Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVII. STARA SZPADA.

I now mean to be serious; — it is time
Since laughter now-a-days is deem’d too serious
A jest at vice by virtue’s called a crime.
Don Juan, p. XIII.

Nie zjawiła się przy obiedzie. Wieczorem, zeszła na chwilę do salonu, ale nie patrzyła na Juljana. Wydało mu się to dziwne; ale, pomyślał, nie znam ich obyczajów; zapewne ona mi to wytłumaczy. Bądź co bądź, z najwyższą ciekawością śledził rysy Matyldy; nie mógł ukryć przed sobą, że mają wyraz oschły i niechętny. Wyraźnie, nie była to ta sama kobieta, która poprzedniej nocy odczuwała lub udawała wybuchy szczęścia, zbyt gwałtowne aby mogły być szczere.
Nazajutrz i trzeciego dnia, ten sam chłód; nie patrzyła nań, nie uważała jego obecności. Juljan, pożerany niepokojem, był o sto mil od uczuć pierwotnego tryumfu. Byłożby to przebudzenie cnoty? Ale to było zbyt płaskie słowo dla dumnej Matyldy.
W zwykłych okolicznościach, ona wcale nie wierzy w religję, myślał Juljan; ceni ją jako rzecz użyteczną dla interesów kasty. Ale czy, przez prosty wstyd, nie może sobie wyrzucać błędu? Juljan sądził, że jest jej pierwszym kochankiem.
Ale, powiadał znowuż, trzeba przyznać, że w całem jej obejściu niema cienia prostoty, tkliwości; nigdy nie zdała mi się wynioślejsza. Czyżby mną gardziła? Toby było godne jej: wyrzucać sobie to co uczyniła, jedynie z powodu mego urodzenia.
Gdy Juljan, dręczony uprzedzeniami czerpanemi w książkach i we wspomnieniach z Verrières, ścigał majak tkliwej kochanki, nie myślącej już o własnem istnieniu od chwili gdy uszczęśliwiła lubego, próżność Matyldy burzyła się.
Ponieważ od dwóch miesięcy przestała się nudzić, nie lękała się już nudy; w ten sposób, nie mając o tem pojęcia, Juljan stracił swą największą zaletę.
— Mam tedy władcę! powtarzała panna de la Mole, tonąc w zgryzocie. Jest człowiekiem honoru, doskonale; ale, jeśli urażę jego próżność, zemści się rozgłaszając nasz stosunek. Matylda nie miała dotąd kochanka i, w tej okoliczności która daje jakieś tkliwe złudzenie nawet najoschlejszym duszom, wydana była na łup gorzkich refleksyj.
— Ma nademną straszliwą władzę, skoro panuje grozą i może mnie okrutnie skarać, jeśli go doprowadzę do ostateczności. Sama ta myśl wystarczała, aby pannę de la Mole pchnąć do wyzywania Juljana. Odwaga stanowiła główną jej cechę. Nic nie było w stanie jej poruszyć, ani zagasić w niej uczucia wciąż odradzającej się nudy, prócz myśli że stawia na kartę całe istnienie.
Trzeciego dnia, gdy panna de la Mole wytrwale udawała, że go nie widzi, Juljan udał się za nią, po obiedzie, wyraźnie wbrew jej woli, do sali bilardowej.
— Sądzi pan widocznie, że pan zyskał nademną jakieś prawa, rzekła z ledwie wstrzymywanym gniewem, skoro, wbrew mej oczywistej woli, upiera się pan mówić ze mną? Wie pan, że nikt nie zdobył się na taką śmiałość?
Nic zabawniejszego nad tę rozmowę kochanków; bezwiednie żywili dla siebie uczucia nienawiści. Ponieważ żadne nie odznaczało się łagodnością, przeto, zachowując wzorowe formy, oświadczyli sobie niebawem że zrywają na zawsze.
— Przysięgam pani wieczną tajemnicę, rzekł Juljan, dodałbym nawet, że nigdy nie odezwę się do pani, gdyby tak wyraźna odmiana nie musiała zaszkodzić jej reputacji.
Skłonił się z szacunkiem i wyszedł.
Dopełniał mniemanego obowiązku bez zbytniego trudu; nie przypuszczał aby był zakochany w pannie de la Mole. To pewna, że jej nie kochał trzy dni wprzódy, gdy siedział ukryty w mahoniowej szafie. Ale wszystko zmieniło się nagle, z chwilą gdy się poróżnił z Matyldą na zawsze.
Okrutna pamięć zaczęła mu odtwarzać najdrobniejsze szczegóły nocy, która, w rzeczywistości, zostawiła go tak chłodnym.
Tejże samej nocy, która nastąpiła po wiekuistem zerwaniu, Juljan omal nie oszalał, zmuszony wyznać przed sobą, że kocha pannę de la Mole.
Okropne walki nastąpiły po tem odkryciu: sprawiło ono przewrót we wszystkich jego uczuciach.
W dwa dni później, zamiast nadymać się wobec pana de Croisenois, byłby go niemal uścisnął zalewając się łzami.
Oswoiwszy się nieco z tą męką, uczuł błysk rozsądku: postanowił jechać do Languedoc, spakował walizę i udał się na pocztę.
Serce w nim zamarło, kiedy, przybywszy do biura, dowiedział się, że przypadkowo jest na jutro miejsce w dyliżansie. Zatrzymał je i wrócił oznajmić wyjazd margrabiemu.
Pan de la Mole wyszedł. Juljan, wpół martwy, poszedł nań czekać w bibljotece. Jakież było jego uczucie, kiedy ujrzał tam pannę de la Mole.
Na jego widok, przybrała wyraz niechęci, co do którego nie podobna było się mylić.
Zmożony cierpieniem, oszołomiony niespodzianką, Juljan miał tę słabość, że przemówił do niej najtkliwszym, z duszy płynącym tonem:
— Więc nie kocha mnie już pani?
— Brzydzi mnie, że oddałam się pierwszemu lepszemu, rzekła płacząc z wściekłości.
Pierwszemu lepszemu! wykrzyknął Juljan, i porwał stary średniowieczny miecz, przechowywany w bibljotece jako osobliwość.
Ból jego, już tak dotkliwy w chwili gdy odezwał się do panny de la Mole, pomnożyły stokrotnie łzy wstydu, które wylewała w jego oczach. Byłby najszczęśliwszy, gdyby ją mógł zabić.
W chwili gdy z trudem wyciągał miecz z zardzewiałej pochwy, Matylda, szczęśliwa z nowego wrażenia, podeszła dumnie; przestała płakać.
Myśl o margrabi de la Mole, swoim dobroczyńcy, stanęła Juljanowi żywo przed oczami. — Zabić jego córkę! rzekł sobie, cóż za ohyda! Już miał odrzucić szpadę. — Ani chybi, pomyślał, ona parsknie śmiechem na widok tego melodramatycznego gestu! Ta myśl sprawiła, że odzyskał zimną krew. Obejrzał ciekawie brzeszczot, jakgdyby szukał na nim rdzawej plamy; następnie schował go do pochwy i spokojnie powiesił na złoconym gwoździu.
Czynność ta, dokończona bardzo wolno, trwała z minutę; panna patrzyła nań zdziwiona. Omal tedy nie zginęłam z ręki kochanka! powtarzała sobie.
Myśl ta przenosiła ją w najpiękniejsze czasy Karola IX i Henryka III.
Stała nieruchomo przed Juljanem, który właśnie powiesił broń, patrzała nań już bez nienawiści. Trzeba przyznać, że była urocza w tej chwili, nie było w niej śladu lalki paryskiej (główny zarzut Juljana wobec Paryżanek).
— Znowu gotowabym ulec, myślała Matylda; dopierożby się uważał za mego pana i władcę i to właśnie w chwili gdym doń mówiła tak ostro. Uciekła.
— Boże! jaka ona piękna! rzekł Juljan patrząc za odchodzącą: pomyśleć, że niespełna przed tygodniem ta istota rzucała mi się w ramiona z taką furją... I te chwile nie wrócą nigdy! i to z mojej winy! i, w chwili tak niezwykłego, tak chlubnego dla mnie zdarzenia byłem na nie nieczuły!... Trzeba przyznać, że natura dała mi płaski i nieszczęśliwy charakter!
Wszedł margrabia; Juljan czemprędzej oznajmił wyjazd.
— Dokąd? spytał pan de la Mole.
— Do Languedoc.
— O nie, za pozwoleniem, mam dla ciebie ważniejsze przeznaczenia; jeśli pojedziesz, to na północ... a nawet, mówiąc po wojskowemu, internuję cię w pałacu. Bądź łaskaw nie oddalać się na dłużej, mogę cię potrzebować w każdej chwili.
Juljan skłonił się i wyszedł bez słowa, ku zdumieniu margrabiego. Nie był w stanie mówić, zamknął się w pokoju. Tam, mógł swobodnie rozpamiętywać całą okropność swego położenia.
— Tak więc, myślał, nie mogę nawet się oddalić! Bóg wie, jak długo margrabia zatrzyma mnie w Paryżu; Boże! cóż się ze mną stanie? i nie mam przyjaciela któregobym się mógł poradzie: ksiądz Pirard nie pozwoliłby mi dokończyć pierwszego zdania, hrabia Altamira zaproponowałby mi udział w jakim spisku.
A tymczasem ja oszaleję, czuję to, oszaleję!
Któż mną pokieruje, co się stanie ze mną?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.