[19]ŻE UMRZEĆ MAM... [21]ODA
Że umrzeć mam — przenigdy światom nie uwierzę.
Jam wieczna młodość — wieczny sen w girlandy gwiazd i róż spowity;
wbijam wzrok w słońce! — W sercu mem przepych i szczytów szczyty:
ja sam!
Wtem... drogę mi zagradza cierniowych głogów zasiek.
Koronę bólu dźwigam — pomny cierpienia słodyczy!
Już tonę bez pamięci w złowrogiej topieli goryczy
nieubłaganie!
Świszczą dokoła strzały — ból zwija w kłąb centaury,
zewsząd mnie jad zatruwa, jak szata Dejaniry.
Już gorze we mnie duch! — O, nie ugaszą go przewały, wiry
oceanicznych wód!
Tak żegnam się z nadzieją — marzeń mnie zżera zmora,
powiodła mnie na stos — dziś w krwawych mrę płomieniach...
Czyliż z popiołów wstanę — czyż wzlecę w jutrznianych przestrzeniach
jak Feniks?
Pierzchajcie lęki! — Mamidłom próżnym kres!
Nie wszystek spłonę — nie! — Przybywaj serc otucho
bym mężnie idąc w śmierć — powrócił z wielką skruchą
do siebie — sam!
[23]PRZEZ FALE, PRZEZ ZAWIEJE.... [25]PONAD SZCZYTAMI...
Ponad szczytami księżyc srebrnieje,
sennemi liśćmi las szeleścieje —
kępa olch starych we mgle sinieje,
dźwięcznego rogu odzew smętnieje.
Dźwięk pod srebrzycą płynie miesiąca —
ciszej — i dalej — drzew czuby trąca — —
a moja dusza wciąż bolejąca
ku wiecznej śmierci zmierza — tęskniąca.
Czemu nacichasz w srebrnym rozłogu
zamilkający, kochany rogu — ? —
zagraj raz jeszcze, jeden raz jeszcze
niechaj twym dźwiękiem serce upieszczę.
[26]LAS
Czemuż chwiejesz się, mój lesie?
— tak bez wichru, tak bez wiewu
każdy konar, gałęź — gnie się —
Moje drzewa się zginają,
moje lata umykają —
dni się krócą, noce dłużą —
niepokoje pnie motają,
wichry liście drżące burzą
i pieśniarzy wypędzają —
Lato przeszło, zima blisko —
otom jest: wichrów igrzysko!
Przeczże nie mam się nachwiewać —
— ptaki już przestały śpiewać,
a jaskółki gromadami
przelatują nad wierchami
i sens życia w dal unoszą —
spokój płoszą, szczęście płoszą —
mkną i czernią się tak społem
ponad widnokręgu kołem —
mkną jak chwile — w skrzydeł chrzęście —
i mijają jak me szczęście — —
— oto w doli tak sierocej
trwam pożółkły w chłodnej nocy —
cóż zostało mi — ? — tęsknota,
która sny w gałęziach mota...
[27]DIANA
Czegóż ty szukasz w noc miesięczną,
gdy srebrną łuską drżą ruczaje,
gdy szczebiotaniem, pieśnią dźwięczną
kołyszą się uśpione gaje — ? —
Śród liści słychać zwoływania,
naszepty ciche i zwierzania —
przelotne, zwiewne całowania —
— przemyka w lśnieniu cień do cienia.
Stara melodja wciąż powraca,
jawi się prawda wieków wielu,
wre utajona nurtów praca,
fala za falą mknie bez celu —
— nową zielenią las się mieni,
wiosna się w nowe stroi szaty —
— ty tylko błądzisz po przestrzeni
jako Endymjon śród poświaty — ? —
Samotni twoja zjawa szuka
pośród ruczajów i kamieni
— słuchasz co mówi buk do buka
i śnisz w oplocie ziół i cieni —
— pośród płonących zorzą dębin
zaczarowanej czekasz chwili,
w której z omglonych, zimnych głębin
jeziorna wróżka się wychyli.
[28]
Oto z gałęzi dygotania
dłoni się jakiejś kształt poczyna —
wysmukła dziewa się wyłania
i łuk złocisty już napina — —
— magicznym szlakiem mknie na łowy
i znika pośród pni podcienia —
— na bladej ścieżce śródłąkowej
gasnących blasków mrą westchnienia...
[29]DO GWIAZDY
Do gwiazdy, która rozbłysła
szlak mknie długi prze bezdenie —
tysiąc‑tysięcy lat potrzeba
by nas doszły jej promienie.
Może już dawno zapadła
w chłonące wieczności rozchwieje,
a oto oczom naszym
dopiero dziś jaśnieje.
Obraz gwiazdy, która zmarła
mówi mądrościami dwiema:
niewidoczna — wszak istniała —
gdy widzimy — już jej niema!
Tak, gdy żary pragnień naszych
niepamięci mrok zasnuje —
blask zgaszonych namiętności
wciąż nas jeszcze prześladuje.
[30]PRZEZ FALE, PRZEZ ZAWIEJE...
Ach! — ileż to okrętów
co wypłynęły w oddale
rozbija się o rafy —
przez zawieje, przez fale.
Ach! — ileż to ptaków wędrownych
co opuściły knieje
umiera na wyraju —
przez fale, przez zawieje.
Gdy cię senna zjawa kusi
ty tej złudzie nie wierz wcale,
otumani cię, uwiedzie
przez zawieje, przez fale.
Nigdy spraw tych nie ogarniesz,
które stroją ból w nadzieje,
— pieśń ulata, wiecznie krąży
przez fale, przez zawieje.
[31]JUTREM ŻYCIA DZIEŃ SIĘ ZWIĘKSZA...
Jutrem życia dzień się zwiększa,
dzień wczorajszy życie mniejszy,
— wszakże zawsze masz przed sobą
jeden tylko dzień — dzisiejszy.
„To“ zastąpić może „tamto“,
„tamto“ mija — „to“ się rodzi —
— tak, gdy tobie słońce kona,
komuś właśnie słońce wschodzi.
Otoć się zdaje: nowe fale
na tensam brzeg wpadają zgrają,
że nowa jesień się wyzłaca —
...tesame liście z drzew spadają.
Wiosna się wonnym snem wyzwala
z zimowych lodem spiętych jarzem;
i sama śmierć — tak się wydaje —
nowego życia jest szafarzem.
Tak z mijających chwil rozbiegu
jedna się prawda lęże płona:
że wieczność sama sobą rośnie
i całym światem rządzi — ona!
[32]
Niechajże rok bieżący mija,
niech mrą godziny w mgle, w zasłuchu —
ty skarbu swego strzeż przezornie,
skarbu co lęże się w twym duchu.
Jutrem życia dzień się zwiększa,
dzień wczorajszy życie mniejszy,
— wszakże zawsze masz przed sobą
jeden tylko dzień — dzisiejszy.
Zwidzenia pełne nagłych olśnień,
które błyskanie w mroku kryśli —
te jedne trwają wciąż bez zmiany
w mrzących otchłaniach wiecznej myśli.
[33]PÓŁNOC
Dzwon wydudnia północną godzinę zdaleka —
— sen, celnik życia, zwleka dzisiaj, nazbyt zwleka;
śmierć mnie prowadzić chce drogami, które znam, któremi chodzę
by śmierć i życie zrównać na wieczystej drodze —
lecz zastygły leniwie siły w myśli kołowrotku,
a język wagi znieruchomiał — tkwi w pośrodku...
[34]TESTAMENT
Oto ostatnie me pragnienie —
umrzeć nad brzegiem morza,
gdy światło szeptem wabi cienie,
gdy dzień umyka w przestworza —
Obym miał cichy sen, spokojny,
wsłuchany w drzew poszumy —
skroś nocy wonią gór upojnej
oby gwiazd skrzyły tłumy —
Przepychów nie chcę — takie tanie! —
szych pomp niech mnie nie więzi —
— miękkie uwijcie mi posłanie
z kwiatów i młodych gałęzi.
Niech mnie nie żegna żal niewieści
natręctwem niewołanem —
— jesienią niechaj zaszeleści
deszcz liści nad kurhanem.
Tam, kędy wieczny ruch źródlany
struży i wodnie gada,
kędy przez zaplot jedlinowy
poświata błyszczy blada,
[35]
gdzie z hal dzwonienia wiatr nawiewa
rozdrgane we wszechświecie —
tam mi lipowe stare drzewa
zawonią świętem kwieciem —
tutaj ucieczkę przed udręką
zyszczesz, pielgrzymie, bez ocknienia —
śnieg grób nakryje biało, miękko —
grób, serce i wspomnienia.
Gwiazdy przez drzew rozchwiane wiechy
z nocnego lśnią posłania —
zda się — druhowie ślą uśmiechy,
przyjazne powitania.
Świat w nieprzerwanych żądz dzikości
toczy się burzy kołem —
— tymczasem w mojej samotności
już stałem się popiołem — —
[37]KAMADEWA [39]KAMADEWA
By ukoić ból miłosny
żal zwierzyłem Kamadewie —
bogu, który czynił cuda
wychwalane w Indów śpiewie.
W pysznej zjawił się piękności,
na papudze szumnie zjechał —
lecz warg cudnych koralami
ironicznie się uśmiechał.
Zamiast grotów w swym sajdaku
zioła tylko miał trujące,
które rosną w żarze słońca
na Gangesu świętej łące.
Zmierzył z łuku — w pierś mnie trafił
czarodziejskim kwiatem — w serce —
odtąd ciągle we łzach żyję
i w tęskliwej poniewierce.
Tak mnie syn modrego nieba,
pocieszyciel zakochanych,
strzałą śmierci dotknął srodze —
niezliczone zadał rany.
[40]WSZYSTKIE PTAKI W BORZE..
Wszystkie ptaki w borze
z gęstwiny, z leszczyny —
odlatują w zorzę,
w blaski, w rozświetliny —
tam, gdzie w śnie doliny
lustrzy się jezioro
pośród sitowiny —
Tą wieczorną porą
kołyszą się w fali
słońce wraz z miesiącem
i ptaki z oddali,
lśniących gwiazd tysiące,
jaskół gon ochoczy
i najdroższej oczy...
[41]JEZIORO
Na jeziora modrej ciszy
kwitną żółte nenufary —
białe kręgi fal kołują,
pluszczą o burt łodzi starej.
Chodzę tam i sam po brzegu
myśli me się niepokoją —
— czyli przyjdzie — czy się zjawi
z oczeretów by być moją — —
by marzeniem urzeczona
ze mną wraz usiadła w łodzi,
by bez steru i bez wiosła
płynąć modro po bezwodzi —
by księżycem przesrebrzone
w dwie samotnie mkły godziny,
by najciszej drżały fale,
by najsłodziej grały trzciny — —
Nie nadeszła — ! — więc napróżno
droga srebrzy się w bezmiary —
— na jeziora leśnej ciszy
kwitną żółte nenufary.
[42]JASKÓŁKI
Jaskółki na południe dążą,
uwiędłe liście w wichrze krążą,
winnice zwarzył zamróz srogi —
— niemasz od ciebie do mnie drogi!
W tęskniące wołam cię ramiona...
i wraz mój ból i smutek kona —
...kładę mą głowę na twem łonie....
...dusza w zachwycie słodkim tonie...
Pomnę ów czas, gdy nakształt cieni
szliśmy do siebie przytuleni —
przez rzeki wiodłem cię i głazy
ach! — tyle razy, tyle razy! —
Wszak są kobiety czarujące,
co żądze niecą w nas gorące —
lecz choć ludzkości są ozdobą
nie mogą się porównać z tobą.
Taką radością poisz duszę,
iż ból i troski zrzucić muszę —
— z gwiazd żadna czyściej nie świeciła
jak ty, o miła, — moja miła!
Coraz się dni jesienne krócą,
drzewa ostatnie liście zrzucą,
ziemię okrywa kir żałobny —
— niemasz dróg do mnie od nadobnej!
[43]GDY GAŁĄŹ W OKNO ME UDERZY....UDERZY...
Gdy gałąź w okno me uderzy,
gdy w drzewach wicher szuści —
do ciebie, miła, myśl ma bieży
z ponurej snów czeluści.
Nagle się zlustrza toń jeziora —
blask zewsząd niesłychany — ! —
— zleczona dusza moja chora,
zleczone serca rany!
Gdy czarne chmury na wschód dążą
po księżycowem niebie —
myśli me nieustannie krążą
miła, wokoło ciebie...
[44]ULICZKA
W tejsamej, małej uliczce
księżyc do okien puka —
— lecz ciebie przez ramy i szyby
napróżno wzrok mój szuka.
Jeszcze tesame drzewa
mają się kwieciem stokrotnie —
— lecz dawne, przelotne godziny
minęły bezpowrotnie.
Inne myśli tobą rządzą,
odmienione oczy twoje —
—- dziś samotną idę drogą,
którą szliśmy wraz, we dwoje.
Jakże zwiewnym ongi krokiem
przyszłaś ku mnie pocichutku —
— czarem twoim zakwitały
rozwonione bzy w ogródku.
Na mej piersi cię tuliłem,
świat był jednem cudnem śnieniem —
mówiliśmy sobie wszystko
niemą mową serc — milczeniem.
Czasem słowo lub pytanie
całowanie przegrodziło —
— coś się tam na świecie działo,
lecz cóż nas to obchodziło — ? —
[45]
Ach! — czyż mogłem w snach przypuszczać,
że to trwanie szczęścia — chwilką,
że dziewczyńskie przyrzeczenia
to są płoche słowa tylko — ? —
Firankami wiatr powiewa,
tensam dzisiaj co i wtedy —
ciebie jeno w oknie niema,
droga pani, mojej biedy.
[46]JAK? — CO?
Chociaż mijają znojne lata —
bez celu, miary — kocham ją —
— jednakim czarem mnie oplata
to: „nie wiem jak“ i „nie wiem co“.
Oszołomienie to, czy czary,
czy oczy jej urzekły tak — ? —
— wszak-ci jest zwykłej, ludzkiej miary,
lecz jakaś inna — „nie wiem jak“.
Dla mnie wciąż będzie anielicą,
czyli jest dobrą czyli złą —
jej wzięciem całem, tajemnicą
jest właśnie owo: „nie wiem co“.
Tak urzeczony niedorzecznie
radośnie depcę życia szlak —
— z jej oczu będę czytać wiecznie
to: „nie wiem co“ i „nie wiem jak“.
[47]ROZŁĄCZENIE
Jakież, droga, pamiątki rozłąkę ukoją — ? —
ciebie jedynie pragnę, lecz tyś już nie moją;
cóż mi z róży, co w włosach twoich pąsowiała — ? —
jedną mam dzisiaj prośbę — byś mnie zapomniała.
Czyż ta pewność, że było szczęście i kochanie
miałaby mieć w pamięci wiekuiste trwanie — ? —
W rzece — chociaż tejsamej — wciąż nowe rwą fale,
pocóż więc te ustawne, nieodmienne żale —
skoro i tak żywotów naszych przeznaczeniem
być zaledwie snem cienia lub raczej snu cieniem.
Pocóż więc szept twej troski nademną ulata — ? —
pocóż dawno zmarłemu zmarłe liczyć lata — ? —
Czyli dziś czyli jutro umrę — wszystko jedno —
obym się w bezpamięci zanurzył bezedno,
obyś ty zapomniała o szczęściu prześnionem
i o mnie w śnie głębokim na zawsze zgubionym;
niechaj istnienie moje czarny cień nakryje
jakobym nigdy nie żył; niech myśli niczyje
nie spoczną na mnie — nawet twoje! — Wielkim szałem
— o, wybacz, droga, ciebie jedną miłowałem.
Ze zwróconą do muru pozostanę twarzą —
niechaj zamarzną ognie co w oczach się żarzą;
a gdy wpośrodku iłu sam stanę się iłem
któż odgadnie skąd byłem, kim wogóle byłem — ? —
[48]
Czyliż zdoła klasztorne i żałobne pienie
wymodlić dla mnie spokój, wieczne odpocznienie — ? —
— Jednak pragnę, by — nim się trumny zawrze wieko —
ktoś twe imię wyszeptał nad zmarłą powieką.
A potem za płot rzućcie zewłok mój, o mili —
spokojniej mi tam będzie niżeli w tej chwili!
Tedy na widnokręgu wstanie kruków stado
i zasłoni firmament krakającą zwadą —
z krańców ziemi zerwie się burza — w zawierusze
zwieje proch mój po polach, w wichry rzuci duszę...
A ty pozostań — kwiatów otulona dechem —
ze łzą w ogromnych oczach ,oczach, z dziecięcym uśmiechem;
dziewczęciem trwaj — w dziewczyńskiej, wieczystej młodości...
— nie wspominaj — gdy będę sam bez świadomości.
[49]DALEKO...
Przy kominku, bez ciebie, samotny, daleki
rozmyślam o mem życiu bezsczęsnem kaleki — —
zda mi się, że lat setkę przeżyłem bezmała,
żem-ci siwy jak grudzień, żeś ty zbyta ciała:
wspomnienia siępią w duszę niby deszcz jesienny
i budzą dni minionych smutek bezimienny.
Wichr uderza o szyby, deszcz mglisto szeleści —
snują się lasem myśli rzewne opowieści — —
— i oto z mgieł się, miła, wyłaniasz odnowa...
...twe zapłakane oczy... dłoń twoja lodowa...
zawisasz na mej szyi ożywionym cieniem —
wargi twoje coś mówią... i milkną westchnieniem...
Tulę cię do mej piersi — bezmiarze tęsknoty!
Usta nasze skuwają dwa nędzne żywoty...
Ach! — oby to wspomnienie zamilkło w mogile,
oby przepadły szczęścia doznanego chwile,
oby się noc nad tobą wieczysta zawarła...
Jestem samotnym starcem — tyś dawno umarła!
[50]SONET PIERWSZY
Czas mi chce ukraść najświętszą godzinę,
w której ujrzałem ciebie — w lat pomroczy —
— z miłością zawsze wspominam dziewczynę —
— twe zimne ręce, twe ogromne oczy —
Wróć ukochana! Wskrześ swój głos uroczy —
niech w przystań ócz twych ciepłem życiem wpłynę,
niech w ich promieniu byt mój się przetoczy,
niech w wichrze pieśni skrzydła me rozwinę.
Zjawiasz się jeno w głębiach mego ducha —
bliskość twa szczęściem darzy i spokojem
jak zmierzch, co, ze snu gwiazd wstających, słucha.
Zachwyt mój jeno rozśmianiem jest twojem —
wzrok mój jaśnieje — noc umyka głucha —
tonę w bezmiarze — życie nie jest znojem!
[51]SONET DRUGI
Gdy ziemię sen nakrywa i milczenie —
pełen słodyczy śpiew nabożny chłonę —
i wołam ciebie — — lecz czyż głosu drżenie
wskrzesi twe rysy zimne i zamglone — ? —
Czyliż rozświetlą ogromne zmrocznienie
twe cudne oczy, twe błogosławione — ? —
niech zmartwychwstaną lat minionych cienie,
niech święte wrócą dni z tobą prześnione.
Wejdź w dom cichutko, blisko, jaknajbliżej!
niech dobry uśmiech ku mnie się naniży —
mówić chcę z tobą westchnieniem, bez słów;
brwi mojej dotknij rzęsami długiemi —
w drżeniu zbliżenia trwać będziemy niemi — —
— na wieki zmarła, miłości!, wróć znów!
[53]GWIAZDA WIECZORNA [55]
Była królewna, dziewczę‑cud,
— bajka się dawno wygrała —
królewski w niej się iścił ród
— piękna, wybrana, wspaniała.
Lśniła jak gwiazda pośród chmur
królewska jedynaczka —
i światu była jak ów wzór:
Matka Bożego Synaczka.
I oto teraz z pańskich izb
przyśpiesza żwawo kroku,
by z wieży — u niebiańskich przyzb
przywitać gwiazdę mroku.
Już patrzy w dal, jak wstaje z mórz
na gwiazd zbudzonych przedzie,
jak z toni zdradnych — wierny stróż —
okręty w przystań wiedzie.
W codzienny patrzy dziewczę skłon
na Hesperysa wiernie —
aż wreszcie... wreszcie także on
pokochał ją bezmiernie.
[56]
Na kwiatach dłoni wsparła skroń
snów omotaną rojem —
i zatęskniła strasznie doń
w maleńkiem sercu swojem.
Jakże przecudnie płonie tam —
od reszty gwiazd inaczej —
gdy na stojącą w czerni bram
srebrzystem okiem patrzy!
[57]
Aż dnia któregoś poszedł w trop
jej kroków wgłąb komnaty —
rozsnuł na ścianach blasków snop
i zmienił je w zaświaty.
Do łoża przymknął się jak sen,
jak wiew, jak mgła tak lekki —
ozłocił włosów zwiewny len
i musnął jej powieki.
W lustrach odbite światła drżą
i prześwietlają łono —
— lecz najcudniejszą owiał skrą
jej głowę w bok zwróconą —
Uśmiech rozchyla płatki warg,
lica radością stroi —
i pełna jeszcze ziemskich skarg
niebiańskim snem się poi.
Wzdychając — poprzez senny znój
przemawia pocichutku —
„o słodki władco, miły mój,
zważ przemoc mego smutku —
[58]
i zejdź i spuść promienną skrę
leciuchno, słodko, skrycie —
wypełnij myśl i serce me,
prześwietlij moje życie“.
Lucifer przejął szeptów żar —
przeognił się w świtanie —
— błyskaniem w brzask się skrzący wparł —
utonął w oceanie!
W otchłaniach wód się rozprzęgł ład —
wichrzeją mórz okraje —
z otchłani gdzie Hiperjon padł
przecudny młodzian wstaje.
I niby wonią, niby tchem
przez okno wchodzi ono —
gałązkę trzyma w ręku swem
sitowiem umajoną.
Jak kneź się niesie młody chwat,
z blond włosów ma koronę —
lśnią poprzez czerwień zwiewnych szat
ramiona obnażone.
Jak blady cień przez nocny mrok
twarz mgliści i bieleje —
idzie jak mara — jeno wzrok
życiem fosforycznieje.
[59]
„Przychodzę — usłyszałem hymn
rzucony przez przestworze —
niebo dalekie ojcem mym,
a matką mi jest morze.
Podjąłem mężnie wielki trud
w mrok schodzę z świetlistości —
z bezmiaru się zrodziłem wód
dla twej i mej miłości.
Pójdź ze mną, cudny skarbie mój,
i ziemi porzuć łono —
jam jest Hiperjon, światła zdrój —
o bądźże ty mi żoną.
Mam na dnie mórz krysztalny dwór
tam mieszkać będziesz wiecznie —
oceanicznych głębin chór
otoczy cię bezpiecznie“.
„Tak piękny jesteś jako sen
niebiańskich sfer osobo —
lecz do tajemnych krain den
nie pójdę nigdy z tobą.
Obce twe słowa, obcy gest
i martwe twoje lśnienie —
jam krwi obiegiem ciepła jest,
mnie mrozi twe spojrzenie”.
[60]
Jeden i drugi, trzeci dzień
przeminął i trzy noce
— w pobrzasku złotych gwiezdnych lśnień
Hiperjon w mgle migoce.
Oto wspomnienia rojem znów
nadobną nawiedzają —
z migotu niespokojnych snów
tęsknoty zmartwychwstają:
„o zejdź i spuść promienną skrę
leciuchno, cicho, skrycie —
wypełnij myśli i serce me,
prześwietlij moje życie“.
Usłyszał głos jak pobrzęk lir
i z bólu nagle zgliszczał —
— otoczył gwiazd bezładny wir
to miejsce kędy błyszczał —
W przestworzu kipi ognia war
płomieniem ziemię spala —
z chaosu, skwaru, chmur i par
rycerz się wraz wyzwala.
[61]
Na czarnych lokach gwiezdny wian
płonącą lśni koroną
przez bezgranicza idzie łan
przestrzenią zsłonecznioną.
Długi i czarny na nim strój —
jeno ramiona białe —
— ponurość stwierdza gniew i znój
oblicze sposępniałe.
Tylko wzrok jego, jakby mrąc
w rozwianej świetlistości —
zdradza niedosyt dwojga żądz
zgubionych w ciemnistości.
„Przychodzę, usłyszałem hymn
rzucony przez przestworze —
słońce dalekie ojcem mym,
a matką nocne bezdroże.
Pójdź ze mną wielki skarbie mój,
twej ziemi porzuć łono —
jam jest Hiperjon, światła zdrój —
o bądźże ty mi żoną!
O pójdź — bym w włosów twoich len
wplótł wian z litego słońca,
bym cię przystroił w gwiezdny tren
— nad wszystko błyskająca!“
[62]
„Jak demon pięknyś i jak sen
niebieskich sfer osobo —
lecz do tajemnych krain den
nie pójdę nigdy z tobą!
Twa miłość jak błyskanie burz
przeraża myśl spłoszoną —
twe oczy tną jak ostry nóż —
— rozpacze moje płoną!“
„Jakoż się zniżyć, powiedz, mam —
w twoim bytować świecie —
ja trud nieśmiertelności znam
lecz tyś śmiertelna przecie.“
„Jakichż mi trzeba zażyć słów — ? —
nawet ich sklecić nie umiem —
— lecz mów mi wszystko, jasno mów,
a może cię zrozumię.
Jeżeli chcesz bym na twój zew
twą boskość ukochała —
weź w siebie ciepłą ludzką krew,
śmiertelną istność ciała.“
„Żądasz nieśmiertelności mej
w zamian za czar, za siebie —
uczynięć dla miłości twej
— tak bardzo kocham ciebie.
[63]
Więc wejdę na szlak nowych dróg
i grzechu dźwignę brzemię —
przekroczyć chcę wieczności próg
i zstąpić na twą ziemię.“
Tak rzekł i od niebiańskich bram
zapada w mrok, w otchłanie —
w świat kędy nędza, ból i kłam
— na szczęsne miłowanie...
[64]
Wonczas niejaki Katal żył
przebiegły choć układny —
podczaszym był, z dworzany pił
przy każdej uczcie biesiadnej.
Królowej nosił długi tren
i dotrzymywał jej kroku —
podły był w dzień, lecz pełen wen
i zuchwałości w mroku.
Wargi miał jako wiśnie dwie —
rumianość lic — maliny;
— czatował; — wreszcie zakradł się
do pięknej Kataliny.
O, jakże kwitnie w chwale kras!
jak dumna cała postać!
— ejże, Katalu, dobry czas!
dziś musi twoją zostać!
Nadarza się sposobny kąt —
więc chwyta ją w ramiona —
„— mości Katalu — cóż za błąd,
wszakżem nie twoja żona!“ —
[65]
„Czemuż, gdy zewsząd wabi maj
chadzasz jak mniszka w kościele —
uśmiechnij się, całusa daj —
jednego! — tak niewiele!“
„Ach, nie rozumiem, czego chcesz —
umykaj prędko, skrycie —
kocham junaka niebnych leż
nad śmierć i ponad życie!“
„Ja cię nauczę pieśni krwi,
tę życia grę namiętną —
jeno mi gniewnie nie marszcz brwi —
posłuszną bądź, pojętną!
Gdy — jako ptasznik stawia sieć —
ramiona prężeprężę do cię —
musisz, nadobna, także chcieć
trzymać i mnie w oplocie.
Niech przedsię patrzy tęskny wzrok
powieką pół‑przymknięty —
— gdy cię przechylę lekko wbok
ty unieś nieco pięty.
Gdy ja ku tobie schylę twarz
ty swoją wznieś ku górze —
oczy się w oczy wpiją — aż
w miłosnym spłoną wtórze.
[66]
Jeśli chcesz poznać szczęsny raj
ramion ni ust nie żałuj —
na żer mych ust swe wargi daj
i całuj, całuj, całuj — “
Słucha, lecz słowa płoszy wstyd,
— zdumiona i nieśmiała
rozterki czuje w myślach zgrzyt:
chciałaby i nie chciała.
„Od maleńkości, mówi, znam —
zieloną, znam cię, dobą —
igraliśmy u zamku bram,
zgadzaliśmy się z sobą.
Lecz tam, gdzie się rumieni wschód
— od niezliczonych stuleci —
nad samotnością wielkich wód
cudowna gwiazda świeci.
Powieki kryją blaski ócz,
a płacz je znów rozwiera —
— gdy morze huczy w wirze tucz —
serce mi w piersiach zamiera.
Gwiazda się żarzy, — kocha mnie —
rozjaśnić chce mi drogę —
lecz coraz wyżej wznosi się —
dosięgnąć jej nie mogę.
[67]
Wskroś mnie przeszywa zimną skrą
jej światło migocące —
wiecznie-ci będę kochać ją —
w wieczystej z nią rozłące...
Dni moje czcze jak pusty step —
bez barwy, bez promienia —
i jeno nocą święty chleb
spożywam ukojenia.“
„Dziecinny mowy twojej skład...
chodź ze mną, porzuć baśnie —
zaginie po nas wszelki ślad
i imię nasze zgaśnie.
Przed nami szczęścia tęczy łuk
wesela i radości —
spełznie w pamięci ojców próg
i gwiezdnej czad miłości — “
[68]
Hiperjon mknie; — już przemógł ład,
w bezkresie skrzydła sili —
— bezmiary dróg świetlanych lat
mijają w jednej chwili.
Ponad nim szumi morze gwiazd —
słońc nad nim oceany —
w błyskaniu mknie skrzydlatych jazd
w wszechświecie zabłąkany.
Chaos zgęszczony mgliście ćmi,
koliście go ocienia —
i ujrzał jak za pierwszych dni
słońc nowych rozświetlenia.
Światło spienione zalewa go
jak nurka morza fale —
stęsknionej myśli wartką skrą
unosi się w oddale.
Mrok go ogarnął pusty wraz
i lodem począł chłodzić —
— napróżno trwoni się tu czas
by się z niczego zrodzić.
[69]
Tu nicość włada! — Jeno szał
przemaga go pragnienia,
by wichr kosmiczny mroki zwiał
ślepego przerażenia.
„Z czarnej wieczności zratuj mnie
o, Panie! — Wyzwolenia!
niechaj w jasności ujrzę cię,
we chwale rozświetlenia!
Zażądaj Panie czego chcesz,
zmień przeznaczenie, zbawco! —
Tyś źródłem życia i tyś też
wszechwładnej śmierci dawcą.
Odbierz nieśmiertelności czar
co żądzy oczom wzbrania —
za wszystko jeden daj mi dar:
godzinę miłowania.
Z chaosum powstał, Panie, wiesz —
w chaosie szukam obrony,
z bezczynu mnie dźwignąłeś leż,
bezczynum dziś spragniony.“
„Z odmętów, gwiazdo, jest twój ród,
porównom cię odważył —
lecz jakoż tobie spełnię cud
jaki się jeszcze nie zdarzył.
[70]
A więc człowiekiem chcesz się stać
żyjącym pod śmierci wodzą — ? —
— spójrz jak umiera człecza brać —
jak nowi na śmierć się rodzą — —
Wiatrem podszyty jest ich czyn
i każda myśl najświętrzanajświętsza —
za ojcem idzie wnuk i syn
a fala wciąż się spiętrza.
Czasem im zalśni szczęścia świt —
lecz mrok go zażyć wzbrania —
— nam jeno znaczon wieczny byt —
— nie znamy umierania.
Z wnętrzności wczoraj, z wiecznych łon —
co zginie dzisiaj wschodzi —
jednego słońca nagły zgon
znów drugie słońce rodzi.
Pieśń ich żywota brzmiąca miedź,
bicie śmiertelnych godzin —
wszystko się rodzi, aby mrzeć,
umiera dla narodzin.
Ty Hiperjonie jednak trwaj,
ku śmierci się nie nagniesz —
— powiedz mi prosto: „Panie, daj!“ —
— czyli mądrości pragniesz — ? —
[71]
czy chcesz, by twego głosu wtór,
by twoich sił wołanie
zmieniło kształty skalnych gór,
i wysp na oceanie — ? —
Oddam ci całej ziemi krąg,
rządź na niej wedle woli —
niech wzrośnie z pracy, myśli, rąk —
poprawa ludzkiej doli.
Dam ci flotyllę wielką — bierz —
wojenną wznieć pożogę —
zawojuj ziemię wzdłuż i wszerz —
— lecz śmierci dać... nie mogę...
Dla kogóż‑byś ty umrzeć chciał — ? —
— w dzierżawy zejdź człowieka,
obacz ten błędny proch i miał,
a ujrzysz co cię czeka.“
[72]
Znów na swem miejscu gwiazda lśni
pośród zmierzchowej głuszy —
i jak za dawnych, dawnych dni
świetlnemi skrami prószy.
Zapada dzień w zgęszczony mrok,
noc pełznie czerniejąca —
księżyc magiczny wznosi trok
i rosę z siebie strąca.
Srebrzą się łany; — słychać skrzyp...
...zamknęły się podwoje...
w ogrodzie, w cieniu starych lip
— oto tam... siedzą... we dwoje...
„Pozwól bym złożył głowę mą,
najdroższa, na twe łono —
przejasne oczy twoje lśnią
słodyczą niezmierzoną.
Snem chłodnym, który oto śnisz
przeniknij myśli moje —
i rozlej świętą ciszę cisz
na żądz mych nieukoje.
[73]
O, rozsnuj zbawcze, dobre sny
nad duszy mej cierpieniem —
moją miłością pierwszą — ty —
i tyś ostatniem tchnieniem.“
Ujrzał Hiperjon w wirze mąk
jak płoną zachwyceniem —
— jej lic dotyka drżenie rąk —
— objęła go ramieniem...
Lipowych kwiatów złota woń
rozsiewa wkoło uroki —
padają płatki na ich skroń,
na utrefione loki.
Wtem ona wznosi jasny wzrok
— spostrzega Hiperjona —
szepce upojnie w wielki mrok —
spragnione wznosi ramiona:
„Zejdź ku mnie, swe promienie zlej,
o gwiazdo oszołomień —
przeniknij gąszcz prastarych kniej
i szczęście me opromień“.
Drży gwiazda śród niebiańskich głusz,
jak zwykle skrą migoce —
— zbłąkaną łódź wywodzi z burz
przez nieprzejrzane noce.
[74]
Lecz już nie spada z wiecznych łon
z wysoka w mórz bezedno —
„ — czym ja przy tobie, czyli on —
tobie to wszystko jedno!“ —
„Pragnienia wasze ciasne snać —
żyjcie w swej szczęścia złudzie —
— świadom mych losów będę trwać
w nieśmiertelności trudzie!“ —
[75]CESARZ I PROLETARJUSZ [77]
Na deskach zczerniałych, w karczmie — pod stropem niskim —
przed którą stanął dzień w zbłoconych szyb pomroczy,
obsiadła długi stół ponurem, zwartem koliskiem
gromada włóczęgów z wszech dróg z posępnym w źrenicach błyskiem —
nędzarze, bezbożny tłum, dziadowski lud roboczy.
Mówicie ( — jeden z nich rzekł — ), że człowiek chadza w jasności
na tym goryczy i łez, znoju i nędzy padole — ? —
a przecież niema w nim skry szczerości i rzetelności
i jak ten ilasty glob żyje w bezpromienności —
chciwy bezmiernych władz — tyranem uczynił swą wolę.
Czemże jest sprawiedliwość? — toć spójrzcie — oto wielmoże
dla bogactw swoich obrony stworzyli ochronne prawo
i konspirują — dostatni — w złodziejskim ostrożnym zborze
przeciw tym, których ongi zakuli w poddańcze obroże,
którym całego żywota zysk kradną, mordęgę krwawą.
Na ustawicznych hulankach życie swe marne trawią,
weselem dni wypełniają, godziny głośnemi śmiechami,
w szklenicach ich wino i ambra, — zimą w zieleni się pławią,
w skwar letni w cieniu lodowców w Alpach śnieżystych się bawią,
noce zmieniają w dni — dni wypełniają snami.
[78]
Cnota to dla nich dźwięk pusty, — jednakże ją głoszą,
bo na niej budują swą moc, — potrzebne im męstwo
w państwach, które nad naród — groźne i straszne — wynoszą,
potrzebne dla wojen zażartych, których konieczność wam głoszą —
— gdy wy w kurzawie krwi mrzecie — im daje potęgę zwycięstwo.
Wszystkie te armje buńczuczne, te dzielne, żelazne floty,
owe na głowach królewskich majestatyczne korony,
miljardy zebrane w bankach, ten przepych barwny i złoty
otaczający bogaczów — toćże to ciężar biedoty,
to haracz, który swym potem wypłaca naród okpiony.
Religja? czemże jest ona — ? —, w ich ustach tylko frazesem
aby was wszystkich do jarzma twardego zaprząc pospołu;
gdybyście zwątpili, że kiedyś za życia waszego kresem
znajdziecie dobrą nagrodę znojnego, tępego mozołu —
czyżbyście znieśli te męki bitego u pługa wołu — ? —
Nieistniejącem mamidłem pozasłaniali wam oczy,
nadzieje wam jakieś wmówili, nagrodę w was jakąś wparli...
To kłamstwa! — Śmierć wszelką świadomość zniszczy i stoczy;
— temu co tylko tu cierpiał — tam w wiekuistej pomroczy
żadne się szczęście nie zdarzy! — Umarli to tylko umarli...
Frazesem przeto i kłamstwem są fundamenty państwa;
przyrody cele są inne; — a jakież państw zamierzenie?
abyś im ziemię obrobił, mienia przysporzył z poddaństwa,
abyś broń chwycił do garści i runął w szale zaprzaństwa
w odmęt walk bratobójczych na siebie samego zniszczenie.
[79]
Czemuż złowróżbnych miljonów jesteście niewolnikami
wy, których zyskiem utrudzeń wieczyste jest głodowanie — ? —
czemuż się stowarzyszacie ze śmiercią i z chorobami —
podczas gdy oni przeżarci bogactwem i rozpustami —
w wiecznych uciechach — czasu nie mają na własne konanie.
A jest w was mnogość i siła! zapominacie o tem — ? —
toć między siebie rozdzielić możecie lasy i pola —
więc nie budujecież im gmachów, które dziś pełnią złotem,
a w które jutro was zamkną, gdy krzykiem i łoskotem
zbudzi was z pohańbienia życia wolnego wola!
A oni rozkoszą się poją — bezpieczni — pod prawa obroną
i wysysają zachłannie najsłodsze soki ziemi —
w piekielnej, szalonej orgji, gdy chucią pijaną zapłoną
w nałożne każą wejść łoże i córkom waszym i żonom,
— pastwią się starcy lubieżni nad niemi — pohańbionemi.
Wzamian jakiż plon dla was — ? — nic jeno tęsknota,
trud — który tylko dla nich korzystną potrzebą —
łzy, czarny okruch chleba, niewola, robota,
nędza żon pohańbionych, cór waszych sromota...
— nic dla was — dla nich wszystko — wam męka im... niebo.
Ustawy — ? — cóż ich obchodzą — ? — Łatwo ten żyje cnotliwy
komu niczego nie trzeba... Dla was są wszystkie ustawy,
dla was niewolne prawa i wymiar kary dotkliwej —
— a ty gdy rękę wyciągniesz po jeden moment szczęśliwy —
szybko, niebaczny, ją cofniesz — — lecz jako łachman krwawy.
[80]
Ten straszny, niesłuszny porządek, rozwalcie bracia, raz przecie —
co przepaść kopie pomiędzy nędzarzem a między bogatym — —
bo skoro niema zapłaty po śmierci — (o tem już wiecie) —
walczcie by każdy dział równy posiadał tutaj na — świecie,
byśmy w sprawiedliwości żyli jak żyje brat z bratem.
Pokruszcie młotami twardemi goliznę Wenus antycznej,
popalcie w muzeach płótna nagości nęcące czarem —:
one to są omamieniem, majakiem jakiejś prześlicznej
doskonałości człowieczej, — one przyczyną tragicznej
doli cór waszych; — z nich handel żywym towarem.
Pokruszcie wszystko co zbrodnią się puszy i chwali,
zburzcie pałace i tumy, w których się gnieździ złe plemię —
niech gniew wasz lawą wytryska, tyranów pomniki niech zwali,
ostatnie ślady niewoli niech z ulic i bruków wypali!
oby się ci co was gnębią zapadli na wieki pod ziemię.
Pokruszcie wszystko co tchnie bogactwem, obłudą i butą,
wyzwólcie życie z niewoli, z tych granitowych obramień,
w które was nędzą i brudem jak w dyby hańbiące zakuto!
Nie dajcie się mamić snom, któremi myśl waszą zasnuto,
że to zło ciągle ma trwać jak wbity w ziemię kamień.
Na pobojowiskach i zgliszczach postawcie obeliski
owe memento mori na zwrotnej karcie historji —
dopiero w tym wielkim momencie zluźnią się wasze uciski
i już was nie zwiodą cielska, rozśmiane pyski —
lecz chodzić będziecie w wieczności i glorji!
[81]
Potop! Potop! — wołajcie — na wszystko! — świat na tem jeno skorzysta;
zbyt długo czekaliście — wiecie — czem dobroć jest świata —:
niczem! — Miejsce hieny zajmuje szantażysta,
miejsce dawnej tyranji łotr szczwany, aferzysta —
treść pozostała tasama, zmieniła się — szata.
Wówczas dopiero powróci era przebrzmiała złota,
która was w wielu powieściach mitologicznych zachwyca;
porówny dział radości każda mieć będzie istota,
a nawet śmierć zdmuchująca kaganek pełnego żywota —
stanie wśród was jasnowłosa, — życzliwa wam anielica.
Tak tedy będzie ci lekka — odejdziesz niezgoryczony —
takie jako ty miałeś i syn mieć będzie przebycie —
nie będą nad tobą huczeć śmiertelne, śpiżowe dzwony,
zaginiesz, losom posłuszny, w wieczności niezmierzonej —
— pocóż-bo opłakiwać kogoś kto spełnił swe życie?!
Ustaną wszelkie choroby i nędza ustanie niegodna
zrodzona z krzywdzących bogactw — miną troski co ludzkość kłopocą;
każdemu będzie znaczona rozrostu siła pogodna —
— póki się puhar nie strzaska — pić będziesz z niego do dna —
dopiero wtedy zgon przyjdzie, gdy żyć już nie będzie poco.
[82]
W karocy pozłocistej nad brzegiem Sekwany
jedzie Cezar z ciężarem bladym zamyślenia —
— poszum fal ociężałych, turkot niewstrzymany
wozów... jedzie — nie słucha, myślami owiany —
— własny naród pokory żąda odeń i milczenia.
Wzrok jego, który tajnie w duszy ludzkiej czyta
sprzeczkę wiedzie o uśmiech z wargami drżącemi —
a ręka, losy świata dzierżąca, — już wita
gromadę obszarpańców, co wzdłuż ulic zbita
stoi. — Wszak wielkość jego związana jest z niemi...
Wszakże dzieli świadomość z tą podwładnych zgrają —
( — samotny, nielubiany — ), że zło ma przewagę,
że kłamstwo i bezprawie świat w ryzach trzymają,
że się ludzkości dzieje wiecznie powtarzają —
— o czem niejedną przecież słyszeliśmy sagę.
I on, głowa satrapów i ciemiężycieli
schyla czoło przed wami, obrońcy!, w ukłonie;
bo gdyby was zabrakło, gdybyście zginęli —
wy — niemi, coście władzę nad sobą dźwignęli —
on, Cezar, w prochby runął — sam Cezar na tronie!
[83]
Waszym cieniom niewiernym, kpiącym z uczciwości,
waszym uśmiechom chłodnym wyzbytym współczucia,
waszym rozumom drwiącym ze sprawiedliwości —
— tak tylko waszym cieniom, potęgom nicości
zawdzięczacie te carskie jarzma i okucia!
[84]
Paryż płonie! — Burza się w nim przewala i gorze!
zamki jak czarne pochodnie — ognia żywego łup — —
dymy jak wybuch wulkanu, łuny jak sadzą zasnute zorze —
płyną ryki i szczęki jak rzeka w rozgrzane morze — —
Stulecia umarły! — Paryż stuleci grób!
Bruk ulic krwią pożogi nieustannie broczy,
barykady wysokie sypie ludzki rój —
z pieśnią rewolucyjną kroczy lud roboczy,
kwitną frygyjskie czapki, błyszczą stalą oczy —
dzwony ochrypłe huczą: na alarm! na bój!
Biały, zimny, aż martwy — jak głuche marmury —
lasem czerwonych ogni idzie niewiast krąg —
z bronią w ręku, miast włosów rozwiane wichury
na głowach, piersiach, plecach — — a w oczach ponury
krzyk grozy, nienawiści, rozpaczy i mąk.
O walczcie, wy okryte wężami warkoczy,
każde dziecko zdeptane zbliża jutra dni —
niech się czerwony sztandar nad wami roztoczy,
niech was rozgrzeszy jutra głos proroczy —
ci, co was sprzedawali winni — lecz nie wy!
[85]
Bruzdami się wygrzywia w łagodnem świetle morze,
łuszczą się fale ciche w kształt kryształowych płyt
— a tam nad halnem zboczem — przez wyrąb w starym borze
spogląda duży księżyc — płynie przez nieb przestworze
i srebrzy ciche morze i szumny leśny szczyt — —
Na zleniwionych falach — okręty się kołyszą —
drewniane ich szkielety w widmowy płyną szlak —
jak skrzydła zmordowane u masztów żagle wiszą —
noc w nie znieruchomiała samotną dyszy ciszą —
w górze księżyca kula lśni jak proroczy znak.
Na skalnym, mokrym brzegu — ponad zwierciadłem morza
u przechylonej wierzby mchem brodatego pnia
samotny Cezar czuwa — wsłuchany w pieśń przestworza,
co w plusku lśniących fal, z bezbrzeżnych wód podłoża
na drżących strunach wiatru symfonje nocne gra.
I ujrzał, że w powietrzu pod nocą tą zgwieżdżoną
idzie przez szczyty borów, przez fal zmierzwionych wir
on starzec siwobrody — z brwią gęstą, nasrożoną,
chrzęszczący fantastycznie wyschniętych traw koroną:
Król Lir.
[86]
Zdumiony patrzał Cezar na śródobłoczne zjawienie
— drżały w przestrzeniach gwiazdy w nieogarnionej bezliczy — —
i nagle pojął ten symbol, zrozumiał obrazu znaczenie — —
Ach! więc to przepych jest życia?! — — — zamglone ludów cienie
szeptały głosem wymownym o wszechczłowieczej goryczy.
Każdego człowieka na ziemi życie doświadcza nanowo,
stary Demiurg się silił by było inaczej — daremnie!
W każdym umyśle człowieczym tajnia przemawia tą mową:
„ — skąd idziesz i dokąd — “. Tak oto jawi się słowo
pełne tajemnych zamierzeń idące przez otchłań i ciemnie.
A cała treść wszechświata, jego moc i pragnienie
w sercu każdego człowieka żyje ukryta i — włada —
jakoby wieczysty hazard, jakoby owo kwitnienie
drzewa co w każdym kwiecie zaklina swoje istnienie
— a jednak ileż to kwiatów nim się zeziarni — opada?! — —
Tak też i owoc człowieczy — na drodze swoich uznojeń —
wyrasta w możnego cesarza lub staje się niewolnikiem
i najuboższe swe życie otula całunem urojeń
i szuka dla swojej nędzy codziennie jakichś ukojeń
chociaż dla wszystkich porówno nicość jedynym pewnikiem.
Odwiecznie te same dążenia i tylko forma się zmienia —
odwiecznie jeden jest człowiek w całej globowej rodzinie.
Twarda zagadka życia stukształtnie się spromienia,
wszystkich jednako łudzi, przed nikim nie zrzuca odzienia —
— nieprzeliczone pragnienia w najlichszej skupia drobinie.
[87]
Cokolwiekbyś począł — wszystko po tobie jak było zostanie —
— wszak wiesz, że cały sen życia ze śmiercią w bezkresy ulata;
cokolwiekbyś pragnął poprawić — — odczujesz tylko znękanie,
znużenie wieczną gonitwą... aż cię przynęci poznanie:
że snem wieczystej nicości jest życie całego świata.
[89]TRZY LISTY [91]LIST PIERWSZY
Kiedy, znużony, lampę gaszę już późnym wieczorem
i tylko zegar mierzy czas zwyczajnym torem —
rozsuwam pomalutku zasłonę, by w komnatę
przywołać księżycową dalekich sfer poświatę;
natenczas zmarłych wspomnień ból z północnych mroczy
jak udręczony bitwą huf posępnie ku mnie kroczy.
Księżycu, władco świata — ciche twe przędziwo
ucisza żałość ducha, a myśl czyni żywą —
oświecasz tysiąc pustyń, czarownym promieniem
rozjaśniasz źródła leśnym okrywane cieniem;
ileż mórz, samotności ileż uroczystych
majestatycznie koi twój poblask srebrzysty;
wzrok twój cudowny mieni w dziwów uroczyska
miasta, zamki, pałace, dwory i grodziska;
ileż domostw oplatasz srebrzycą kądzieli,
ileż czół aureolisz wzniosłych myślicieli?!
— Tu dojrzysz króla, który nowe kreśli plany,
tam biedaka co w jutro patrzy zatroskany —
— choć żywot ich kształtuje różne przeznaczenie —
jednakie dla nich twoje i śmierci promienie;
jednakich namiętności są niewolnikami
czyli możnymi są, czyli też biedakami.
— Ten przed lustrem się mizdrzy i loki zaplata,
ów chce zgłębić mądrości wszechwieków i świata —
z kart zmurszałych wydobyć dawną pragnie glorję —
a wykarbować imię swe w nową historję —
inni wpisują cyfry w bilansowe księgi,
w zwożonem zewsząd złocie szukają potęgi...
[92]
W wytartym robdeszanie przy bladej lampie siedzi
uczony — nad liczbami zmęczoną głowę biedzi,
drży z zimna — coraz mocniej zaciska pasem szatę,
szalem okrywa szyję, do uszu wpycha watę;
zgarbione, chude nic — mizerak wyłysiały —
ma przecież w małym palcu wszechświata ogrom cały,
na mózgu ma wyryty zgon świata i poczęcie —
chce przezwyciężyć noc i zedrzeć z niej pieczęcie,
jak Atlas co strop nieba wydzwignął przed wiekami,
chce świata tajemnicę wyrazić równaniami...
Księżyc poświatą srebrną oświetla domu ścianę,
duch wieków w mrok się cofa po owo: nienazwane,
pragnie aż do początku dotrzeć do przedistnienia,
gdy jeszcze nie było życia ni woli w tych bezchceniach,
gdzie nic się nie skrywało, skryte w otchłaniach prabytu —
sam Bóg spoczywał w sobie wyczekujący świtu;
czyż chaos tylko, bezdenność przepaszczą się dokoła — ?
nie było, nie było istoty, która to pojąć zdoła.
Jeszcze w otchłaniach mroki, nieistniejące zdarzenia
niewidocznieją w nocy i niema oczu do dojrzenia,
cień wszelkich rzeczy jeszcze bezkształtem nocy się snuje
i ponad wszystkiem spokój bezbrzeżny, wieczysty panuje.
Lecz spójrz! — maleńki punkcik umyka głusz więcierzom,
punkt ten chce ojcem zostać, chaos chce być macierzą —
ten punkt, ten atom czasu rusza się, świetli, mieni,
staje się samowładcą w wieczności i przestrzeni.
Odtąd się wywstężyły bezmierne mgławic plamy,
powstały słońca, gwiazdy i wszystko to co znamy —
odtąd wokoło globu prakształty się zaroiły,
które bezładne wiry poczęły i powiły.
[93]
My, dzieci, które się siłami puszą swemi,
sypiemy kopce mrowisk na maleńkiej ziemi:
idziemy, odchodzimy: władcy, wojska, ludy,
puszymy się czynami, wychwalamy trudy,
niepomni, że na chwiejnym i niepewnym łęgu
jesteśmy jako jętki co mkną w świetlanym kręgu,
że jeno okamgnienie trwamy w świetlistości,
że przed nami, za nami — wieczyste ciemności...
Podobnie jak w promieniu wirujące pyły,
które równo z promieniem lecz niedłużej skrzyły —
i my zrządzeniem losów w świetle chwilę trwamy,
zwiewną życia rozkoszą siebie upajamy —
a potem śmierć i bezdeń, pranicości sfera,
bo wszelki byt to złuda, kłamstwo i chimera.
Lecz badaczowi musi przyszłość się otworzyć,
w jego duchu — tajń jutra już dziś musi ożyć —
i oto widzi słońce słusznie życiem zwane —
w bezsile i żałości jak krwawiącą ranę.
Widzi krąg gwiazd wędrownych z czarów wyzwolony,
krąg samotny i martwy w oddali zamglonej;
patrzy na czarne nieba kirowe rozpięcie —
ni jednej gwiazdy niema już na firmamencie;
czas zmarły zapadł w wieczność, nic się nie przydarza,
ostatnia iskra życia w popiół się przetwarza,
szarością się zsypuje — głos zamiera wszelki —
i znów nad wszystkiem spokój wieczysty i wielki.
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
. |
.
|
Jeśli od pierwszych ludzi, którzy kiedyś weszli w życie
wzniesiemy się do wyższych, stojących na władz szczycie —
ujrzymy tych i tamtych pogrążonych w bytu dziwy
i nie wiemy czy ten mały, czy ten wielki bardziej nieszczęśliwy;
[94]
jedno we wszystkiem włada, jednością wszystko się wygrywa —
komu się uda, ten wyższy w bycie schód zdobywa;
lękliwi, niepoznani grążą się w ciemności —
jak na powierzchni wód powietrzne bańki mrą w nicości —
los się nie troska wcale o chcenia nasze i roboty,
przewala się nad nami jak burza, wichr i grzmoty.
Choć czciciele, poeci wielbią myśliciela —
— powiedz z ręką na sercu — korzyści stąd wiela — ? —
nieśmiertelność, odpowiesz, byt niechaj się wspina
wokoło drzewa myśli jak pnąca roślina — —
„Kiedyś — marzy — w przyszłości moje wielkie imię
podawane z ust do ust przez wieki zasłynie;
dla wszystkich, dla wieczności trudzę się ogromnie —
najdalsze pokolenia mówić będą o mnie!“ —
Czyliś, człecze, w pamięci gniazdo temu uwił
czegoś zaznał, coś słyszał, coś w swem życiu mówił — ? —
— Zaledwie drzazgi myśli raniące ostały,
taśma zblakłych obrazów, strzęp jakiś spłowiały.
Jeśli więc sam swych dzieci nie znasz, nie znasz siebie —
mająż inni pamiętać? — przyszłość ma znać ciebie — ? —
Może tam kiedyś jakiś szperacz, mól, czy kramarz
odważy twoje książki, zbada twój kałamarz,
opisem twojej składni skrzętnie się potrudzi
i — przetrze okulary, które pył twych ksiąg zabrudzi —
machnie na ciebie ręką — raz jeszcze przygnie się:
skreśli pięć słów o tobie gdzieś na marginesie — —
Możesz zbudować swój świat i zburzyć dłońmi zachłannemi —
— rezultat tego jaki — ? — zaledwie kilka łopat ziemi.
Dłoń co dzierżyła berło, kiedyś się w pył rozsypie w trumnie —
i w czterech deskach zwietrzeje duch, który się nosił dumnie —;
[95]
twój pogrzeb, jak ironji ostrze, będzie srebrzyście‑błyskotliwy —
lecz szczerej łzy nikt nie uroni, żal będzie sztuczny nie prawdziwy —
jedynie żądny wywyższenia, głupiec w kwiecistych słów oracji
pożegna ciebie patetycznie — dla własnej satysfakcji;
ot cały dank, który ci świat złoży do stóp gorliwie —
lecz czyliż przyszłość twórczość twą rozsądzi bardziej sprawiedliwie — ?
Cóż ci z oklasków niesłyszanych, które ci dadzą potomni?
zapewne — przyszłość życie twe pochwali, wyogromni —
zwłaszcza jeśli ustrzegłeś się przed wielkiem i dalekiem
i byłeś tem czem każdy z nas — zwyczajnym tylko człowiekiem;
tedy się puszyć będą w głos i chwalić ciebie będą
i w pierwszych rzędach na twą cześć na akademjach zasiędą,
— wielką ogłoszą cię osobą (że chwalić będą cię na feście —
to było zgóry ułożone w krzykliwym manifeście);
lecz już się nato zgodzić musisz, że przed tą całą zgrają
wszystko pomniejszą i wyszydzą czego zrozumieć nie zdołają —
znajdą plam mnogo w twym żywocie — to-tamto było źle i mętnie —
przeliczne błędy, brudy, złości na twój rachunek wpiszą skrzętnie;
to cię im zbliży wyśmieniciej niż światło, które zapalałeś — —
— kara i wina, ten dylemat, przez który tak się nacierpiałeś,
twa jaźń przyziemna, obłąkana i omroczona doczesnością,
szarpiąca się w oplocie żądz i obolała powszedniością,
ta cała nędza i tortura, to wszystko przez co tak cierpiałeś —
to ich pociąga znacznie więcej niż to, co kiedyśtam pisałeś.
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
—
|
Czarownym drżeniem księżyc oświetla stare drzewa
i cichą, powitalną pieśń z bezmiarów nocy śpiewa —
tysiące cierpień budzi się z otchłani zapomnienia,
które umarły; — czasem je senne zwołują rozmarzenia —
[96]
a czasem właśnie księżyc je do izby srebrnie nawołuje;
— wtedy-to po zgaszeniu świecy — zwidów korowód w krąg się snuje —
Księżycu! oświecasz setki pustyń cudownym promieniem,
rozjaśniasz źródła leśnym okrywane cieniem;
ileż mórz, samotności ileż uroczystych
majestatycznie koi twój pobrzask srebrzysty!
Lecz nas wszystkich stroskanych życia twardym, wyznaczonym znojem
tylko ty i Bóg śmierci prawdziwym obdarza pokojem.
[97]LIST DRUGI
Pytasz mnie o przyczyny, czemu dziś milczy moje pióro,
czemu przekleństwo więzi skrzydła me władzą ponurą,
czemu drzemią me siły wklęte w liści uschniętych zawieje,
czemu w pogardzie gorzkiej mam daktyle, jamby i trocheje — ? —
O, gdybyś mękę życia mego znał, serca pęknięcie —
zrozumiałbyś, wybaczył pióra zamilknięcie;
— pocóż mi walkę wszczynać? — muru nie przebiję głową,
pocóż prastarą, piękną mowę przetwarzać na nowo — ? —
W lutni mej śpią tajemne i otchłanne dźwięki —
mamże je jako lichy towar wieść na ludzkie rynki — ? —
mam nowe formy tworzyć, przymilne obrazki
i pisać tak, by zyskać u tłumu oklaski — ? —
Odpowiesz mi, że przecież muszę myśleć o przyszłości,
zwracać uwagę na poezje moje społeczności,
nazwisko u władz kraju bez przerwy lansować
i ustosunkowanym damom wiersze dedykować;
wstręt duszy powinienem rozsądkiem zadusić — ? —
mój drogi, niejednego ten system zdołał u nas skusić,
poszczęściło się pięknie już wielu poetom; idąc tędy i owędy
wierszami na intratne wpięli się urzędy,
— co tylko nagryzmolą możnym dedykują,
po kawiarniach warcholą, w salonach grasują;
że zaś ścieżki żywota obfitują w ciernie —
względy niewiast zdobywać potrafią misternie,
uwieść je poezjami — by, gdy mąż zostanie
ministrem, — mógł przychylnie o wsparcie załatwić podanie.
Dlaczego dla rozgłosu nie piszę, dla uznania — ? —
cóż począć! — słowa moje na puszczy to wołania;
[98]
gdy chciwość i zmysłowość dzisiejszy dzień pustoszą —
sława jest omamieniem, którą partacze głoszą,
by bóstwa swe, wrzodzianki malutkiej współczesności,
postawić obok wielkich duchów w tumie wiekuistości.
Mamże pieśń swą rymami wielkiej miłości głosić,
która w współżycie winna braterskość ludów wnosić — ?
operetkowy chór mamż zwiększyć Manelaja
by rymu podzwanianiem rozmarzała się zgraja — ?
Jak cały świat tak i niewiasty są dobrem często przeszkoleniem,
bądźże kochankiem ich a rychło spotkasz się z cierpieniem;
w tej akademji pięknej Wenus studjuje uczniów wielu —
młodzi, najmłodsi — wszyscy wraz do jednakiego dążą celu —
zaledwie wąs się sypnie mięki — już uczniak idzie tam, gdzie ona włada —
lecz ta świątynia pyszna dziś — już jutro w gruzy się rozpada.
Pamiętasz ty studenckie lata, owe marzenia, sny, nadzieje — ?
i starych, dobrych profesorów co wertowali wieków dzieje,
szukali wiedzy w grubych tomach, które skrywała szafa czarna —
i, trzeba prawdę rzec, w tych księgach mądrości znachodzili ziarna;
słyszę ich pomruk dobrotliwy, szmer jakby rzeki: horum‑harum,
tak nawpół śpiąco nas wwodzili w ten nervus rerum gerendarum,
mówili o egipskich królach, pokazywali nam planety,
z nieutajoną nabożnością wświetlali nauk w nas podniety.
Tak, jeszcze widzę astronoma, który — przed iluż to już laty — ?
z niewiarogodną wprost łatwością z mgieł wielkie wywoływał światy
i pewną ręką nam rozgarniał całej wieczonściwieczności gęste chmury —
jedną epokę wiązał z drugą jak perły nanizane w sznury,
— aż poczuliśmy, że nam w głowie młyńskie obraca koło rzeka,
i czuliśmy, jak Galileusz, że ziemia nam z pod nóg ucieka...
[99]
Zgubieni w strasznej gmatwaninie — tak tego było wiele —
nie rozróżnialiśmy dokładnie, co mumje, co nauczyciele,
bo patrząc w sufit poprzez który ogromny pająk ważnie kroczy —
słyszymy słowa: Egipt, Ramzes, — lecz w myślach mamy modre oczy;
najpłomienniejsze wpisujemy poezje, gdzie się da w zeszycie,
jakto Klotyldę alobalbo Zosię kochamy strasznie, ponad życie...
Tak naprzemiany krotochwilnie w myślach obierał sobie leże,
to promień słońca, to król Krety, lub zgoła jakieś inne zwierzę —
jeno stalówek wartkich skrzyp naświerszczał owe zbożne chwile —
dusza marzyła zieleń pól, rozkołysanych zbóż idyllę —
...opada głowa na brzeg ławy, sen piękny omgłą oczy kryje...
dopiero dzwonek przypomina, że przecież Ramzes już nie żyje!
Tak, wierzyliśmy wtedy w świat, któryśmy sami sobie budowali;
w rzeczywistości tkwiąc realnej, myśmy w szaleństwie jeno trwali,
lecz dzisiaj wiemy nazbyt dobrze jak ścieżka życia jest zdradziecka,
gdy tak wchodzimy w złą powszedniość z bezradną naiwnością dziecka;
klęska cię czeka, gdy z marzeniem chcesz przejść ziemskiemi wądołami —
zgubionyś, jeśli grzać się pragniesz w zamrozie serc ideałami...
Przeto nie pytaj o przyczyny, czemu dziś milczy moje pióro,
czemu przekleństwo więzi skrzydła złą władzą i ponurą,
czemu me siły drzemią wklęte w liści uschniętych zawieje,
czemu w pogardzie gorzkiej mam daktyle, jamby i trocheje —
— gdybym dziś wiersze pisać chciał i poezjami się zabawić,
napewnoby współczesność mnie zaczęła gromkim głosem sławić,
lecz chociaż nie dotyka mnie nienawiść społecznego chlewu,
to jednak rozpętałaby ich chwalba we mnie pożar gniewu!
[100]LIST TRZECI
Zamczysko opuszczone w jeziornych fal rozświeci
cieniście w nurtach śni od wielu już stuleci —
smukłe, milczące wieże czernią się w ponadborzu,
kołyszą się jak mroczne sny na niezgonionem wód przestworzu;
— przez wytłuczone okna widać ogłuchłe komnaty,
firanki zdarte wiszą w pustelni sal szroniatej —
księżyc omlecznia pola, krajobraz się bezmierni
tu srebrny, groźny tam — w atramentowej czerni;
u bram olbrzymie dęby na dumnej stoją straży,
pamiętne szczęsnych dni, kwiecistych wirydarzy;
w nadbrzeżnych oczeretach łabędzie śnią bieliste,
(w ciszy — jak mowa wspomnień — śklą kręgi okoliste)
oto majestatycznie podnoszą skrzydła białe
i prują toń przymgloną jak lustro wypłowiałe,
trzciny się nachwiewają w zadumie pól spłoszonej,
w ściernisku zagrał świerszcz z bezwładu obudzony —
powietrze się rozwieśnia i wonnie w czerwiec zmienia —
— przed kratą narożnika — tam — rycerz śle westchnienia,
a okno całe w kwiatach! — w nadobnych myśli wtórze
płoną w oplocie liści czerwone, wonne róże —
— czar nocy serce okuł — — więc rycerz lutnię stroi
by miłość swą wyśpiewnić i piękno pani swojej:
„o ukaż się jak ongi w jedwabnej sukni złotej
utkanej z gwiazd promieni przybranej w skry‑klejnoty,
o niechaj jeszcze raz przed czarem wzrok zasłonię,
gdy w złocie włosów twych skwitają białe dłonie;
o przyjdź najdroższa ku mnie — wiązankę rzuć uschniętą,
wiązankę polnych kwiatów do piersi w dzień przypiętą —
[101]
— na struny kwiaty rzuć by cichą pieśń wyłkały —
— o, spójrz jak cudna noc! — jakoby śnieg spadł biały — !
O pozwól wejść, o piękna, do cnej komnaty twojej —
niech łoża twego woń szaleństwem mnie upoi;
Amor, wieczyście baczny, wstydliwość uszanuje
i fijołkową lampę przeźroczą mgłą zasnuje”.
Zadrżały pnące róże, zmąciły srebrną ciszę,
zieleń u krat okiennych leciuchno się kołysze;
— zpoza okratowania — przez zielne róż gęstwisko
zjawia się doskonałe anielskich snów zjawisko —
czerwoną rzuca różę — na wargach palec kładzie —
przechyla się — z rycerzem w szepczącej trwa naradzie...
Najpierw ją wiodą kroki w głąb domu przyciszone,
a potem ją unoszą sandały uskrzydlone
ku niemu; — oto stoją podobni jasnym zwidom,
oboje piękni, młodzi — o siebie wsparci idą!
Przy zacienionym brzegu — do wąskiej schodzą łodzi,
wiatr z lotnym żaglem igra, płonące lica chłodzi.
Wraz z wielkiem szczęściem mała łódź w świat nowy ich poniosła,
w srebrzycy bezszelestnych wód pluskają zwinne wiosła...
Bezbrzeże fal chwyciła w sieć wysoko lśniąca pełnia,
cała się przestrzeń tli i śkli i niepojęcie zwełnia —
perlą się bezdna, grzywy skrzą, migotem bliż jaśnieje,
wieczności nieprzebrany sen w skrach fal fosforycznieje;
pogłębia się obecność barw, zawodzia się zbliżają,
fale jeziorne, siny brzeg coraz się powiększają —
już olbrzymieje czarny bór wynagla się i zbliża,
olbrzymi księżyc wzmaga krąg — ku ziemi się naniża,
[102]
cieniste lipy wonny kwiat w źródlanej topią wodzie
i drżą w ten bezszelestny czas, na przedjutrznianym chłodzie;
— na złotowłosą srebrny czar cichutko się zsypuje,
— miłowanego drżeniem rąk lękliwie obejmuje —
głowę skłoniła mu na pierś — a usta jej szeptają:
„— jakże twe słowa, miły mój, przedziwnie mnie wzruszają,
w jasyr mnie wziąłeś — czucia twe nieznane dla mnie zdroje,
ogrom zwycięski tęsknot twych — oto jest szczęście moje.
Głosu twojego słodka moc! — Zdobyła mnie twej mowy siła,
jakoby dawnych czasów baśń urokiem cudnym mnie spowiła;
twój chłodny wzrok, twe sny, nadzieje
oto co we mnie szczęściem dnieje!
Pozostań przy mnie, niech twój wzrok odemnie się już nie odwraca
wierne patrzenie w oczy twe oto dozgodna moja praca —
póki ócz moich blaski tlą. — Cudny szum idzie nad falami,
z gwiazdami gada serce wód ponad naszemi miłościami —
— ciemnice borów, lasy, góry, błękitniejące w mgle krynice
szepcą ze sobą mową świtu i nasze głoszą tajemnice —
— słońca, planety tam błyszczące w wiecznych przestrzeniach nieb bezmiernie —
ziemia i woda — wszystko wkoło kocha nas czule, kocha wiernie;
— puść wiosła z rąk! łódź nasza niechaj sama płynie,
niechaj nas niesie kędy chce po nienazwanej mórz głębinie,
choćby i przystań miała być w czeluściach mroku i w niebycie —
spojeni z sobą bądźmy tak po wieki już, na śmierć i życie!“
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
— |
—
|
O wyobraźni, wyobraźni! — Gdy tobą jestem nawiedzony
lot mnie unosi ponad ziemią w świat wielki, wolny, niezmierzony.
Cóż to widziałeś, przyjacielu, o czem mówiłem dziś tak śmiało — ? —
w czternastym wieku tylko tak wszystko się ładnie‑składnie działo.
[103]
Lecz dzisiaj wyobraźnia twa niechże, pamiętaj!, nie swawoli —
nie możesz dziś do dziewy swej umizgać się dowoli,
nie możesz żądnie objąć jej, usta z ustami spoić,
ni patrzeć w ciepłe oczy jej i szczęściem troski koić.
Bo jakże — ? — zważ! zaledwie się stęsknione dłonie dotykają,
już wchodzą ciotki i wujenki, już drzwi się zewsząd otwierają —
już w ziemię patrz, opuszczaj wzrok, boś winowajcą przecie,
bo dla miłości niema dziś zacisza w całym świecie.
Stoisz a wkoło mumji krąg, zwany, wszak wiesz, rodziną,
która nie znała wczoraj cię, poznała przed godziną —
i powieściowo srożysz wąs i papierosa palisz —
narzekasz na współczesność — ach, — wyborną kuchnię chwalisz...
Nuży mnie, nudzi życie — tak bezużyteczne,
praca, gorycz i nędza, uganianie wieczne.
Czyż rzekę łez trza wylać, czyliż ma być błędem
to co dla ptaków leśnych jest żądzy popędem — ?
Nie my działamy — inny ktoś pragnienia snuje
i naszą wargą mówi, sercem naszem czuje;
byt nasz płynie przed siebie jak za falą fala —
on jeden, on Demiurg stąd się nie oddala;
o obcości w kochaniu nic zgoła nie wiecie —
chcecie cudów! — a głupstwo chwyta was w swe siecie.
Wszakże prawo natury kusi was namową
na kołyskę pokoleń, na nienawiść nową;
wasz śmiech rodzi płacz dzieci, wieczne narzekanie,
jeszcze was wnuków czeka słuszne przeklinanie;
kukłą jest tylko człowiek — i cnoty i grzechy
są skrzeczeniem papugi — i znikąd pociechy,
[104]
— ręka Wielkiego Mistrza poza kulisami
w ruch wprawia tępe lalki — z tajnemi sznurkami
poraz tysięczny głucha sparza cię konieczność;
jak dziś — będziecie skakać i działać — po wieczność!
A ty — ? — Gdy cichy księżyc srebrzy dębów czuby
czyż będziesz w naiwności znów tęsknić do swej lubej — ?
czyż będziesz na ulicy stać w śnieżycy i we wichrze —
przed odsłonionem oknem snuć marzenia swe najcichsze — ?
czyż cierpieć będziesz, że tam ktoś w głupawej galanterji
paplaniem wciąż pobudza ją do śmiesznej koketerji — ?
Usłyszeć chcesz ostrogów brzęk — ? — jakże się puszą i kozaczą! —
a teraz, zakochany, spójrz! — jak to miłośnie na się patrzą!
ona coś szepce — a on jej naznacza schadzkę, uśmiechnięty —
przemarzły — chceszże jeszcze stać — na dudka wystrychnięty — ?
Kochasz! — a wielka miłość twa nieukojona trwa — bezcenna;
ona kaprysem się kieruje i jako kwiecień tak jest zmienna!
ona ci kradnie zdrowy sens — krzywi się na cię, gardzi...
a ty podziwiasz cięgiem ją i kochasz coraz bardziej —
jak zimny posąg, który nas napełnia podziwieniem!
O głupcze! — jakżeś śmieszny jest z tem nudnem rozmarzeniem!
Jam także o dziewczynie śnił, która me troski podzieli,
przy boku moim będzie stać i życie przeanieli,
która rozumieć będzie mnie jak nigdy nikt na świecie —
zdumieje ludzi piękna baśń o przecudownej kobiecie!
Minęło, prysnął pusty czar, pieśń stara się kołacze
o ciszy wiecznej, w której już na wieki mrą rozpacze.
[105]
Pęknięte struny; moja gra nieskładnem drży pieśnieniem
jak poszum zły podziemnych rzek nakrytych turni cieniem.
Jedynie czasem czysty ton wichr niesie nad oparem
i pogrzebowa wstaje pieśń — ów carmen saeculare;
pozatem dziki, głuchy dźwięk zawodzi i boleśni —
niestrojny akord ciągle brzmi i huczy w mojej pieśni.
Burza rozwala chory mózg — ogniście spąsowiała —
strzelista o wieczności pieśń — i ona paść musiała...
Kędyż te czyste jasne dni, z których natchnienia moje trysły — ?
strzaskana lira, — zmilknął śpiew, — mistrz, mistrz postradał zmysły!!
[107]MODLITWA DAKA [109]
Gdy jeszcze śmierci nie było, niczego co nieśmiertelne,
gdy nie istniało światło, życia ognisko naczelne,
gdy nic nie zwało się: zawsze, ni dziś, ni jutro ni wczora —
bo dla wszystkiego w jedności jednaka trwała pora —
gdy ziemia, niebo, przestrzenie, świat cały w zespoleniu
w równorzędności istniały — istniały w swem nieistnieniu —
wówczas to byłeś Ty jeden, — przeto ma warga woła:
kim jest ten Bóg, przed którym schylamy nasze czoła — ? —
Był-ci on Bogiem jedynym — nie było przed nim bogów —
w on czas, gdy złote ziskrzenia z nocnych wstawały rozłogów,
On ducha we wszystkich tchnął bogów, szczęśliwość w ziemię wpromienia,
On jeden ludzkość prowadzi do źródlanego zbawienia.
Wgórę unoście serca — świat wypełnijcie śpiewaniem,
On-ci jest śmieriąśmiercią śmierci! On życia zmartwychpowstaniem!
On mi dał żądne źrenice, bym światło ujrzał dniące,
szczęsnym urokiem współczucia napełnił serce bijące —
Jegom usłyszał imię wśród wielkich wichrów szumienia —
w tym głosie na falach pieśni pojąłem słodycz wieszczenia —
— i jeno o jeden jedyny w tem wszystkiem żebrzę przyczynek:
aby mi odejść pozwolił w wieczysty odpoczynek.
[110]
I oby przeklął każdego, kto się nademną lituje,
a błogosławił tego, co plecom brzemienia dosuje.
O niechaj przekleństw wysłucha — niech błogosławi szydercę
i niechaj skrzepi to ramię, co nóż wbić pragnie w me serce —
i niechaj podniesion będzie pośród współbraci mrowia
— ten, co z pod głowy mi wyrwie kamień mojego wezgłowia.
O niechaj przejdę przez życie jako ścignane zwierzę,
aż męka oczom moim ostatnią łzę zabierze,
aż ujrzę, że w każdym człowieku wróg mój zacięty powstaje,
aż rzucę w otchłań pytanie — : czyliżto ja — ? — nie poznaję!
bo oto z bólu i cierpień tak stwardłem, skamieniałem,
iż mogę urągać matce, którą tak bardzo kochałem...
Tedy gdy straszna nienawiść — miłością zda się nadnieje —
przepomnę, być może, cierpień; — nareszcie do śmierci dojrzeję!
Natenczas, gdy umrę — ja obcy, ja zbrodniarz wyrodny —
wyrzućcie kędyś na drogę mój zewłok podły, niegodny.
A tego, Ojcze mój, okryj w gronostaj i wielkie cenności,
co psy poszczuje, by ze mnie wyżarły wraże wnętrzności,
a temu co kamień podniesie i w moje rzuci oblicze —
wiekuistego żywota, za Twą poręką życzę!
Tak oto jedynie, Ojcze, dziękować mogę przecie —
za szczęście, iż zezwoliłeś żyć mi na Twoim świecie!
Nie ugnę kolan, ni czoła nie schylę proszący o Twe dary,
raczej Cię skłaniam do przekleństw, do nienawiści bez miary —
bym czuł, że Twoje tchnienie łamie mi ducha jak trzcinę —
aż-ci wygasnę na wieki — przepadnę bez śladu — i zginę!
|