Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski/Marja Leszczyńska
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czasy saskie, Stanisław August Poniatowski |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jedyna córka króla wygnańca, Marja, została żoną młodziutkiego króla Francji, Ludwika XV.
Z początku było to bardzo szczęśliwe małżeństwo: bawili się wesoło, doskonale. Za króla rządzili państwem ministrowie, a on gonił za rozrywkami, i prócz przyjemności własnych nic go nie obchodziło.
Lata biegły, a król pozostał zawsze dzieckiem, które bawić się tylko pragnie.
Takiego życia Marja prowadzić długo nie umiała. Sama doznała już wielu smutków, poznała w domu ojca, co to niedostatek. To też spostrzegła wkrótce, że w jej państwie niewszyscy są szczęśliwi i weseli: spostrzegła blade twarze i nędzne łachmany, kryjące się na widok świetnego dworu królewskiego, spostrzegła dzieci nędzne, zaniedbane, i smutne oczy matek.
I coraz rzadziej mogła bawić się wesoło. Kiedy król rzucał pieniądze na fraszki, zbytkowne stroje, kosztowne potrawy, ona myślała o tych, co nie mają chleba dla głodnych dzieci, ciepłej odzieży i własnego kąta, gdzieby odpocząć mogli spokojnie po pracy.
Zapragnęła pomódz tej nędzy, chciała ją poznać z blizka.
W skromnej sukni, w towarzystwie zaufanych dworzan zwiedziła ubogie dzielnice Paryża, weszła do ubogich mieszkań, i serce jej wzruszyło się głęboko.
O ile mogła, teraz odsuwała się od zabaw dworu, a zarazem od męża, który nie rozumiał i nie chciał rozumieć jej uczuć, a przeznaczone na stroje pieniądze rozdawała cierpiącym i ubogim.
Kazała wszystkich dopuszczać do siebie, i nikt nie odchodził bez pomocy i dobrej rady. To też wkrótce zabrakło jej pieniędzy.
Co tu począć? — Zaczęła żałować dla siebie na najmniejszy wydatek, odmawiać sobie już nietylko przyjemności, ale koniecznych potrzeb. Wyrzekła się zupełnie strojów; w sukniach, jakie nosiła, nie mogłaby się nawet pokazać podczas zabaw na królewskich pokojach; jadała bardzo skromnie; pożyczała pieniędzy.
Ojciec jej, król Stanisław lotaryński, przeznaczył jej na dobroczynność roczną pensję. Przyjęła ją z wdzięcznością, lecz i to nie wystarczało: niepodobna nakarmić wszystkich głodnych, i królewski skarbiec na to nie wystarczy, jeśli tylko jałmużną ratować chcemy nędzę.
Marja Leszczyńska robiła, co mogła. Sprzedała i pozastawiała klejnoty, zamiast drogich kamieni w ozdobach królewskich nosiła zwyczajne szkiełka, nigdy jednak nie miała dosyć, aby dopomódz tak, jak chciała, wszystkim, którzy się do niej zgłaszali.
Razu jednego ktoś prosił jej syna o drobną pomoc pieniężną.
— Nic nie mam — odpowiedział — mama zabrała mi wszystko.
Nic dziwnego, że lud francuski znał i kochał swoją królowę, ubóstwiali ją zwłaszcza biedni wyrobnicy, których małe zarobki nie wystarczały zwykle na potrzeby licznej rodziny. Marja opiekowała się nimi najchętniej.
Unikając najstaranniej zabaw dworskich, lubiła w gronie zaufanych dworzan zwiedzać miejsca zabaw ludowych i patrzeć na rozrywki swych poddanych w chwilach wolnych od ciężkiej pracy.
Raz w ogrodzie publicznym otoczył ją tłum taki, iż ruszyć się z miejsca nie mogła. Matki wysoko podnosiły dzieci, aby chociaż zdaleka zobaczyły dobrą królowę, inne chciały koniecznie dotknąć się jej sukni.
Wreszcie królowa znużona tą ciżbą, chciała wrócić do domu, lecz daremnie dworzanie usiłowali otworzyć jej drogę. Było to niepodobieństwem.
Wówczas Marja skinęła, że chce mówić. Uciszyło się nagle, jakby tłum oniemiał. A wtedy rzekła z łagodnym uśmiechem.
— Kochane dzieci, wiem, że kochacie mię z całego serca, bo i ja was tak kocham, więc proszę was, dla tej miłości pozwólcie mi wrócić do domu.
Okrzyk radości wybuchnął dokoła:
— Niech żyje nasza kochana królowa! Niech żyje!
I natychmiast rozstąpiono się przed nią na dwie strony, tak że spokojnie szła wśród swego ludu, dziękując im z uśmiechem, obsypana życzeniami i błogosławieństwem.