jego kieszeni, — wyjaśnił.
Elk rozprostował papier i przeczytał:
„Pozdrowienia od Numeru Siódmego!“
Starannie złożył papier zpowrotem. — To sobie zatrzymam, — rzekł, chowając kartkę do pochewki od okularów. — Czy pan wierzy w przeczucia?
— Do pewnych granic, — uśmiechnął się lekarz.
Elk skinął głową. — Mam przeczucie, że przeżyję niezadługo wielką radość!