[75]CESARZ I PROLETARJUSZ [77]
Na deskach zczerniałych, w karczmie — pod stropem niskim —
przed którą stanął dzień w zbłoconych szyb pomroczy,
obsiadła długi stół ponurem, zwartem koliskiem
gromada włóczęgów z wszech dróg z posępnym w źrenicach błyskiem —
nędzarze, bezbożny tłum, dziadowski lud roboczy.
Mówicie ( — jeden z nich rzekł — ), że człowiek chadza w jasności
na tym goryczy i łez, znoju i nędzy padole — ? —
a przecież niema w nim skry szczerości i rzetelności
i jak ten ilasty glob żyje w bezpromienności —
chciwy bezmiernych władz — tyranem uczynił swą wolę.
Czemże jest sprawiedliwość? — toć spójrzcie — oto wielmoże
dla bogactw swoich obrony stworzyli ochronne prawo
i konspirują — dostatni — w złodziejskim ostrożnym zborze
przeciw tym, których ongi zakuli w poddańcze obroże,
którym całego żywota zysk kradną, mordęgę krwawą.
Na ustawicznych hulankach życie swe marne trawią,
weselem dni wypełniają, godziny głośnemi śmiechami,
w szklenicach ich wino i ambra, — zimą w zieleni się pławią,
w skwar letni w cieniu lodowców w Alpach śnieżystych się bawią,
noce zmieniają w dni — dni wypełniają snami.
[78]
Cnota to dla nich dźwięk pusty, — jednakże ją głoszą,
bo na niej budują swą moc, — potrzebne im męstwo
w państwach, które nad naród — groźne i straszne — wynoszą,
potrzebne dla wojen zażartych, których konieczność wam głoszą —
— gdy wy w kurzawie krwi mrzecie — im daje potęgę zwycięstwo.
Wszystkie te armje buńczuczne, te dzielne, żelazne floty,
owe na głowach królewskich majestatyczne korony,
miljardy zebrane w bankach, ten przepych barwny i złoty
otaczający bogaczów — toćże to ciężar biedoty,
to haracz, który swym potem wypłaca naród okpiony.
Religja? czemże jest ona — ? —, w ich ustach tylko frazesem
aby was wszystkich do jarzma twardego zaprząc pospołu;
gdybyście zwątpili, że kiedyś za życia waszego kresem
znajdziecie dobrą nagrodę znojnego, tępego mozołu —
czyżbyście znieśli te męki bitego u pługa wołu — ? —
Nieistniejącem mamidłem pozasłaniali wam oczy,
nadzieje wam jakieś wmówili, nagrodę w was jakąś wparli...
To kłamstwa! — Śmierć wszelką świadomość zniszczy i stoczy;
— temu co tylko tu cierpiał — tam w wiekuistej pomroczy
żadne się szczęście nie zdarzy! — Umarli to tylko umarli...
Frazesem przeto i kłamstwem są fundamenty państwa;
przyrody cele są inne; — a jakież państw zamierzenie?
abyś im ziemię obrobił, mienia przysporzył z poddaństwa,
abyś broń chwycił do garści i runął w szale zaprzaństwa
w odmęt walk bratobójczych na siebie samego zniszczenie.
[79]
Czemuż złowróżbnych miljonów jesteście niewolnikami
wy, których zyskiem utrudzeń wieczyste jest głodowanie — ? —
czemuż się stowarzyszacie ze śmiercią i z chorobami —
podczas gdy oni przeżarci bogactwem i rozpustami —
w wiecznych uciechach — czasu nie mają na własne konanie.
A jest w was mnogość i siła! zapominacie o tem — ? —
toć między siebie rozdzielić możecie lasy i pola —
więc nie budujecież im gmachów, które dziś pełnią złotem,
a w które jutro was zamkną, gdy krzykiem i łoskotem
zbudzi was z pohańbienia życia wolnego wola!
A oni rozkoszą się poją — bezpieczni — pod prawa obroną
i wysysają zachłannie najsłodsze soki ziemi —
w piekielnej, szalonej orgji, gdy chucią pijaną zapłoną
w nałożne każą wejść łoże i córkom waszym i żonom,
— pastwią się starcy lubieżni nad niemi — pohańbionemi.
Wzamian jakiż plon dla was — ? — nic jeno tęsknota,
trud — który tylko dla nich korzystną potrzebą —
łzy, czarny okruch chleba, niewola, robota,
nędza żon pohańbionych, cór waszych sromota...
— nic dla was — dla nich wszystko — wam męka im... niebo.
Ustawy — ? — cóż ich obchodzą — ? — Łatwo ten żyje cnotliwy
komu niczego nie trzeba... Dla was są wszystkie ustawy,
dla was niewolne prawa i wymiar kary dotkliwej —
— a ty gdy rękę wyciągniesz po jeden moment szczęśliwy —
szybko, niebaczny, ją cofniesz — — lecz jako łachman krwawy.
[80]
Ten straszny, niesłuszny porządek, rozwalcie bracia, raz przecie —
co przepaść kopie pomiędzy nędzarzem a między bogatym — —
bo skoro niema zapłaty po śmierci — (o tem już wiecie) —
walczcie by każdy dział równy posiadał tutaj na — świecie,
byśmy w sprawiedliwości żyli jak żyje brat z bratem.
Pokruszcie młotami twardemi goliznę Wenus antycznej,
popalcie w muzeach płótna nagości nęcące czarem —:
one to są omamieniem, majakiem jakiejś prześlicznej
doskonałości człowieczej, — one przyczyną tragicznej
doli cór waszych; — z nich handel żywym towarem.
Pokruszcie wszystko co zbrodnią się puszy i chwali,
zburzcie pałace i tumy, w których się gnieździ złe plemię —
niech gniew wasz lawą wytryska, tyranów pomniki niech zwali,
ostatnie ślady niewoli niech z ulic i bruków wypali!
oby się ci co was gnębią zapadli na wieki pod ziemię.
Pokruszcie wszystko co tchnie bogactwem, obłudą i butą,
wyzwólcie życie z niewoli, z tych granitowych obramień,
w które was nędzą i brudem jak w dyby hańbiące zakuto!
Nie dajcie się mamić snom, któremi myśl waszą zasnuto,
że to zło ciągle ma trwać jak wbity w ziemię kamień.
Na pobojowiskach i zgliszczach postawcie obeliski
owe memento mori na zwrotnej karcie historji —
dopiero w tym wielkim momencie zluźnią się wasze uciski
i już was nie zwiodą cielska, rozśmiane pyski —
lecz chodzić będziecie w wieczności i glorji!
[81]
Potop! Potop! — wołajcie — na wszystko! — świat na tem jeno skorzysta;
zbyt długo czekaliście — wiecie — czem dobroć jest świata —:
niczem! — Miejsce hieny zajmuje szantażysta,
miejsce dawnej tyranji łotr szczwany, aferzysta —
treść pozostała tasama, zmieniła się — szata.
Wówczas dopiero powróci era przebrzmiała złota,
która was w wielu powieściach mitologicznych zachwyca;
porówny dział radości każda mieć będzie istota,
a nawet śmierć zdmuchująca kaganek pełnego żywota —
stanie wśród was jasnowłosa, — życzliwa wam anielica.
Tak tedy będzie ci lekka — odejdziesz niezgoryczony —
takie jako ty miałeś i syn mieć będzie przebycie —
nie będą nad tobą huczeć śmiertelne, śpiżowe dzwony,
zaginiesz, losom posłuszny, w wieczności niezmierzonej —
— pocóż-bo opłakiwać kogoś kto spełnił swe życie?!
Ustaną wszelkie choroby i nędza ustanie niegodna
zrodzona z krzywdzących bogactw — miną troski co ludzkość kłopocą;
każdemu będzie znaczona rozrostu siła pogodna —
— póki się puhar nie strzaska — pić będziesz z niego do dna —
dopiero wtedy zgon przyjdzie, gdy żyć już nie będzie poco.
[82]
W karocy pozłocistej nad brzegiem Sekwany
jedzie Cezar z ciężarem bladym zamyślenia —
— poszum fal ociężałych, turkot niewstrzymany
wozów... jedzie — nie słucha, myślami owiany —
— własny naród pokory żąda odeń i milczenia.
Wzrok jego, który tajnie w duszy ludzkiej czyta
sprzeczkę wiedzie o uśmiech z wargami drżącemi —
a ręka, losy świata dzierżąca, — już wita
gromadę obszarpańców, co wzdłuż ulic zbita
stoi. — Wszak wielkość jego związana jest z niemi...
Wszakże dzieli świadomość z tą podwładnych zgrają —
( — samotny, nielubiany — ), że zło ma przewagę,
że kłamstwo i bezprawie świat w ryzach trzymają,
że się ludzkości dzieje wiecznie powtarzają —
— o czem niejedną przecież słyszeliśmy sagę.
I on, głowa satrapów i ciemiężycieli
schyla czoło przed wami, obrońcy!, w ukłonie;
bo gdyby was zabrakło, gdybyście zginęli —
wy — niemi, coście władzę nad sobą dźwignęli —
on, Cezar, w prochby runął — sam Cezar na tronie!
[83]
Waszym cieniom niewiernym, kpiącym z uczciwości,
waszym uśmiechom chłodnym wyzbytym współczucia,
waszym rozumom drwiącym ze sprawiedliwości —
— tak tylko waszym cieniom, potęgom nicości
zawdzięczacie te carskie jarzma i okucia!
[84]
Paryż płonie! — Burza się w nim przewala i gorze!
zamki jak czarne pochodnie — ognia żywego łup — —
dymy jak wybuch wulkanu, łuny jak sadzą zasnute zorze —
płyną ryki i szczęki jak rzeka w rozgrzane morze — —
Stulecia umarły! — Paryż stuleci grób!
Bruk ulic krwią pożogi nieustannie broczy,
barykady wysokie sypie ludzki rój —
z pieśnią rewolucyjną kroczy lud roboczy,
kwitną frygyjskie czapki, błyszczą stalą oczy —
dzwony ochrypłe huczą: na alarm! na bój!
Biały, zimny, aż martwy — jak głuche marmury —
lasem czerwonych ogni idzie niewiast krąg —
z bronią w ręku, miast włosów rozwiane wichury
na głowach, piersiach, plecach — — a w oczach ponury
krzyk grozy, nienawiści, rozpaczy i mąk.
O walczcie, wy okryte wężami warkoczy,
każde dziecko zdeptane zbliża jutra dni —
niech się czerwony sztandar nad wami roztoczy,
niech was rozgrzeszy jutra głos proroczy —
ci, co was sprzedawali winni — lecz nie wy!
[85]
Bruzdami się wygrzywia w łagodnem świetle morze,
łuszczą się fale ciche w kształt kryształowych płyt
— a tam nad halnem zboczem — przez wyrąb w starym borze
spogląda duży księżyc — płynie przez nieb przestworze
i srebrzy ciche morze i szumny leśny szczyt — —
Na zleniwionych falach — okręty się kołyszą —
drewniane ich szkielety w widmowy płyną szlak —
jak skrzydła zmordowane u masztów żagle wiszą —
noc w nie znieruchomiała samotną dyszy ciszą —
w górze księżyca kula lśni jak proroczy znak.
Na skalnym, mokrym brzegu — ponad zwierciadłem morza
u przechylonej wierzby mchem brodatego pnia
samotny Cezar czuwa — wsłuchany w pieśń przestworza,
co w plusku lśniących fal, z bezbrzeżnych wód podłoża
na drżących strunach wiatru symfonje nocne gra.
I ujrzał, że w powietrzu pod nocą tą zgwieżdżoną
idzie przez szczyty borów, przez fal zmierzwionych wir
on starzec siwobrody — z brwią gęstą, nasrożoną,
chrzęszczący fantastycznie wyschniętych traw koroną:
Król Lir.
[86]
Zdumiony patrzał Cezar na śródobłoczne zjawienie
— drżały w przestrzeniach gwiazdy w nieogarnionej bezliczy — —
i nagle pojął ten symbol, zrozumiał obrazu znaczenie — —
Ach! więc to przepych jest życia?! — — — zamglone ludów cienie
szeptały głosem wymownym o wszechczłowieczej goryczy.
Każdego człowieka na ziemi życie doświadcza nanowo,
stary Demiurg się silił by było inaczej — daremnie!
W każdym umyśle człowieczym tajnia przemawia tą mową:
„ — skąd idziesz i dokąd — “. Tak oto jawi się słowo
pełne tajemnych zamierzeń idące przez otchłań i ciemnie.
A cała treść wszechświata, jego moc i pragnienie
w sercu każdego człowieka żyje ukryta i — włada —
jakoby wieczysty hazard, jakoby owo kwitnienie
drzewa co w każdym kwiecie zaklina swoje istnienie
— a jednak ileż to kwiatów nim się zeziarni — opada?! — —
Tak też i owoc człowieczy — na drodze swoich uznojeń —
wyrasta w możnego cesarza lub staje się niewolnikiem
i najuboższe swe życie otula całunem urojeń
i szuka dla swojej nędzy codziennie jakichś ukojeń
chociaż dla wszystkich porówno nicość jedynym pewnikiem.
Odwiecznie te same dążenia i tylko forma się zmienia —
odwiecznie jeden jest człowiek w całej globowej rodzinie.
Twarda zagadka życia stukształtnie się spromienia,
wszystkich jednako łudzi, przed nikim nie zrzuca odzienia —
— nieprzeliczone pragnienia w najlichszej skupia drobinie.
[87]
Cokolwiekbyś począł — wszystko po tobie jak było zostanie —
— wszak wiesz, że cały sen życia ze śmiercią w bezkresy ulata;
cokolwiekbyś pragnął poprawić — — odczujesz tylko znękanie,
znużenie wieczną gonitwą... aż cię przynęci poznanie:
że snem wieczystej nicości jest życie całego świata.
|