>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Chłop czarownik
Podtytuł Sylwetka etnograficzna
Wydawca Dwutygodnik Ilustrowany „Świat“
Data wyd. 1888
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


CHŁOP CZAROWNIK


SYLWETKA ETNOGRAFICZNA


PRZEZ


Karola Mátjása.






KRAKÓW.
NAKŁADEM DWUTYGODNIKA ILUSTROWANEGO „ŚWIAT“.
1888.


Osobna odbitka dwutygodnika ilustrowanego „Świat“.



DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI,
pod zarządem Jana Gradowskiego.




U

U   ludu polskiego wszędzie spotyka się z »czarownikiem«. Jest to niebezpieczny człowiek, ale i konsyliarz niezwykły, więc prócz bojaźni, żywią dlań chłopi osobliwy szacunek. Czarownik pewnie długo praktykować musi, naukę zaś odbiera zwykle od ojca swego, bo »carowniastwo« pospolicie jest dziedzicznem w rodzie. Chłop to zwykły na oko, ale przypatrzeć się, jak mu każdy ustępuje z drogi, jak go wita, lub jak się na niego patrzy w oddali z ukosa — to się zaraz pozna, że w tym człowieku musi coś być, co ludzi napełnia pewną grozą. Płanetnika pozna łatwo chłop po troku mokrym, ale czarownika nie pozna, gdy nie wie, bo czarownik z djabłem trzyma, więc tak samo jak djabeł, nie pokaże po sobie, czem jest.
W górach za regułę przyjąć można, że każdy »baca«, owczarz, jest czarownikiem. Władza jego polega przedewszystkiem na oddalaniu złych wpływów, czy to przyrody, czy takiej samej ludzkiej władzy, a więc czarów, od powierzonej sobie trzody, czyli na zapobieganiu tymże lub ich niweczeniu. Ale i przeciwko ludziom i dla ludzi czarownik taki skuteczne ma środki. Zna lekarstwa na rozmaite choroby i nieszczęścia, umie wypędzić i wpędzić w kogo chorobę lub nieszczęście, umie zakląć przyrodę, że mu jest posłuszną, bieg w niej zwykły wstrzymać może... Jest w całem tego słowa znaczeniu potężny.
W Krościenku nad Dunajcem na jednej z gór okalających to miasteczko stał jednego roku koszar[1], należący do bacy Guźkiewicza (właść. Guzia). A w rodzie Guźkiewiczów »bacowanie« i »czarowniastwo« jest zdawna dziedzicznem. Raz koło południa, kiedy owce powróciły z paszy i odpoczywały w koszarze, a juhasi czyli owczarze krzątali się koło »watry« (ogniska), w nieobecności bacy, który gdzieś poszedł, przybył do koszaru jakiś przechodzień z torbą przy boku, a pozdrowiwszy juhasów, prosił ich, żeby mu pozwolili wziąć z watry ognia do fajki. Oni mu pozwolili i przechodzień podziękowawszy, poszedł sobie dalej swoją drogą — gdzieś ku Staremu Sączowi. Zaledwie się oddalił, owce w koszarze zaczęły przeraźliwie beczeć i tłuc się. Zrywają się juhasi, biegną do koszaru, zganiają owce, uspokajają — nic nie pomaga. Patrzą — wymiona owiec wzdęte jak ogromne banie. Co robić? bacy nie ma, a owce coraz bardziej beczą, wymiona im nabrzmiewają, ledwo nie pękną. Wtem na szczęście nadchodzi baca, a popatrzywszy, pyta się: Był tu kto?
Juhasi powiadają, że był taki a taki, że wziął sobie z watry ognia do fajki, że poszedł ku Staremu Sączowi.
— Dawno?
— Nie będzie więcej jak pół godziny.
— Dobrze! — rzekł baca i wziąwszy swoją grubą, zakrzywioną owczarską laskę, wszedł do koszaru i uderzał w każdy róg jego po trzy razy, przyczem coś mruczał. Potem się rozśmiał pod nosem i rzekł:
— Wróci sie on tu, wróci.
Za chwilę powraca ten sam podróżny trzęsący się od zimna i skostniały, bo baca przez swoje czary spuścił na niego mróz w drodze, tak, że dalej iść nie mógł i koniecznie musiał się wrócić. Błagając na kolanach bacę o litość, obiecywał, że czary, rzucone na owce, odwróci i że nigdy już tak nie zrobi, byleby mu tylko iść wolno pozwolił[2].
W innym podobnym wypadku, który raz się zdarzył, zrzucił Guźkiewicz z pleców swą gunię i bił ją laską owczarską, pokąd winowajca zbity i zbolały nie przywlókł się i nie prosił o zmiłowanie, a zarazem swych czarów nie schował[3].
W Krakowskiem[4] »owczarz czarownik przez jeden rok i sześć niedziel nie chodzi do spowiedzi. Po upływie tego czasu spowiada się, trzymając laskę z przygotowaną dziurą w jej środku. Po przyjęciu komunii św. wypluwa takową, wkłada do dziury w lasce i dziurę kołkiem zabija. Potem stara się ukraść koronkę (paciorki, różaniec) z umarłego i tę na lasce zawiesza, aby były z sobą nierozdzielne. Tą laską z koronką zakreśla owczarz koło na polu w miejscu, gdzie ma paść owce i wbija ją w ziemię w sam środek zakreślonego koła. Żadna wówczas z owiec, chociażby był nieobecnym, nie oddali się od laski, nie wyjdzie z owego koła, bo to niby mówią, jakoby sam Pan Jezus przez komunią ukrytą w lasce był tych owiec pasterzem. I dopiero wtenczas, gdy czarować zaprzestanie, spowiada się owczarz na nowo i wyjętą z laski komunią św. spożywa«.
W Sandeckiem czarownik także wielką posiada władzę, skoro o jednym taką opowiadają historyą (Zawada pod Nowym Sączem):
Jechał furman z ciężarem pod górę. Góra była tak stroma, że każdy jadący musiał brać przyprzążkę od chłopa, który u tej góry miał chałupę. Woźnica naderemnie mordował konie, które ani na krok ruszyć nie mogły. A chłop ów, który poszywał właśnie swą chałupę i siedział na kalenicy, śmiał się i wołał:
— Wyjedzies ta bezemnie! wyjedzies!
— A wyjadę! — odparł ze złością woźnica.
I począł okładać batem nielitościwie konie, jednak napróżno. Zaklął z gniewu, bo widział, że w tem są czary i odwiązawszy bat od batoga, poskładał go na kilka części i kozikiem przerżnął. Natychmiast spadł chłop z kalenicy, bo mu wnętrzności przecięło, a woźnica bez przeszkody i z łatwością w górę wyjechał. W ten sposób czarownik trafił na czarownika i od silniejszej zginął broni[5].
W innym znowu charakterze, lecz zawsze ten sam, a mianowicie jako lekarz, doradca i cudotwórca występuje »czarownik« w Dąbrowskiem we wsi Szarwarku.
Jest to już dosyć stary, może 50 lat liczący człowiek, jako guślarz używający ogromnej sławy. Ma on w swej chałupie maleńką komórkę, do której wprowadza pacyentów. W komórce tej prócz ławki do siedzenia i maleńkiego kominka nic się nie znajduje. Przed kilku laty zachorzał jeden pan w okolicy na nogi tak dalece, że z trudnością jeden krok o własnej sile mógł postąpić. Sprowadzono doktora, lecz wszystkie starania tegoż były bezskuteczne, a to z tej prostej przyczyny, że przepisanych środków się nie używało, mikstura szła za okno a maścią smarowało się topole. Ktoś doradził wezwać tego sławnego jednookiego eskulapa, lecz, że tenże niechętnie wydala się z domu, pacyent postanowił sam złożyć mu wizytę. Jednooki guślarz zapytał chorego na samym wstępie, czy dawno był u spowiedzi. Gdy się dowiedział, że dosyć dawno, przyjął go w kuracyę. Wprowadziwszy go do komórki, zamknął się z nim razem sam na sam, wyciągnął z koszuli chorego z pod lewego ramienia trzy nitki i spalił je odmawiając jakąś formułkę czarnoksięzką nad szklanką wody. Następnie kropił tą wodą chorego, kadził, a w końcu włożył mu na lewą stronę koszulę i kazał tak chodzić cały tydzień, po upływie którego zapowiedział mu wizytę w domu.
Przyniósł wtedy więcej owego kadzidła oraz garstkę ziemi, po którą, jak mówił, daleko musiał chodzić. I kazał wsypywać po trosze tej ziemi do wody, w której miał chory nogi moczyć, a wodę tę wlewać po wymoczeniu nóg do dołka, wykopanego w miejscu, gdzie nikt nie chodzi. Po kilku dniach znowu przybył, przyniósłszy lek jakiś, przyczem zapewnił, że chory do 14 dni zdrów będzie.
I miało pomódz![6].
Był drugi równie sławny, a może jeszcze sławniejszy guślarz w Rydzowie w powiecie mieleckim. Opowiadają, że przez trzy dni konał, że przez trzy dni zlatywały się z całej okolicy wrony i kruki i obsiadały dach a nawet ściany jego domostwa, że nareszcie powstała wielka burza i wśród okropnego wrzasku tej skrzydlatej gawiedzi zapadł się dach i guślarz oddał dopiero ducha djabłowi.
Czarownik ten przyjmował na praktykę ludzi dobrej woli i wielkich nadziei. Między innymi był ze Zdziarca (pow. Mielecki) nazw. Kurdżał, a drugi z Żarówki (pow. Mielecki) nazwiskiem Rydzy Strzylony. Ten ostatni opowiadał, że ich raz o północy podczas tej praktyki guślarskiej wyprowadził w czyste pole i tam po jakichś przedwstępnych ceremoniach kazał im podnieść ręce i mówić za sobą:
— Wyrzekam się Pana Boga, wszystkich Świętych, Matki Boskiej...
Inne słowa, które im poprzód kazał za sobą mówić, powtarzali, gdy jednak do tych przyszło, nie mogli się na nie zdobyć — oniemieli... Wtedy mistrz gwizdnął i zerwał się wielki wicher, z którym zjawił się nagle djabeł straszny, czarny jak smoła, i zawołał groźnym głosem:
— Powtarzaj!
A gdy nie chcieli, uderzył jednego laseczką tak silnie, że się przewrócił, a drugiemu t. j. Kurdżałowi urwał palec. To wpłynęło na tego ostatniego tak dalece, że wykonał przysięgę czarnoksięzką i został guślarzem czyli czarownikiem.
Do warunków, które kandydat na czarownika wypełnić musiał, należało także noszenie przez 9 dni pod lewą pachą jaja od kury zupełnie czarnej, nie mówiąc pacierza, ani nie myjąc się. Po dziewięciu dniach ma się wykłóć z tego jaja djabeł, który odtąd już nigdy nie odstąpi swego pupila[7].
To są typy zawodowych czarowników chłopskich. Ci dzisiejsi niepodobni są jednak do dawnych wszechpotężnych czarnoksiężników, o których powiadają chłopi (Zabrzeż, par. Łącko, pow. Nowotarski):
»Taki cárnoksięźnik to zięmię przeźráł i widział wsystkie skarby. Ale pono matcynego mlyka nie kostówáł, jacy na psim mlyku buł wychowany«[8].


Kraków, 9 października 1888 r.






  1. Zagroda dla owiec, wypędzonych latem na paszę.
  2. Z własnych materyałów etnograficznych.
  3. Z własn. mat.
  4. Por. O. Kolberg: Lud, Krakowskie. Cz. III. Kraków. 1874.
  5. Z własn. mat.
  6. Z własnych materyałów.
  7. Z własn. mat.
  8. Z wł. mat. etnogr.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.