Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Amour en latin faict amor;
Or donc provient d’amour la mort,
Et, par avant, soulcy qui mord,
Deuil, plours, pieges, forfaitz, remord...
Blason d’amour.
Gdyby Juljan miał nieco tego sprytu, który sobie tak bezzasadnie przypisywał, byłby nazajutrz dumny z rezultatu swej wycieczki. Nieobecność zatarła pamięć jego niezgrabstwa. Cały dzień dąsał się znowu; wieczór zaś strzeliła mu do głowy niedorzeczna myśl, której udzielił pani de Rênal z rzadkiem zuchwalstwem.
Ledwie usiedli w ogrodzie, Juljan, nie czekając aż się dostatecznie ściemni, zbliżył usta do ucha pani de Rênal, i, narażając ją straszliwie, rzekł:
— Dziś w nocy, o drugiej, przyjdę do pani pokoju, mam pani coś do powiedzenia.
Drżał z pragnienia aby się nie zgodziła; rola uwodziciela ciążyła mu niezmiernie. Chętnie schowałby się na kilka dni, nie pokazując się paniom na oczy. Rozumiał, iż, swą uczoną taktyką wczorajszą, zniweczył wszystkie piękne pozory z poprzedniego dnia, i doprawdy nie wiedział z której beczki zacząć.
Pani de Rênal przyjęła tę bezczelną propozycję ze szczerem, wcale nie przesadzonem oburzeniem. Juljan dopatrzył się wzgardy w jej krótkiej odpowiedzi, wyrzeczonej szeptem. Pod pozorem zajrzenia do dzieci, wyszedł, za powrotem zaś usiadł koło pani Derville, zdala od pani de Rênal, pozbawiając się możliwości ujęcia jej za rękę. Rozmowa weszła na tory poważne; Juljan podtrzymywał ją z powodzeniem, poza paru chwilami milczenia, przez które łamał sobie głowę. — Gdybyż wynaleźć jaki sposób, dumał, aby wymusić na pani Rênal owe niedwuznaczne objawy czułości, które pozwalały wierzyć trzy dni temu że jest moją!
Fatalna sytuacja, jaką sam wytworzył, nękała Juljana; ale powodzenie wprawiłoby go w jeszcze większy kłopot.
Zostawszy sam o północy, rozmyślał na ten temat że pani Derville nim gardzi, przyjaciółka jej zaś też nie lepsze żywi dlań uczucia.
Upokorzony, wściekły, nie mógł zasnąć. Przez myśl mu nie przeszło poniechać wszelkiego udania, taktyki, i ot, żyć z dnia na dzień przy pani de Rênal, zadowalając się jak dziecko szczęściem każdego dnia. Wysilił mózg obmyślaniem uczonych manewrów, które, w chwilę potem, zdawały mu się niedorzeczne; był, jednem słowem, bardzo nieszczęśliwy, kiedy na zegarze zamkowym wybiła druga.
Dźwięk ten zbudził go jak św. Piotra pianie koguta. Uczuł się w obliczu najprzykrzejszej konieczności. Bezczelną jego propozycję przyjęto tak źle, że nie pomyślał o niej od tej chwili!
— Powiedziałem, że przyjdę o drugiej, rzekł wstając; mogę być nieokrzesany prostak, chłopski syn, jak mi dała do zrozumienia pani Derville, ale przynajmniej nie będę tchórzem.
Juljan miał prawo szczycić się swem męstwem: nigdy jeszcze nie zadał sobie sroższego przymusu. Otwierając drzwi, drżał tak, że kolana uginały się pod nim, musiał się oprzeć o ścianę.
Był bez trzewików. Zatrzymał się pod drzwiami pana de Rênal; usłyszał regularne chrapanie. Rozpacz! nie miał już pozoru aby nie iść. Boże! co on tam pocznie? Nie miał planu, a gdyby nawet miał, był tak wzruszony że nie byłby zdolny go wykonać.
Wreszcie, z uczuciem gorszem sto razy niż gdyby szedł na śmierć, zapuścił się w kurytarzyk wiodący do sypialni pani de Rênal. Otworzył drżącą ręką, czyniąc straszliwy hałas.
W pokoju było światło: lampka nocna stała w kominku; nie spodziewał się tego nowego nieszczęścia. Na jego widok, pani de Rênal zerwała się. — Nieszczęśliwy! krzyknęła. Nocny jej strój był w nieładzie. Juljan zapomniał o swoich czczych planach i wrócił do naturalnych uczuć: niełaska tej uroczej kobiety wydała mu się największem nieszczęściem. Na jej wymówki, upadł jej poprostu do nóg, ściskał jej kolana. Przemawiała doń bardzo surowo, rozpłakał się.
Kiedy, w parę godzin później, Juljan wychodził od pani de Rênal, można powiedzieć, stylem romansów, że nie zostawało mu nic do życzenia. Zwycięstwo, do którego nie doprowadziłaby go cała niezręczna przemyślność, zawdzięczał miłości pani de Rênal oraz nieprzewidzianemu wrażeniu jakie na nim zrobiły jej uroki.
Ale, w najsłodszych chwilach, party jakąś dziką ambicją, jeszcze silił się odgrywać rolę zdobywcy kobiet: dokładał niesłychanych wysiłków aby niszczyć swój naturalny wdzięk. Zamiast chłonąć uniesienia kochanki, wyrzuty które podnosiły ich żywość, on nie tracił ani na chwilę myśli o obowiązku. Lękał się wiekuistej zgryzoty i śmieszności, gdyby się odchylił od idealnego wzoru jaki sobie założył. Słowem, to właśnie co stanowiło niepospolitość Juljana, broniło mu kosztować szczęścia, ścielącego mu się pod stopy. Był niby szesnastoletnia dziewczyna która ma rumieńce, a która, idąc na bal, szpeci sobie policzki rużem.
Śmiertelnie przerażona zjawieniem się Juljana, pani de Rênal stała się niebawem pastwą okrutniejszych wzruszeń. Płacze i rozpacz Juljana wnosiły głęboki zamęt w jej duszę.
Nawet kiedy już wszystko się stało, odpychała Juljana ze szczerem oburzeniem, następnie zaś rzucała się w jego ramiona. Nie było w tem żadnego planu ani zamiaru. Uważała się za potępioną bez ratunku i siliła się przesłonić sobie obraz piekła, obsypując Juljana pieszczotami. Słowem, niczegoby nie brakło do szczęścia naszego bohatera, nawet palących wzruszeń posiadanej kobiety, gdyby umiał sycić się tem szczęściem. Odejście Juljana nie położyło kresu wzruszeniom, walkom i wyrzutom pani de Rênal.
— Mój Boże! być szczęśliwym, być kochanym, więc to tylko to? — to była pierwsza myśl Juljana, skoro wrócił do swego pokoju. Ogarnął go stan owego osłupienia oraz dziwnego zamętu, w jaki popada dusza, skoro otrzyma to czego dawno pragnęła. Przywykła pragnąć, nie ma już czego pragnąć, a nie ma jeszcze wspomnień. Jak żołnierz po powrocie z rewji, Juljan z uwagą przechodził szczegóły swego postępowania. „Czy nie chybiłem w czem samemu sobie? Czy dobrze grałem rolę?“
I jaką rolę! człowieka nawykłego do popisów niezrównanego kochanka.