Człowiek niewidzialny (Wells)/Rozdział XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Człowiek niewidzialny |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Synowie St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | The Invisible Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Heelas, najbliższy sąsiad Kempa z pomiędzy mieszkańców willi, spał w chwili, kiedy zaczęło się oblężenie domu doktora. Należał on do tej upartej większości, która nie chciała wierzyć w „te wszystkie głupstwa“ o Człowieku Niewidzialnym. Żona jego atoli była innego zdania i niebawem miał się przekonać, że słuszność była po jej stronie. Pan Heelas, obstając przy swojem, przeszedł się po ogrodzie, a następnie, stałym swoim zwyczajem, udał się na poobiednią drzemkę. Przespał szczęśliwie tłuczenie szyb w sąsiedztwie i nagle zbudził się z uczuciem, że się coś niezwykłego dzieje. Spojrzał ku domowi Kempa, przetarł oczy i spojrzał znowu. Potem usiadł, pilnie nasłuchując. Zaklął siarczyście, ale mimo to osobliwy widok się nie zmienił. Dom tak wyglądał, jak gdyby opuszczono go od wielu tygodni i to po gwałtownej grabieży. Wszystkie okna były powybijane i powyrywane, chociaż wszystkie okienice, z wyjątkiem pracowni, były pozamykane.
— Mógłbym przysiądz — mruknął, patrząc na zegarek — że przed dwudziestu minutami dom był w zupełnym porządku.
Usłyszał silny łoskot i dźwięk tłuczonego szkła. Przypatrując się domowi sąsiada w dalszym ciągu, ujrzał nowe dziwo. Okienice pokoju jadalnego rozwarły się nagle, a służąca usiłowała otworzyć okno. W tej chwili zjawił się obok niej jakiś mężczyzna,
i zaczął jej pomagać... Był to Kemp. Wreszcie okno otworzyło się, służąca wyskoczyła, a znalazłszy się w ogrodzie, zniknęła wśród krzaków. Pan Heeles powstał, wykrzykując gwałtownie z podziwu na widok tych wszystkich niezwykłych rzeczy. Widział Kempa, najprzód stojącego na oknie, potem zeskakującego z okna, potem biegnącego ścieżką wśród krzewów i oglądającego się trwożliwie na wszystkie strony jak człowiek, który pragnie się ukryć. Zniknął po za jakimś krzakiem, poczem zaczął się drapać na ogrodzenie, graniczące z otwartem polem. Wreszcie zsunął się w dół i zaczął biedz z wysiłkiem ku Heelasowi.
— O Boże! — zawołał Heelas — chyba Człowiek Niewidzialny tam się zjawił! A więc ostatecznie to wszystko prawda!
U pana Heelasa czyn następował niezwłocznie za myślą. To też niebawem kucharz jego spostrzegł ze zdziwieniem, że pan jego pędzi ku domowi z szybkością dziewięciu mil na godzinę. Niezwłocznie też rozległo się trzaskanie drzwiami, gwałtowne dzwonienie i zabrzmiał formalny ryk Heelesa:
— Zamykajcie drzwi, zamykajcie okna, zamykajcie wszystko... bo Człowiek Niewidzialny nadchodzi!
Natychmiast cały dom wypełnił się wrzaskiem, rozkazami i bieganiną. Sam Heelas pobiegł zamknąć okno, prowadzące na werandę, a w tej właśnie chwili głowa ramiona i Kempa zjawiły się na płocie ogrodowym. Niebawem Kemp przesunął się przez pole szparagowe i biegł po polu tennisowem ku domowi.
— Nie możesz pan wejść! — wołał Heelas, zasuwając rygle. — Przykro mi bardzo, jeżeli ściga pana... ale nie możesz pan wejść.
Kemp zbliżył przerażoną twarz ku szybie, pukając i szarpiąc gwałtownie za okno, przez które chciał się widocznie dostać do mieszkania. Widząc, że usiłowania jego są bezskuteczne, pobiegł wzdłuż werandy, dotarł do końca domu i zaczął młócić w drzwi boczne. Potem znów obiegł dokoła, przez boczną furtkę dostał się na ścieżkę, prowadzącą na wzgórek. Zaledwie przerażony Heelas doczekał się zniknięcia Kempa, gdy jakieś niewidzialne stopy zaczęły deptać po jego szparagach. Na ten widok umknął szybko na górę i dalszy ciąg pościgu już uszedł jego wzroku.
Gdy mijał okno na schodach usłyszał, że boczna furtka została zatrzaśniętą.
Wydostawszy się na drogę, Kemp zwrócił się oczywiście w dół, wskutek czego stało się to, że sam rozpoczął wyścig, który przed czterema zaledwie dniami tak niemiłosiernie wydrwiwał.
Popisywał się wcale nieźle, jak na człowieka wyszłego z wprawy, a chociaż twarz jego była biała i wilgotna, umysł był całkowicie chłodny. Biegł wielkiemi krokami, a spostrzegłszy łachę ostrych kamieni lub pokrytą szkłem, tam się kierował zostawiając niewidzialnym a nagim stopom wybranie dowolnego kierunku.
Teraz dopiero przekonał się Kemp, iż droga na wzgórek jest niesłychanie długa i pusta, oraz że miasto leży dziwnie daleko od stóp tegoż pagórka. Również teraz dopiero się przekonał, że bieg pieszy jest sportem nad wyraz powolnym i mozolnym. Wszystkie wille, drzemiące w cieple południowego słońca, zdawały się być pozamykane i zabarykadowane; niewątpliwie były pozamykane i zabarykadowane na jego własne zlecenie. Ale też przecie wszyscy powinni byli przewidzieć taką właśnie, jak ta, ewentualność. Tymczasem ukazało i miasto, morze lśniło się po za niem, ludzie snuli się coraz liczniej. Do stóp wzgórka zbliżał się właśnie tramwaj. Po za wzgórkiem znajdowała się stacya policyjna. Już słyszy odgłosy kroków ludzkich... Uczynił ostatni, nadzwyczajny wysiłek.
Ludzie gapili się na niego, kilku z nich zaczęło biedz za nim. Kemp ledwie dyszał. Tramwaj był dosyć blizko, a oberża pod „Wesołymi krokieciarzami“ głośno zamykała swe podwoje. Po za tramwajem wznosiły się słupy i stosy żwiru: to fabryka drenów. Kempowi przyszło na myśl wskoczyć do tramwaju i zamknąć za sobą drzwi; nie uczynił jednak tego i postanowił udać się do stacyi policyjnej. Minąwszy drzwi oberży, znalazł się w końcu ulicy, otoczony ludźmi. Woźnica tramwajowy i jego pomocnik, zdumieni widokiem szalonego jego pośpiechu, stali gapiąc się, i zapominając uwiązać konie. Dalej wyzierały z po nad kup żwiru zdumione oblicza wyrobników.
Kemp zwolnił nieco kroku, ale usłyszawszy szybki bieg swego prześladowcy, znowu ruszył naprzód.
— Człowiek Niewidzialny! — wołał do wyrobników gestykulując znacząco i naraz, jak akrobata, przesadził rów, wskutek czego pomiędzy nim a ścigającym go znalazła się grupa robotników. Potem, zaniechawszy zamiaru dostania się do stacyi policyjnej, zwrócił się w małą, boczną uliczkę, przemknął około wozu handlarza włoszczyzny, zawahał się chwilę przed drzwiami sklepu ze słodyczami, wkońcu zwrócił się ku alei, prowadzącej do głównej ulicy Hill Street. Tutaj bawiło się kilkoro małych dzieci, które zaczęły krzyczeć i uciekać na jego widok; zaraz też pootwierały się drzwi i okna domów, a zaniepokojone matki pytały o powód trwogi. Wreszcie wpadł na Hill Street, gdzie natychmiast zauważył zgiełkliwe okrzyki i ruch wśród tłumnie zebranego ludu.
Spojrzał w ulicę, prowadzącą ku wzgórkowi. O kilkanaście kroków biegł olbrzymiego wzrostu wyrobnik, grożąc i wymachując łopatą, a tuż za nim zdążał konduktor tramwajowy z zaciśniętemi pięściami. Za nimi biegli inni, także krzycząc i wymachując rękoma. W dół ku miastu śpieszyli mężczyźni i kobiety, a Kemp zauważył jakiegoś draba, wychodzącego z drzwi sklepowych z kijem w ręce.
— Rozstawcie się! Rozstawcie się! — zawołał ktoś.
Kemp nagle zrozumiał, iż to jego gonią. Chcąc wyjaśnić nieporozumienie, zatrzymał się i wołać zaczął:
— Człowiek Niewidzialny! Jest blizko! Ściga mnie! Utwórzcie linię w poprzek drogi...
Nagle otrzymał tak silne uderzenie pod ucho, że zaledwie udało mu się utrzymać stopy na ziemi. Potem znowu został uderzony w szczękę i powalił się na ziemię, jak długi. Zaraz też kolano jakieś nacisnęło mu brzuch, a para rąk chwyciła go za gardziel, uczuł jednak, że uchwyt jednej ręki był słabszy od uchwytu drugiej; zdołał ująć niewidzialnie napięstki i usłyszał krzyk bólu, wydzierający z piersi swego napastnika; potem łopata wyrobnika świsnęła w powietrzu nad jego głową i ugodziła w coś z tępym odgłosem. Kemp poczuł krople wilgoci na twarzy. Nagle ucisk krtani osłabł, wskutek czego Kemp ruchem wytężonym uwolnił się, uchwycił bezwładne już ramię Niewidzialnego i wydostał się na wierzch. Blizko ziemi pochwycił niewidzialne łokcie.
— Mam go! — zawołał. — Ratujcie... ratujcie... trzymajcie! Jest pode mną! Trzymajcie go za nogi!
Tłum rzucił się na walczących, a obcy przechodzień mógłby przypuszczać, że ludzie ci odgrywają partyę jakiegoś wyjątkowo zaciekłego footbolu. Po okrzyku Kempa zaległa cisza... Słychać było jedynie uderzenia i ciężkie oddechy.
Naraz Człowiek Niewidzialny porwał się na nogi. Kemp uczepił go się z przodu, jak pies jelenia, a kilkanaście rąk szarpało niewidzialnego wroga z tyłu. Konduktor tramwajowy ujął go za kark i wlókł wstecz. Znowu upadła na ziemię gromada zwarta walczących, a po chwili rozległ się rozdzierający jęk:
— Litości! litości!
— Ustąpcie na bok, głupcy! — wołał Kemp przytłumionym głosem. — Powiadam wam, że jest raniony. Na bok!
Tłum usunął się, a wtedy ujrzano doktora, klęczącego o piętnaście cali w powietrzu po nad ziemią i przytrzymującego przy ziemi niewidziale ręce. Po za nim policyant trzymał niewidzialne stopy.
— Tylko nie puszczajcie go! — wołał jakiś tęgi wyrobnik, trzymający zakrwawioną łopatę — on tylko udaje.
— On wcale nie udaje — rzekł doktor, unosząc ostrożnie kolano — a zresztą trzymam go.
Kemp twarz miał obrzmiałą i zaczerwienioną, a wargę zakrwawioną. Uwolnił jedną rękę i zdawał się macać niewidzialną twarz.
— Cała twarz jest wilgotna — rzekł, a potem zawołał: — Wielki Boże!
Powstał, wyprostował się i znów potem ukląkł na ziemi obok czegoś niewidzialnego. Tymczasem coraz większy tłum się gromadził. Ludzie zaczęli wychodzić z domów. Drzwi oberży też się rozwarły. Panowała cisza. Kemp badał pilnie, a zdawało się, że ręce jego poruszają się w pustem powietrzu.
— Nie oddycha — szepnął — serce nie bije już wcale.
Staruszka jakaś, patrząca przez ramię wyrobnika, krzyknęła przeraźliwie:
— Patrzcie tutaj!
I wskazała pomarszczonym palcem w miejsce, w którem spostrzeżono teraz zarysy ręki bezwładnej, zwróconej dłonią w dół, zarysy słabe, jakby ze szkła, przejrzyste do tego stopnia, że żyły i tętnice, kości i nerwy dawały się łatwo odróżnić. Stopniowo zarysy stawały się coraz wyraźniejsze i coraz mniej przejrzyste.
— Oho! — zawołał policyant — stopa zaczyna się pokazywać.
Tak zwolna, zacząwszy od rąk i stóp, a idąc ku
środkowi, postępowała ta dziwna zmiana z niewidzialności na widzialność. Naprzód występowały małe, białe żyłki, potem szkliste kości i powikłane w swym układzie tętnice, potem mięśnie i skóra. Wszystko to zjawiało się naprzód w postaci mglistej, a potem gęstniało w masę nieprzejrzystą. Nakoniec można już było dostrzedz potrzaskaną pierś i barki, zarysy wyciągniętej i bólem skrzywionej twarzy.
Gdy Kemp wstał, na ziemi leżało potargane i zeszpecone w walce z tłumem ciało człowieka w wieku lat około trzydziestu. Włosy i brwi jego były białe, nie ze starości, lecz z powodu albinizmu... a oczy podobne do granatów. Dłonie były zaciśnięte, oczy szeroko roztwarte, a wyraz twarzy gniewny i przygnębiony.
— Zakryjcie mu twarz! — zawołał ktoś z tłumu. — Na miłość Boską, zakryjcie tę twarz!
Ktoś inny przyniósł prześcieradło, którem przykryto nieboszczyka i zaniesiono go do oberży. Tam, na nędznem łóżku, w brudnej i ciemnej izbie, wśród tłumu ciemnego i podrażnionego, leżał zamordowany w straszliwy sposób, zdradzony przez dawnego kolegę i przez nikogo nie żałowany Griffin, który pierwszy z uczonych świata uczynił się niewidzialnym. Griffin, genialny fizyk, skończył żywot nędznie i strasznie.