Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIV. STRASSBURG.

O urzeczenie! ty posiadasz całą potęgą miłości, całą jego moc wytrwania w nieszczęściu. Jedynie jej urocze słodycze, jej lube upojenia znajdują się poza twą sferą. Nie mogłem powiedzieć widząc ją śpiącą: ta anielska piękność, tak rozkosznie słaba, należy do mnie! Oto ją mam w swojej mocy, ją, którą niebo stworzyło w swem miłosierdziu, aby zachwycić serce mężczyzny.
Oda Schillera.

Zniewolony spędzić tydzień w Strassburgu, Juljan silił się rozerwać myślami o chwale wojennej i poświęceniu dla ojczyzny. Byłże tedy zakochany? nie miał pojęcia; czuł tylko w udręczonej duszy, że Matylda jest bezwzględną panią jego szczęścia jak i wyobraźni. Potrzebował całej siły charakteru, aby się nie poddać rozpaczy. Nie było w jego mocy myśleć o rzeczach nie mających związku z panną de la Mole. Ambicja, zadowolona próżność odrywały go nieraz od uczuć jakie budziła w nim pani de Rênal. Matylda pochłonęła wszystko; znajdował ją w każdej myśli o przyszłości.
W którąkolwiek stronę Juljan spojrzał, przyszłość wydawała się nędzna i chybiona. Ten sam człowiek, w Verrières tak pełen zarozumienia i pychy, obecnie popadł w nadmiar śmiesznej skromności.
Trzy dni wprzódy, byłby zabił z przyjemnością księdza Castanède; w Strassburgu zaś, gdyby dziecko wszczęło z nim kłótnię, ustąpiłby dziecku. Rozmyślając na nowo o przeciwnikach i wrogach których spotkał w życiu, dochodził zawsze do wniosku że wina była po jego stronie.
Pochodziło to stąd, że obecnie nieubłaganą jego nieprzyjaciółką stała się owa potężna wyobraźnia, niegdyś wciąż zatrudniona obrazami świetnej przyszłości.
Zupełna samotność potęgowała jeszcze władzę czarnej wyobraźni. Jakimś skarbem byłby mu przyjaciel! — Ale, powiadał sobie Juljan, czy jest serce, któreby biło dla mnie? A gdybym miał przyjaciela, czyż honor nie nakazywałby mi wiekuistego millenia?
W tak smutnem usposobieniu, objeżdżał konno okolice Kehl; jestto miasteczko nad Renem, unieśmiertelniane przez Dessaixa i Gouvion-Saint-Cyr. Wieśniak niemiecki pokazywał mu strumyki, drogi, wysepki na Renie, wsławione męstwem tych wielkich wodzów. Juljan, powodując koniem lewą ręką, trzymał w prawej wspaniałą mapę zdobiącą Pamiętniki marszałka Saint-Cyr. Naraz, Usłyszał wesoły okrzyk; podniósł głowę.
Był to książę Korazow, ów przyjaciel z Londynu, który, przed kilku miesiącami, odsłonił mu zasady dandyzmu. Wierny tej wielkiej sztuce, Korazow, bawiący, po drodze ze Strassburga, od pół godziny w Kehl, nie przeczytawszy zresztą w życiu ani wiersza o oblężeniu z 1796, zaczął wszystko tłumaczyć Juljanowi. Niemiecki chłopak spoglądał nań zdziwiony; rozumiał tyle po francusku, aby ocenić grube omyłki jakie popełniał książę. Juljan był o sto mil od myśli o tem, patrzał olśniony na pięknego młodzieńca, podziwiał jego wdzięk w dosiadaniu konia.
— Szczęśliwa natura, myślał. Jak te spodnie doskonale leżą; jak wytwornie ostrzyżony! Ach, gdybym ja był taki, nie zbrzydziłaby mnie sobie może po trzech dniach miłości.
— Wyglądasz jak trapista, rzekł książę, skończywszy wykład: przeholowałeś w powadze, którą ci wszczepiłem w Londynie. Smutek nie jest nigdy w dobrym tonie: należy być znudzonym. Jeżeliś smutny, to znaczy że ci czegoś brakuje, że coś ci się nie powiodło. To znaczy przyznawać się do upośledzenia. Przeciwnie, być znudzonym, znaczy, że niełatwo coś ci się zdoła spodobać. Zrozum-że, mój drogi, tę olbrzymią różnicę.
Juljan rzucił talara wieśniakowi, który słuchał z rozdziawioną gębą.
— Dobrze, rzekł książę: w tem był wdzięk, była szlachetna wzgarda! doskonale!
I puścił się galopa. Juljan pognał za nim, przejęty cielęcym podziwem.
Och! gdybym był doń podobny, nie przełożyłaby nademnie takiego Croisenois! Im bardziej odczuwał rozumowo śmiesznostki księcia, tem bardziej gardził sobą że je podziwia i cierpiał że ich nie posiada. Niepodobna dalej posunąć wstrętu do samego siebie.
Książę zauważył jego smutek. — Ejże, mój drogi, rzekł kiedy wjeżdżali do Strassburga, czyś zgrał się do nitki, czy też zakochałeś się w jakiej aktoreczce?
Rosjanie naśladują francuskie obyczaje, ale zawsze z pięćdziesięcioletniem opóźnieniem. Obecnie są w wieku Ludwika XV.
Te romansowe aluzje sprowadziły łzy do oczu Juljana: — Czemu nie miałbym się poradzić tego miłego chłopca? pomyślał nagle.
— Więc tak, książę, odparł, spotykasz mnie tu w Strassburgu mocno zakochanym, nawet opuszczonym. Urocza kobieta w sąsiedniem mieście puściła mnie kantem po trzechdniowem miłowaniu, i ta zdrada zabija mnie.
Pod zmienionem nazwiskiem odmalował księciu postępowanie i charakter Matyldy.
— Nie mów dalej, rzekł Korazow: aby wzbudzić w tobie zaufanie do lekarza, dokończę twego zwierzenia. Mąż tej młodej osoby posiada olbrzymi majątek, lub raczej ona sama należy do najwyższej arystokracji miejscowej. Wogóle, musi być z czegoś dumna.
Juljan skinął głową, nie miał już siły mówić.
— Doskonale, rzekł książę, oto trzy gorzkie mikstury, które zażyjesz bez zwłoki.
1° Odwiedzać codziennie panią... jak się nazywa?
— Pani de Dubois.
— Cóż za nazwisko, rzekł książę, parskając śmiechem; ale przepraszam, dla ciebie jest wspaniałe. Chodzi o to, aby widywać codzień panią de Dubois; nie bądź zwłaszcza chłodny ani urażony; przypomnij sobie wielką zasadę epoki: bądź przeciwieństwem tego, czego po tobie oczekują. Okazuj się ściśle taki, jakim byłeś tydzień wprzód nim cię zaszczyciła swemi łaskami.
— Och! byłem wówczas spokojny, wykrzyknął Juljan z rozpaczą, myślałem że nią gardzę...
— Motyl spala się od świecy, ciągnął książę, porównanie stare jak świat.
1° Będziesz ją widywał codzień.
2° Będziesz się zalecał do którejś z jej przyjaciółek, ale bez pozorów namiętności, rozumiesz? Nie taję ci, rola twoja jest trudna; masz grać komedję, a jeśli wyda się że grasz, jesteś zgubiony.
— Ona ma tyle sprytu, a ja tak mało! Jestem zgubiony, rzekł Juljan smutnie.
— Nie, jesteś tylko bardziej zakochany niż myślałem. Pani de Dubois jest głęboko zajęta sobą, jak wszystkie kobiety którym Bóg dał albo za wiele szlachectwa albo za wiele pieniędzy. Przygląda się sobie, zamiast przyglądać się tobie, temsamem nie zna cię. W czasie kilku paroksyzmów miłości, na jakie z wielkim wysiłkiem wyobraźni się zdobyła, widziała w tobie marzonego bohatera, nie to czem jesteś w istocie. Cóż u djabła, toż to elementarz, drogi Sorel; czy z ciebie zupełny uczniak?
Brawo! wstąpmy do tego magazynu; cóż za wspaniały czarny halsztuk, możnaby rzec, że wyszedł z pracowni Johna Anderson, przy Burlingtonstreet. Zrób to dla mnie, i kup go sobie, wyrzuć oknem ten czarny postronek który masz na szyi.
A ba, ciągnął książę, wychodząc z najwykwintniejszego sklepu w Strassburgu, w jakim świecie obraca się pani de Dubois? wielkie bogi! co za nazwisko! nie gniewaj się, drogi Sorel, ale to nad moje siły... Do kogo będziesz się zalecał?
— Do pewnej skromnisi, córki bogatego pończosznika. Ma śliczne oczy, bardzo w moim guście; zajmuje pierwsze stanowisko w okolicy; ale mimo tych wielkości, rumieni się i mięsza, skoro przy niej wspomnieć o handlu i sklepie. Nieszczęściem, ojciec był jednym z najbardziej znanych kupców w Strassburgu.
— Zatem, kiedy mowa o przemyśle, rzekł książę śmiejąc się, jesteś pewny, że piękna pani myśli o sobie, nie o tobie. Cudowna śmiesznostka, i bardzo użyteczna w tym wypadku: nie pozwoli ci ani na chwilę stracić głowy dla jej pięknych oczu. Powodzenie zapewnione.
Juljan miał na myśli marszałkową de Fervaques, która bywała często w pałacu de la Mole. Była to piękna cudzoziemka, zaślubiła marszałka na rok przed jego śmiercią. Całe jej życie miało jakgdyby tylko jeden cel, mianowicie pokryć niepamięcią to, że jest córką przemysłowca. Aby grać w Paryżu jakąś rolę, stanęła na czele stronnictwa cnoty.
Juljan podziwiał szczerze księcia; czegóż nie dałby aby mieć jego śmiesznostki! Gawęda przyjaciół ciągnęła się bez końca; Korazow był zachwycony: nigdy żaden Francuz nie słuchał go tak długo.
— Tak więc, doszedłem wkońcu do tego, powiadał sobie w upojeniu, że mogę dawać lekcje swoim mistrzom!
— Porozumieliśmy się zatem, powtarzał Juljanowi dziesiąty raz: żadnych objawów miłosnych, kiedy, w obecności pani de Dubois, będziesz rozmawiał z piękną córą pończosznika. W zamian za to, płomienne listy. Czytać dobrze napisany list miłosny, to dla skromnisi największa przyjemność; to moment wytchnienia. Wreszcie, przez chwilę, nie gra komedji, ośmiela się słuchać swego serca! Zatem, dwa listy dziennie.
— Nie, nigdy! rzekł Juljan zniechęcony; raczej dałbym się utłuc w moździerzu, niżbym sklecił bodaj trzy frazesy; jestem trup, mój przyjacielu, nie wydobędziesz ze mnie nic. Pozwól mi zamrzeć przy gościńcu.
— A któż mówi o składaniu frazesów? Mam, w neseserze, sześć tomów listów miłosnych w rękopisie. Są tam odmiany na wszelkie charaktery kobiece, nawet na najwyższą cnotę. Alboż Kaliski nie zalecał się, w Richemond la Terrasse, wiesz, o trzy mile od Londynu, do najładniejszej kwakierki w całej Anglji?
Rozstając się z przyjacielem o drugiej zrana, Juljan czuł się mniej nieszczęśliwy.
Nazajutrz, książę wezwał kopistę i w dwa dni później Juljan miał pięćdziesiąt trzy listy miłosne, skrupulatnie ponumerowane, przeznaczone dla najbardziej wzniosłej i melancholijnej cnoty.
— Niema ich więcej, bo Kaliskiego wystrychnięto na dudka; ale co ci to szkodzi że córka pończosznika będzie dla ciebie okrutna, skoro chcesz tylko oddziałać na serce pani de Dubois?
Codziennie jeździli konno na spacer: książę szalał za Juljanem. Nie wiedząc, jak mu okazać swą nagłą przyjaźń, ofiarował mu wreszcie rękę którejś z kuzynek, bogatej dziedziczki w Moskwie: skoro raz się z nią ożenisz, dodał, przy moich stosunkach i przy orderze który już posiadasz, zostaniesz pułkownikiem do dwóch lat.
— Ależ ten krzyż nie jest z ręki Napoleona, całkiem przeciwnie.
— Cóż to znaczy, rzekł książę, czyż nie on go ustanowił? I tak, ten krzyż jest pierwszy w Europie.
Juljan omal już nie przyjął; ale obowiązek kazał mu jechać do wysokiej osobistości; rozstając się z Korazowem, obiecał pisywać. Otrzymał odpowiedź na swą tajemną notę i pomknął do Paryża; ale, zaledwie dwa dni spędził sam, uczuł że opuścić Francję i Matyldę byłoby dlań gorsze niż śmierć.
— Nie zaślubię miljonów które mi ofiaruje Korazow, powiedział sobie, ale pójdę za jego radą. Ostatecznie, uwodzenie, to jego zawód; myśli wyłącznie o tem od piętnastu lat, bo ma trzydzieści. Nie można powiedzieć aby był głupi; jest sprytny i przebiegły; entuzjazm, poezja są zupełnie obce tej naturze; to istny prokurator: tem bardziej nie powinien się mylić. Tak trzeba: będę się zalecał do pani de Fervaques. Znudzę się może trochę, ale będę patrzył w te oczy tak piękne, i tak podobne do oczu które mnie kochały najbardziej w świecie. Jest cudzoziemką: nowy charakter do obserwacji. Szaleniec ze mnie, gubię się; trzeba mi iść za radami przyjaciela i nie dowierzać sobie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.