Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski/Kazimierz Pułaski
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
i kilka słów o innych.
Tam przez pole, przez Podole
Czy to sokół leci?
Czy się wilkom świecą ślepie
Skroś śnieżnej zamieci?
Ej, nie sokół to, mój panie,
I nie wilcze oczy,
To tak pędzi pan Pułaski,
Co mu koń wyskoczy.[1]
Nie znamy imion wszystkich bohaterów, którzy w tej pierwszej walce o przyszłość narodu oddali krew i życie, największą jednak sławę zdobył Kazimierz Pułaski.
Ojciec jego, Józef Pułaski, pierwszy zaczął objeżdżać szlachtę, przedstawiając konieczność zbrojnego oporu, a gdy według starego prawa i zwyczaju podpisano akt konfederacji w mieście Barze, przystąpił do niej wraz z trzema synami.
Najstarszy Kazimierz miał wtedy lat 21.
I natychmiast ruchliwie, czynnie zaczął formować oddziały, a przy sposobności śmiało uderzać na wroga.
Konfederaci uważali króla za przyczynę wszystkiego złego, nie wystąpili jednak przeciw niemu, nie chcąc rozdwojenia w narodzie. Mieli jeszcze nadzieję, że gdy ujrzy, iż kraj powstaje, połączy się z tym ruchem, stanie na jego czele, a wówczas nie będzie to wojna domowa, lecz najpiękniejsza w dziejach każdego narodu walka w obronie praw swych i wolności.
Może nawet nie będzie wcale wojny, bo sąsiedzi lekceważyli kraj nierządny, gnuśny, bezbronny, lecz skoro zrozumieją, że się podnosi z upadku, uszanują znów jego prawa.
Najwięcej zależy od króla.
Ale Stanisław August na wieść o konfederacji tak się przeraził, że bez namysłu i niczyjej rady wezwał przeciwko niej pomocy Rosji i posłał własne wojska pod dowództwem bardzo nikczemnego człowieka, Ksawerego Branickiego.
Tym sposobem zaczęła się wojna domowa.
Jedni mówili: lepiej zginąć z chwałą, niż żyć w pogardzie u obcych, w niewoli. Pamiętajmy, żeśmy wnukami Żółkiewskich i Czarnieckich. Będą i nas szanować, jak ich szanowano, ale bądźmy szacunku godni.
A drudzy odpowiadali z przerażeniem: — Szaleńcy! co czynicie? Słabi jesteśmy i słuchać musimy, — nie mamy sił do walki.
Sił nam nie brak — wołali z bólem konfederaci — ale powstańmy wszyscy. Kto Polakiem, niech łączy się z nami.
I łączyło się wielu. Budził się duch Czarnieckich i pogarda śmierci, zrywano się do walki w całej Polsce. Ten i ów tworzył maleńkie oddziały, nieraz z kilkudziesięciu ledwie ochotników, i jak za czasów szwedzkich, dalej rwać nieprzyjaciela.
Dowódzcą właśnie takiego oddziałku był i Kazimierz Pułaski.
Zdobyto Bar, Berdyczów, lecz konfederaci tem się nie ustraszyli, przekonali się tylko, że niewarto bronić się w małych miasteczkach, — lepiej w polu.
I nieźle im się wiodło — kiedy nagle wybuchnęło okropne powstanie hajdamaków, rzeź, pożary, wymordowanie całej ludności w Humaniu przez Gontę i Żeleźniaka; — to złamało konfederację na Podolu i Ukrainie. Setki tysięcy ludzi wyginęło, inni stracili wszystko, kraj spustoszał, obumarł.
Już król myślał, że koniec tej domowej wojny, której musiał się wstydzić, chociaż sam ją zaczął, gdy słyszy ze zdumieniem, że konfederacja nie zginęła, lecz żyje, szerzy się jak pożar, ogarnęła już Wielkopolskę, ziemię Krakowską, Prusy, Sandomierskie, — w którąkolwiek stronę się zwróci, wszędzie wybucha płomień, sypie iskry, a iskry nowe wzniecają wybuchy.
Maleńka jego dusza drżała na ten widok: co to będzie? co będzie? Nietylko szlachta rzuca się do broni, ale mieszczanie, a często i chłopi. Co z nim będzie, gdy powstanie naród cały, i okaże się, że on wrogiem jest tego narodu?
Więc słucha chciwie wieści i waha się w duszy: możeby lepiej było połączyć się z nimi? Ale się boi. Boi się walczyć z konfederatami, boi się połączyć z nimi. Stanowczo nie ma w sobie ducha Chrobrego, Łokietka, Warneńczyka, Batorego, Sobieskiego, — to zupełnie inny gatunek.
Większy od niego rycerz taki prosty rzeźnik gnieźnieński, Morawski, albo i szewczyk Szczygieł. Cuda o nich opowiadają, o zręczności, odwadze, przebiegłości, zuchwalstwie nawet Morawskiego, który nie zadrżał nigdy przed dziesięćkroć liczniejszym wrogiem.
Albo pan Maurycy Beniowski pod Krakowem, szlachcic węgierski rodem, ale Polak, ten nie drżałby pewno na tronie. Większego wodza może nie ma konfederacja, straszy wroga dźwiękiem swojego imienia, a nigdy się nie cofa, nigdy nie traci nadziei, nawet w niewoli, okuty w kajdany.
Ale cóż ten Kazimierz Pułaski?
Walczy jak inni, mężnie, bez wytchnienia, jego żołnierze ufają mu ślepo, a on ufa także w ich serca i siły. Nie waha się też nigdy, skoro śmiały pomysł zabłyśnie mu w głowie, — nieustraszony w bitwie, a bystry w obrotach, jak piorun spada na nieprzyjaciela, to znów znika bez śladu, gdy zwyciężyć nie mógł. Wygrywał i przegrywał, bo nie mogło być inaczej, nikogo też to nie zrażało, i cisnęli się chętnie do jego oddziału.
Walczył na Ukrainie i na Litwie, — w jednej potyczce stracił obu braci: jeden poległ, a drugi wzięty został do niewoli. Ojciec także umarł w więzieniu.
A jednak się nie ugiął wobec tylu nieszczęść, rąk nie opuścił. Z Litwy przerzucił się wreszcie w Krakowskie, a potem w Częstochowie zamknął się z ostatkami prawie konfederacji i stąd robił śmiałe wycieczki, najczęściej przeciw Drewiczowi, dowódzcy rosyjskiemu, którego za okrucieństwa potępiali sami Rosjanie.
Tysiąc razy zaczepiany i nieraz pokonany Drewicz miał ogromną ochotę schwytać Pułaskiego, który może najenergiczniej podtrzymywał walkę. Wiedział o tem Pułaski i żartował sobie z tej chęci. Raz np. wyszedł z murów Częstochowy, udając, że się chce poddać: konfederaci położyli broń na ziemi, czekają. Ale gdy się Drewicz zbliżył dostatecznie, wystrzelili niespodziewanie i po krótkiej utarczce schronili się znów do forteczki.
Mimo wszystko można powiedzieć, że sprzyjało szczęście Pułaskiemu. Prawda, że stracił wszystkich najbliższych, najdroższych i że wkońcu ustąpić musiał — lecz ustąpił niepokonany. A iluż to innych, niemniej od niego walecznych, poległo lub dźwigało ciężkie pęta!
Wielkiem męstwem zasłynął i Sawa Caliński, Ukrainiec lecz Polak duszą; dobrał sobie gromadkę zuchów i postrachem był wroga przez czas jakiś, lecz — zawrzała po Szreńskiem
Bitwa owa ostatnia,
Panu Sawie urwała
Nogę kula armatnia.
Szumi puszcza kurpioska,
Zieleni się murawa,
Dotąd żyje tam w pieśniach
Nasz pułkownik, pan Sawa.[2]
Zginęło tylu innych, a Pułaski, nie myśląc nigdy o własnem bezpieczeństwie, niejednokrotnie ranny, z kilkoletniej codziennej niemal walki wyszedł cało i zdrowo.
Może tylko na ciele, bo duszę niezawodnie uniósł zranioną ciężko.
Ustąpić musiał po porwaniu króla, kiedy wojska trzech mocarstw kraj zajęły, aby przywrócić w nim spokój. Ustąpił, lecz się nie poddał nikomu. Przeszedł granicę i udał się do Ameryki. Tam Stany Zjednoczone walczyły o niepodległość przeciw Anglji. Kazimierz Pułaski jako ochotnik wstąpił do armji amerykańskiej i zjednał sobie wkrótce powszechną miłość i szacunek.
Poległ na polu bitwy pod Sawanah w r. 1779, mając lat 36.
Wdzięczni Amerykanie, ceniąc jego męstwo i ducha poświęcenia, wznieśli mu w tem miejscu pomnik.
- ↑ Maria Konopnicka, O Kazimierzu Pułaskim.
- ↑ Maria Konopnicka, Pan Sawa.