Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
O, how this spring of love resembleth
The uncertain glory of an April day,
Which now shows all the beauty of the sun
And by and by a cloud takes all away!
Two gentlemen of Verona.
Jednego wieczora, o zachodzie słońca, siedząc obok kochanki w sadzie, zdala od natrętów, Juljan dumał głęboko. „Czy wiecznie będą trwały te słodkie chwile?“ Duszę jego zaprzątała całkowicie trudność wyboru karjery; bolał nad tą niedolą, która kładzie kres dziecięctwu i psuje pierwsze lata niezasobnej młodości.
— Ach! wykrzyknął, jakąż opatrznością dla młodzieży był Napoleon! Któż go zastąpi? Co zrobią bez niego nieszczęśliwi, nawet bogatsi odemnie, mający ledwie parę groszy na zdobycie wykształcenia, a nie dość aby kupić sobie zastępcę w dwudziestym roku i rozpocząć jakąś drogę. Mimo wszystko, dodał z westchnieniem, to nieszczęsne wspomnienie zatruje nam na zawsze wszelkie szczęście!
Naraz, ujrzał, że pani de Rênal marszczy brew; przybrała chłodny i wzgardliwy wyraz; pojęcia te wydały się jej godne lokaja. Wychowana w poczuciu swego dostatku, uważała za rzecz naturalną że i Juljan go posiada. Kochała go tysiąc razy więcej niż życie, a nie dbała o pieniądze.
Juljan nie mógł odgadnąć jej myśli. To zmarszczenie brwi sprowadziło go na ziemię. Był natyle przytomny, aby się wycofać: wytłumaczył szlachetnej pani, siedzącej obok na darniowej ławeczce, że powtarzał jedynie słowa swego przyjaciela, handlarza drzewa. Ot, majaczenia niedowiarków!
— Nie zadawaj się już z tymi ludźmi, rzekła pani de Rênal, zachowując jeszcze odcień chłodu, który nagle ustąpił miejsca tkliwości.
To zmarszczenie brwi, lub raczej wyrzut z powodu swej nieostrożności, było pierwszem rozdarciem atmosfery złudzeń otaczającej Juljana. Rzekł sobie: jest dobra i słodka, jest do mnie szczerze przywiązana, ale wychowała się w nieprzyjacielskim obozie. Ba! oni nikogo się tak nie boją, jak zuchów, którzy, osiągnąwszy wykształcenie, nie mają natyle pieniędzy aby się o coś zaczepić. Coby się stało z tymi jaśnie wielmożnymi, gdybyśmy mogli walczyć równą bronią! Ja naprzykład, gdybym był merem, człowiekiem dobrej woli, uczciwym jak jest w gruncie pan de Rênal, jakbym ja sobie dał rady z wikarym, panem Valenod i wszystkiemi ich szelmostwami! jaka sprawiedliwość zapanowałaby w Verrières! To nie są głowy, któreby mi mogły stanąć w drodze; co oni wiedzą? ot, kręcą się poomacku.
Tego dnia, Juljan mógł posiąść trwałe szczęście; ale nie umiał być szczery. Trzeba było zdobyć się na to aby wydać bitwę, ale natychmiast. Panią de Rênal zdumiało odezwanie Juljana, ponieważ ludzie z towarzystwa powtarzali, że zbytnie wykształcenie młodych proletarjuszów, to widmo powrotu Robiespierre’a. Chłód pani de Rênal trwał dość długo i wydał się Juljanowi rozmyślny. Było to stąd, że miejsce chwilowej niechęci, spowodowanej jego odezwaniem, zastąpił wyrzut, że czemś może uraziła Juljana. Troska ta odbiła się żywo w jej rysach, tak czystych i szczerych kiedy się czuła szczęśliwa, zdala od natrętów.
Juljan nie śmiał już marzyć swobodnie. Ochłonąwszy nieco z szałów miłości, uznał że nierozważne jest odwiedzać panią de Rênal w jej pokoju. Lepiej aby ona przychodziła do niego; gdyby ją kto spotkał, tysiąc pozorów mogło usprawiedliwić jej obecność na schodach.
Ale i ten system miał swoje niedogodności. Juljan dostał od Fouquégo książki, których on, uczeń teologji, nigdy nie mógłby zażądać w księgarni. Ważył się zaglądać do nich jedynie w nocy. Często byłby bardzo rad aby mu nie przerywały odwiedziny, których oczekiwanie, jeszcze w wilję sceny w sadzie, czyniłoby go niezdolnym do czytania.
Dzięki pani de Rênal, rozumiał książki w zupełnie nowy sposób. Odważył się ją wypytywać o mnóstwo drobiazgów, których nieświadomość paraliżuje inteligencję młodego człowieka urodzonego poza społeczeństwem, choćby najbardziej obdarzonego z natury.
To wychowanie miłosne, udzielone przez bardzo niewykształconą kobietę, było nader szczęśliwe. Juljan ujrzał wprost społeczeństwo takie jakiem jest dzisiaj. Umysł jego nie zaćmił się opowiadaniami o tem czem ono było niegdyś, przed dwoma tysiącami lat, lub bodaj przed sześćdziesięciu laty, za czasu Woltera i Ludwika XV. Ku niewymownej radości Juljana, zasłona spadła mu z oczu, zrozumiał wreszcie rzeczy, które się działy w Verrières.
Na pierwszym planie ukazały się bardzo zawiłe intrygi, osnute od dwu lat około prefekta z Besançon. Wchodziły w tę grę i listy z Paryża, kreślone przez najdostojniejsze dłonie. Szło o to, aby pana de Moirod, najpobożniejszego człowieka w okolicy, zrobić nie drugim, ale pierwszym wice-merem Verrières.
Rywalem jego był bogaty fabrykant, którego należało bezwarunkowo zepchnąć na stanowisko drugiego wice-mera.
Juljan zrozumiał wreszcie półsłówka, które pochwycił, kiedy grube ryby zjeżdżały się na obiad do pana de Rênal. To dostojne towarzystwo mocno zajmowało się ową kandydaturą, gdy reszta miasta, liberałowie, nawet nie podejrzewali jej możliwości. Wagi dodawała okoliczność, iż, jak każdy wie, wschodnią stronę głównej ulicy w Verrières miano cofnąć przeszło o dziesięć stóp, ponieważ droga ta stała się gościńcem królewskim. Otóż, jeżeli panu Moirod, który miał trzy domy podlegające tej ustawie, uda się zostać pierwszym wicemerem, a później merem, w razie gdyby pana de Rênal wybrano posłem, zamknąłby oczy i możnaby podjąć w domach wychodzących na gościniec niedostrzegalne naprawki, przy pomocy których przetrwałyby sto lat. Mimo znanej pobożności i uczciwości pana de Moirod, nie ulegało wątpliwości, że będzie można z nim gadać, miał bowiem dużo dzieci. Wśród domów przeznaczonych na zburzenie, dziewięć należało do śmietanki Verrières.
W oczach Juljana intryga ta była donioślejsza niż bitwa pod Fontenoy, której nazwę wyczytał pierwszy raz w książkach Fouquégo. Wiele rzeczy zdumiewało Juljana już od pięciu lat, odkąd zaczął chodzić wieczorami do proboszcza. Ale, ponieważ dyskrecja i pokora ducha są to główne przymioty adepta teologji, niepodobna mu było pytać o cokolwiek.
Jednego dnia, pani de Rênal dała jakiś rozkaz lokajowi męża, owemu wrogowi Juljana.
— Ależ, proszę pani, to dziś ostatni piątek, odparł szczególnym tonem.
— Idź, rzekła pani de Rênal.
— Więc cóż! rzekł Juljan, pójdzie do owego spichrza, który był dawniej kościołem i który teraz świeżo zwrócono religji; ale poco? to jedna z tajemnic, których nigdy nie zdołałem przeniknąć.
— Jestto instytucja bardzo zbawienna, ale nader osobliwa, odparła pani de Rênal. Kobiety nie mają tam wstępu! tyle tylko wiem, że wszyscy się tam tykają. Nasz lokaj, naprzykład, spotka tam pana Valenod: ten pyszałek, głupiec nie pogniewa się, skoro go nasz Jan zagadnie per ty; ba, sam odpowie w tym samym tonie. Jeśli ci zależy na tem aby wiedzieć co się tam dzieje, poproszę Maugirona i Valenoda o szczegóły. Płacimy po dwadzieścia franków od każdego służącego, iżby, pewnego dnia, nie wyrżnęli nas.
Czas leciał. Urok kochanki odrywał Juljana od jego posępnej ambicji. Nie mógł z nią mówić o rzeczach smutnych i poważnych, skoro należeli do przeciwnych obozów: okoliczność ta pomnażała bezwiednie szczęście Juljana i wpływ pani de Rênal.
W chwilach gdy obecność zbyt inteligentnych dzieci kazała się im zamykać w granicach chłodnej i rozsądnej gawędy, Juljan, bez cienia buntu, patrząc na nią oczami promieniejącemi uczuciem, słuchał jej wyjaśnień o tem jak światek się toczy. Czasem, wśród opowiadania o jakiemś sprytnem oszustwie przy budowie drogi albo dostawie, pani de Rênal traciła nagle głowę z tkliwości: Juljan musiał ją łajać, pozwalała sobie z nim na te same poufałe gesty co z dziećmi. Bo też były dni, w których miała złudzenie że kocha go jak własne dziecko. Czyż bezustanku nie musiała odpowiadać na jego naiwne pytania, w kwestjach które dziecku dobrze urodzonemu wiadome są w piętnastym roku? W chwilę później podziwiała go jak swego mistrza. Polot jego przerażał ją; z każdym dniem wyraźniej widziała przyszłego wielkiego człowieka w tym młodym kleryku. Widziała go papieżem albo pierwszym ministrem, jak Richelieu.
— Czy będę żyła dość długo, aby cię widzieć w twojej chwale? mówiła do Juljana: jest miejsce dla wielkiego człowieka; tron, religja, potrzebują go.