Clerambault/Część piąta/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Clerambault |
Podtytuł | Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny |
Wydawca | „Globus” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Sztuka“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Leon Sternklar |
Tytuł orygin. | Clérambault |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cała część piąta Cały tekst |
Indeks stron |
Było to w Wielki Piątek. Wielka fala inwazji szła ku Ile-de-France. Nawet dzień świętej żałoby nie powstrzymał rozlewu krwi. Wojna świecka nie zna już teraz pokoju bożego. Bombardowano kościół Chrystusa. Wiadomość o morderczym wybuchu w kościele św. Gerwazego, wieczorną porą, rozeszła się w nocy po całym Paryżu, pozbawionym światła, pełnym żałoby, wściekłego gniewu i trwogi.
Przyjaciele, pogrążeni w smutku, zebrali się u Fromenta. Nie porozumiawszy się nawet z sobą, przyszli tam, ponieważ każdy wiedział, że zasianie tam drugich. Widzieli wszędzie gwałt i przemoc: w teraźniejszości, w przyszłości, u wrogów, u swoich zarówno w obozie reakcji, jak i w obozie rewolucji. Trwoga ich i wątpliwość złączyły się w jednej myśli. I rzeźbiarz rzekł:
— Nasze święte przekonania, nasza wiara w pokój, w braterstwo całej ludzkości, napróżno opierają się na rozumie i miłości. Czyż niema doprawdy żadnej nadziei, aby one kiedyś zyskały władzę nad ludźmi? Jesteśmy zanadto słabi.
A Clerambault bezwiednie wygłosił słowa proroka Izajasza, które mu właśnie wpadły na myśl:
— „Ciemności pokrywają ziemię, cień osłania ludy“...
Urwał. Ale Froment, ze swego łóżka, ledwie oświetlonego, niewidzialny, mówił dalej:
„Wstań, albowiem na szczytach gór ukazuje się słońce“...
— Tak jest, ukazuje się, — powtórzył w cieniu głos pani Froment, która siedziała w nogach łóżka, obok Clerambaulta. Clerambault ujął ją za rękę. Przez pokój przeszedł chłodny dreszcz.
— Dlaczego pani tak mówisz? — zapytał ją hrabia de Coularges.
— Ponieważ widzę go.
— Ja widzę go także, — zawołał Clerambault.
Doktor Verrier zapytał go:
— Kogo?
Ale zanim jeszcze odpowiedź była wymówiona, wszyscy wiedzieli już słowa, które miały być powiedziane:
— Tego, co niesie światło... Boga, który zwycięży.
— Oczekiwać Boga? — zapytał stary helenista. Azali wierzycie w cuda?
— Cud to my jesteśmy. Alboż nie jest to cud że na tym świecie ustawicznych gwałtów, my przechowujemy nieustanną wiarę w miłość i związek ludzi?
Ale Coularges odpowiedział z goryczą:
— Oczekuje się proroków przez całe wieki, a gdy się zjawiają, nie poznaje się ich i przybija na krzyżu. ...Adveniat regnum tuum... Gdzież jest królestwo boże?
— W nas samych, — powiedział Clerambault. Powinniśmy być szczęśliwi, gdy pomyślimy, że dostał się nam w udziale przywilej ukrywać w naszem łonie nowego Boga.
— A któż nam daje wiadomości o jego przybyciu? — zapytał lekarz.
— Nasze istnienie, — zawołał Clerambault.
— Nasze cierpienia, — rzekł Froment.
— Nasza zapoznana wiara, — dodał rzeźbiarz.
— Już sam ten fakt, że jesteśmy, — mówił dalej Clerambault, — ten paradoks, rzucony w oblicze przyrodzie, która mu przeczy. Sto razy płomień się zapala i gaśnie, zanim pozostanie płonący. Każdego Boga zapowiadał zawsze naprzód szereg zwiastunów. Są oni wszędzie rozsiani, osamotnieni, w przestrzeni i w otchłani wieków. Ale ci samotnicy którzy się nie znają między sobą, widzą wszyscy na widnokręgu ten sam punkt promienny.
Gdy się rozstali, głęboko wzruszeni i przejęci wzajemną czułością ku sobie, nic prawie nie mówili, aby nie mącić religijnego nastroju, w jakim się znajdowali. W ciemnej ulicy każdy zachował wspomnienie przelotnej jasności, której już teraz nie mógł rozumieć. Zasłona zapadła napowrót, ale nie zapomnieli tego, że na chwilę się przed nimi podniosła.