Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ale teraz — rzekł Kemp, spoglądając przez okno — co mamy począć?
Zbliżył się ku swemu gościowi, aby nie pozwolić mu spostrzedz trzech ludzi, którzy wchodzili po drodze na wzgórek, jak się zdawało Kempowi, niesłychanie powoli.
— Co zamierzałeś czynić, udając się do Fort Burdock? Czy miałeś jaki plan konkretny?
— Zamierzałem wynieść się z kraju. Ale od chwili ujrzenia ciebie, zmieniłem plan całkowicie. Sądziłem, iż teraz, skoro mamy ciepło i niewidzialność jest całkowicie możliwa, mogę udać się na Południe. Zwłaszcza, kiedy tajemnica moja stała się publiczną, a każdy będzie poszukiwał człowieka zamaskowanego i okutanego. Stąd do Francyi mamy osobną linię okrętową, chciałem więc dostać się na jeden ze statków i zaryzykować przejazd. Stamtąd mógłbym udać się pociągiem do Hiszpanii albo wreszcie do Algieru. Nie przedstawiałoby to wcale trudności. Tam przecie człowiek mógłby ciągle być niewidzialnym, a mimo to żyć.
A obok tego jeszcze dokonać niejednego. Włóczęgę owego uważałem za szkatułkę do pieniędzy i tragarza rzeczy, którego chciałem póty używać, póki nie postanowię, w jaki sposób odzyskać książki i inne na moje imię wysłane przedmioty.
— To rzecz dosyć jasna.
— Tymczasem ten bydlak musiał mnie okraść! On to, Kempie, schował moje książki. Jeżeli mi się uda dostać go w ręce... Ale pierwsza rzecz wydobyć książki!
— Gdzie on jest obecnie? Czy wiesz?
— Znajduje się w miejskim posterunku policyjnym, gdzie go zamknięto na jego własne żądanie i to w najmocniejszej celi więziennej.
Tu Człowiek Niewidzialny syknął.
— Ta okoliczność miesza nieco twoje plany.
— Musimy odzyskać książki, bo są one koniecznie potrzebne.
— Niewątpliwie — rzekł Kemp nieco nerwowo, zdawało mu się bowiem, że usłyszał na dworze kroki ludzkie. — Oczywiście, musimy koniecznie odzyskać książki. Ale to nie będzie wcale rzeczą trudną, jeżeli nikt nie dowie się, że mają być tobie oddane.
— Zapewne — odparł Człowiek Niewidzialny i zamyślił się.
Kemp usiłował podsunąć jakikolwiek temat, byle tylko rozmowa toczyła się dalej; ale Człowiek Niewidzialny zaczął z własnego natchnienia:
— Zabłądzenie do twego domu, Kempie, zmienia moje wszystkie plany, ty bowiem jesteś człowiekiem, zdolnym zrozumieć mnie. Pomimo wszystko, co zaszło, pomimo ujawnienia sprawy, pomimo straty książek i mimo wszystkich moich cierpień, pozostaje mi jeszcze możność dokonania wielkich rzeczy, zupełna możność... Czy nie powiedziałeś nikomu o tem, że znajduję się tutaj? — spytał nagle.
Kemp zawahał się.
— To przecie było warunkiem — odparł.
— Całkiem nikomu? — zapytał powtórnie Griffin.
— Zgoła nikomu.
— Ach! Teraz więc...
Człowiek Niewidzialny powstał i z rękami na biodrach począł chodzić po pokoju.
— Popełniłem błąd, Kempie, ogromny błąd, przez to, że starałem się całą sprawę sam przeprowadzić. Zmarnowałem siły, czas, dobrą sposobność. Dziwna to rzecz, jak niewiele człowiek może dokonać zupełnie sam. Trochę ukraść, trochę szkody zrobić i na tem koniec. Wszystko, czego obecnie potrzebuję, to dozorcy, pomocnika i ukrycia; urządzenia, przy którego pomocy mógłbym spać, jeść i wypoczywać w spokoju i niepodejrzewany. Muszę mieć wspólnika. Ze wspólnikiem, przy jadle i wypoczynku, mogę dokonać tysiące rzeczy. Do tej pory kroczyłem po niepewnych ścieżkach. Musimy obecnie rozważyć dokładnie, jakie właściwie posiada znaczenie niewidzialność; jak również i to wszystko, wobec czego nic nie znaczy. Nie ma wielkiego znaczenia dla podsłuchiwania... ponieważ ruchami człowiek się zdradza. Daje niewielką pomoc... napewno niewielką pomoc... przy włamywaniu się do domów. Po schwytaniu przyszłoby już nietrudno mnie uwięzić. Ale co prawda, to trudno mnie pochwycić. Niewidzialność jest właściwie dobra w dwóch wypadkach. Przydaje się w ucieczce, przydaje się również przy zbliżaniu się. Zatem szczególniej ma znaczenie przy mordowaniu. Mogę chodzić przecież koło człowieka, bez względu na to, jak jest uzbrojony, wybrać sobie stosowne miejsce, ugodzić, jak mi się podoba, umknąć, jak mi się podoba i ujść pogoni. To też uważasz, Kempie, musimy uprawiać morderstwo.
— Przedewszystkiem musimy uprawiać morderstwo? — powtórzył Kemp. — Słuchałem twego planu, Griffinie, ale nie godzę się nań, pamiętaj. Dlaczego musimy zabijać?
— Oczywiście nie dla zabawki, ale z poczucia sprawiedliwości. Rzecz ma się tak: Wiadomo obecnie powszechnie, że istnieje Człowiek Niewidzialny... tak samo, jak i my wiemy o jego istnieniu... A ten Człowiek Niewidzialny musi teraz dać początek panowaniu teroru. Może cię to zdumiewać, ale tak jest istotnie. Panowanie teroru. Musi on wybrać pewne miasto, choćby i Burdock i trzymać je pod grozą swej władzy.
Musi wydawać rozkazy. Może czynić to w tysiące sposobów... kawałki papieru, ciskane pod drzwi, wystarczyłyby w zupełności. Musi zabijać wszystkich, nie słuchających jego rozkazów i tych wszystkich; którzy by ich bronili.
— Ba! — zawołał Kemp, nie słuchając już więcej Griiflna, ale szmeru swych drzwi frontowych, które się otworzyły i zamknęły. — Zdaje mi się, Griffinie — powiedział dla pokrycia pomieszania — że twój wspólnik znalazłby się w bardzo trudnem położeniu.
— Niktby nie wiedział, że taki wspólnik istnieje — rzekł Człowiek Niewidzialny pośpiesznie. A potem zawołał nagle: — Pst! Co to się dzieje na dole?
— Nic — odparł Kemp i zaczął mówić szybko a głośno: — Nie godzę się na to, Griffinie. Zechciej mnie zrozumieć, że się na to nie godzę. Po co śnić o wypowiadaniu wojny rodzajowi ludzkiemu? Czy w ten sposób myślisz zyskać szczęście? Nie bądź samotnym wilkiem. Ogłoś wyniki swoich badań... dopuść świat cały, a przynajmniej własny naród do tajemnicy... Pomyśl tylko, co mógłbyś osiągnąć przy pomocy milionów...
Człowiek Niewidzialny przerwał mu.
— Słyszę jakieś kroki na schodach — powiedział.
— Zdaje ci się — odparł Kemp.
— Zobaczmy — rzekł Człowiek Niewidzialny i z wyciągniętą ręką podszedł ku drzwiom.
Teraz wypadki następowały po sobie bardzo szybko. Kemp zawahał się chwilę, a potem ruszył, by mu zajść drogę. Człowiek Niewidzialny żachnął się.
— Zdrajca! — zawołał i nagle szlafrok rozwarł się, a niewidzialność, usiadłszy, zaczęła się rozbierać. Kemp podszedł szybko ku drzwiom, tymczasem Człowiek Niewidzialny, którego stopy już zniknęły, zerwał się na równe nogi z krzykiem. Kemp otworzył drzwi.
Wtedy doszedł ich odgłos brzęku i kroków na parterze.
Szybkim ruchem Kemp pchnął Człowieka Niewidzialnego wstecz, uskoczył na bok i zatrzasnął drzwi. Klucz znajdował się z zewnątrz gotów do przekręcenia w zamku. Za chwilę Griffin byłby się stał jeńcem, gdyby nie jedna drobna okoliczność. Klucz tkwił bardzo luźno i kiedy Kemp trzasnął drzwiami, wypadł cicho na dywan.
Twarz Kempa zbielała. Naraz Człowiek Niewidzialny ujął klamkę obiema rękami. Przez chwilę ciągnął ją z całych sił. Drzwi uchyliły się na sześć cali. Ale Kempowi udało się zamknąć je ponownie. Drzwi po raz drugi już rozwarły się, tym razem na stopę, a szlafrok zdołał wcisnąć się w otwór. Niewidzialne ręce ujęły Kempa za gardziel, więc też puścił klamkę, aby się bronić. Został jednak w tej chwili pchnięty w tył, zwalony z nóg i ciśnięty gwałtownie w róg klatki schodowej. Pusty szlafrok nakrył go z góry.
Na schody wchodził już naczelnik policyi w Burdocku, pułkownik Adye, który otrzymał list Kempa, zjawiającego się teraz przed nim tak niespodziewanie w towarzystwie pustego i skaczącego w powietrzu ubrania. Widział, jak Kemp został obalony i jak się podnosił na nogi; widział, jak zachwiał się, rzucił naprzód i upadł znowu na ziemię. Potem nagle został sam gwałtownie uderzony i to przez nic. Zdawało się, że jakiś olbrzymi ciężar upadł na niego, a następnie stoczył się na łeb — na szyję po schodach, przytem coś trzymało go za gardziel i parło kolanem. Niewidzialna stopa stanęła mu na karku, niemiłe dla ucha tupanie odezwało się na schodach, usłyszał, jak obadwaj stróże bezpieczeństwa krzyczą i biegną, wreszcie frontowe drzwi domu zamknęły się z gwałtownym trzaskiem.
Potoczył się i usiadł z wytrzeszczonemi oczami. Potem ujrzał Kempa, schodzącego ze schodów krokiem chwiejnym, okrytego pyłem, z rozwianym włosem, z jedną stroną twarzy białą od silnego uderzenia, z wargami krwawiącemi, trzymającego kilka kawałków garderoby w rękach.
— Na Boga! — zawołał Kemp — gra się skończyła! Uszedł nam!