Charles Dickens (Chesterton, 1929)/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Charles Dickens |
Wydawca | Wydawnictwo „Alfa” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Stołeczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Godlewska |
Tytuł orygin. | Charles Dickens |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Każda krytyka dąży do tego aby się stać krytyką krytyki; a to z powodu że krytyka twórczości jest rzeczą bardzo niepewną. Trudno krytykować każdą twórczość artystyczną. Trudno także krytykować twórczość przez duże T. Pesymiści, którzy napadają na wszechświat są zawsze przez to w niekorzystnem położeniu. Posiadają oni pocieszającą świadomość, że potrafiliby stworzyć słońce i księżyc w sposób bardziej udatny; lecz muszą mieć również przygnębiającą świadomość, że nie potrafiliby wcale stworzyć ani słońca, ani księżyca. Skoro człowiek patrzy na hipopotama, może czasem mieć pokusę aby go uważać za olbrzymią pomyłkę; lecz musi przyznać, że pomyślna w tym wypadku niższość nie pozwala mu popełniać podobnych pomyłek. Nie będzie bluźnierstwem ani przesadą skoro powiemy, że taką samą trudność odczuwamy chcąc sądzić twórczy pierwiastek w literaturze. A godność twórcy jest pierwszą i ostatnią godnością Dickensa. Nie pokazywał rzeczy, lecz je tworzył. Pan Guppy może nam się nie podobać, lecz musimy w nim uznać twór, który w cudowny sposób spadł ze sfer wyższych; możemy go rozebrać na kawałki, lecz nie potrafimy go skleić. Możemy w złości zniszczyć panią Gamp lecz nie potrafimy jej stworzyć w radości. Autor każdej książki o Dickensie staje odrazu przed wielkiemi trudnościami. Prawdziwa pierwotna twórczość, (jak twórczość słońca, albo urodziny dziecka), nie może wywoływać krytyki ani pochwały tylko coś w rodzaju nieokreślonej wdzięczności. Dlatego większość hymnów o Bogu jest bez wartości i dlatego większość pochwał Dickensa jest nieudolna. Chwalcy i boskiego i ludzkiego twórcy wydają się sentymentalni gdyż mówią o istotnej prawdzie. Listy miłosne z tego samego powodu wydają się napuszone i sztuczne, ponieważ mówią o prawdzie.
Dlatego każdy rozdział w rodzaju tego rozdziału, musi być pod pewnym względem niezadawalniającym. Niema właściwego sposobu odnoszenia się do najwyższej wielkości Dickensa, chyba składanie mu ofiar jak bóstwu, a to sprzeciwia się naszej etykiecie. Uważam, że możemy się jedynie przyczynić do zwrócenia uwagi na gatunek twórczości Dickensa. Lecz należy pamiętać, że kwestja gatunku jest zaledwie częścią rozważań o twórczości. Jedno z boskich znamion Dickensa to objętość jego dzieła, objętość jako taka, olbrzymi nakład, niewiarogodna płodność jego wynalazczości. Powiedziałem przed chwilą, że żaden z nas nie mógłby wymyślić pana Guppy. Lecz nawet gdybyśmy potrafili ukraść Dickensowi tę postać, Dickens wymyśliłby zaraz inną, absolutnie nieprawdopodobną, któraby miejsce pana Guppy zajęła. Może nawet potrafilibyśmy stworzyć pana Guppy, lecz ten wysiłek takby nas zmęczył, że musianoby nas wozić na wózku po Bournemouth.
Warto jednak zwrócić uwagę na gatunek twórczości Dickensa. Na samym początku tego szkicu powiedziałem, że czytelnik musi przejąć się ideą demokratyzmu. Być może, że niektórym powiedzenie to wydało się niewłaściwem, lecz wpływ rewolucji na wszystkie książki dziewiętnastego stulecia, był równie silny jak wpływ religji katolickiej na wszystkie barwy i rzeźby wieków średnich. Możemy dla przykładu wziąć inne wielkie nazwisko dziewiętnastego stulecia, które doprowadzi nas wprost do zagadnienia o gatunku literackiej twórczości Dickensa.
Z pośród wszystkich pisarzy dziewiętnastego stulecia największym demokratą, w najszlachetniejszem tego słowa znaczeniu, jest Walter Scott. Muszę to zdanie rozwinąć, ponieważ może wywołać sprzeciwy, a uważam, że poprze doskonale moje dalsze wywody. Są dwa duchowe pewniki, z których wyrasta poczucie równości wszystkich ludzi, a także wszelkiego rodzaju demokratyczne koncepcje. Istnieją dwie rzeczy, w których ludzie są jawnie i bezsprzecznie równi. Wszyscy nie są równie mądrzy, ani równie muskularni, ani równie tłuści, jak to mędrcy współczesnej reakcji z dziwną przenikliwością zauważyli. Lecz jest pewnikiem duchowym, że wszyscy ludzie są tragiczni. I jest równie wzniosłym pewnikiem duchowym, że wszyscy ludzie są śmieszni. Żaden wyłączny ani osobisty smutek nie może być tak straszliwy jak pewność, że się umrze. I żaden wesoły wybryk ani żadne kalectwo nie może być tak śmieszne jak prosty fakt, że każdy człowiek ma dwie nogi. Każdy nabiera znaczenia kiedy traci życie; i każdy staje się śmieszny kiedy goni za swym kapeluszem. Jeśli chcemy się dowiedzieć, czy jakieś dzieło zyska popularność u ludu, musimy zapytać czy zawiera pierwiastki tragizmu i komizmu; jest to próba powszechnie używana. Shelley naprzykład był typowym arystokratą. Był republikaninem lecz nie był demokratą; w jego poezji są wszelkie zalety, oprócz ostrego i podniecającego posmaku popularności. Po tragizm i śmieszność udać się musimy naprzykład do Burnsa, który był biedny. Na całym świecie folklor — literatura ludowa — ma jednakowe pierwiastki: smutek pełen godności i komizm najzupełniej godności pozbawiony. Treścią jej smutnych opowieści są złamane serca; a treścią wesołych opowiadań — potłuczone głowy.
Oto powtarzam dwie zasady demokratycznej rzeczywistości. W literaturze bardziej kulturalnej przybierają i one bardziej kulturalną postać czy też wcielenie. W literaturze takiej jaką była w wieku dziewiętnastym, tragedja staje się głębokiem poczuciem ludzkiej godności; drugi zaś weselszy pierwiastek, staje się radosnem poczuciem ludzkiej różnorodności. Pierwszy popiera równość, ponieważ utrzymuje że wszyscy ludzie są równie wzniośli. Drugi popiera równość, ponieważ uważa że wszyscy ludzie są równie zajmujący.
Niemu oczywiście większego demokraty niż Dickens, jeśli chodzi o demokratyczny pogląd na kwestję, że wszyscy ludzie są równie zajmujący i różnorodni. Lecz jeśli chodzi o demokratyczny pogląd na poczucie ludzkiej godności; niema tak wielkiego demokraty jak Scott. Ów fakt, który stanowi moralną i nieprzemijającą chwałę Scotta, był dotychczas dziwnie pomijany. Scott w każdym prawie wypadku osiąga swoje najwspanialsze dramatyczne efekty za pomocą jakiejś groteski, albo też za pomocą postaci nędzarza, który stopniowo nabiera wymowy i poczucia ludzkiej godności. Pospolity człowiek, w znaczeniu człowieka marnego, staje się pospolitym człowiekiem, w znaczeniu człowieka w ogóle. Stwierdza swą ludzkość. Gdyż najnikczemniejsze ze wszystkich współczesnych wyobrażeń, to pojęcie, że bohaterstwo jest dziwactwem lub anomalją i że ludzi łączą tylko rzeczy płaskie lub głupie. Rzeczy, które są wspólne wszystkim ludziom, są to rzeczy straszliwe i niepokojące jak naprzykład śmierć lub pierwsza miłość; rzeczy wspólne są to rzeczy, które nie są pospolite.
Do takich właśnie podniosłych i istotnych namiętności wznoszą się humorystyczne postacie Scotta. Przypomnijmy sobie stanowczą i nieomal dostojną odpowiedź niedorzecznego Nicola Jarvie, kiedy wyniosła Helena Macgregor usiłowała go skłonić do bezprawia i zszargania mieszczańskiego honoru. Ta mowa jest wielkim pomnikiem średniego stanu. Moliere kazał panu Jourdain mówić prozą, lecz Scott kazał mu przemawiać poezją. Przypomnijmy sobie tępego i obżartego Athelstane‘a, który stopniowo nabiera siły i godności i swą odpowiedzią wprost miażdży de Bracy‘ego. Przypomnijmy sobie tłumną mowę starego żebraka w „Antykwarjuszu“, kiedy gromi manję pojedynków. Scott lubił opisywać przebranych królów, a właściwie wszyscy jego bohaterowie są królami w przebraniu. Był on mimo wszystkich swych błędów opanowany dawnem religijnem wierzeniem, jedyną możliwą podstawą demokratyzmu — wierzył że każdy człowiek jest przebranym królem.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Scott, mimo że był rojalistą i konserwatystą, wykazywał w tem wszystkiem pojęcia rewolucyjne. Naprzykład uważał krasomówstwo, sztukę oratora, jako bezpośrednią broń uciemiężonego. Wszyscy jego nędzarze wygłaszają wspaniałe mowy, (takie same jakie wygłaszali nędzarze w Klubie Jakobinów, któregoby Scott nienawidził). Jest to tembardziej dziwne, jeśli się zastanowimy, że autor udzielał wolności słowa fikcyjnym buntownikom, nierozsądny zaś polityk odmawiał jej prawdziwym buntownikom. Lecz dla nas punktem ciężkości jest sympatja Scotta do ludu oparta na poważnej podstawie — na poczuciu ponurej ludzkiej godności. „Czy nie możesz odnaleźć drogi?“ pyta żebraka Sir Artur Wardour, kiedy obaj zostali odcięci przez przypływ. „Dam ci folwark... zrobię cię bogaczem“. „Nasze bogactwa niebawem się zrównają“ odpowiada żebrak, patrząc na nadpływające morze.
Zatrzymałem się na tej dodatniej właściwości Scotta, ponieważ jest to przykład, który najlepiej podkreśla jedyną słabą stronę Dickensa. Dickens miał mało, albo też nie miał wcale, poczucia utajonej wzniosłości każdego człowieka. Poczucie demokratyczne Dickensa było zupełnie innego gatunku; opierało się na drugiej podstawie, o której mówiłem; opierało się na poczuciu, że wszyscy ludzie są niezwykle zajmujący i różnorodni. Skoro bohater Dickensa zaczyna się zapalać staje się coraz więcej sobą. Nie tak jak żebrak Scotta, który nabiera coraz więcej cech ludzkich w miarę jak się podnieca. Gdy bohater Dickensa się unosi, staje się coraz większą groteską, coraz dziwaczniejszą chimerą. Nie tak jak dobry mówca u Scotta, który nabiera cech klasycznych w miarę jak się zapala, i staje się wyobrazicielem człowieczeństwa w miarę jak się pogłębia. Twierdzenie to można oświetlić zapomocą odpowiedniego przykładu. Dickens ukazywał nam wielokrotnie swoich dziwacznych albo ubogich bohaterów w ciągu poważnego przesilenia, albo też w starciu ze światowemi potęgami. Mamy naprzykład prześwietną scenę, w której Zuzanna Nipper (jeden z najlepszych tworów Dickensa), robi wymówki panu Dombeyowi i stawia mu czoło. Lecz Zuzanna Nipper — zupełnie zresztą stosownie do swego położenia i zwykłego zachowania — jest podczas całej tej sceny postacią ściśle humorystyczną, a nawet nabiera wciąż nowych rysów humorystycznych. Jej zamiar jest poważniejszy niż zwykle, lecz nie jej zachowanie. Dickens zatrzymuje zwykły sposób wysławiania się Nipper, a nawet nadaje jej mowie coraz bardziej nipperowskie cechy, w miarę jak się Zuzanna unosi. Scott zatrzymuje sposób wysławiania się Baillie Jarvie, lecz nieznacznie przytłumia jego jaskrawość i doprowadza do prostej i celowej wymowy. Dickens nie umiał wyzyskać owej prostej, celowej wymowy, użył jej raz tylko, w paru ustępach przy końcu „Pickwicka“. Kiedy jego humorystyczne postacie mówiły o uczuciach w sposób humorystyczny, jak naprzykład Zuzanna, rezultat był udatny lecz oczywiście przesadzony. Kiedy jego humorystyczne postacie mówiły o uczuciach poważnie, rezultat był rozpaczliwie nieudany. Humor był pośrednikiem Dickensa, jedynym jego sposobem przystępowania do wzruszeń. Kiedy nie daje nam humoru, daje nam bezwiednie śmieszność.
Dickens był głęboko i całkowicie angielskim, jak to już na innem miejscu w tej książce powiedziałem. Był najbardziej angielskim wśród naszych wielkich pisarzy. Jest coś bardzo angielskiego w zadawalnianiu się groteskową demokracją, w braku krasomówstwo i podniosłości, które stanowiły cechę Scotta. Angielska demokracja jest najweselszą demokracją na świecie. Szkocka demokracja zawiera największą domieszkę godności; podczas kiedy cała swoboda i genjusz satyry ludu angielskiego pochodzi z zupełnego braku godności we wszystkich kierunkach. Dla porównania dwóch typów, można wziąć szkockiego przywódcę robotniczej partji, pana Keir Hardiego i angielskiego przywódcę robotniczej partji, pana Willa Crooksa. Obydwaj ci przywódcy są to ludzie zacni, uczciwi, odpowiedzialni, litościwi lecz Szkot zachowuje się w sposób poważny i nie rażący, zaś Anglik zachowuje się w sposób indywidualny i uparcie wesoły. Pan Keir Hardie pragnie podnieść głowę z godnością człowieka. Pan Crooks pragnie iść poprostu swemi drogami jak Crooks. Pan Keir Hardie bardzo przypomina typ biedaka z Walter Scotta. Pan Crooks bardzo przypomina typ biedaka z Dickensa.
Dickens posiadał angielskie poczucie groteskowej demokracji a raczej nieskończenie rozmaitej demokracji; upajająca różnorodność ludzi stanowiła tło jego koncepcji ludzkiego braterstwa. Z pewnością owa rozmaitość jest właśnie powodem znacznej części ludzkiego braterstwa. W pewnem znaczeniu rzeczy mogą być równe tylko o tyle, o ile są zupełnie rozmaite. I tak naprzykład, ludzie mówią ze zdumiewającą powagą o równości lub braku równości obu płci; tak jakby był możliwy jakikolwiek brak równości między zamkiem a kluczem. Tam, gdzie niema pierwiastka rozmaitości, gdzie wszystkie szczegóły mają zupełnie jednakowy cel, tam odrazu i nieodzownie zachodzi brak równości. Kobieta w tem jedynie jest niższa od mężczyzny, że nie jest tak męska; niższość jej w niczem innem się nie przejawia. Mężczyzna w tem jest niższy od kobiety, że nie jest kobietą; innego powodu do niższości niema. To samo można w pewnej mierze powiedzieć o każdej istotnej różnicy. Wyobrażenie że miłość łączy i ujednostajnia ludzi, jest wielką pomyłką. Miłość pogłębia różnice między ludźmi, ponieważ miłość jest uczuciem skierowanem do jednostki. Uczucie, które prawdziwie łączy i upodabnia ludzi — to nienawiść. Im więcej naprzykład kochamy Niemców, tem bardziej jesteśmy zadowoleni, że ten kraj różni się od naszego, że zachowuje swoje zwyczaje i obyczaje, podczas gdy my zachowujemy swoje. Lecz im bardziej nienawidzimy Niemców, tem skwapliwiej naśladujemy niemieckie armaty i niemieckie fortyfikacje, aby się przeciw Niemcom zbroić. Im bardziej współczesne narody się nienawidzą, tem pokorniej naśladują się wzajemnie, gdyż każde współzawodnictwo jest z natury swojej wściekłym plagjatem. Ponieważ współzawodnictwo oznacza zawsze podobieństwo, jest również prawdą, że podobieństwo oznacza zawsze brak równości. Jeśli wszystko usiłuje stać się zielonem, niektóre rzeczy staną się zieleńsze od innych; lecz jest nieśmiertelna i niezniszczalna równość pomiędzy zieloną i czerwoną barwą. Istnieje coś w rodzaju tej bezsprzecznej równości pomiędzy potężnemi i różnorodnemi tworami pisarzy w rodzaju Dickensa. Są one wszystkie natchnionym wynikiem oddzielnej linji rozwoju. Trudno byłoby orzec czy zachodzi podobieństwo czy brak równości między, powiedzmy, panem Sapsea a panem Elijahem Pogramem. Znajdują się obydwaj w tem samem trudnem położeniu; żaden z nich nie potrafiłby żyć na tym świecie; są obaj zbyt wielcy, aby się móc urodzić.
Do wysokich zalet tej różnorodności powrócę za chwilę. Lecz nie ulega wątpliwości, że owe zainteresowanie li tylko różnorodnością ludzi, (zainteresowanie, któremu przeciwstawiłem klasycyzm Scotta), jest jedynem rozumnem ujęciem pospolitych zarzutów przesady stawianych Dickensowi. Ten właśnie zarzut, jedynie rozsądny i znośny, mają ludzie na myśli, kiedy powiadają że Dickens jest poprostu karykaturzystą. Nikt nie może stawiać zarzutu, że wuj Pemblechook naprawdę nie istnieje gdyż postać zmyślona nie powinna być osobą rzeczywistą, powinna być zupełnie nową kombinacją, dodatkiem do istot, które już znajdują się na ziemi. Nikt nie może twierdzić, że wuj Pemblechook nie mógłby istnieć, gdyż tego nikt wiedzieć nie może. Nie można także zarzucać Dickensowi, że zdania, które wuj Pemblechook wygłasza są odpowiednio wybrane i ułożone aby uwydatnić jego najbardziej charakterystyczne pemblechookerowskie cechy, gdyż tego rodzaju opinja byłaby tylko stwierdzeniem faktu, że wuj Pemblechook występuje w dziele sztuki. Ludzie uważają poprostu (z pewną dozą słuszności), że czytelnik nie odczuwa nigdzie podstawowego poczucia ludzkiej godności u Pemblechooka. Nigdzie nie jest zaznaczone że Pemblechook pewnego dnia umrze. Jest on raczej przedstawiony jako coś w rodzaju leniwego i psotnego ducha, nieszkodliwego a jednak złośliwego, który żyje wiecznie, ponieważ nigdy nie żyje prawdziwie. Owa odczłowieczona żywotność, owa fantazja, owa nieodpowiedzialność twórczości, w pewnem znaczeniu rzeczywiście stanowi cechę Dickensa. Jest to niższa strona jego humorystycznego poglądu na różnorodność ludzką. Obecnie przystąpimy do wyższej strony tego zapatrywania, która to strona jest znacznie trudniejszą do stwierdzenia.
Jerzy Gissing, przyswajając sobie punkt widzenia przemijającego intelektualizmu naszych czasów, zrobił Dickensowi charakterystyczny zarzut, wśród wielu hołdów, które mu złożył. Powiedział, że Dickens mimo swej niezaprzeczonej sympatji dla klas niższych, nie stworzył nigdy typu człowieka biednego, człowieka pracy, wysoko i wybitnie intelektualnego. Mamy wprawdzie jeden wyjątek, co Gissing musiał także pewnie zauważyć, istnieje dowcipniś, dyplomata, wielki filozof — pan Weller. Jednak biorąc naogół zarzut ten jest słuszny, mimo że Gissing całej jego słuszności nie objął. Bo Dickens nietylko rzadko tworzył typ biedaka, któregobyśmy mogli nazwać typem intelektualisty; ale równie rzadko tworzył jakąkolwiek inną postać, którąby można nazwać typem intelektualisty. Pole jego wyobraźni nie obejmowało wcale intelektualizmu — obejmowało charakter, rzecz nietylko ważniejszą od intelektu, lecz znacznie od niego zabawniejszą. Kiedy niektórzy angielscy moraliści piszą o znaczeniu charakteru, zdają się mieć na myśli jedynie charakter nudny. Tymczasem charakter jest to coś świetniejszego niż dowcip, i znacznie bardziej złożonego niż sofisterja. Cała wyższość demokracji Dickensa nad demokracją takiego człowieka jak Gissing, polega właśnie na fakcie iż Gissing chciałby dowieść, że biedacy mogą kształcić siebie i kształcić innych. Dla Dickensa zaś rzeczą najważniejszą było aby biedacy mogli się zabawić, a zarazem bawić Dickensa. Sprawa wykształcenia mało go interesowała. Jego podstawowe pojęcie o życiu było dwojakie: życie jest humorystyczne i jest rozkoszne. Biedni ludzie Dickensa nie zabawiają się epigramatami, lecz zabawiają się sobą. Dar jaki każdy z nich w ręku przynosi, to jego własna nieprawdopodobna indywidualność, „oddają się“ w najświętszem i najdosłowniejszem tych słów znaczeniu. Człowiek, który się oddaje, spełnia akt najwyższej szczodrobliwości; jest jak męczennik, jak kochanek lub mnich; lecz jest także prawie napewno tem co potocznie nazywamy głupcem.
Oto klucz do wszystkich wielkich bohaterów Dickensa — wszyscy są wielkimi błaznami. Istnieje taka sama różnica między wielkim a małym błaznem, jaka jest między wielkim a małym poetą. Wielki błazen to stworzenie, które znajduje się raczej powyżej, aniżeli poniżej mądrości. Pierwiastek wielkości, o którym wspomniałem na początku tej książki występuje najwyraźniej u takich postaci. Człowiek może być całkowicie wielkim, choć jest całkowitym głupcem. Mamy przykład tego u bohaterów epickich, jak Achilles. Co więcej człowiek może być całkowicie wielkim, ponieważ jest całkowitym głupcem. Widzimy to u wszystkich wielkich postaci humorystycznych — wszystkich wielkich pisarzy humorystycznych, z których Dickens był ostatnim. Bottom Tkacz jest wielki bo jest głupi. Pan Toots jest wielki, bo jest głupi. To co mam na myśli można zaobserwować także u wielu żywych ludzi. Któż z nas nie znał wielkiego prostaka? Postać tak nieuleczalnie charakterystyczną, że zdaje się przełamywać wszelkie zasady mądrości i głupoty; nie wiemy czy jest to wielki idjota, czy wielki filozof; wiemy tylko, że jest wielki jak góra. Owe potężne groteskowe postacie można znaleźć prawie wyłącznie tam gdzie je Dickens znajdował — wśród biedaków. Ludzie wykształceni i zamożni, wtedy jedynie dosięgają tych szczytów kiedy mają lekkiego bzika. Lecz któż nie zauważył głębokiej indywidualności starej niańki? Kto nie napotkał oryginalnej osobistości starego sługi? Nasze życie publiczne składa się z samych prawie małych ludzi. Ludzie występujący na widownię są mali, gdyż muszą dowieść, że są mądrzy według powszechnie przyjętych form; muszą przejść egzamina, nauczyć się zwyczai towarzyskich, muszą naśladować pewien określony typ. Tylko w życiu prywatnem spotykamy postacie niezwykłe. Są zbyt wielkie aby móc wejść do życia publicznego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż wielkiemu człowiekowi wejść do królestwa ziemskiego. Prawdziwie wielka i wspaniała indywidualność, człowiek, który się wyraża jak nikt inny, którego odczucia są bezpośrednie i głębokie, tego nie spotkacie na ławie żadnego gabinetu, w żadnem kole literackiem, na żadnym towarzyskim obiedzie. A najrzadziej zobaczycie go wśród artystów; jest zupełnie nieznany między cyganerją. Jest to człowiek więcej niż mądry — jest zabawny. Jest więcej niż sławny — jest żywy. Zajmuje prawie zawsze stanowiska podrzędne. Spotkać go można w drodze, w roli ubogiego komiwojażera — jak Micawbera. Odszuka się go czasem w gromadzie głupich urzędników — jak Swivellera. Znajdzie się go w postaci nieudanego aktora — jak Crummlesa. Jest czasem doktorem bez praktyki — jak Sawyer. Lecz zawsze napotka się tę wspaniałą, płomienną postać tam gdzie Dickens ją znalazł — wśród ubogich. Gdyż zaszczyty tego świata to rzecz niska, odpowiednia dla zarozumialców, a ci ludzie są zbyt wielcy aby się o nie ubiegać. Są zbyt silni aby je zdobywać.
Niepodobna ocenić należycie te postacie — jest ich za dużo. Dickens stworzył je w niezmiernej poprostu ilości. Gdzie tupnął nogą, tam całe armje wyłaniały się z ziemi. Lecz dla objaśnienia prawdziwej metody Dickensa weźmiemy postać nadzwyczaj wzniosłą — pana Tootsa. Jest to dobry przykład roboty Dickensa, za pomocą której wyjawiał pewną groteskową wielkość, ukrytą w skromnej a nawet nieciekawej postaci. Ujawniał tem paradoks wszelkich spraw duchowych: wielkość wewnętrzną, która przerasta swą objętością formę zewnętrzną.
Toots jest typem, który znamy wszyscy równie dobrze jak znamy kominy na dachu. I ze wszystkich typów ludzkich jakie sobie możemy wyobrazić, jest na pierwszy rzut oka najwięcej jałowym i najnudniejszym. Jest to zbyt wyrośnięty a niedorozwinięty bałwan, który wisi przy szkole prywatnej. Jest zawsze zapóźniony w nauce, lecz zato przedwcześnie rozwinięty jeśli chodzi o banalne światowe zwyczaje; prawdopodobnie palił papierosy zanim zaczął sylabizować. Toots, to świetny a zarazem bolesny obraz nieszczęsnego młodzieńca. Toots ma, jak wszyscy młodzieńcy tego typu, trochę pieniędzy do rozporządzenia, dosyć aby je marnować na hulanki, które go nie bawią, i na gapiowaty szacunek dla sportów, w których nie może celować. Toots ma, jak wszyscy młodzieńcy tego typu, utajone zamiłowanie do wyrafinowanych ozdób, które objawia się u niego dumą z posiadania „nieporównanego“ pierścionka. Postać Tootsa daje przedewszystkiem dokładny obraz zdumiewającej sprzeczności, a mianowicie kontrastu między jaskrawością ubioru, a głęboką wstydliwością i nieśmiałością, która odbija się na jego owczej twarzy. Toots uosabia także głębszy kontrast jaki istnieje między pozorną wesołością zajęć takiego młodzieńca, a przygnębiającym, rozpaczliwym smutkiem jego oczu bez wyrazu. Takim jest Toots; znamy go, litujemy się nad nim i unikamy go. Nauczyciele odnoszą się do niego z rozpaczą, lub też z bezbrzeżną cierpliwością. Jego rodzina woli o nim nie mówić. Satelici niskiego pochodzenia (jak Game Chicken), wodzą go za nos. Pasorzyty, które z niego żyją, gardzą nim. Lecz Dickens nim nie gardzi. Nie opuszcza ani jednego z posępnych szczegółów, które nas od tego człowieka odrzucają, a robi z niego człowieka, o którego spotkaniu możemy marzyć. Nie zatrzymuje się specjalnie nad żadnym z jego rozpaczliwych braków, a przedstawia je w taki sposób, że wydają się niezwykłemi zaletami, dla których zobaczenia poszlibyśmy na koniec świata. Nie zmienia żadnego faktu, a potrafi zmienić całą atmosferę, cały świat Tootsa. Sprawia że nietylko lubimy, ale kochamy, nietylko kochamy, ale szanujemy tego ordynarnego nieuka. Aby tego dokonać trzeba mieć prawdziwie i dosłownie boską potęgę.
Dickens nie zmienia żadnej wybitnej cechy Tootsa — zmienia nas. Bawi nas tam, gdzieśmy się nudzili, uszlachetnia nas tam, gdzieśmy byli okrutni, a ponad wszystko daje nam sposobność do szerokiego ludzkiego śmiechu tam gdzie ograniczyliśmy się do małostkowego współzawodnictwa w pogoni za smutną i uroczystą rzeczą, zwaną intelektem. Zapał Dickensa, tak jak miłość Boga, napełnia nas szczytnym wstydem; bo przecież Dickens odkrył u Tootsa tylko to, cośmy sami mogli wynaleźć. Zainteresował nas Tootsem jedynie o tyle o ile Toots sam się sobą interesuje. Nie zmienił proporcji Tootsa, zmienił tylko jego skalę; sprawił że oglądamy szczura, który nagle wyrósł do rozmiarów słonia. Dotąd unikaliśmy go, obecnie wiemy że nic nas już nie skłoni do unikania go. Oto co sprawił Dickens. Dickens wcale Tootsa nie oszczędza, nie podaje go za mędrszego niż jest, przeobraża go poprostu i robi z małego błazna błazna wielkiego. Wiemy że Toots nie jest mądry, lecz nie mamy ochoty mieć mu tego za złe. Prędzej mielibyśmy za złe mądrości to, że nie jest Tootsem. Przeminą wszystkie egzamina, które Toots nie mógł zdać, przeminą wszystkie szkoły, do których go nie przyjęto, przeminą wszystkie czasowe metody doświadczeń nad mózgiem i wykształceniem, a Toots pozostanie wielkim jak góra.
Należy zwrócić uwagę, że wielcy artyści wybierają zwykle raczej wielkich głupców niż wielkich intelektualistów, kiedy chcą ludzkość uosobić. Wprawdzie Hamlet wyraża estetyczne marzenia i zdumienia intelektu, lecz Bottom Tkacz wyraża je znacznie lepiej. I tak samo Toots odzwierciadla znacznie lepiej niż każda z poważniejszych postaci Dickensa pewną odwieczną godność ludzkiej natury. Naprzykład Toots wyraża cudownie owe uczucie ciągłego przerażenia, które jest samą istotą początków miłości. Kiedy Florencja zaprasza Tootsa, kiedy on marząc o tem aby wejść — nie wchodzi, uosobia coś w rodzaju warjackiej i przewrotnej pokory koniecznej u prawdziwego kochanka.
Apostołowie wzywają nas do radosnego znoszenia głupców. W tem wezwaniu kładziemy zawsze nacisk na słowo „znosić“, i uważamy że ów werset doradza nam rezygnację. Byłoby może słuszniej położyć nacisk na słowo „radośnie“, i tym sposobem zamienić zażyłość z głupcami na rozkosz, nieomal na hulankę. Nie widzę też konieczności aby przyjemność, którą osiągamy przez obcowanie z głupcami, (przynajmniej tę, którą osiągamy przez obcowanie z wielkimi głupcami, z głupcami podobnymi bogom), była jedynie przyjemnością satyryczną lub okrutną. Wielki głupiec to ten, o którym nie da się powiedzieć gdzie kończy się jego świadoma, a gdzie zaczyna się nieświadoma śmieszność; śmiejemy się równocześnie z nim i z niego. Jasny przykład tego dowodzenia stanowią zwykłe, szczęśliwe małżeństwa. Kobieta i mężczyzna nie mogą żyć wspólnie, jeśli w ich wzajemnym stosunku nie tkwi rodzaj wieczystego żartu. Każde z nich musi odkryć w drugim błazna, ale błazna wielkiego. Ta potęga, to nieokrzesanie, ta jaskrawość głupstwa, to rzecz, którą odczuwamy u wszystkich tych, z którymi pozostajemy w zażyłości; jest to jedyna trwała podstawa miłości a nawet szacunku. Skoro poznajemy osobistość nazwiskiem Tomkins, wiemy że tej osobistości udało się dokonać rzeczy, która się nikomu innemu nie powiodła: udało jej się zostać Tomkinsem. Pan Toots odniósł taki sam tryumf; we wszystkich scholastycznych egzaminach został pokonany, lecz zwyciężył w duchowej potyczce, gdzie nieznani współzawodnicy ubiegali się napróżno o to by móc stać się Tootsem.
Jeśli poszukujemy nauk moralnych, znajdziemy w tem ostatnią i najgłębszą naukę Dickensa. Nadzwyczajności i dziwotworów trzeba poszukiwać we własnem codziennem życiu. Jest to prawda, której nie należy stosować jedynie do postaci zajmujących w naszem życiu stałe miejsce jak żona, mąż — błazny, które cały nasz horyzont wypełniają, lecz także do biegu i treści naszych codziennych doświadczeń. Co chwila odtrącamy wielkiego błazna tylko dlatego że jest głupi. Codziennie omijamy Tootsów i Swivellerów, Guppych i Joblingsów, Simmerych i Flashersów. Codziennie zatracamy ślad Joblingów i Chucksterów, Analitycznego Chemika lub Margrabiny. Codziennie omijamy potwora, którego moglibyśmy łatwo pokochać, i głuptaka, któregobyśmy napewno podziwiali. Oto prawdziwa ewangelja Dickensa — wskazuje nam ona niewyczerpane możliwości, które nastręcza nam wolność i rozmaitość ludzi. W porównaniu do tego życia, życie publiczne, wszelka sława i mądrość, są z natury swojej zacieśnione, i małe, i zimne, gdyż na ściśle określonej i jasno oświetlonej scenie publicznego życia ludzie muszą uprawiać z konieczności określony rodzaj talentów, muszą się dostosowywać do jednakowego surowego poziomu. Tylko ludzie zupełnie nieznani mogą się rozrastać w rozmaite strony jak rozrastające się drzewa. Tylko w naszem życiu wewnętrznem widzimy że ludzie są zanadto sobą; tylko w naszem życiu prywatnem wyrastają do olbrzymich zarysów karykatury i nabierają karykaturalnego zabarwienia. Wielu z nas żyje publicznie z banalnemi publicznemi marjonetkami, które są odbiciem małostkowych, publicznych pojęć. W krainę olbrzymów wkraczamy dopiero gdy miniemy prywatną furtkę i otworzymy własne utajone drzwi.