Czerwony Krąg/19
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony Krąg |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | A. Dittmann, T. z o. p. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | The Crimson Circle |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przez cały tydzień trwały przygotowania do ogłoszenia upadłości Brabazona. Potem Talja opuściła bank, mając w torebce tygodniową pensję swoją i żadnych widoków na inną jakąś posadę.
Mówiąc do niej wobec licznych słuchaczy, nie obwijał inspektor Parr niczego w bawełnę.
— Tylko ta okoliczność, że wyszłaś pani z domu Marla, a on sam, jak to widziałem, zamknął drzwi, chroni panią przed ciężkiem oskarżeniem!
— Szkoda, że nie ochroniło mnie także przed kazaniem! — zauważyła chłodno.
Gdy opuściła biuro, spytał inspektor Derricka Yale:
— Cóż z nią zrobić teraz?
— Jest mi ona istną i coraz to większą zagadką! — odparł detektyw. — Macroy zeznała, że dopuszczała się w ciągu pobytu w biurze drobnych kradzieży, zresztą niema na to dowodów, a jedynym świadkiem mógłby tu być nasz nieobecny przyjaciel Brabazon. Czemu nie wziąłeś jej pan za świadka w sprawie Barneta?
— W tym wypadku — odparł inspektor, potrząsając głową — tylko zeznanie Barneta przeciwstawićby by[1] można jej świadectwu. A zresztą, sprawa Barneta jest nad wyraz jasna, gdyż sam widziałem wszystko.
Yale zachmurzył się.
— Radbym wiedzieć... — zaczął.
— Co takiego? — podchwycił Parr.
— Radbym wiedzieć, czy ta dziewczyna może nam powiedzieć coś bliższego o Czerwonym Kręgu! Mam zamiar wziąć ją do swego biura.
Parr mruknął coś.
— Wiem, że pan mnie uważasz za szaleńca, ale w tem tkwi metoda. U mnie nic skraść nie może, natomiast, jeśli jest na służbie Czerwonego Kręgu, zostając pod moim bezpośrednim nadzorem, zdradzi się niezawodnie. Pozatem interesuje mnie bardzo.
— Czemuż pomagasz jej pan?
— Bo mnie interesuje! — uśmiechnął się Yale. — Czuję poza nią jakąś tajemniczą siłę... Ona nie działa samoistnie... Poza nią jest...
— Czerwony Krąg? — dokończył Parr szyderczo.
— Bardzo możliwe! — odparł Yale z powagą. — W każdym razie pomówię z nią o tem.
Jeszcze tego samego popołudnia odwiedził ją w mieszkaniu. Służąca wprowadziła go do ślicznego, małego saloniku, a zaraz potem zjawiła się uśmiechnięta Talja.
— Panie Yale! — spytała. — Czy przybywasz pan, by mnie obdarować kilku dobremi radami?
— O nie! — rzekł ze śmiechem. — Przyjeżdżam ofiarować pani posadę u siebie.
Uniosła brwi.
— Potrzebujesz pan pomocnicy? — spytała ironicznie. — Czy wychodzisz pan z zasady, że szczury łapie się na myszy? A może też chcesz mnie pan poprawić? Znam ludzi, którzy się tem łudzą.
Usiadłszy przy fortepianie, założyła ręce na plecy, on zaś uczuł wyraźnie, że mu urąga.
— Dlaczego kradniesz pani, Miss Drummond.
— Jest to moją naturą! — odparła bez wahania. — Czemużby kleptomanja miała być przywilejem samych jeno bogaczy?
— Czy daje to pani pewne zadowolenie? Pytam nie z ciekawości, ale jako baczny badacz natury ludzkiej.
Gestem wskazała mieszkanie.
— Mam przytulne mieszkanko, dobrą służącą i nadzieję, że nie zginę z głodu. Wszystko to daje mi zadowolenie. A teraz proszę mi coś powiedzieć o posadzie. Czy mam zostać agentką policyjną?
— O nie! — odrzekł z uśmiechem. — Potrzebuję zaufanej sekretarki. Roboty coraz to więcej i nie mogę podołać korespondencji. Dodaję, że w biurze mojem mało znajdzie pani sposobności do oddawania się umiłowanemu sportowi! — rzucił wesoło. — Ale to ryzyko biorę na siebie.
Patrzyła nań przez chwilę bacznie.
— Jeśli pan przyjmujesz ryzyko, to i ja zaryzykuję! — odparła po chwili. Gdzie jest biuro pańskie?
Podał adres.
— Przybędę jutro o dziesiątej! — powiedziała. — Schowaj pan książkę czekową i drobne pieniądze.
— Dziwna dziewczyna! — myślał, wracając do siebie.
Mówiąc Parrowi, że jest dlań zagadką, był całkiem szczery. Znał przecież najróżniejsze typy zbrodniarzy, nierównie lepiej od inspektora.
Jął dumać teraz o owym nieszczęśniku, który popadł w niełaskę. Trzecie niepowodzenie z Czerwonym Kręgiem musiało silnie zachwiać jego karjerę i pewnie nie długo pobędzie w prezydjum policji.
Inspektor rozstrząsał tegoż wieczora tę samą kwestję. Znalazł w biurze krótką urzędową wiadomość, a czuł, że coś gorszego jeszcze niebawem nastąpi.
Nazajutrz wezwano go do Froyanta, gdzie zastał już Derricka Yale.
Mimo łączących ich stosunków, sprawa Czerwonego Kręgu przeistoczyła się w pojedynek. W prasie wiedziano, że bliską dymisję Parra przypisać należy nie tyle jego niepowodzeniu w śledzeniu tych straszliwych zbrodni, ile niezwykłym zdolnościom nieoficjalnego rywala. Przyznać jednak trzeba po sprawiedliwości, że Yale starał się na każdym kroku rozwiać tę opinję, ale nie dużo to pomagało.
Froyant oddał sprawę swą Derrickowi, mimo skąpstwa i wielkiego honorarjum detektywa i to zaraz po otrzymaniu ostrzeżenia. Zwątpił całkiem w policję i nie ukrywał tego wcale.
— Pan Froyant postanowił zapłacić! — oświadczył detektyw na wstępie.
— Oczywiście! — sarknął wzburzony Froyant.
Parr zauważył, że w dniach ostatnich postarzał o lat dziesięć. Twarz mu wychudła jeszcze i stała się węższą a cała postać była, jakby złamana.
— Jeśli prezydjum pozwala tym zbrodniarzom zagrażać uczciwym ludziom, nie gwarantując im nawet życia, nie mam innego wyjścia prócz zapłaty. Przyjaciel mój Pindle zapłacił. Nie mogę znieść dłużej tego niepokoju.
Zaczął jak szalony biegać po bibljotece.
— Pan Froyant zapłaci! — powiedział Yale zwolna. — Ale tym razem sądzę, Czerwony Krąg posunął się zbyt daleko.
— Co masz pan na myśli? — spytał Parr.
— Poproszę o ten list, Sir! — rzekł detektyw, a Froyant wysunął szufladę i gestem wściekłości cisnął kartkę na biurko.
— Kiedy nadszedł? — spytał Parr, biorąc list w rękę.
— Dziś rano, pierwszą pocztą.
Inspektor przeczytał słowa wpisane w czerwone kółko.
— W piątek, o pół do czwartej przybędziemy po pieniądze do biura Mr. Derricka Yale. Banknoty nie mogą opiewać całemi serjami. Jeśli gotówki nie będzie, umrzesz pan tej nocy jeszcze.
Inspektor westchnął.
— To rzecz bardzo upraszcza! — powiedział. — Oczywiście nie przyjdą wcale.
— Ja sądzę, że przyjdą! — oświadczył detektyw spokojnie. — Ale będę ich oczekiwał i chciałbym mieć pana w pobliżu, inspektorze.
— Bardzo dobrze! — zgodził się flegmatyczny Parr. — Jestem atoli pewny, że nie przyjdą.
— Nie godzę się z panem. Ktokolwiek jest kierownikiem Czerwonego Kręgu, męstwa mu nie brak. Pozatem zastaniesz pan w mem biurze dawną znajomą! — dodał ciszej.
Parr zauważył wesołość detektywa.
— Drummond? — spytał.
Yale skinął głową.
— Przyjąłeś ją pan?
— Interesuje mnie, a ponadto sądzę, że nam dopomoże w odkryciu tajemnicy Czerwonego Kręgu.
W tej chwili wrócił Froyant i rozmowa zeszła na inne tory.
- ↑ Błąd w druku; zbędna partykuła by lub zamiast niej winno być było.