[87]
1. Czarnoksiężnik.
Młody Cypryan, mieszkaniec Antyochii, zagłębiając się w dociekaniach religijnych, znajduje się już na drodze do poznania prawdziwego Boga. Ażeby go z niej sprowadzić, staje przed nim w postaci wędrownego mędrca dyabeł i usiłuje wątpliwości jego uśpić; zwalczony wszakże argumentami Cypryana, postanawia usidlić go miłością, obudzając namiętność do Justyny, dziewicy chrześciańskiej, którą w ten sposób spodziewa się także dostać w swe szpony. Przypadek sprzyja jego zamiarom, bo oto Leliusz i Florus, dwaj wielbiciele Justyny, nieświadomi, który z nich wzajemność jej posiada, proszą Cypryana, żeby się udał do niej i prawdy się dowiedział. Cypryan dla obu otrzymuje odmowę, ale spełniając rolę pośrednika, sam zostaje ujęty wdziękami Justyny. Ciekawi odpowiedzi obaj kochankowie, jeden nic wiedząc o drugim, podkradają się nocną porą pod mieszkanie uwielbianej i obaj spostrzegają jakiegoś mężczyznę, schodzącego z jej balkonu. Jestto właśnie dyabeł, który, ukazując się im w ten sposób, chce obu odstręczyć od Justyny i ją skompromitować. Istotnie Leliusz i Florus odchodzą, podejrzywając się nawzajem o podstęp i unosząc przekonanie o niegodziwości Justyny. Cypryana cieszy to usunięcie się obydwóch rywali. W nadziei, że przychylniejszą dla siebie usłyszy odpowiedź, podąża do jej mieszkania, przybrany w świąteczne stroje. Właśnie przede drzwiami, spotyka się z Justyną, wracającą do domu.
Cypryan (do siebie).
Panem być zazdrości mojej,
Ukryć boleść mi wypada,
Zanim rzeczy nie wyjaśnię,
Tak, mą miłość jej wypowiem;
Zazdrość ciąży mi ołowiem
I na ustach słowo gaśnie.
(Do Justyny).
Nie napróżnom wziął te stroje:
Do stóp twoich w nich się chylę.
Okaż mi choć łaski tyle
I przyjm korne służby moje:
W tem pociecha moja cała,
A któż wierniej ci usłuży?
Więc mi nie daj cierpieć dłużéj,
Gdyś mi kochać zakazała.
Justyna. Widać, panie, że me słowo
Wpływu na cię mieć nie może,
Kiedy dzisiaj...
Cypryan O, mój Boże!
Pragnie dręczyć mię na nowo.
Justyna. A więc jakże mam powiedzieć,
[88]
Że to wszystko nadaremnie
Chcieć wzajemność wzbudzić we mnie,
U drzwi mych na straży siedzieć?
Choćbyś czekał dni, miesiące,
Choćby lata, całe wieki,
Od nadziei bądź daleki:
Zawsze miłość twą odtrącę,
Bo me serce tak się zbroi,
Tak niezłomne moje zdanie,
Żem cię kochać nie jest w stanie
Aż do samej śmierci twojéj.
(Wchodzi do domu).
Cypryan (do odchodzącej Justyny).
Już się dusza ma zachwyca
I radością już jaśnieje:
Wnet się ziszczą me nadzieje,
Niedaleka ich granica:
Bo gdy śmierci mej godzina
Ma rozbudzić duszę twoją,
Pocznij dzielić miłość moją,
Gdyż mój skon już się poczyna.
Zrozpaczony usuwa się na samotne wybrzeże morskie i tu w uniesieniu woła:
Ale rozpacz rzecz niegodna,
Ona hańbą duszy męskiéj.
Zgubą kupię krok zwycięski
I wychylę czarę do dna,
Bo Justynę posiąść muszę:
Twej pomocy, piekło, wzywam!
Twego wsparcia się spodziewam:
Za Justynę oddam duszę!
I oto, na te słowa staje znów przed nim dyabeł w roli rozbitka i zręcznie pozyskawszy jego zaufanie, obiecuje przyjść mu w pomoc swoją wiedzą czarnoksięską.
Cypryan. Nawet sztuką czarnoksięską
Nikt tu w świecie nie dokona,
By ma żądza niezmierzona
Mogła skończyć bój zwycięsko:
Kocham i tem siebie trawię.
Dyabeł. Czyż nadzieja już stracona?
Cypryan. Gdybyś wiedział, czem jest ona!
Dyabeł. A więc słucham cię ciekawie.
Cypryan. Rąbek nieba wśród zarania,
Kiedy słońce wzrok roztwiera
I promieniem łzy ociera
W śnieg i szkarłat się osłania
Wśród powietrznych sfer mieszkania; —
Więzy róży szmaragdowe,
Gdy z ich objęć wydobyta
Głosi łąkom, że maj wita,
A powiewy tchną majowe
Łzy zarania na dąbrowę
Co spadają nań uśmiechem; —
Strumyk, kiedy szronem ścięty,
Milczy niemy, żalem zdjęty,
Że nie ozwie się ni echem,
Ni poszeptem, ni oddechem; —
Goździk, gdy się barwą pali,
Jak gwieździsty krzew korali;
Ptaszek, barwny strój gdy wdziéwa,
Jako arfę, co przygrywa
Szmerem wiewnej swojej fali
Śpiewom pieśni kryształowéj; —
Skała, słońcu gdy urąga,
Co zeń szatę białą ściąga,
Uroczysty strój majowy,
A nie złamie jej osnowy; —
Laur, gdy śniegiem ustrojony,
Aby narcyz rozpieszczony,
Co, choć stopy w śniegu kryje,
W górze włos zielony wije
I z promieni chce korony:
To zaranie purpurowe,
Słońce, strumień, róża, łany,
Ptaszek, piewca rozkochany,
Te uśmiechu łzy perłowe
I oddechy pól majowe,
Goździk, który kryształ pije,
Skała, co się w niebo wije,
Laur, z promieni wieńca chciwy —
Ach! to wszystko obraz żywy
Cząstki tej, dla której żyję! —
Widać rozum postradałem:
By inaczej się przedstawić,
Nowe-m szaty kazał sprawić,
Zapomnieniu mądrość dałem,
Mowę — w służbę nierozumu.
Sławę mą — na pastwę tłumu,
A łzom moim — uczuć tchnienie,
[89]
Wiatrom — wszystkie me nadzieje
I me światło — na wzgardzenie!
Żyję tylko snem miłości,
Marny sługa namiętności...
Nie, ja chyba oszaleję!
Com powiedział, to powtarzam,
Że już na to się odważam:
Oddać piekłu moją duszę,
Bo Justynę posiąść muszę;
Lecz za cenę taką małą
Czyliż piekło by ją dało?
Dyabeł. Ależ pomnij, przyjacielu:
Czyja wola nie wytrwałą,
Kto nie zwalcza przeszkód śmiało,
Ten nie dopnie nigdy celu.
Ileż razy wola męża
Srogą piękność przezwycięża;
Lub przez prośby i błaganie
Łatwo panem jej się stanie;
Więc daj pokój z narzekaniem.
Chcesz, to piękność niewzruszona
Wnet upadnie w twe ramiona...
Cypryan. Co to znaczy?
Dyabeł. Że ja zdołam
Mądrość dać ci niezbadaną
I na rozkaz twój wywołam
Twoją postać ukochaną:
Tu sprowadzi ją twe słowo;
Lecz piśmienną wprzód umową
Trzeba stwierdzić te układy.
Dyabeł. Więc ty zamiast szczerej rady
Jeszcze zwiększasz moje męki;
Ja dać mogę z rąk do ręki,
Lecz ty chciałbyś się układać
O to, czem nie możesz władać,
Bo czar nigdy nie okoli
W swoje pęta wolnej woli.
Dyabeł na dowód potęgi swoich czarów przenosi górę z jednego miejsca na drugie i ukazuje w dali widziadło Justyny. Przekonany tem Cypryan daje dyabła cyrograf, napisany krwią własną, i dla zdobycia wiedzy czarnoksięskiej zamyka się z nim w samotnej jaskini. Po roku zdobywa ją wreszcie i już gotuje się zużytkować dla dogodzenia swej żądzy. Ale dyabeł wie, że czary może zniweczyć odporność woli; usiłuje więc rozbudzić w Justynie namiętne pragnienia, a gdy te całą mocą niepokoją jej duszę, zjawia się przed nią.
Dyabeł. Pójdź! ja drogę ci pokażę.
Justyna. Kto jesteś, co w me utronieustronie
Wchodzisz, gdy zewsząd zamknięte?
Czy widziadłem w słów osłonie,
Marą szalu? Strachem zdjęte
Serce w dziwny obłęd tonie.
Dyabeł. Jam nie marą, co myśl zwiéwa
Więc się próżnej oprzyj trwodze;
Gdy cię miłość pokonywa,
Ja na pomoc ci przychodzę
Wieść, gdzie Cypryan twój przebywa.
Justyna. Chociaż w przyjaźń się ustroją
Twoje słowa, choć mię drażnią,
Choć pokusy niepokoją
I owładły wyobraźnią:
Nie owładną wolą moją.
Dyabeł. Coś w twej myśli utworzyła,
To objawić musisz w czynie.
Woli twojej marna siła,
Grzech już ciebie nie ominie:
Tyś pól drogi już zrobiła.
Justyna. Mnie twa mowa nie przekona,
Choć myśl czynu to początek,
Lecz w czyn jeszcze nie wcielona;
Dłonią przerwę jego wątek,
Bo w niej czynu moc złożona.
Myślą tylko dłoń nie włada.
Zanim wola co dokona,
Pierwej ciału ruchy nada;
Jej potęga niewzruszona,
Bo kto nie chce, nie upada.
Dyabeł. Myśli twoje nie zaginą.
Tak, bo sztuka niepojęta
W swoje więzy wnet, Justyno,
Tak przemożnie cię opęta,
Że z nią chęci twe popłyną.
Justyna. W wolnej woli ma moc cała;
Ona będzie mą obroną.
Dyabeł. Mnieżby oprzeć się zdołała?
Justyna. Wolnąż byłabym stworzoną,
Gdybym przemódz ci się dała?
Dyabeł. (usiłując napróżno ją uprowadzić).
[90]
Pójdź, gdzie rozkosz ciebie wzywa.
Justyna. Rozkosz drogo opłacona.
Dyabeł. O! tam błogość jest prawdziwa.
Justyna. Przepaść, w której wolność kona.
Dyabeł. Tam jest szczęście.
Justyna. Śmierć straszliwa
Dyabeł. Próżno walczyć chcesz, zuchwała;
Mknij za mocy mej podnietą.
(Ciągnie ją gwałtem).
Justyna. Boże! Tobiem zaufała!
(Puszczając ją).
Dyabeł. Zwyciężyłaś mię, kobieto,
Boś zwyciężyć się nie dała.
Omylony w swych rachubach, dyabeł postanawia Cypryana obałamucić złudną marą. I rzeczywiście, gdy Cypryan ucieka się do zaklęć czarnoksięskich, ukazuje mu się osłonięte widziadło Justyny. Uradowany Cypryan zdziera zasłonę z twarzy i spostrzega... szkielet, który, przypomniawszy mu nicość rzeczy ziemskich, znika. Przygnębiony tem i zawiedziony Cypryan żąda od dyabła wyjaśnień i grozi mu zerwaniem umowy.
Cypryan. Ty mi przyrzekłeś, że owoc zbiorę
Z ziarna nadziei, com zasiał w porę
W tych dzikich wzgórzach.
Dyabeł. Miej na uwadze,
Żem tylko przyrzekł, iż ją sprowadzę.
Cypryan. Tyś dać ją przyrzekł.
Dyabeł. Czyś jej w ramiona
Nie obejmował?
Cypryan. To tylko złuda.
To jej widziadło!
Dyabeł. To były cuda!
Cypryan. Czyje?
Dyabeł. On przyjął ją w swą opiekę.
Cypryan. Więc powiedz, czyje
Dyabeł. (Ze drżeniem) Nie chcę, uciekę!
Cypryan. Więc na cię sztuki twojej użyję:
Zaklinam ciebie, powiedz mi, czyje?
Dyabeł. Boga, co wziął ją w swoją obronę.
Cypryan. Wszak bogów tłumy są niezliczone.
Dyabeł. On nad innemi wszechmocnie włada.
Cypryan. Więc przed nim siła innych upada?
Więc przy nim władztwo ich jest zwodniczem?
Dyabeł. Nie wiem o niczem, nie wiem o niczem.
Cypryan. Zrywam umowę, wszystko się maże,
I w imię Boga tego ci każę
Powiedzieć, czemu chciał ją ratować?
Dyabeł. (Z przymusem). Aby bez zmazy cześć jej zachować.
Cypryan. Dobro najwyższe! On nie pozwala
Wyrządzać złego, od krzywd ocala.
Lecz cóż Justyna mogłaby stracić,
Będąc przed ludźmi tutaj ukryta?
Dyabeł. Czciąby to swoją mogła przypłacić;
Tłum się wszystkiego chytrze dopyta.
Cypryan. Więc wszystko widzi, rządzi wszechwładnie,
Że nawet przyszłą krzywdę odgadnie!
[91]
Lecz czyj czar taki silny być może,
Że ten Bóg władzą swą go nie zmoże?
Dyabeł. Nie, On wszechmocny!
Cypryan. Któż jest tym Bogiem?
Bogiem wszechmocnym i wszechwiedzącym,
Nąjwyższem dobrem, od krzywd broniącém?
Tylem lat znaleść go nie był w stanie.
Dyabeł. Ja nie wiem.
Cypryan. Powiedz!
Dyabeł. Powiem ze drżeniem:
To Bóg, którego czczą chrześcianie.
Cypryan. Czemuż Justynę strzegł swem ramieniem?
Dyabeł. Ona chrześcianką.
Cypryan. Tak swoich broni!
Dyabeł. (Ze wściekłością). Lecz już zapóżno, próżno go wzywać
I z mej niewoli chcesz się wyrywać,
A jemu służyć. On nie osłoni.
Cypryan. Jam twój niewolnik?
Dyabeł. Mam słowo twoje.
Cypryan. Cyrograf dałem ci warunkowo,
Więc go odbieram; precz z tą umową!
Dyabeł. Jakto?
Cypryan. Natychmiast zwróć pismo moje?
(Dobywa szpady i naciera na dyabła, lecz nie może go ranić).
Dyabeł. Próżno się miotasz wściekłości szałem,
Nie zadasz ciosu twojem żelazem!
W rozpacz cię wtrącę jednym wyrazem;
Jeszcze ci tego nie powiedziałem,
Komu ty służysz: czart twoim panem!
Cypryan. Co mówisz? powtórz!
Dyabeł. Jam jest szatanem!
Cypryan. Straszna wiadomość! Ja w służbie czarta,
Co zbrodnią żyje, wiecznie nieprawy?
Dyabeł. Tak, tyś jest moim! Nie wygrasz sprawy,
Bo przeciw tobie świadczy ta karta!
(Pokazuje mu cyrograf).
Cypryan. Jakim sposobem zmazać mą winę?
Żadnej nadziei! Więc pewno zginę?
Dyabeł. Tak jest.
Cypryan. Ha! coż się waham i smucę?
Mam to żelazo! Rozstać się z światem?
Tak, w jednej chwili życie me skrócę,
Samego siebie stanę się katem!...
Ten, co Justynę od krzywdy zbawił,
Mnie bez pomocy czyżby zostawił?
Dyabeł. Przeciwko tobie są twoje winy,
On broni cnotę, nie grzeszne czyny.
[92]
Cypryan. Jeśli wszechmocnym on panem świata,
To w nim nagroda z Jaską się brata.
Dyabeł. Nagroda z karą!
Cypryan. Lecz ja się korzę:
Któż karze, jeśli żałujem szczerze?
Dyabeł. Kto moim, Jemu służyć nie może.
Cypryan. Idź precz! do Boga ja już należę.
Dyabeł. Więc obietnica twa nie nie warta
I krwią twą własną pisana karta?
Cypryan. Tak jest: Bóg przez swą wszechmocną wolę,
Gdy zechce, zmoże moją niedolę.
Dyabeł. A w jaki sposób?
Cypryan. On w swej mądrości
Wie, jak rozwiązać pęta twej złości.
Dyabeł. Ja pierwej z ciebie duszę wywlekę. (Walczą).
Cypryan. O Boże chrześcian! w Twoją opiekę...
(Wyrywa się z rąk dyabła).
Dyabeł. On dał ci życie
Cypryan. Obdarzy bardziéj:
Ja go szukałem, więc mną nie wzgardzi. (Odchodzą).
Tymczasem wydaje się, że Justyna jest chrześcianką. Pojmana razem z wielu innymi wyznawcami krzyża na modlitwie w podziemiach, dostaje się w moc wielkorządcy, który jako ojciec Leliusza, tem chętniej na śmierć ją wyda. Gdy z temi nosi się zamiary, staje przed nim Cypryan po zerwaniu współki z czartem.
Cypryan. Słuchaj, ziemi tej pretorze,
Namiestniku Cezarowy,
Przyjaciele — Leli, Florze,
Patrycyusze i rycerze,
Wielki ludu! kilku słowy
Dziwne rzeczy wam powierzę.
Jam jest Cypryan; szkół podziwem,
Byłem nauk wszech zaszczytem,
I nie było nic mi skrytem.
Niby mędrzec nad mędrcami.
Jednak, jakże pozór mami!
Ach! to światło me fałszywem!
Bo cóż w końcu tam zdobyłem?
To zwątpienie, co bez przerwy
Ciemną moją myśl pożera;
Wtem Justyna licem miłem
Mnie odrywa od Minerwy,
Panią moją już Wenera;
Lecz Minerwie jeszcze wierny
Toczę z sercem bój niezmierny.
Raz, gdy morza nawałnica
Do stóp moich gościa rzuca —
Strasznie wspomnieć tę godzinę —
Miłość duszę tak zakłóca,
Wdzięcznem licem tak zachwyca,
Żem dał duszę za Justynę;
Bo ten gość mię oczarował,
Bo me serce obietnicą,
Umysł wiedzy błyskawicą
On przemożnie opanował.
I ot, śród tych gór zarośli
W paśmie, które najwyniośléj
Pod obłoki grzbiet swój ściele,
Był mym mistrzem śród podziemi;
I dał wiedzy mi tak wiele,
Że przenosić mogę góry.
Lecz me cuda bezsilnemi,
By tej ziemi pięknej córy
Stać się panem, by ją słowo
Ciągło siłą magnesową.
A przyczynę tego wiecie?
Ot, jest jeden Bóg na świecie,
Który ją od złego strzeże.
Więc ja w Boga tego wierzę
I wszechmocnym go uznaję:
Jedno on ma panowanie,
Jemu tylko cześć oddaję:
Tego Boga czczą chrześcianie!
[93]
Choć się piekłu zaprzedałem
Krwią mą własną z duszą, z ciałem,
Chociaż rozpacz mię przenika;
Lecz Bóg może nie ukarze,
Może winy krwią mą zmaże:
Ja chcę śmierci męczennika!
(Do wielkorządcy).
Jeśli twoja władza krwawa
Ścigać chrześcian nie ustawa,
To wiedz o tem, żem ich bratem:
Starzec pośród gór sędziwy
Dał mi wiary uświęcenie.
I cóż zwlekasz? Bądź mi katem,
Władco pogan sprawiedliwy,
Niech mię zemsta twa ogarnie!
Każ ściąć głowę; lecz to mgnienie!
Lepiej długie daj męczarnie.
Wszystko przenieść chcę cierpliwie,
Nawet srogich mąk tysiące;
Strachem ciszy mej nie zmącę,
Bo Bóg jeden jest prawdziwie,
Bóg, któregom szukał długo.
Człeku nie lśnić swą zasługą,
Wszelka sława ludzka zginie,
Jako marny dym przeminie,
Ludzkie sprawy czczym popiołem!
(Upada bezsilny twarzą ku ziemi).
Oburzony wielkorządca skazuje go na ścięcie razem z Justyną.
Justyna. Dusza moja się weseli.
Chwilo zgonu pożądana!
Pójdź, Cypryanie, ze spokojem.
Cypryan. Wiara, cisza w sercu mojem!
Ono nad tem już nie boli,
Że mam umrzeć: śmierć od piekła
Prześladowań mię wyzwoli.
Gdy się dusza czartu dała,
Mamże Bogu nie dać ciała?
Justyna. W śmierci-m kochać cię przyrzekła.
Rusztowanie nas zjednoczy,
Gdy kat głowy nasze stoczy;
Dziś dopełnię obietnicy.
(Bolesław Wiktor).
Zaledwie jednak oboje straceni zostali, wśród grzmotów i błyskawicy na wężu skrzydlatym ukazuje się dyabeł i z rozkazu Bożego oznajmia przerażonym świadkom męczeństwa swoją porażkę i zbawienie obojga umęczonych.
|