Czarny karzeł/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Czarny karzeł
Wydawca Red. "Tygodnik Mód i Powieści"
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Black Dwarf
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ  XVI.

Ośmielona zapewnieniem swego towarzysza, Izabela posuwała się samotna wśród ciemności nocnéj: w miarę jednak oddalania się od niego, odwaga ją opuszczała. Krzepiąc się przecie o ile mogła, stanęła wreszcie przed chatą pustelnika; dwa razy wyciągnęła rękę, aby zastukaniem dać znać o swéj obecności i dwa razy ją cofnęła, wreszcie zrobiwszy ostateczne wysilenie, uderzyła w drzwi ale tak słabo, że bicie jéj serca daleko było głośniejszem. Zapukała więc mocniéj, po raz drugi i trzeci, gdyż obawa nie uzyskania opieki, w któréj Rateliff tak wielką pokładał nadzieję, zniszczyła w części przestrach jakim była przejęta w bliskości człowieka, który miał się stać jéj obrońcą i wybawicielem. Nie otrzymawszy na to żadnéj odpowiedzi, wymieniła Karła po jego przybraném nazwisku, prosząc aby jéj otworzył drzwi do pomieszkania.
— Jakaż to istota jest tak nędzną, — ozwał się przerażający głos pustelnika, — że musi szukać u mnie schronienia? Idź ztąd! przepiórka szukająca ratunku nie przychodzi do gniazda kruka.
— Przychodzę do ciebie ojcze, — odrzekła Izabela, w chwili méj niedoli, jakeś mi sam kazał gdyś przyrzekł, że serce twoje i drzwi zawsze będą otwarte dla mnie, gdy zażądam od ciebie pomocy w nieszczęściu. Ale lękam się...
— Ha! to ty Izabelo Vere, daj mi znak, po którym mógłbym cię poznać.
— Przynoszę z sobą różę, którą mi sam ofiarowałeś. Jeszcze nie zwiędła, a srogi los który mi przepowiedziałeś, już mnie dotknął.
— Jeżeli zachowałaś ten dowód mego przyrzeczenia, spełnię go jak przyrzekłem. Serce i drzwi zamknięte dla wszystkich, dla ciebie otworzą się i dla twojéj bolejącéj duszy.
Po wypowiedzeniu tych słów, Izabela usłyszała jak wewnątrz chaty Karzeł poruszał się i starał się ogień rozniecić. — Przy odsuwaniu potém rygli, serce jéj uderzyło silnie, a gdy drzwi się otworzyły, ujrzała Karła z kagankiem w ręku, od którego światło oblewało całą jego potworną postać.
— Wstąp córko nieszczęścia, — zawołał przejmującym głosem, — wstąp w siedlisko nędzy.
Gdy weszła do środka z obawą i drżeniem, Karzeł postawiwszy kaganek na stole, przystąpił najsamprzód do zasunienia licznych zapór, które zabezpieczały drzwi pustelnicze. Dreszcz ją ogarnął na łoskot, jaki te straszliwe przygotowania zrządziły, lecz pomna na przestrogi Rateliffa, siliła się przytłumić wszelki znak bojaźni. Kaganek rozrzucał dokoła mgłę, lśniące światło, lecz pustelnik który, wskazał Izabeli szczupłe siedzenie przy ognisku, mało się zdał na nią zważać, rozniecił spiesznie ogień z suchego cierniska, który w mgnieniu oka jasno rozświetlił chatę. Drewniane gzymsy, kilka książek, na nich kilka małych wiązek suszonych ziół, nieco misek i filiżanek, znajdowały się przy jednéj stronie ogniska. Przy drugiéj leżały zwyczajne sprzęty rolnicze i nieco ręcznych narzędzi. Zamiast łóżka stał drewniany tapczan, usłany zwiędłym mchem i sitowiem, jak łożysko pokutnika. Cała wewnętrzna przestrzeń chaty, ledwo miała dziesięć stóp wzdłuż i sześć stóp w szerz, i oprócz opisanych sprzętów i narzędzi, nie widać było nic, jak tylko jeszcze jeden stół i dwa stołki zbite z prostych desek.
W tém ciasném miejscu widziała się Izabela zamkniętą z człowiekiem, którego historya bynajmniéj nie była tego rodzaju, aby ją uspokoić, i którego obrzydła postać i obmierzłe rysy ledwo niezabobonną obudzały trwogę. Usiadł na stołku naprzeciwko niéj, wlepił w nią swoje czarne przenikające oczy, nad któremi sterczały jeżące się brwi i milczący patrzył, jakby miotany walczącemi nim uczuciami. Na przeciwnéj stronie siedziała Izabela blada jak trup, długie włosy stargane w podróży, spadały na barki i piersi, jak mokre żagle wiszące naokoło masztu, kiedy burza już ustała i rozbity okręt leży na brzegu.
Karzeł przerwał pierwszy milczenie raptowném zapytaniem:
— Niewiasto! jakaż niedola sprowadziła cię tutaj?
— Niebezpieczeństwo mego ojca, i twój własny rozkaz, — odpowiedziała cicho ale wyraźnie.
— I ode mnie spodziewasz się pomocy?
— Tak jest, jeżeli mi ją zechcesz udzielić.
— A zkądże mogę do tego środki posiadać? — zapytał Karzeł z szyderstwem. — Alboż ja podobny jestém do tego, co za krzywdę mścić się potrafi? Alboż ta dziura moja jest pałacem, w którym możny przemieszkuje, mogący błagającéj piękności pomoc udzielić? Moja panno żartowałem tylko z ciebie, gdym cię zapewniał o pomocy swéj w razie gdybyś o nią prosiła.
— W takim razie, nic mi nie pozostaje, tylko oddalić się ztąd i poddać się nieszczęściu, jakie los dla mnie przygotował.
— Nie! — odezwał się Karzeł zastępując jéj drogę do wyjścia, tak mnie nie opuścisz, musimy się z tobą lepiéj porozumieć. — Dla czego istota żyjąca ma szukać pomocy u drugiéj podobnéj, dla czego nie ma polegać jedynie na saméj sobie? — Przyjrzyj mi się i wiedz, że ja pogardzone przez wszystkich i najułomniejsze stworzenie na tym padole nędzy, nie żądałem nigdy od nikogo żadnego ratunku. Te mury sam wystawiłem, te sprzęty sam wyrobiłem własnemi rękami, a tém, — i przy tych słowach wydobywszy długi sztylet, który zawsze przy sobie nosił, mówił daléj z wzrastającą coraz bardziéj dzikością: a tém ostrzem, mogę w razie potrzeby iskrę życia mieszkającą w tym nędznym kadłubie, bronić przeciw najpotężniejszym, coby jéj chcieli jaką krzywdę wyrządzić.
Izabela patrząc na tę potworną postać z tak dzikim mówiącą zapałem, o mało nie krzyknęła z przestrachu.
— Otóż widzisz, żem choć samotny, sam sobie wystarczam i nigdy do nikogo ręki nie wyciągam o pomoc. Wilk u wilka nie szuka ratunku, gdy kopie norę dla swego potomstwa; sęp nie sprowadza sępa, aby mu pomógł w nagłym napadzie na zdobycz, którą upatrzył.
— Tak, to prawda, — odpowiedziała Izabela, ale cóż mają zrobić, gdy im własne siły do ratunku nie wystarczają? Jakiż ich los czeka?
— Niech giną i idą w niepamięć! — zawołał Karzeł, jest to los, który się im słusznie należy.
— To los dzikich dzieci natury, — odezwała się Izabela, za łupem jedynie uganiających się, a więc niechętnych wszelkiéj pomocy, jako w widokach własnéj tylko korzyści udzielonéj. — Ludzie innemi rządzą się zasadami, i prawo wzajemnéj opieki jest tak w przyrodzie upowszechnione, że nawet najlichsze stworzenia łączą się w towarzystwo dla wspólnéj pomocy. Gdyby inaczéj było, gdyby pomoc ta ustała, społeczeństwo zginęłoby bez ratunku i powstania. Od pierwszéj chwili, gdy matka przyciska do piersi nowo narodzone dziecię, aż do ostatniéj sekundy życia ludzkiego, byt nasz bez wzajemnéj pomocy jest niepodobnym: wszyscy zatém co jéj potrzebują, mają prawo domagać się wsparcia, jak swojéj własności, a kto może ją udzielić, nie może się od tego bezkarnie wymawiać.
— Więc w téj jedynie zwodnéj nadziei, — odezwał się pustelnik, — przyszłaś biedna dziewczyno do chaty człowieka, którego najszczerszym jest życzeniem, aby to przymierze wzajemnéj pomocy stargało się i jakby płomieniem zniszczone zostało? Nie miałaśże obawy zbliżając się tutaj?
— Nieszczęście, — odrzekła Izabela, — zwycięża bojaźń choćby najstraszniejszą, bo od niéj przeważniéj duszę wstrząsa.
— Nie słyszałażeś w twoim człowieczym świecie, że zostaję w związku z nieczystemi siłami tak przestraszającemi wszystkich i tak nienawidzącemi całego plemienia ludzkiego? — I ty wiedząc o tém, nie lękałaś się przy być do mnie wśród ciemnicy nocnej?
— Istność najwyższa, którą czczę całą głębią mojéj duszy, zasłoniła mnie od tak zdrożnego przestrachu, — odrzekła Izabela z przejęciem, chociaż gwałtowne bicie jéj serca przeczyło słowom, które wymówiła.
— Ha! — zawołał Karzeł gwałtownie, udajesz mądrą filozofkę, ale czyś nie myślała o innem niebezpieczeństwie? Młoda i tak urodna, oddając się w moc człowieka, czyś zapomniała, że on tak dalece na całe plemię ludzkie rozjątrzony, że największą dla niego rozkoszą jest niszczyć najpiękniejsze dzieła natury?
— Jakich bądź, — odrzekła Izabela siląc się na odwagę, mogłeś doznać krzywd od świata ludzi, przez chwilę jednak nigdy nie przypuszczałam, — abyś mógł mścić się na tak slabem jak ja stworzeniu, które ci najmniejszéj przykrości nie wyrządziło, i rozmyślnie nikogo nawet nie obraziło.
— To wszystko prawda, — odezwał się Karzeł i z jego ciemnych oczu błysnęła zajadła wściekłość; ale dziewczyno, zemsta jest to zgłodniały wilk, który tylko pragnie szarpać i niweczyć. — Czyż sądzisz, że słuchać będę jagnięcia broniącego swéj niewinności?
— Mężu! — odrzekła na to Izabela powstając, głosem najszlachetniejszéj powagi. — Jakkolwiek pragniesz przejąć mnie trwogą, jednak patrz, nie drżę i nie lękam się i wszelką bojaźń odrzucam od siebie z pogardą. Czyś człowiekiem jak inni, czy piekielnym duchem, jestém najpewniejsza, że nie zechcesz skrzywdzić téj, która w najdolegliwszéj swój boleści przyszła do ciebie o pomoc i ratunek. Byłoby to niegodnem każdego, tymbardziéj człowieka co godność swą czuje i właściwie ją ocenia.
— Prawdę rzekłaś dziewczyno, — odpowiedział Karzeł, — byłoby to niegodnem, wróć więc do domu i nie lękaj się tego czém ci grożą. Wezwałaś méj pomocy, dam ci ją i to jak najskuteczniejszą.
— Ale ojcze! może nie wiesz, — zawołała Izabela, że dla ocalenia ojca przyrzekłam téj jeszcze nocy oddanie ręki méj człowiekowi, którym się brzydzę.
— Téj jeszcze nocy, a o któréj godzinie?
— Przed samą północą.
— To już niedługo, — odrzekł Karzeł cokolwiek zakłopotany, — ale nie lękaj się, jeszcze i tak znajdę czas do ocalenia cię.
— O! mój ojcze, nie opuszczaj mnie! — odezwała się Izabela błagającym tonem.
— Ojciec twój, — rzekł Karzeł, — był i jeszcze jest najzajadliwszym moim nieprzyjacielem. Bądź jednak spokojną, ocali go twoja szlachetna dusza. A teraz wracaj do domu, gdybyś się tu dłużéj zatrzymała, mógłbym znów wpaść w niedorzeczne marzenia, z których się zaledwie ocknąłem. Ufaj mi i bądź przekonaną, że nawet u stóp ołtarza wybawić cię mogę od nienawistnego ci małżeństwa. Bądź zdrowa, wracaj bo czas nagli, a mnie działać potrzeba.
Poprowadziwszy ją potém do drzwi chaty, odsunął rygle, a Izabela szybko pobiegła do miejsca, w którém Rateliff na nią oczekiwał.
— Cóż, jakże rozmowa wasza skończyła się? — zapytał z niespokojnością.
— Przyrzekł wszelką pomoc, — odrzekła Izabela, ale jakże ją spełnić potrafi?
— Bądź spokojną panno Vere, kiedy przyrzekł nie wątp i bądź najzupełniéj przekonaną, że spełni obietnicę. W téj chwili od strony chaty pustelnika dało się słyszeć silne gwizdanie.
— To on mnie wzywa panno Vere, — odezwał się Rateliff, — muszę więc koniecznie udać się do niego. Wracaj zatém sama do domu i zostaw tylne drzwi do ogrodu otwarte.
Powtórne gwizdanie tylko głośniejsze i dłuższe dało się znowu słyszeć.
— Idę, idę, — zawołał Rateliff, i wspiąwszy konia ostrogą, pośpieszył przez puszczę ku chacie pustelnika.
Izabela miotana wrażeniem z odbytéj z Karłem rozmowy, spiesznie powróciła do zamku, zostawiła drzwi w ogrodzie nie zamknięte, jak to jéj Rateliff zalecił, i gdy weszła do przedsionka pałacu, spotkała ojca wychodzącego na jéj spotkanie.
— Byłem dwa razy u ciebie, — rzekł z pewnym rodzajem wymówki, pukałem, dobijałem się nawet, a nie wiedząc żeś wyszła do ogrodu, sądziłem że rozmyślnie tak uporczywe zachowujesz milczenie.
— Tak, rzeczywiście używałam przechadzki mój ojcze, ale przypomnij sobie, że chwile te ostatnie mojéj swobody, miałam przepędzić samotnie.
— Nie zapomniałem twéj prośby moje dziecko, i chciałem tylko przypomnić, że czas się zbliża, że należałoby pomyślić o stosownym przystroju, a jak widzę ubiór twój żadnéj nie uległ zmianie i włosy masz roztargane. Jak jeszcze raz przyjdę, niechże cię znajdę zupełnie gotową, jak sama przyzwoitość nakazuje, bo jeżeli ofiara ma skutek swój otrzymać, powinna być dobrowolną...
— Czy i strojną? — domówiła Izabela. — Nie troszcz się mój ojcze, wszystko się stanie jak pragniesz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: anonimowy.