Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.

Dzień już był — jasny i piękny, gdy ocknęła się młoda niewiasta. Niewolnice stały dokoła, czekając, by pani swej przy ubieraniu dopomódz.
Ona zaś milcząc odziewać się dała, aż wreszcie zapytała niewolnicy, która jej długie warkocze rozplatała, czy powstał już jej małżonek. A ta rzekła, że wezwano go właśnie, by sąd nad przestępcą jakimś sprawować.
— Muszę z nim mówić — powiedziała młoda niewiasta.
— Pani — odparła niewolnica — czasu badania i sądu uczynić tego nie można. Ale wnet znać ci damy, skoro się wszystko skończy.
Ona zaś znów się w milczeniu pogrążyła, aż wreszcie skończono ubieranie. Wtedy spytała:
— Zali która z was słyszała kiedykolwiek o proroku z Nazaret?
— Prorok z Nazaret to cudotwórca żydowski — odpowiedziała wnet jedna z niewolnic.
— Dziwne to, pani — mówiła druga — że dziś właśnie oń pytasz. Boć jego to właśnie żydzi do pałacu przywiedli, by go wielkorządca wybadał.
A młoda niewiasta wraz poprosiła niewolnicę, by poszła dowiedzieć się, o co go oskarżają. Ta oddaliła się natychmiast. Powróciwszy zaś, mówiła:
— Obwiniają go, że chciał się królem nad krainą tą uczynić, i żądają od wielkorządcy, by go ukrzyżował.
Żona Piłata usłyszawszy to, wylękła się bardzo i rzekła:
— Muszę natychmiast z małżonkiem moim mówić, inaczej stanie się tu wielkie nieszczęście!
Ale niewolnice raz jeszcze odparły, że to rzecz niemożliwa, ona zaś drżeć i płakać zaczęła. Wtedy wzruszyła się jedna z nich i rzekła:
— Jeśli pisemne dasz zlecenie do wielkorządcy, poprobuję mu je oddać.
Ona zaś styl do ręki wzięła i na woskowej tabliczce słów kilka napisała; zaniesiono je zaraz Piłatowi. Dzień przecież cały młoda niewiasta nie zdołała ujrzeć Piłata samego.
Skoro już odeszli żydzi, wiodąc osądzonego na miejsce kaźni, nadeszła pora obiadowa. Na obiad zaś zaprosił był Piłat kilku rzymian, którzy wonczas w Jerozolimie bawili. Był między nimi jeden z wodzów, młody mistrz retoryki i kilku innych.
Uczta owa nie była wesołą, przez cały czas żona wielkorządcy smutna siedziała i milcząca, nie biorąc udziału w rozmowie.
A gdy goście pytać zaczęli, czemu ją smutek gnębi i zali chorą nie jest, wielkorządca opowiedział ze śmiechem o poleceniu, które mu dziś rano przesłała. I żartować z niej zaczął, boć wierzyła w to, że wielkorządca rzymski zgodzi się, by sny niewieście wyrokami jego kierowały.
Ona zaś odpowiedziała głosem smutnym i cichym:
— Zaprawdę, nie sen to był, ale przestroga od bogów. I choć ten jeden dzień powinieneś był owego człowieka przy życiu zachować.
I wszyscy widzieli, że bardzo zasmuconą była. I nie mogło nic rozproszyć jej żałości, choć biesiadnicy wszelkich starań dokładali, by przy zajmującej rozmowie zapomniała o sennych widziadłach.
Aliści po chwili jeden z gości podniósł głowę, mówiąc:
— Cóż to? Zali naprawdę tyle czasu spędziliśmy za stołem, że dzień ma się już ku schyłkowi?
Spojrzeli tedy wszyscy w górę, a oto mrok zaczynał napływać zewsząd. Najdziwniejszem jednak było to, jak gasł powoli cały przepych barw w przyrodzie, jak wszystko obłóczyło się w jednostajną szarość.
Wnet i oblicza biesiadników pobladły.
— Wyglądamy niby umarli! — rzekł z nagłym dreszczem mistrz wymowy. — Jagody nasze jako popiół, a usta sine zupełnie.
Ciemność rosła, a z nią rosło przerażenie młodej niewiasty.
— O drogi mój! zawołała wreszcie, — zali nie widzisz, że nieśmiertelni chcą cię ostrzedz? Oto gniewni są, żeś niewinnego i świętego męża na śmierć osądził. Mniemam, że choćby już nawet na krzyżu rozpiętym został, jeszcze skonać nie mógł. O, każ go zdjąć z krzyża! Rękoma własnemi opatrywać będę jego rany. Zezwól tylko, by go do życia wrócono.
Piłat zaś odrzekł z uśmiechem:
— Masz słuszność, że to bogowie znak dają. Aleć nie dlatego ciemnością oblekli słońce, że jakiś fałszywy prorok żydowski na śmierć skazany został. Raczej oczekiwać nam należy ważnych wypadków, które państwem całem wstrząsną. Kto wie, jak długo stary Tyberjusz...
Nie skończył przecież Piłat słów swych, bo mrok zapadł tak gesty, że już nawet dojrzeć nie mógł puhara, który stał przed nim. Przerwał sobie tedy, by rozkazać niewolnikom, żeby czemprędzej płonące lampy wnieśli.
A gdy światło zajaśniało i mógł już widzieć oblicza gości swoich, uderzyło go ich pomieszanie.
— Widzisz — rzekł z pewną niechęcią do małżonki swojej. — Oto naprawdę udało ci się snami twojemi wesołość od uczty odpędzić. Aleć, jeśli już tak być musi, że o niczem innem pomyśleć dziś nie zdołasz, tedy opowiedz nam przynajmniej o tem, co ci się marzyło. Opowiadaj, a może potrafimy sny te wyłożyć.
Młoda niewiasta zgodziła się zaraz. A gdy kolejno o widzeniach swoich opowiadała, poważniały coraz bardziej oblicza biesiadników. Zapomnieli o puharach, a głębokie zmarszczki poradliły im czoła. Śmiał się i obłędem wszystko nazywał jeden tylko gospodarz.
Gdy zaś opowiadanie końca dobieglo, rzekł młody retor:
— Zaiste, nie jest to tylko sen. Widziałem dziś bowiem nie cesarza wprawdzie, ale starą jego przyjaciółkę Faustynę w bramie miejskiej. Dziwi mię to jedno, że do tej pory w pałacu wielkorządcy nie była.
— Wieść głosi — mówił dowódzca, — jakoby cesarza straszliwa jakaś niemoc powaliła. I zdaje mi się możliwem, że sen ów był przestrogą od bogów.
— Zupełnie też prawdziwem być może, że Tyberjusz posłów do proroka owego wyprawił, by go do łoża boleści przywołać — dodał młody retor.
A dowódzca z powagą wielką zwrócił się do Piłata.
— Jeśli cesarz powziął myśl, by onego cudotwórcę do siebie przywołać, tedy lepiej byłoby dla ciebie i dla nas wszystkich, gdyby go przy życiu znaleźli.
Piłat zaś prawie gniewnie odpowiedział:
— Czy to ciemność ta dzieci z was uczyniła? Rzekłbyś, zamieniliście się wszyscy w proroków i wykładaczy snów.
Lecz dowódzca nie ustępował.
— Nie tak trudno byłoby może uratować życie onego, gdybyś szybkiego posła wyprawił.
— Pośmiewiskiem ludzkiem uczynić mię chcecie — odpowiedział wielkorządca. — Osądźcie sami, na co zeszłoby prawo i porządek w tej krainie, gdyby się dowiedziano, że wielkorządca ułaskawił zbrodniarza dlatego tylko, że zły sen nawiedził jego żonę.
— Aleć to prawda a nie sen, żem Faustynę w Jeruzalem oglądał — rzekł młody retor.
— Biorę to na siebie, by przed cezarem za przestępstwo moje odpowiedzieć — odparł Piłat. — A on zrozumie, że marzyciel, co bez oporu daje się męczyć pachołkom moim, nie posiadał władzy, by mu dopomódz.
Aliści w chwili, gdy słowa te padły, wstrząsnął się dom w posadach swoich od głuchego łoskotu, co się niby grom niebieski toczył, nagłe trzęsienie ziemi zakołysało jej powierzchnią. Pałac wielkorządcy ostał się w całości, lecz wnet przecież po drgnięciu ziemi ze wszech stron rozległ się przeraźliwy trzask padających kolumn i walących się domów.
A skoro tylko głos ludzki mógł zostać usłyszany, wielkorządca przywołał jednego z niewolników.
— Śpiesz na miejsce kaźni i w imieniu mojem rozkaż, by proroka z Nazaret z krzyża zdjęto!
Niewolnik wybiegł co żywo. Biesiadnicy zaś przeszli z sali jadalnej do perystylu, by znaleźć się na wolnej przestrzeni, gdyby trzęsienie ziemi powtórzyć się miało. Nikt słowa nie przemówił, czekali wszyscy na powrót niewolnika.
Ukazał się on po chwili i stanął przed wielkorządcą.
— Znalazłeś go przy życiu? — zapytał Piłat.
— Skonał już, panie, na krzyżu swym. A w chwili, gdy ducha oddawał, zatrzęsła się ziemia.
Ledwie powiedzieć zdążył, dały się słyszeć ciężkie uderzenia w zewnętrzną bramę. A na odgłos ów drgnęli wszyscy i z miejsc się porwali, jakby nowe trzęsienie ziemi groziło.
Wnet przecież ukazał się inny niewolnik.
— Szlachetna Faustyna i Sulpicjusz, krewny cesarza. Przybywają oni do ciebie, byś im pomógł odszukać proroka z Nazaret.
Cichy szept przebiegł w perystylu, rozległy się śpieszne kroki. A gdy wielkorządca obejrzał się dokoła, ujrzał, iż opuścili go przyjaciele, jako tego, na którego wielkie spada nieszczęście.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.