Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LVII. NAJPIĘKNIEJSZE PORADY DUCHOWNE.

Praca! talent! zasługi! ha! przedewszystkiem trzeba należeć do jakiejś koterji.
Telemak.

Tak więc, myśl o infule zjednoczyła się pierwszy raz z myślą o Juljanie w głowie kobiety, która wcześniej lub później miała rozrządzać najtłustszemi posadami we francuskim kościele. Korzyść ta nie byłaby wzruszyła Juljana; w tej chwili myśl jego nie ogarniała nic poza obecnem nieszczęściem; wszystko je potęgowało, widok własnego pokoju stał mu się nieznośny. Wieczorem, kiedy wracał ze świecą, każdy mebel, każdy ornament jakgdyby mówił do niego, głosząc cierpko jakiś nowy szczegół jego cierpienia.
Dziś bodaj mam przymusowe roboty, rzekł wchodząc do pokoju z oddawna już nieznaną żywością; miejmy nadzieję, że drugi list będzie równie nudny jak pierwszy.
Był jeszcze nudniejszy. Wydał mu się tak głupi, że w końcu kopjował wiersz po wierszu, nie myśląc o sensie.
To jeszcze bardziej napuszone, myślał, niż oficjalne dokumenty Münsterskiego traktatu, które mój profesor dyplomacji dał mi do przepisywania w Londynie.
Wówczas dopiero przypomniał sobie listy pani de Fervaques, których oryginałów zapomniał zwrócić poważnemu Hiszpanowi. Odszukał je: były niemal równie górnolotne jak listy rosyjskiego panka. Zupełna mgła; mogły znaczyć wszystko i nic. To harfa eolska stylu, myślał Juljan. Wśród najwznioślejszych maksym o nicości, nieskończoności, czemś rzeczywistem jest tu tylko straszliwy lęk przed śmiesznością.
Monolog, któryśmy tu skrócili, powtarzał się dwa tygodnie z rzędu. Usnąć przepisując swój komentarz do Apokalipsy, odnieść nazajutrz list z melancholijną miną, odprowadzić konia do stajni z nadzieją ujrzenia sukni Matyldy, pracować, wieczór wpaść do Opery o ile pani de Fervaques nie było w pałacu de la Mole, oto jednostajne życie Juljana. Bogaciej przedstawiało się ono, kiedy pani de Fervaques zawitała do margrabiny; wówczas, popod skrzydło kapelusza marszałkowej, Juljan mógł dojrzeć oczy Matyldy i stawał się wymowny. Jego malownicze i sentymentalne frazesy zaczęły nabierać śmielszej i wykwintniejszej formy.
Czuł, że to co mówi musi się wydać Matyldzie głupie, ale chciał ją olśnić dystynkcją wysłowienia. Im bardziej to co mówię jest nienaturalne, tem bardziej musi się jej podobać, myślał Juljan: zaczem, z monstrualną śmiałością, wydymał swój styl. Spostrzegł rychło, iż, aby się nie stać pospolitym w oczach marszałkowej, trzeba mu się zwłaszcza wystrzegać prostoty i rozsądku. Tej drogi trzymał się, skracając lub rozwijając swoje perory, wedle tego czy widział uznanie czy obojętność w oczach dwóch wielkich dam, którym pragnął się podobać.
Naogół, życie stało mu się mniej okropne niż wówczas kiedy dni płynęły w bezczynności.
Hm, powiadał sobie jednego wieczora, oto już przepisuję piętnastą z tych elukubracyj; czternaście poprzednich oddałem wiernie odźwiernemu marszałkowej. Będę miał zaszczyt zapełnić wszystkie szuflady jej biurka. Mimo to, traktuje mnie tak jakby nic nie otrzymała! Do czego doprowadzi to wszystko? Trzeba przyznać, że ten Moskal, przyjaciel Korazowa, zakochany w pięknej kwakierce z Ryszmondu, to nielada figura; niepodobna być rozpaczliwiej nudnym.
Jak wszystkie mierne istoty, którym los pozwoli przyglądać się działaniom wielkiego wodza, Juljan nie rozumiał zgoła szturmu przypuszczonego przez młodego Rosjanina do serca młodej Angielki. Pierwsze cztery dziesiątki listów miały za cel jedynie przebłagać za śmiałość pisania. Trzeba było zaszczepić tej słodkiej osóbce, która zapewne nudziła się śmiertelnie, nałóg odbierania listów, może nieco mniej bezbarwnych niż jej codzienne życie.
Jednego ranka, oddano Juljanowi list, poznał herby pani de Fervaques. Złamał pieczęć z pośpiechem, który kilka dni wprzódy wydałby mu się niepojęty: było to tylko zaproszenie na obiad.
Uciekł się do instrukcji księcia Korazow. Nieszczęściem, młody Rosjanin chciał być lekki jak Dorat, tam gdzie należało być prostym i zrozumiałym; Juljan nie mógł odszukać dla siebie dyrektywy na czas tego obiadu.
Salon był bezgranicznie wspaniały, wyzłocony jak galerja Djany w Tuillerjach, z obrazami olejnemi w boazerjach. Na obrazach tych lśniły się jasne plamy. Juljan dowiedział się później, że tematy wydały się pani domu nie dość obyczajne, kazała tedy poprawić obrazy. O wieku moralności! pomyślał.
W salonie zauważył tych samych dostojników, którzy byli obecni przy układaniu tajnej noty. Jeden z nich, biskup ***, wuj marszałkowej, miał w ręku wydział beneficjów i, jak mówiono, nie umiał siostrzenicy niczego odmówić. Jakiż olbrzymi krok uczyniłem, rzekł sobie w duchu Juljan uśmiechając się melancholijnie, i jak bardzo jest mi to obojętne! Jem oto obiad ze słynnym biskupem ***.
Obiad był nietęgi, a rozmowa niecierpliwiąca. To spis rzeczy lichej książki, myślał Juljan. Poruszają zuchwale najwyższe przedmioty; ale, po trzech minutach, człowiek pyta sam siebie, co większe: emfaza, czy jego nieuctwo.
Czytelnik zapomniał zapewne o gryzipiórku Tanbeau, siostrzeńcu Akademika i przyszłym profesorze, który niskiemi potwarzami zatruwał powietrze w pałacu la Mole.
Figurka ta obudziła raz w Juljanie pierwszą myśl, iż mimo że pani de Fervaques nie odpowiada na listy, patrzy z pobłażliwością na uczucie które je dyktuje. Czarną duszę pana Tanbeau dręczyły tryumfy Juljana; ale że, z drugiej strony, niepospolity człowiek, tak samo jak i cymbał, nie może być w dwóch miejscach naraz, przeto, jeśli Sorel zostanie kochankiem wzniosłej marszałkowej (powiadał sobie przyszły profesor), dama ta umieści go na jakiejś tłustej posadce duchownej, a ja pozbędę się go z pałacu la Mole.
Ksiądz Pirard wypalił Juljanowi długie kazanie z przyczyny jego powodzeń w pałacu Fervaques. Była w tem sekciarska zazdrość surowego jansenisty, wobec jezuickiego i neo-monarchicznego salonu cnotliwej marszałkowej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.