Bractwo Wielkiej Żaby/Rozdział XXXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bractwo Wielkiej Żaby |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Fellowship of the Frog |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dick Gordon wiedział, że wszelka dyskusja z przeciwnikami byłaby stratą czasu. Ale gdy tylko pozostał sam, zastosował przepis, który mu dał kiedyś pewien lekarz. Przycisnął podbródek do piersi, a dłonie położył napłask na karku, przyciskając go mocno końcami palców, poczem wolno podniósł głowę, co sprawiało mu niewypowiedzianą mękę. Potem przesunął palcami po gardle. Powtórzywszy to ćwiczenie trzy razy, uczuł, że ma umysł względnie jasny, i począł się zastanawiać nad możliwością ucieczki.
Drzwi sporządzone były z lekkich desek, które łatwo byłoby wprawdzie wyłamać, ale nie było innego wyjścia, jak przez schody. A pokój pod mm pełen był ludzi. Nagle światło zgasło i cały budynek pogrążył się w mroku.
Dick domyślił się, że powodem tego była obawa Hagna, aby nie dojrzano światła z szosy.
Hagn wydał odpowiednie zarządzenia na przyjęcie auta policyjnego, którego musiał się spodziewać za Dickiem.
Dick spostrzegł z radością, że nie zabrano mu zapałek. Przy świetle jednej z nich rozejrzał się dokoła.
0 otwarty kominek, pełen nawpół spalonych papierów i kurzu, opierała się płyta stalowa, zaopatrzona w dziurki do śrubek i stanowiąca widocznie część tanku, którego nie zmontowano. Na ścianie widniał duży przełącznik elektryczny i Dick przekręcił go w nadziei, że odzyska światło, ale lampa łączyła się widocznie z przewodem nadole. Zapalił znowu zapałkę i począł badać przewód elektryczny. Gruby, czarny drut prowadził w kąt pokoju. Kończył się on nagle naprawo od kominka, a ze śladów na ścianie Dick wywnioskował, że znajdowała się tu kiedyś instalacja do doświadczeń. Usiadł, aby się zastanowić. Słyszał pomruki głosów przez deski podłogi. Mówił Hagn.
— Jeżeli wysadzimy drogę do Newbury, zwąchają wszystko.
— To głupia myśl, Hagn. Co zamierzasz zrobić z tym draniem?
— Nie wiem. Czekam na wiadomość od Żaby. Może go każe zabić.
— Lepiej byłoby zatrzymać go jako zakładnika i wymienić na Baldera, jeżeli Żaba uważa, że on tego wart.
Około piątej nad ranem Dick usłyszał głos Hagna.
— Chce, żeby umarł!
W gabinecie Dicka dwie osoby siedziały przez cały czas czuwając. Była godzina czwarta. Elk wyszedł, aby po raz dwudziesty iść do Scotland Yardu i po raz dwudziesty wrócić. Ella Bennett napróżno usiłowała spełnić życzenie Dicka. Godzinami przewracała kartkę po kartce, czytając, a jednak nie czytając. Z westchnieniem odłożyła książkę i spojrzała na zegarek.
— Ach, czy pan sądzi, że on dojedzie do Gloucester?
— Z pewnością! — rzekł Broad przekonywująco. — Gordon jest człowiekiem, który wszędzie dotrze. Nic go nie powstrzyma.
— Czy nie słyszał pan nic o autach policyjnych? Mr. Elk opowiadał mi o nich wieczorem bardzo obszernie, ale od tego czasu nie wspomniał ich więcej.
— O, przedostały się one pomyślnie, — rzekł Joshua Broad.
Nie wspomniał jej, że dwa auta policyjne uległy wypadkowi między Newbury a Reading i że trzech ludzi zabiła mina, która wybuchła pod niemi. Nie wspomniał jej także, że motocyklista przywiózł ze Swindon wiadomość, iż auto Dicka nie było tam widziane.
— Jacy to straszni ludzie! Jacy straszni! — Ella drżała.
— W jaki sposób taka szajka mogła wogóle powstać, mr. Broad?
— Obawiam się, że ja sam jestem ojcem Żab, — odparł mr. Broad ku zdumieniu Elli.
— Pan?
Broad skinął głową. — Tak, nie wiedziałem, że to z tego powstanie. Ale powstało.
W tej chwili rozległ się dzwonek, a Broad, sądząc, że to Elk zapomniał klucza, wstał, aby otworzyć drzwi. Ale nie był to Elk.
— Proszę mi wybaczyć wizytę o tej porze. Czy to pan, mr. Broad?
— To ja, Broad, tak. Mr. Johnson? Niech pan wejdzie.
Zamknął drzwi i zapalił w korytarzu światło. Otyły pan znajdował się w stanie godnym litości.
— Wczoraj wieczorem nie spałem długo i służący przyniósł mi poranne wydanie Post Herald’a.
— Więc wie pan wszystko?
— To straszne, straszne! Trudno mi w to uwierzyć. — Johnson wydobył z kieszeni zmiętoszoną gazetę i jeszcze raz przeczytał tytuły, jakby się chciał upewnić, że to prawda.
— Nie wiedziałem wcale, że już o tem piszą gazety, — rzekł Broad.
Johnson podał mu pismo.
— Tak, istotnie. Myślę, że to stary Whitby musiał rozpowiedzieć tę historję.
— A mnie się zdaje, że ona pochodzi od kinowca Sileńskiego. Czy to prawda, że Ray został skazany na śmierć?
Broad skinął potakująco głową.
— Co za okropność! — zawołał Johnson głosem stłumionym. — Dzięki Bogu, że wyszło to w porę najaw, mr. Broad, — rzekł poważnie. — Mam nadzieję, iż zechce pan zakomunikować miss Elli Bennett, że może rozporządzać każdym pensem, jaki teraz posiadam, aby dowieść niewinności swego brata. Przypuszczam, że nastąpi odroczenie wykonania wyroku i nowy proces? Jeżeli dojdzie do tego, trzeba będzie wziąć najlepszych adwokatów.
— Miss Bennett jest tutaj, może pan wejdzie i pomówi z nią?
— Tu? — zdziwił się mr. Johnson. — Nie miałem o tem pojęcia.
— Niech pan wejdzie... Przyszedł jeden z naszych przyjaciół, który chce panią odwiedzić, mr. Johnson.
Filozof wyciągnął do dziewczyny obie ręce.
— Tak mi jest przykro, miss Bennett, — rzekł. — Tak okropnie przykro. A jakże się pani musi czuć? Czy mogę pani w czem dopomóc?
Ella potrząsnęła głową, a w oczach jej zaświeciły łzy wdzięczności.
— To bardzo ładnie z pańskiej strony, mr. Johnson. Zrobił pan tyle dla Ray’a, inspektor Elk opowiadał mi też, że chciał go pan zpowrotem zaangażować na posadę.
Johnson potrząsnął głową. — To przecież nic nie znaczy. Lubię Ray’a bardzo, i jest to chłopiec bardzo zdolny. Jeżeli wyciągniemy go z tej matni, musimy go zaraz postawić na nogi. Ojciec pani nie wie chyba nic?
— Dzięki Bogu, nie! Gdybyż tylko wiadomość ta nie przedostała się była do gazet! — rzekła, gdy Johnson opowiedział jej, w jaki sposób dowiedział się o wszystkiem.
— Oczywiście rozgadał to Sileński, — rzekł Broad. — Filmowiec wykorzystałby własny pogrzeb, aby móc nakręcić złożenie swoich zwłok do grobu... Jakże się pan czuje w nowem położeniu, mr. Johnson?
Johnson uśmiechnął się. — Jestem jeszcze ciągle oszołomiony i nie rozumiem, czem sobie na to zasłużyłem. Ale dzisiaj otrzymałem już pierwsze ostrzeżenie od Żab. Wydaję się sobie samemu osobistością bardzo ważną.
Wyciągnął kawałek papieru, na którym widniały słowa:
i charakterystyczny znak Żaby.
— Nie wiem, co zrobiłem tym ludziom, ale domyślam się, że coś bardzo złego, gdyż w dziesięć minut później, gdy portjer podał mi herbatę, poczułem zaraz przy pierwszym łyku tak gorzki smak, że natychmiast przepłókałem sobie usta środkiem dezynfekcyjnym.
— Kiedy się to stało?
— Wczoraj, — rzekł Johnson. — Dzisiaj rano dałem herbatę do analizy, a chemik oświadczył, że zawierała ona dość kwasu pruskiego, aby otruć sto osób. Poruczę dzisiaj całą tę sprawę policji.
Otwarto drzwi z korytarz.a i wszedł Elk.
— Jakie pan ma nowiny? — zawołała Ella, biegnąc mu naprzeciw.
— Dobre, — rzekł Elk. — Nie ma pani zupełnie powodu do niepokoju, miss Bennett. Kapitan Gordon bezwarunkowo dotrze do celu. Przypuszczam, że w tej chwili jest już w Gloucester i wypoczywa w wygodnem łóżku.
— Ale tylko przypuszcza pan, nie otrzymał pan żadnych wiadomości z Gloucester?
— Dokładnych wiadomości nie mam, ale mogę panią zapewnić, że wiadomości, jakie mamy, nie brzmią źle, — rzekł Elk. — A jakże się pan dowiedział o sprawie, Johnson? — zapytał.
Świeżo upieczony miljoner powtórzył swoje wyjaśnienie.
— Powinienem był wtajemniczyć Sileńskiego i jego pomocników w całą sprawę, — rzekł Elk. — Wtedy możeby milczeli. No, a jakże się pan czuje w roli Krezusa, mr. Johnson?
— Mr. Johnson nie czuje się zbyt dobrze, — rzekł Broad. — Zwrócił na siebie uwagę miłego mr. Żaby.
Elk obejrzał starannie kartkę z groźbą. — Kiedy otrzymał pan ten świstek? — zapytał.
— Znalazłem go wczoraj rano na biurku. — Mr. Johnson opowiedział jeszcze wypadek z zatrutą herbatą, poczem pożegnał się. — Ach, mr. Elk, gdyby się panu dało złapać Żabę, wyświadczyłby pan ludzkości wielką przysługę!
Świtało już, gdy Johnson wyszedł, a Elk zamknął za nim bramę i spoglądał przez chwilę na dobrodusznego pana, idącego przez pustą ulicę.
— Lubię tego starego dzieciaka, — rzekł do Broada. — Bezwątpienia urodził się on pod szczęśliwą gwiazdą, gdyż nie mogę zrozumieć, dlaczego stary nie zapisał raczej pieniędzy dziecku...
— Czy znalazł pan już dziecko? — przerwał mu Broad.
— Nie, to także jedna z żabich tajemnic, czekająca jeszcze na rozwiązanie.
Johnson doszedł właśnie do rogu ulicy, i widzieli, jak przechodził na przeciwległy trotuar, gdy z cieniu wyszedł naprzeciw niego jakiś człowiek. Nastąpiła krótka wymiana słów, poczem Elk ujrzał błysk rewolweru i usłyszał huk wystrzału. Johnson zachwiał się, zaś napastnik jego odwrócił się i uciekł.
W następnej chwili Elk był na ulicy. Filozof był przerażony, ale widocznie nie ranny.
Elk pobiegł za róg, ale napastnik znikł. Detektyw powrócił więc do filozofa, który siedząc na skraju trotuaru, obmacywał swoje członki.
— Nie, nie, zdaje się, że to był tylko szok, — jęknął Johnson. — Nie byłem przygotowany na taki system napadu.
— Jakże się to stało?
— Nie rozumiem tego zupełnie, — odparł Johnson. — Chciałem przejść na drugą stronę ulicy, gdy nagle podszedł do mnie jakiś człowiek i zapytał, czy to ja jestem mr. Johnsonem. A potem, zanim się mogłem zorjentować, co się stało, wystrzelił.
Marynarka Johnsona była osmalona od ognia.
— Nie, nie powrócę już do mieszkania Gordona. Przypuszczam, że nie powtórzą zaraz próby.
W tej chwili nadeszli dwaj detektywi, którzy strzegli Harley Terrace. Ich opiece powierzono Johnsona.
— To przecież najruchliwsi ludzie, jakich znam, — rzekł Elk. — Możnaby było przypuszczać, że wystarcza im sprawa w Gloucester i nie będą szukali jeszcze pobocznych zajęć.
— Kiedy będzie pan wiedział o Żabie tyle, co ja, nie będzie się pan dziwił niczemu, — rzekł Broad.
Biła szósta, a z Gloucester nie nadchodziły wiadomości. O siódmej stan dziewczyny był godny litości. Zdawało się, że w miarę zbliżania się straszliwej godziny, znika siła, z jaką panowała nad sobą przez całą noc. O pół do ósmej zadzwonił telefon, i Elk skokiem pantery znalazł się przy aparacie.
— Kapitan Gordon przed godziną minął Didcot, — brzmiała wiadomość.
— Didcot? — zawołał Elk z rozpaczą i spojrzał na zegarek. — Przed godziną? W takim razie powinien dojechać do Gloucester za sześćdziesiąt minut!
Ella, która zmuszała się właśnie w jadalni Gordona do picia kawy, na dźwięk telefonu weszła do gabinetu. Elk nie ważył się więc kontynuować rozmowy.
— Dobrze już! — rzekł głośno i odłożył słuchawkę.
— Jakież pan ma wiadomości, mr. Elk?
W głosie Elli brzmiał tłumiony szloch.
— Wiadomości? — Elk zmusił się do śmiechu. — O, dobre!
— Kto dzwonił?
— Ach, to? — rzekł Elk, spoglądając z gniewem na telefon. — To jeden z moich przyjaciół, który zaprosił mię na obiad.
Ella powróciła do jadalni, a Elk skinął na Amerykanina.
— Niech pan sprowadzi lekkrza i niech mu pan powie, żeby dał tej młodej damie coś, co pogrąży ją na dwanaście godzin w śnie.
— Złe wiadomości? — zapytał Broad.
Elk skinął głową. — Niema nadziei uratowania chłopca, — rzekł, — najmniejszej nadziei.