Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XLVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwone i czarne |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le Rouge et le Noir |
Podtytuł oryginalny | Chronique du XIXe siècle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
I ona mi to wyznaje! Rozwodzi się nad najdrobniejszemi szczegółami. Piękne jej oczy, utkwione w moich, malują jej miłość dla innego!
Schiller.
Panna de la Mole, zachwycona, myślała jedynie o tem szczęściu, że jej omal nie zabito. Chwilami mówiła sobie: Wart jest być moim panem, skoro już gotów był mnie zabić. Iluż salonowych lalusiów trzebaby stopić w jedno, aby uzyskać taki odruch?
Trzeba przyznać, że był bardzo piękny w chwili gdy wszedł na krzesło aby powiesić szpadę, ściśle w tej samej malowniczej pozycji, jaką jej nadał tapicer! Ostatecznie, to nie było takie szaleństwo żem go pokochała.
W tej chwili, gdyby się nastręczył jaki sposób nawiązania z Juljanem, chwyciłaby się go z przyjemnością. Juljan, zamknąwszy się na dwa spusty, oddał się rozpaczy. W przystępie szaleństwa, myślał już iść się jej rzucić do nóg. Gdyby, miast tkwić w pokoju, puścił się na wędrówkę po ogrodzie i pałacu, tak aby otworzyć furtkę sposobności, męczarnia jego zmieniłaby się może w jednej chwili w szczęście.
Ale ten spryt, którego brak mu zarzucamy, wykluczyłby ów wzniosły gest, jakim pochwycił miecz, który to gest nadał mu tyle powabu w oczach panny. Zwrot ten na korzyść Juljana trwał cały dzień; Matylda przedstawiała sobie w uroczych barwach krótkie chwile miłości, żałowała tych chwil.
W istocie, mówiła sobie, miłość moja do tego biednego chłopca, trwała, w jego pojęciu, od pierwszej po północy, kiedy go ujrzałam jak wchodzi po drabinie z pistoletem w kieszeni, aż do ósmej rano. W kwadrans potem, kiedym słuchała mszy, przyszło mi na myśl, że on może mnie niewolić postrachem.
Po obiedzie, panna de la Mole nietylko nie unikała Juljana, ale zagadnęła go i zachęciła poniekąd aby się udał za nią do ogrodu; usłuchał. Brakło mu jeszcze tej próby. Matylda ulegała bezwiednie odradzającej się miłości. Znajdowała przyjemność w tem aby się z nim przechadzać, patrzała z ciekawością na ręce, które chwyciły miecz aby ją zabić.
Po takim postępku, po wszystkiem co się stało, nie mogło być już mowy o zwadzie.
Stopniowo, Matylda zaczęła mu się zwierzać ze stanu swego serca. Znajdowała rozkosz w takiej rozmowie; opowiadała mu o swych przelotnych sympatjach dla pana de Croisenois, dla pana de Caylus...
— Jakto! Caylus także! wykrzyknął Juljan; gorycz i zazdrość opuszczonego kochanka buchnęły w tem słowie. Matylda odczuła to; nie było jej to niemiłe.
Dręczyła dalej Juljana, kreśląc mu swoje dawniejsze uczucia obrazowo, z akcentem prawdy. Wiedział, że mówi szczerze. Z bólem widział, że, w miarę opowiadania, Matylda czyni odkrycia we własnem sercu.
Męka zazdrości nie może iść dalej!
Podejrzewać, że rywal cieszy się względami kochanki, to już dość okrutne, ale słuchać opisu uczuć kobiety, którą się samemu ubóstwia, to chyba szczyt męczarni.
Och! jakże się czuł ukarany za pychę, w której wynosił się nad Caylusów i Croisenois! Z jakąż męką przeceniał w duchu ich najlżejsze przewagi! Z jak żarliwą szczerością pogardzał sam sobą!
Matylda wydawała mu się urocza, wszelkie słowo jest za słabe aby wyrazić bezmiar jego podziwu. Idąc obok niej, spoglądał ukradkiem na jej ramiona, ręce, na jej królewskie ruchy. Gotów był paść do jej stóp, zmiażdżony miłością i męką, krzycząc: Litości!
I ta osoba tak piękna, tak niepospolita, która raz jeden darzyła mnie swą łaską, teraz pokocha zapewne pana de Caylus.
Juljan nie mógł wątpić o szczerości panny de la Mole; we wszystkiem co mówiła dźwięczał ton prawdy. Na domiar niedoli Juljana, bywały chwile, w których Matylda, zagłębiając się w swoje chwilowe uczucie dla pana de Caylus, zaczynała mówić o nich tak jakby one jeszcze trwały. W głosie jej przebija miłość, Juljan to czuł.
Cierpiał bardziej niż gdyby mu lano w piersi roztopiony ołów. W jaki sposób, doszedłszy do tego bezmiaru męki, biedny chłopiec mógłby zgadnąć, że, jeśli panna de la Mole znajduje tyle przyjemności w rozpamiętywaniu cienia sympatji dla pana de Caylus lub pana de Luz, to dlatego że rozmawia o tem z nim, z Juljanem?
Niepodobna opisać męczarni Juljana. Słuchał zwierzeń mitowi Matyldy do innych, w tej samej alei lipowej, gdzie, tak niedawno, czekał aż wybije godzina aby wejść do jej pokoju. Niepodobna udźwignąć więcej cierpienia.
Ta bolesna rola trwała długi tydzień. Panna zdawała się szukać Juljana, lub bodaj nie unikała rozmowy; tematem zaś, do którego wracali oboje z okrutną rozkoszą, były uczucia Matyldy do innych. Streszczała mu listy, które niegdyś pisywała, przytaczała słowa, zdania całe. Przyglądała się Juljanowi ze złośliwą radością. Cierpienia jego sprawiały jej rozkosz.
Widać z tego, że Juljan nie miał doświadczenia, że nie czytywał nawet romansów; gdyby był nieco sprytniejszy i gdyby z zimną krwią powiedział ubóstwianej dziewczynie, przerywając jej te zwierzenia: Przyznaj, że, choć nie mam tylu zalet co tamci, pomimo to kochasz mnie...
Może byłaby rada, że ją odgadł; a przynajmniej powodzenie zależałoby najzupełniej od chwili i od wdzięku, z jakim Juljan wyraziłby tę myśl. W każdym razie, położyłby — może z korzyścią dla siebie — koniec sytuacji, która zaczynała już być monotonna.
— Nie kochasz mnie już, a ja cię uwielbiam! wykrzyknął raz Juljan, oszalały z miłości i męki. Było to chyba największe niezgrabstwo, jakie mógł popełnić.
Odezwanie to stłumiło w mgnieniu oka przyjemność, którą panna de la Mole znajdowała w rozbieraniu przed nim stanów swego serca. Zaczynała się dziwić, że, po tem co zaszło między nimi, nie oburzają go jej zwierzenia; w chwili gdy Juljan zdradził się tak głupio, była już gotowa sobie wyobrazić, że on jej wcale nie kocha. — Widocznie duma zdławiła w nim miłość, myślała. To nie jest człowiek, któryby bezkarnie zniósł rywalizację takich panów de Caylus, de Luz, de Croisenois, mimo iż rzekomo uznaje ich wyższość. Nie, już go nie ujrzę u swych stóp!
W poprzednich dniach, w naiwności swego cierpienia, Juljan wysławiał przed nią przymioty tych panów: dochodził w tem do przesady. Odcień ten nie uszedł uwagi panny de la Mole, była zdziwiona, ale nie zgadywała przyczyny. Namiętna dusza Juljana, wychwalając szczęśliwego rzekomo rywala, współżyła z jego szczęściem.
Wykrzyknik ten, tak szczery, ale taki płaski, zmienił wszystko w jednej chwili. Upewniona o miłości Juljana, Matylda zlekceważyła go zupełnie.
Przechadzała się z nim w chwili gdy padły te niezręczne słowa: odeszła; ostatnie jej spojrzenie wyrażało wzgardę. W salonie, wieczór, nie spojrzała nań. Nazajutrz, wzgarda ta wypełniła całe jej serce; uczucie, które przez tydzień kazało jej znajdować tyle przyjemności w przestawaniu z Juljanem na serdecznej stopie, pierzchło; widok jego sprawiał jej przykrość. Wyrażenie to dochodziło do wstrętu: nic nie zdołałoby wyrazić bezmiaru wzgardy, ilekroć oczy jej napotykały Juljana.
Juljan nie rozumiał tego, co od tygodnia działo się w sercu Matyldy, ale odczuł jej wzgardę. Miał ten rozsądek, aby się jej pokazywać jak najrzadziej, i nie patrzył na nią nigdy.
Ale to wyrzeczenie nie obeszło się bez okrutnej męki. Czuł się jeszcze nieszczęśliwszy. — Więcej serce ludzkie nie może znieść, myślał. Pędził dni przy okienku na poddaszu, za szczelnie zamkniętą żaluzją: stamtąd mógł bodaj przyglądać się pannie de la Mole, kiedy się zjawiła w ogrodzie.
Cóż się z nim działo, kiedy ją widział przechadzającą się z panem de Caylus, de Luz, lub innym jakimś figurantem z jej zwierzeń?
Juljan nie miał pojęcia o takiej męce; musiał się powściągać aby nie krzyczeć; tę niezłomną duszę przeorało w końcu cierpienie nawskroś.
Wszelka myśl nie tycząca panny de la Mole stała mu się wstrętna; niezdolny był napisać najmniejszego listu.
— Ty masz jakiegoś bzika, mówił margrabia.
Juljan, drżąc aby go nie odgadnięto, zaczął bąkać o chorobie; w końcu uwierzono mu. Szczęściem dlań, margrabia zrobił przy obiedzie żartobliwą aluzję do przyszłej podróży: Matylda zrozumiała, że ta podróż może być długa. Już od wielu dni Juljan unikał jej, świetni zaś młodzieńcy posiadający wszystko czego brakło temu blademu, posępnemu człowiekowi, niegdyś tak jej drogiemu, nie umieli rozprószyć jej zadumy.
— Zwykła panna, myślała Matylda, poszukałaby sobie wybrańca wśród tej młodzieży ściągającej w salonie wszystkie spojrzenia; ale, cechą duszy wyższej jest to, że nie zdoła się wlec myślą po kolejach wyjeżdżonych przez pospólstwo.
Stawszy się towarzyszką człowieka takiego jak Juljan (brak mu jedynie majątku, a ten ja mam!), będę budziła nieustanną uwagę, nie przejdę niepostrzeżona. Nietylko nie będę się wciąż obawiała rewolucji, jak moje kuzynki, które, ze strachu przed ludem, nie śmieją połajać opieszałego woźnicy, ale będę pewna że odegram rolę, i ważną rolę, gdyż człowiek, którego kocham, ma charakter i ambicję bez granic. Czego mu brak? przyjaciół, pieniędzy? ja mu to dam. Ale, myśląc o Juljanie, widziała w nim istotę niższą, której miłość ma się na skinienie.