Czarownica (Orzeszkowa, 1917)/Rozdział drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarownica |
Wydawca | „Księgarnia Polska“ |
Data wyd. | 1917 |
Druk | Klamkowski i Rajski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dawno już mieszkańcy Suchej Doliny podejrzewali Pietrusię, wnuczkę ślepej Maciejowej, że miała jakieś stosunki z nieczystą siłą. Życie Pietrusi, jej postępowanie i charakter niezupełnie takie były, jak wszystkich innych kobiet z Suchej Doliny. Tak jak Pietrusia, żona Michała kowala, nie wyszła za mąż i nie żyła żadna... Żadna też nie wiedziała tyle dziwnych rzeczy, co ona...
Przed wielu laty stara Maciejowa przywędrowała do Suchej Doliny skądciś z malutką wnuczką Pietrusią, i różne służby pełniąc, na dorosłą dziewkę ją wyhodowała. Nagle stara oślepła. Pietrusia już wybuchnąć miała wielkim lamentem nad kalectwem babki, jednak widząc, że ona nie krzyczy, nie płacze, lecz owszem uśmiecha się trochę i na pamięć wrzecionem furka, kolana jej i stopy ucałowała i rzekła:
— Teraz już jestem duża i, chwalić Boga, silna. Mogę pracować i żywić was do końca życia tak, jak wyście mnie żywili od maleńkości, kiedy ojciec i matka jednego roku zmarli. Pilnować was będę, jak oka w głowie. Tak mi Boże dopomóż! — Poszła i uwijała się po zagrodzie.
Była to zagroda Piotra Dziurdzi. Żona jego niedomagała od lat kilku, a że córki w domu nie było, synowie zaś byli jeszcze dziećmi, więc gospodarstwem kobiecem za strawę i przyodziewek zajmowała się wprzódy Maciejowa, a teraz trudnić się zaczęła Pietrusia.
Piotr był gospodarzem dostatnim i mógł pozwolić sobie na ten zbytek, aby jego chorą żonę sługa zastępowała.
Pomimo że była sierotą i tułaczką, Pietrusia bardzo była wesołą. Śpiewaniem napełniała chatę Piotra. Dziwili się ludzie tej wesołości, bo głodu i biedy zaznała w swem życiu niemało. Wiele znaczyło to, że złego obejścia nie doznała nigdy. Babka wprawdzie nie miała czasu pieścić jej i całować, ale nie zjadła nigdy łyżki strawy, dopóki wnuczki nie nakarmiła, nie kupiła sobie przyodziewku żadnego, póki jej czysto i cało nie ubrała. Zasługiwała się ludziom, żeby jej wnuczki nie krzywdzili. Pietrusia czasem do innych dziewcząt ze łzami w oczach mówiła: „Ona jak ten anioł nade mną.“
Każdej niedzieli zrana, gdy wszystko skończyła, co tylko w chacie do zrobienia było, Pietrusia myła i czesała babkę. Potem na siwe jej włosy wkładała czepiec biały, a jeśli kiedy w sobotę, mając więcej czasu, suto go szlarką obszyła, to już bardzo zadowolona powtarzała:
— Oj, jak ślicznie! oj, jak ślicznie!
Stara pytała:
— A skąd pieniądze na szlarkę miałaś?
— Z lata jeszcze schowałam, kiedy żąć chodziłam do dworu.
— A nie zaleca się kto do ciebie? — zapytała znowu.
Spuszczając oczy, dziewczyna odpowiadała.
— A zalecają się. Już ja wam, babko, przeszłej niedzieli mówiłam, że Stefan Dziurdzia i Michałek Kowalczyk.
— Aha, to nic... Na toś ty dziewka, żeby się do ciebie kawalery zalecali. Ale paciorek od nich nie brałaś, ani pieniędzy, ani nic?
— Nie brałam.
— Pewno?
— Pewniusieńko, babulu.
— Pamiętaj, żeby na tobie grzechu przed Bogiem ani wstydu przed ludźmi nie było. Kiedy który lubi, niech się żeni; a kiedy żenić się nie chce, to ty przy zbliżeniu się wszelakiem — raz, dwa, trzy, w pysk! Dziewczyna powinna być czysta, jak ta szklanka, kiedy ją w wodzie krynicznej wymyją.
Pietrusia wstydliwie, lecz razem radośnie, zachichotała.
— On ożeni się ze mną...
— Który? — zapytała stara.
— A Michałek Kowalczyk.
Babka przyzwalająco pokiwała głową.
— Dobrze — rzekła — czemu nie? chatę swoją ma, a także kawałek ziemi po ojcach. Przytem rzemieślnik. To tylko szkoda, że Michałowi teraz dwudziesty pierwszy roczek idzie. Jakże on się ożeni z tobą, kiedy musi iść do wojska?
— Nie może być! — krzyknęła przestraszona dziewczyna.
Stara głową pokiwała.
— Oj, dziecko z ciebie! alboś ty o tem nie wiedziała?
Co ona tam miała o wojsku wiedzieć? Michałek nie mówił jej ani razu, że do wojska pójdzie. Ot, zwyczajnie, młody, nie myślał o tem, co będzie kiedyś.
— Może Michałek do wojska nie pójdzie? — rzekła. — Aby tylko dziś przyszedł!
Tego dnia Michałek przyszedł do chaty Piotra, — lecz niedługo potem opuścił Suchą Dolinę: wyciągnął los i powędrował do wojska.
Śmieli się ludzie we wsi: powrócić powróci — mówili, bo ma swoją ziemię i chatę we wsi; ale aż za cztery lata, a cztery lata to dla dziewczyny wiek. Albo za kogo innego tymczasem wyjdzie, albo zestarzeje się, i Michałek już jej nie zechce.
Maciejowa to samo mówiła wnuczce. Ale ona wciąż powtarzała:
— Powiedział: czekaj na mnie, Pietrusiu!
— I ty głupia będziesz czekała?
— Będę!
Piotrowa namawiała ją, żeby szła za Stefana Dziurdzię, który od czasu, kiedy Pietrusia dorosła, na żadną inną dziewczynę nie spojrzał.
Ale Pietrusia nie miała dla niego przychylności żadnej. Na namowy nawet nie odpowiadała, tak się uparła.
Stefan, chociaż był pracowity i roztropny, i gospodarstwo miał dostatnie, za grubijańskie wymyślanie i skorą do bójki pięść nie miał miru we wsi, a dziewczęta uciekały od niego, jak od dyabła, tak się go bały. Pietrusia powiedziała mu wprost, że go nie chce, ale on ani myślał odczepić się od dziewczyny. Raz przyszedł w niedzielę, gdy w chacie oprócz Pietrusi i jej babki nie było nikogo. Ujrzawszy go we drzwiach, Pjetrusia skoczyła do komory, ale Stefan wnet znalazł się przy niej, objął ją i chciał pocałować. Wyrwała mu się z twarzą czerwoną, jak piwonia, obie ręce w górę podniosła: raz, dwa, trzy i w pysk! Stefan jak oparzony wyskoczył z komory, a potem i z chaty, bo posłyszał w sieni kroki Piotra.
Pietrusia z płaczem przypadła do kolan babki. Ta rzekła:
— No, Pietrusiu, już nam tu niema co popasać. Już ty tutaj dobrej woli nie zaznasz. Pokłońmy się gospodarzom za przytułek i gdzieindziej wędrujmy.
We dwa dni potem Pietrusia i Maciejowa opuściły chatę Piotra.
Pietrusia z łatwościa znalazła służbę, bo słynęła w okolicy całej za pracownicę wyborną. Pieczenie chleba udawało jej się tak doskonale, iż doświadczone gospodynie szeptały między sobą, że chyba jej jakaś dziwna siła pomaga.
W małym sąsiednim dworku szlacheckim wzięto ją za dziewkę folwarczną i pozwolono babkę trzymać przy sobie.
Za mąż Pietrusia nie szła. W rok po wyjściu jej ze wsi Stefan Dziurdzia swaty do niej posyłał. Odprawiła ich z niczem, a Stefan potem przez cały tydzień wódkę w karczmie pił i bił się ze wszystkimi. Ludzie na dobre już mówić zaczęli, że dziewka urok nań chyba rzuciła, kiedy tak zapomnieć jej nie może i desperuje po niej.
Niebawem przecież Stefan ożenił się z dziewczyną z sąsiedniej wsi, i gadaniny ludzkie o Pietrusi ustały.
Minęło lat cztery — i Michałek powrócił nareszcie z wojska... W niedzielę wieczorem ukazał się w karczmie, gdzie mnóstwo ludzi rozmawiało, piło i tańczyło. Był tak zmieniony, że go ledwie poznano: zmężniał, wyprostował się, czarny wąs urósł mu, oczy patrzyły śmiało i roztropnie. Chociaż dużo świata widział — wioskę swoją z radością witał. Dawnym znajomym garniec wódki zafundował, o szerokim świecie rozpowiadał, ze wszystkiemi dziewczętami żartobliwie kłótnie zaczynał. Ale o Pietrusi ani wspomniał, ani się o nią zapytał... Przypomniały mu ją starsze kobiety. — Tak i tak z Pietrusią było, — mówiły, — tak i tak... Michałek słuchał babskiego gadania i śmiał się, ale nie mówił nic. Poczęstowawszy baby wódką i serem, siarczyście tańczyć i hulać zaczął.
Wtedy widocznem się stało dla wszystkich, że on już o Pietrusi ani myśli.
— Z innem sercem, z innemi myślami powrócił — powiadano.
Przez dwa tygodnie Michał nie widział Pietrusi, ani starał się ją zobaczyć. Roboty miał w domu niemało. Swego dzierżawcę z chaty wyprawił i zamierzał porządnie rękawy zawinąć do pracy, nie tylko rolnej, ale i kowalskiej. W parę tygodni dopiero po swym powrocie, w gorący wieczór letni, poszedł sobie drogą het daleko, pomiędzy szerokie błonia i zaszedł aż za brzozowy lasek, za którym leżał duży szmat pola, okrytego zbożem. Właśnie zboże żąć zaczęto. Kilkanaście żniwiarek pochylało się nad złocistą falą. Michał stanął u skraju lasku i patrzył na jedną z robotnic, która wielki snop żyta dorzuciła do mendla i znowu żąć zaczęła.
Była to Pietrusia. Jakkolwiek schylona, dobrze widziała, że on tam stoi; nie odezwała się jednak ani słówkiem i głowy nie podniosła. Pierwszy Michałek odezwał się:
— Dobry wieczór, Pietrusiu!
Wtedy dziewczyna wyprostowała się, ręce z sierpem na spódnicę opuściła i rzekła:
— Dobry wieczór!
Ale nie patrzyła na niego. Michał przemówił znowu:
— Czy to tak Pietrusia przywitać się ze mną powinna?
— Kiedy kto ze mną nie wita się, to i ja witać się nie mam potrzeby.
Czas był skwarny, i gęste krople potu świeciły na ogorzałem czole i policzkach Pietrusi, jak mak czerwonych.
— Cóż, — zaczął znowu Michał, — pracujesz jak ten wół w jarzmie?
— Jak wół.
— U obcych ludzi?
— U obcych.
— I starą babulę przy sobie żywisz?
— Tak.
— Trzeba było iść za Stefana Dziurdzię. We własnej chaciebyś pracowała, w kupne perkale się ubierała i codzień jajecznicę ze słoniną jadła.
— Niechaj jajecznicę Stefanową świnie jedzą! — odburknęła żywo dziewczyna.
Kowalczyk schwycił ją za rękę.
— Na mnie czekając, za Stefana nie szłaś? — zapytał. — W takiem pośmiewisku ludzkiem żyłaś?
— A na kogóż? — odszepnęła.
— Przysięgnij!
Pietrusia palce na krzyż złożyła i oczy ku niebu podniosła.
— Tak mi Boże i Najświętsza Panno dopomóż, że bez ciebie własnej duszy nie czułam. Tak na ciebie czekałam, jak na tego ptaka, co kiedy przyleci, to już słońce świeci i nowa wiosna będzie.
— Toż i doczekałaś się, bo jak Bóg na niebie, tak cię za żonę wezmę i na gospodynię do swojej chaty wprowadzę.
Długo potem w Suchej Dolinie ludzie gadali, że Pietrusia i na kowala też urok rzucić musiała. Bo któż kiedy słyszał, aby chłopiec na szerokim świecie cztery lata o dziewczynie pamiętał? aby taki, któremuby najbogatsze dziewczęta wieszały się na szyję, żenił się z dziewką nie tak już młodą, całkiem biedną, przybłędą... Jakieś ziele ma, czy co? — a może coś gorszego jeszcze?...