Czarny karzeł/Rozdział XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny karzeł |
Wydawca | Red. "Tygodnik Mód i Powieści" |
Data wyd. | 1875 |
Druk | Drukarnia Emila Skiwskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | The Black Dwarf |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przysłałeś po mnie panie Vere, — odezwał się Rateliff ale nagle przerwał zobaczywszy że tylko Izabela znajduje się w pokoju.
— Mis Vere sama, — odezwał się po chwili, — do tego zalana łzami. Co to jest?
— Opuść mnie panie Rateliff, — wyjąkała nieszczęśliwa dziewica, proszę cię zostaw mnie samą, opuść mnie, opuść....
— Nie panno Vere, nie mogę cię opuścić, już dawno pragnąłem przed wyjazdem ztąd z tobą pomówić, ale zawsze starano się temu przeszkodzić. Będę więc korzystać z téj sposobności, zwłaszcza że obowiązek skłania mnie do tego.
— Nie mogę z tobą mówić panie Rateliff, przyjmij ode mnie najserdeczniejsze pożegnanie, ale na miłość Boską opuść mnie.
— Dobrze, nie będę długo mordować cię swojem natręctwem, ale powiedz mi tylko, czy to prawda, że ten nienawistny dla ciebie związek ma się odbyć dziś jeszcze przed północą? Słyszałem idąc po schodach rozmawiających o tém służących, i że rozkazano przygotować do obrzędu kaplicę.
— Na Boga panie Rateliff, przestań, widzisz jaką boleść sprawiają twoje słowa.
— A więc to prawda, masz więc dziś jeszcze być zaślubioną Sir Fryderykowi Langlej? Nie, to być nie może, to stać się niepowinno.
— Stanie się przecie, bo inaczéj mój ojciec zgubiony.
— Sama więc siebie dajesz na ofiarę dla ocalenia tego, który... ale szlachetność dziecka niech go rozgrzeszy z przewinień obciążających jego duszę. Cóż jednak począć gdy czas tak szybko ubiega? Gdybym miał całą dobę do rozporządzenia, znalazłbym sto środków do wydobycia cię z tego nieszczęścia, obecnie mogę ci jeden przedstawić. Słuchaj panno Vere, potrzeba abyś natychmiast wybłagała pomoc u jednéj ludzkiéj istoty która może wybawić cię z nieszczęścia jakie ci zagraża.
— Cóż to za istota ludzka tak można i potężna?
— Nie zlęknij się tylko gdy ci jéj nazwisko wymienię, odpowiedział Rateliff bliżéj przystępując i przyciszywszy głos mówił dalej:
— Jest to ten, który pod imieniem Elzendera znany wszystkim zamieszkuje na kamiennéj puszczy.
— On? Ten Karzeł obrzydliwy? zapytała z największym podziwem Izabela. — Czyś stracił zmysły panie Rateliff, lub żartujesz z biednéj bolejącéj dziewczyny.
— Nie panno Vere, jestém jak ty Bogu dzięki przy zdrowych zmysłach, a do żartów nigdy nie jestém skłonny tymbardziéj w nieszczęściu jakie wisi nad tobą. Wierz więc co ci mówię, że tylko ten jedynie człowiek, który wcale nie jest tém czém się wydaje, ma sposoby w ręku dla uwolnienia cię od tego nienawistnego związku.
— I dla wydobycia ojca mego z niebezpieczeństwa w jakiem się znajduje?
— Tak jest, jeżeli go o to prosić będziesz.
— Ale jak się z nim zobaczyć?
— W tém właśnie największa trudność.
— Ach! przypominam sobie, zawołała Izabela, jego dar zrobiony mi z róży. Podając mi ją powiedział, że zanim zwiędnie potrzebować będę jego pomocy. Ale wówczas na to jego proroctwo mało zważałam poczytując je za wybryk szaleńca.
— Zbyt wcześnie go panno Vere osądziłaś, ale rozprawy te na późniéj zostawmy bo nie ma i chwili czasu do stracenia. Powiedz mi czy jesteś wolną i niestrzeżoną?
— Tak mi się zdaje, ale cóż mam zrobić?
— Natychmiast udać się do tego tajemniczego człowieka, który nieograniczony może wywrzeć wpływ na twój los panno Vere, choć się z pozoru wydaje tak biedną i nic nieznaczącą istotą. Goście i słudzy zabawiają się w izbach, naczelnicy knują daléj swoje zbrodnicze spiski, konia mam już gotowego w stajni a drugiego przygotuję dla ciebie i przyprowadzę go do furtki ogrodowéj. Nie lękaj się pani niczego, zawierz mojéj dla cię życzliwéj przyjaźni i bądź przekonaną, że to jest jedyny środek który je-źli się powiedzie, uwolni cię stanowczo od zostania żoną Langleja.
— Wierzę ci panie Rateliff, — odrzekła Izabela, — bo cię zawsze ceniłam jako człowieka zacnego. Pójdę zatém za twą radą i będę czekać przy furcie ogrodowéj.
Jak tylko Rateliff ją opuścił, zasunęła drzwi, i zeszła tylnemi schodami stykającemi się z pobocznym pokojem prowadzącym do ogrodu. Tu zawahała się chwilkę: cała ta nocna wyprawa, zdawała się jéj być za śmiałą a nawet awanturniczą, i kiedy bijać się z myślami nie wie co zrobić, czy pójść za radą przyjaciela, czy też wrócić do opuszczonego pokoju, usłyszała rozmowę służących zajętych porządkowaniem kaplicy.
— Zostać żoną, — mówił jeden z nich, — człowieka tak złego i niegodziwego, to lepsza śmierć jak takie za mąż pójście. Boże odwróć każdego od podobnego nieszczęścia.
— O! tak, — pomyślała Izabela, — lepsza śmierć jak taki związek.
Przeszła zatém szybko przez pokój i wbiegła do ogrodu. Rateliff czekał już z końmi na umówionem miejscu. Ruszyli szybko i w kilka minut dojechali w milczeniu do drogi prowadzącéj do chaty pustelnika. Izabelę nową ogarnęła obawa:
— Panie Rateliff, — rzekła wstrzymując konia, — nie jedźmy daléj. Na wyprawę tak dziwną nigdybym się była nie odważyła, gdyby nie gwałtowne wzruszenie które mną. całą zawładnęło. Wiem dobrze, że człowiek ten pomiędzy pospólstwem uchodzi za istotę która nadzwyczajną posiada władzę i przestawa z mieszkańcami innego świata. Wprawdzie do gawęd tych żadnéj nie przywiązuję wiary, ale gdybym nawet im wierzyła, to zapewnić cię mogę panie Rateliff, że i w takim razie pomocy nie żądałabym od istoty, mającéj stosunki potępione przez kościół.
— Mam nadzieję, że mnie znasz tyle panno Vere, iż nie posądzisz o wiarę w podobne baśnie.
— Jakimże więc sposobem osoba tak dziwaczna i tajemnicza, może posiadać władzę udzielenia mi pomocy?
— Mis Vere, — odezwał się Rateliff po chwilowym namyśle. — Uroczysta przysięga skłania mnie do zachowania tajemnicy. Bez szczegółowego zatém objaśnienia, powinnaś mi zaufać i wierzyć jako niezdolnemu do lekkomyślnéj jakiéj bądź czynności, że ów tak niepozorny człowiek, rzeczywiście posiada możność odwrócenia wiszącego nad tobą nieszczęścia, jeżeli prośbą o czém nie wątpię, zdołasz poruszyć jego twarde serce.
— Wszystko to dobrze, ale panie Rateliff możesz sam mylić się, chociaż wymagasz nieograniczonéj z méj strony ufności.
— Nie panno Vere, nie mylę się, wreszcie przypomnij sobie zdarzenie z biednym wieśniakiem Haswelsem gdy mnie prosiłaś, abym wymógł na ojcu twoim przebaczenie dla biedaka za obrazę jakiéj od niego doznał. Zrobiłem to chociaż wątpiłaś w pomyślny skutek mego wstawienia się.
— Tak, rzeczywiście, i nie mogłam się wydziwić żeś zdołał to uskutecznić.
— Przypomnij sobie jednak, że wówczas już żądałem od ciebie panno Vere, abyś nie starała się dociec źródła mego na ojca wpływu.
— Prawda panie Rateliff.
— Jeżeli zatém i wówczas nie zawiodłem twoich nadziei, to i teraz zaufaj mi a zaręczam że tego nie pożałujesz.
— Niechże i tak będzie panie Rateliff, zawsze jednak sposób życia tego człowieka, jego niepohamowana niczem nienawiść ludzi, sama wreszcie potworna postać, muszą przeciw niemu niekorzystnie uprzedzać, chociażby nawet posiadał władzę jaką, mu przyznajesz.
— Zapewne, ale rozważ panno Vere, że człowiek ten był wychowany w zasadach wiary katolickiéj, a wiadomo ci że między katolikami znajdują się tysiące, którzy zrzekłszy się znaczenia i wpływu, obrali ustronne zacisza często jeszcze bardziéj puste i samotne, niż miejsce przez naszego pustelnika obrane.
— Ale u niego to odsunięcie się zupełne od ludzi nie wynikło podobno z religijnego powodu.
— Tak jest panno Vere, wstręt jedynie do świata i ludzi był głównym tego powodem. Powiem ci nadto, co mi mówić wolno, że był dziedzicem wielkiego majątku jaki rodzice powiększyć jeszcze zamierzyli przez ożenienie go z bliską krewną, którą w tym celu umyślnie w domu swoim wychowywali. Znając jego postać, możesz łatwo domyślić się, jak ta panienka zamierzony z sobą związek uważała. Do widoku jednak jego przyzwyczajona nie okazywała odrazy, a rodzice i przyjaciele sądzili, że szczere i pełne poświęcenia przywiązanie jakiem ją darzył, jego rozum, nauka i niepospolite przymioty duszy, przemogły nad wstrętém który we wszystkich obudzał, a więc nie obcy i dla jego ukochanéj.
— Czyż więc nie mylili się w swoich przypuszczeniach?
— Co do niéj, nie wiem, ale on znał całą szpetność swojéj postaci, i ta świadomość dręczyła go jak zmora. Jestém, mawiał mi często... to jest, do człowieka który posiadał jego nieograniczone zaufanie, otóż mawiał często do niego: jestém pomimo wszystkich twoich dowodzeń, biedną, nędzną poczwarą, którą raczéj należało udusić w kolebce, aniżeli skazywać na czołganie po ziemi i straszenie ludzi i świata całego. Człowiek do którego to mówił, daremnie starał się wyrobić w nim inne przekonanie, dowodząc bardzo wymownie, iż zalety duszy jakie posiada, umysł wszechstronnie wykształcony mają bez porównania większą przewagę niż znikome wdzięki ciała, ale biedak zwykle w takich razach odpowiadał: rozumiem to wszystko, ale mówisz jak zimny stoik a przynajmniéj jak stronny przyjaciel. Można to znaleść w każdéj książce poważniejszéj, w każdéj filozofji tylko nie oderwane kwestye traktującéj, która żadnego oddźwięku w naszem sercu znaleść nie może. Wreszcie, mówił daléj zapalając się coraz więcéj, czyż zwykle wyobrażając sobie przyjaciela a tym bardziéj ukochanéj, nie przedstawiamy sobie postaci ich jeżeli nie w najpowabniejszych rysach, to przynajmniéj w takich, co nie obudzają ani wstrętu ani obrzydzenia? Nie jestże więc taka jak ja poczwara, niejako z natury wyłączona od wszystkich rozkoszy, jakiemi zwykle darzy przyjaźń i miłość swoich wybrańców? Tak, tak, jestém najstraszliwszym na świecie nędzarzem i samo tylko bogactwo moje powstrzymuje wszystkich, może nawet Letycyę i ciebie, od unikania mnie jako istoty obcéj wam a tém nienawistniejszéj, że ma oszpecone do człowieka podobieństwo, jakie znajdujemy w pewnéj rassie zwierząt człowiekowi tak obrzydliwéj dla tego, że zdaje się być jego karykaturą.
— Ależ to są myśli panie Rateliff, człowieka mającego pomieszanie zmysłów.
— Ma jednak je zdrowe zupełnie panie Vere, chociaż zbyteczne przecenianie wartości powierzchownéj, daje pozór pewnych zboczeń umysłowych. Pominąwszy to, starał się przez nadzwyczajne i nie zawsze dobrze zrozumiane dowody szczodrości, nawet do marnotrawstwa posunięte, połączyć się niejako z ludźmi, od których uważał się być odosobnionym. Dobroć z takiego wypływająca źródła, spotęgowana jego wyjątkowém położeniem, przyznać muszę z boleścią, że często była nadużywaną, a zaufanie zdradzone, ale gdy inni w podobnych razach tłomaczą to wrodzoném ludziom samolubstwem, on w rozdrażnionéj swéj wyobraźni przypisywał to nienawiści i pogardzie, jakie jego potworna postać obudzały. Ale może cię nudzę panno Vere?
— Przeciwnie, opowiadanie pańskie bardzo mnie zajmuje, proszę mówić daléj, bardzo proszę.
— Wyrobiwszy w sobie takie przekonanie, wyszydzany, wytykany palcami przez chłopców wiejskich, wyśmiewany przez dziewczęta, do których się zbliżył, uznał się wreszcie za istotę niezdatną do towarzyskiego pożycia i usunął się zupełnie od świata, poddając się najwymyślniejszym katuszom, o jakich tylko słyszałem. Dwie tylko były istoty, o których życzliwości nigdy nie zdawał się powątpiewać. Jedną z nich była narzeczona, drugą przyjaciel sowicie obdarzony wszelkiemi przymiotami, który zdawał się przynajmniéj wówczas bardzo być do niego przywiązanym. A był do tego zobowiązany dobrodziejstwami, jakiemi go obsypał człowiek, do którego obecnie jedziemy. Ponieważ panna małżeństwu się nie sprzeciwiała, wyznaczono więc za jéj zgodą dzień ślubu, i kiedy terminu tego wyglądano z niecierpliwością, po krótkiéj chorobie rodzice naszego biedaka umarli, i tym sposobem zawarcie małżeństwa wstrzymaném zostało. Narzeczona nie zdawała się bardzo ubolewać nad tą zwłoką, czego mówiąc prawdę, nie spodziewano się: mimo tego nowy termin ślubu za zgodą zobopólną wyznaczony został. Przyjaciel o którym mówiłem, mieszkał zawsze w zaniku, raz razem z naszym biedakiem, udali się obadwa do towarzystwa dość licznego, w którem znajdowali się ludzie rozmaitych przekonań politycznych. Przy trunku przyszło do sprzeczki, od słów do bitwy, przyjaciel dobył broni, drudzy to samo zrobili, przyjaciel od silniejszego przeciwnika został powalony na ziemię, i pasując się przypełzali aż do nóg pustelnika, który jakkolwiek małéj postaci, posiada ogromną siłę, szczególniéj gdy nim poruszą gwałtowne namiętności, jakim łatwo niezmiernie ulega. Ujrzawszy przyjaciela swego w tak niebezpiecznem położeniu, porwał za miecz i przebił nim jego przeciwnika. Schwytany oddany został pod sąd, i zaledwie uwolniony od kary śmierci, skazany został na całoroczne więzienie. Wypadek ten bardzo silnie go dotknął, zwłaszcza że zabity był człowiekiem powszechnie szanowanym, zacnym, uczciwym i zmuszony był do użycia broni we własnéj obronie, znosząc przedtém cierpliwie najdotkliwsze szyderstwa. Od téj chwili drażliwość jego jeszcze hardziéj się wzmogła, podsycana ciągle zgryzotą sumienia słusznie go trapiącego, tak dalece, że czasami zmieniała się w napady bardzo wszystkich niepokojące. Narzeczona znała je dobrze, ale i on miał o nich dokładną świadomość, pocieszając się tém jedynie, że po odbytéj karze więzienia ożeniwszy się, żyć będzie tylko w towarzystwie swéj małżonki i przyjaciela i że się wyrzeknie wszelkiego pożycia z ludźmi. Myśl ta jedynie uspakajała wewnętrzne jego katusze i przywiązywała do życia, na które zwykle tak sarkał i narzekał.
Ale i to go zawiodło; przed opuszczeniem bowiem więzienia, przyjaciel ów i narzeczona, połączyli się z sobą związkiem małżeńskim. Skutki tak okropnego ciosu na tak żywe serce, na umysł wyrzutami sumienia stargany, były okropne, jak gdyby okręt pozbawiony ostatniéj liny w przystani go utrzymującéj, rzucony nagle został na środek morza ryczącego burzą szalejącą nad jego otchłanią. Oddano go więc pod dozór, do pewnego czasu bardzo usprawiedliwiony, ale ów przyjaciel, który stał się przez ożenienie najbliższym powinowatym nieszczęśliwego, rozmyślnie przedłużał jego uwięzienie, aby dłużéj zatrzymać w swém ręku zarząd ogromnego majątku. Lecz był ktoś co wszystko winien był cierpiącemu, skromny przyjaciel, ale wdzięczny i wierny. Jego to gorliwemu staraniu udało się, że dla dobroczyńcy swego uzyskał wolność i przywrócenie prawa zarządu posiadanego przez siebie majątku. Wkrótce potém dostał mu się w spadku majątek jego byłéj narzeczonéj, bo umarła bez męzkich potomków, a on był najbliższym prawnym sukcesorem pozostałych dóbr po niéj. Mimo jednak odzyskanéj swobody działania, posiadane bogactwa niepotrafiły przywrócić spokoju w jego umyśle. Wolność zyskana była dla niego niczem, a bogactwo o tyle tylko cenił, o ile to posługiwało do zadawalniania jego najdzikszych fantazyj. Odtąd umysł jego popadł w zupełne zniechęcenie i mizantropiją, i wiodąc życie pustelnicze, znienawidziwszy do reszty ludzi, gardząc wszelkiemi wygodami, ograniczał się na najskromniejszém zaspakajaniu własnych potrzeb, jakby zapragnął zapoznać się z nędzą ciała, tak harmonizującą z jego upadkiem moralnym. Pomimo jednak tych wszystkich okoliczności, nigdy między czynami i słowami człowieka nie zachodziła taka sprzeczność, jaka u niego miała miejsce. Nigdy największy obłudnik, nie wysilał się jeszcze tak starannie na pokrycie szkarady swych niecnych czynów, jak on starał się nie wydawać z popędów wrodzonéj mu szlachetności i przedstawiać zawsze jako niepokonany niczém nieprzyjaciel rodu ludzkiego, pragnący jego zagłady i zniszczenia.
— I to panie Rateliff, nowym jest dowodem pomieszania zmysłów.
— Nie panno Vere. Że wyobraźnia tego biedaka jest chorobliwą, nie przeczę, bo nawet jak powiedziałem, czasami ogarniają go takie rozdrażnienia, jak u człowieka zmysłów pozbawionego: ale to są wypadki nadzwyczajne, rzadko trafiające się, a ja tu mówię o jego zwyczajnym umysłowem usposobieniu. Ten rzeczywiście jest stargany ale nie zniszczony. Przejścia między temi stanami umysłowemi są jak mrok między dniem i nocą. Dworak, który marnotrawi majątek, dla dostąpienia godności, która mu się na nic nie zda, lub dla zjednania wpływu, którego przyzwoicie użyć nie umie; sknera, który skarby nagromadza, i marnotrawca, który je traci, wszyscy mają stopień szaleństwa. Toż samo stosuje się do złoczyńców, którzy się dopuszczają okropnych zbrodni, kiedy tymczasem nad pokusą do nich w umiarkowańszym umyśle, zgroza doznana przed wykonaniem, lub obawa zostania odkrytym i ukaranym, zwycięztwo odnoszą. Wszystkie gwałtowne namiętności, mogą się zwać krótkiem pomieszaniem zmysłów.
— Tego wszystkiego uczy może filozofia panie Rateliffie, ale nie miéj za złe, że nie dodajesz mi odwagi szukać o téj późnéj godzinie człowieka, którego zdziczały umysł ty sam umiesz tylko w złagodzonym przedstawić świetle.
— Przyjm więc, — odpowiedział Rateliff, — uroczyste moje słowo, że na najmniejsze nie narażasz się niebezpieczeństwo, lecz czegom się dotąd wahał ci powiedzieć, przez obawę nabawienia cię niespokojności, nie mogę dłużéj taić, będąc blisko pustelni. Oto panno Vere, nie mogę ci towarzyszyć, i sama musisz udać się do niego.
— Sama?... niepodobna!
— Musisz, — odpowiedział Rateliff, — zatrzymam się tu i zaczekam na ciebie.
— Czy nie odjedziesz ztąd? — zapytała Izabela, — lecz odległość tak jest wielka, że niedosłyszysz mnie, gdybym nawet wołała na ratunek.
— Nie obawiaj się! Staraj się z największą ile możesz przezornością, przytłumić najmniejszy znak bojaźni. Pomyśl, że najsroższa i ustawną jego męczarnia pochodzi z przekonania o szpetności swojéj postaci. Puść się daléj tą ścieżką mimo nawpół zwalonéj wierzby, zawsze po lewéj, bo po prawéj jest grunt bagnisty. Żegnam cię na krótki czas! pomnij, jakie nieszczęście cię czeka, a niechaj ta myśl wszelką obawę w tobie pokona.
— Panie Rateliff, — odrzekła Izabela, — żegnam cię! Jeśliś zawiódł nieszczęśliwą, straciłeś nazawsze wiarę moją w twoją szlachetność i uczciwość, sławę rzetelności i honoru, któremu zawierzyłam.
— Na mój honor, na moją duszę! — zawołał Rateliff donośnym głosem, gdy przestrzeń między niemi coraz się powiększała: zaręczam cię. że jesteś bezpieczną, zupełnie bezpieczną.