Czerwony Krąg/20
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Postanowiono, że Froyant podejmie we czwartek rano pieniądze w banku i wręczy je Derrickowi Yale, tenże zaś uda się do Parra i wrócą razem poczynić przygotowania na przyjęcie gości.
Parr musiał, w drodze do prezydjum policji przechodzić około wielkiego, samotnego obecnie domu, gdzie mieszkał Jack Beardmore.
Wydarzenia ostatnich tygodni zmieniły młodzieńca, nagle w dojrzałego męża, pełnego spokoju i świadomości. Odziedziczywszy wielki majątek, utracił część dawnej energji i inicjatywy. Nie mógł się też wyzbyć myśli o Talji i miał ją zawsze przed sobą, na jawie, czy we śnie. Przezywał się sam błaznem, usiłował wybić to sobie z głowy, ale wszystkie względy rozumowe pierzchały przed jej obrazem.
Dziwna przyjaźń złączyła go z inspektorem. Chwilami nienawidził wprost małego grubaska, ale te względy uczuciowe nie mogły być podstawą oceny działalności urzędnika policyjnego.
Parr zatrzymał się przed domem, mając już zamiar iść dalej, ale powolny impulsowi wszedł i zadzwonił. Liczna służba podkreślała jeszcze samotność.
Jack siedział przy spóźnionem śniadaniu.
— A to pan, inspektorze! — rzekł wstając na przyjęcie. — Proszę siadać! Od kilku godzin nic pan nie miał, zapewne, w ustach. Co nowego słychać?
— Nic, prócz tego, że Froyant godzi się zapłacić.
— Tak? — spytał Jack i roześmiał się poraz pierwszy od dawna. — Nie chciałbym być wobec tego, w skórze Czerwonego Kręgu!
— Czemużto? — rzucił pytanie, także rozweselony, gdyż przeczuwał odpowiedź.
— Biedny ojciec mój mawiał często, że Froyant nie spocznie dopóki nie odzyska każdego straconego grosza. Gdy się pozbędzie niepokoju, zacznie niewątpliwie śledzić i wydrze, z pod ziemi bodaj każdy wymuszony banknot.
— To możliwe. Ale oni nie mają jeszcze pieniędzy.
Opowiedział Jackowi o liście, jaki Froyant otrzymał, a młodzieniec zdziwił się wielce.
— Ryzykują nie mało! — rzekł — któż się zdoła zmierzyć z takim Derrickiem Yale?
— I ja tak sądzę! — przyznał inspektor, zakładając nogę na nogę. — Mam wielką cześć i podziw dla jego przedziwnych zdolności.
— Na przykład dla jego psychometrji? — uśmiechnął się Jack, ale inspektor zaprzeczył.
— Nie znam się na tem tak dobrze, bym mógł wyrazić sąd. Mimoto, że zresztą rozumiem je potrosze, myślę o czemś innem zgoła.
Umilkł nagle i Jack zauważył jego przygnębienie.
— Nie miłe przeżywasz pan chyba chwile w prezydjum policji! — zauważył Jack. — Coraz to nowe zbrodnie Czerwonego Kręgu muszą tych panów wyprowadzić z równowagi.
Parr potwierdził skinieniem.
— Nie śpię obecnie na różach! — przyznał. — Ale mniejsza z tem! Wie pan, — spytał, bacznie patrząc na Jacka — że przyjaciółka pańska ma nową posadę?
Jack drgnął.
— Moja przyjaciółka, powiadasz pan... czy może Miss...
— Tak właśnie, Miss Drummond. — Derrick Yale umieścił ją w biurze swojem! — odparł, rozweselony zdumieniem młodzieńca.
— Pan chyba żartuje! — powiedział.
— Ja także wziąłem za żart, gdy mi to oznajmił. Ale Yale to dziwny człowiek.
— Wielu twierdzi, że powinienby być w prezydjum policji! — wyrwało się Jackowi.
Ale inspektor Parr nie okazał urazy.
— Nie każdego przyjmują! — zauważył z uśmiechem, co było u niego rzadkością. — Inaczej wzięlibyśmy niezawodnie pana. Yale jest dzielny, niezawodnie. Prezydjum nie lubi zasadniczo tak zwanych detektywów-amatorów, ale Yale jest niezaprzeczalnie bardzo zdolny.
Podeszli obaj do okna, spoglądając w spokojną ulicę, przy której stał dom Beardmora.
— O, tam... — powiedział Jack nagle — wszakże to Miss Drummond?
Parr spostrzegł ją wcześniej. Patrzyła z przeciwległego chodnika po numerach domów, potem zaś przeszła ulicę w poprzek.
— Tutaj zmierza! — powiedział Jack, zdumiony. — Ciekawym co... —
Nie dokończywszy pospieszył do drzwi wchodowych i otwarł w chwili, kiedy miała dotknąć dzwonka.
— Jakże się cieszę, Miss Taljo! — zawołał, ujmując serdecznie jej dłoń. — Proszę, proszę, zastanie pani w jadalni dawnego znajomego!
Uniosła brwi.
— Wszakże chyba nie inspektora Parra?
— Odgadła pani świetnie! — powiedział, zamykając za nią. — Ale może pani chce pomówić ze mną bez świadków? — spytał nagle.
Potrząsnęła przecząco głową.
— Mam tylko wykonać zlecenie pana Yale, który prosi o użyczenie mu klucza od pańskiego domu nad rzeką.
Rozmawiając zaszli do jadalni, a Talja skinęła chłodno głową inspektorowi.
Widocznie go nie lubi, pomyślał Jack i objaśnił zaraz powód tych odwiedzin.
— Biedny ojciec mój miał opuszczoną od całych lat posiadłość nad rzeką, w połowie dom mieszkalny, a w połowie magazyn, jak to bywało w czasach dawnych, kiedy przemysłowiec i kupiec mieścił się tuż obok swych zapasów. Dom grozi zawaleniem, ale rzeczoznawcy ocenili, że koszt przebudowy równałby się pełnej wartości. Yale przypuszcza, że mógł się tam schronić Brabazon, który przez czas pewien administrował częścią majątku ojca mego.
Inspektor nastawił grube swe wargi i łypnął oczyma.
— Tyle tylko wiem, że dotąd nie przekroczył granic kraju! — oświadczył. — Wątpię, czy kryłby się w miejscu, które musi przecież zostać zrewidowane. A jednak wszystko możliwe! Zapewne posiada klucz od tego domu.
Jack wysunął szufladę biurka i podał Talji jeden z rozlicznych kluczy, opatrzonych tabliczkami. — Jakże się pani podoba nowa posada? — spytał.
— Jest interesująca! — oświadczyła z uśmiechem. — Ale ponieważ ją objęłam dziś rano dopiero, nie mogę nic powiedzieć jeszcze. Panie inspektorze, — zwróciła się do Parra — nie będę pana chyba fatygować. Jedynym przedmiotem niejakiej wartości w biurze jest srebrny przycisk do listów. W dodatku, niestety, nie noszę nawet listów na pocztę! — dodała drwiąco. — Dom posiada urządzenia amerykańskie, tak że listy wrzucone w biurze, automatycznie dostają się do skrzynki pocztowej w hallu. To mnie bardzo rozczarowało!
Mimo poważnego tonu, oczy jej błyskały swawolnie.
— Miss Drummond! — zauważył inspektor. — Jesteś pani osobą dziwną, sądzę atoli, że tkwi w pani coś dobrego.
Ta uwaga rozradowała ją tak, że ze śmiechu łzy jęły jej spływać po twarzy, a Jack śmiał się także.
Jeden tylko Parr nie objawiał wesołości.
— Bądź pani ostrożną! — powiedział, a rysy jej przybrały zaraz wyraz powagi.
— Proszę wierzyć, inspektorze, iż będę bardzo ostrożna, — powiedziała — a w razie jakiejś przeciwności zwrócę się do pana niezwłocznie.
— Mam nadzieję! — odparł. — Chociaż żywię także wątpliwości.