Czerwony Krąg/21
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Talja wróciła zaraz do biura i zastała Derricka Yale nad stosem niezałatwionej korespondencji.
— Czy to ten klucz? — powiedział. — Dziękuję. Proszę go ot tam położyć. Będzie pani zmuszona sama odpowiedzieć na większość tych listów. Jest tu dużo prośb ze strony różnych młokosów, chcących się kształcić na detektywów. Znajdzie pani szemat na odpowiedzi i proszę je podpisać. A tutaj, — podał jej jeden list, — zechce pani donieść tej damie, że jestem narazie przepracowany i nie biorę nowych zleceń.
Wziąwszy klucz, patrzył nań przez chwilę, a potem spytał:
— Wszak pani widziała się z inspektorem Parrem?
— Panie Yale! — odparła ze śmiechem. — Jesteś pan wprost straszny człowiek. Skądże ta wiadomość?
— To nic! — powiedział. — Rzecz nader łatwa i nie jestem zarozumiały na tę zdolność, podobnie jak pani na swą piękną postać, oraz talent... powiedzmy... chwytania, co się nawinie pod rękę.
— O, ja się już poprawiłam! — oświadczyła po chwili z powagą.
— Sądzę, że z czasem poprawi się pani istotnie... Interesuje mnie pani i to nawet bardzo! — dodał, odprawiając ją skinieniem głowy.
Kiedy z całym zapałem bębniła na maszynie, zjawił się w drzwiach biura.
— Proszę postarać się o połączenie z Mr. Parrem! — rzekł. — Jego numer znajdzie pani w spisie.
Inspektora Parra nie było w biurze, ale pół godziny potem uzyskała połączenie.
— Parr, to pan?
Słyszała głos telefonującego przez uchylone drzwi.
— Chcę jechać do posiadłości Beardmora nad rzeką i zrobić rewizję. Mam wrażenie, że tam się ukrywa Brabazon... A więc po śniadaniu... dobrze? Proszę przybyć o pół do trzeciej...
Talja zanotowała to na podkładce znakami stenograficznymi.
O pół do trzeciej przybył Parr, ale go nie widziała, gdyż do biura detektywa wiodły drzwi drugie, wprost z kurytarza. Dochodziły ją tylko głosy obu mężczyzn, którzy niebawem wyszli.
Gdy kroki przebrzmiały, wzięła formularz telegraficzny i napisała do Johnsona, Mildred Street 23 City:
— Derrick Yale pojechał rewidować dom Beardmora nad rzeką.
Można było dużo zarzucić Talji Drummond, ale nie zaniedbywała nigdy obowiązków swoich.
Dom stał obok niewielkiego debarkaderu, był opuszczony i zaniedbany. Kamienny cokół rozpadał się, barjera nad brzegiem popękała, a zielska i wysokie osty zastąpiły im drogę dziką gęstwą, gdy otwarli bramę.
Ongiś mogło to wyglądać malowniczo, ale teraz powybijane okna parteru, zniszczone belkowanie i odrapane ściany dawały całokształt rozpadu zupełnego.
Z boku był połączony z domem magazyn, tuż nad wodą. Podczas wojny, bomba z aeroplanu rzucona, urwała kawałek ściany i dachu, tak że teraz widać było nie zakryte niczem wnętrze.
— Miłe to, zaiste, miejsce! — powiedział Yale. — Trudno tu sobie wyobrazić eleganckiego Brabazona!
Kurytarz pokrywała gruba warstwa kurzu, ze stropów zwisała pajęczyna, a dom przepajało milczenie i bezruch. Przeszli prędko pokoje, nie znajdując nigdzie śladu zbiega.
— Jest tu jeszcze poddasze! — powiedział Yale, wskazując schody, wznoszące się pod powałą.
Skoczył na nie, uniósł drzwi zapadające się i znikł. Po chwili wrócił, mówiąc:
— Tam niema nikogo.
— Nie miałem zgoła nadziei, byś go pan tu mógł odnaleźć! — powiedział Parr, gdy wyszli.
Kroczyli ku bramie poprzez zielsko, a zakurzonem okienkiem mansardy patrzył na nich człowiek o bladej twarzy. Zarost jego świadczył, że od tygodnia, conajmniej, nie golił się, tak iż najbliżsi przyjaciele nie poznaliby bankiera Brabazona.