Czterdziestu pięciu/Tom V/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po modlitwie, towarzyszka Remyego powstała tak piękna i promieniejąca, że hrabia nie mógł powstrzymać okrzyku podziwu i uwielbienia.
Zdawało się, że przebudzona jest z długiego snu, w którym mary zmęczyły jej umysł i zasępiły pogodę twarzy, ze snu ciężkiego, który na wilgotnem czole śpiącego wyciska piętno męczarni.
Albo raczej była to dziewica Jaira, obudzona ze snu śmiertelnego na swoim grobie i powstająca czystą, aby się unieść do nieba.
Młoda kobieta wyszedłszy z tego letargu, spojrzała w około siebie tak łagodnie, taka anielska piękność ją odziała, że Henryk łatwowierny jak wszyscy kochankowie, sądził ją litującą się jego cierpień i budzącą w sobie jeżeli nie uczucie, to przynajmniej wdzięczność i litość.
Kiedy żandarmi po skąpym posiłku, spali po różnych kątach, kiedy Remy strudzony, opuszczał głowę i do snu ją skłaniał, Henryk przyszedł usiąść przy młodej kobiecie i głosem łagodnym i cichym przemówił:
— Więc pani żyjesz!... O!... pozwól mi wyrazić radość moję, która napełnia serce, widząc cię teraz bezpieczną, gdyś była prawie nad grobem.
— Prawda, panie — odpowiedziała kobieta — żyję za twojem staraniem i pragnęłabym ci powiedzieć, że jestem wdzięczną.
— Nakoniec, pani — odpowiedział Hanryk — cieszy mnie, że cię uratowałem, aby powrócić tym, których kochasz.
— Co pan mówisz?... — zapytała.
— Tym, z któremi się połączysz, gdy wyjdziesz z niebezpieczeństwa — dodał.
— Panie, ci, których kochałam, pomarli, ci z któremi się miałam połączyć, nie żyją.
— A!... pani — odezwał się młodzieniec, padając na kolana — spojrzyj na mnie, który tyle cierpiałem i który tyle kochałem. A!... nie odwracaj się: jesteś młodą i piękną jak aniołowie z nieba. Czytaj w sercu, które ci otwieram i przekonaj się, że w niem niema kropli miłości, takiej jak ją ludzie pojmują. Ty mnie nie wierzysz, ale policz ubiegłe godziny; któraź mi sprawiła radość, lub nadzieję?... A jednak nie upadłem. Kazałaś mi płakać; piłem łzy moje; kazałaś mi cierpieć; karmiłem się boleścią, pchnęłaś mię ku śmierci i szedłem na nią odważnie. W tej samej chwili, kiedy się odemnie odwracasz, kiedy każdy mój wyraz, jakkolwiek ognisty, zdaje się jak kropla zamarzła padać na twoje serce, moja dusza tobą jest przepełniona i żyję dlatego, że ty żyjesz. Niedawno, czyż nie miałem umrzeć przy tobie?... czy czego więcej pragnąłem?... Twojej ręki... lecz czyż ją kiedy dotknąłem?... Nigdy, tylko aby cię wywieść z niebezpieczeństwa. Trzymałem cię w moich objęciach, aby cię wyrwać bałwanom: lecz czyś czuła pierś moją?... O!... nie, jestem tylko duszą, bo wszystko we mnie miłość oczyściła.
— O!... panie, miej litość nademną i przestań...
— Przeciwnie, ja błagam litości; nie potępiaj mnie. Mówiono mi, że nie kochasz nikogo, powtórz to sama... Szczególna łaska, nieprawdaż, dowiedzieć się, że nie jest kochanym ten kto kocha?... Lecz przekładam to, ponieważ powiesz, że dla wszystkich zarówno jesteś nieczułą!... O!.. pani, która jesteś przedmiotem mego uwielbienia, odpowiedz!..
Pomimo nalegań Henryka, westchnienie było odpowiedzią młodej kobiety.
— Więc nic pani nie mówisz, zaczął znowu hrabia... Remy miał przynajmniej więcej litości od ciebie, on chciał mnie pocieszyć... Niechcesz mi odpowiedzieć, bo widzę żeś się udała do Flandryi, dla połączenia z kimś szczęśliwszym odemnie; chociaż jam młody jeszcze, chociaż nadzieję mogę w piersiach nosić... szczęśliwszym odemnie, który konam u stóp twoich, a ty mi nie powiesz: „kochałam, ale nie kocham” albo „kocham, ale przestanę.”
— Panie hrabio — odparła młoda kobieta z powagą, nie mów mi o tem, o czem się mówi kobiecie; jestem istotą z innego świata. Gdybym cię widziała mniej szlachetnym, mniej dobrym, mniej wspaniałym; gdybym nie miała dla ciebie w głębi duszy czułego uśmiechu siostry dla brata, powiedziałabym: „wstań panie hrabio i nie udręczaj moich uszów wyrazami miłości;” ale nie powiem ci tego, albowiem boleję nad twojem cierpieniem. Co więcej powiem: teraz kiedy cię znam, wezmę twoję rękę, położę na mojem sercu i powiem: zobacz, moje serce nie bije, żyj przy mnie, jeżeli chcesz, żyj przy mnie, jeżeli ci to sprawia radość; ale i tej ofiary, chociażbyś ją przyjął z radością...
— O!... tak, z największą — zawołał Henryk.
— I tej ofiary muszę ci odmówić; od dzisiaj, skoro zaszła zmiana w mojem życiu, albowiem nie mam prawa opierać się na żadnej ręce na świecie, nawet na ręce tego szlachetnego przyjaciela, który tutaj spoczywa i który doznał chwilowego szczęścia zapomnienia. Niestety!.. biedny Remy — mówiła dalej nadając swojemu głosowi wyraz czułości, jaką w niej Henryk zauważył, biedny Remy, twoje przebudzenie smutnem będzie; ty nie czytasz postępu moich myśli, ty nie wiesz, że po przebudzeniu się sam zastaniesz na ziemi, bo ja muszę iść do Boga.
— Co pani mówisz?.. — zawołał Henryk — czy znowu myślisz umierać?
Remy obudzony bolesnym krzykiem hrabiego, podniósł głowę i słuchał.
— Widziałeś mnie pan modlącą się?... — mówiła dalej młoda kobieta.
Henryk potwierdził.
— Ta modlitwa była pożegnaniem ze światem, ta radość, którąś widział na mojej twarzy, to wesele, które gości we mnie całej, tak samo jak gdyby anioł śmierci, przyszedł mi powiedzieć: „Powstań Dyano i idź ze mną; do stóp Boga.”
— Dyano!... Dyano!... — mówił Henryk — wiem teraz imię twoje, imię najdroższe i najgodniejsze uwielbienia.
I nieszczęśliwy upadł do stóp młodej kobiety, powtarzając to imię w upojeniu niepojętego szczęścia.
— Ciszej — rzekła Dyana głosem uroczystym — zapomnij imię, które z ust moich wyszło; nicość pomiędzy żyjącemi niech nie rani serca.
— A!.. pani, teraz, gdy wiem twoje imię, nie mów o śmierci!
— Ja tego nie mówię — odparła młoda kobieta głosem poważnym — mówiłam, że opuszczę ten świat łez, nienawiści, namiętności, interesów i żądzy bez liku; mówiłam, że nie mam co czynić pomiędzy stworzeniami Boga mnie podobnemi; albowiem nie mam już łez do wylania, krwi, aby bila w sercu, głowy, coby umiała nad czem myśleć, od chwili, jak myśl napełniająca mnie zamarzła; jestem bez wartości ofiarą bo nic nie poświęcam, ani żądzy, ani nadziei, wyrzekając się tego świata; ale nakoniec, taką, jak jestem poświęcam się Bogu; on sądzę, ulituję się nademna, on który tyle cierpień na mnie zesłał i nie dozwolił mi upaść pod ich ciężarem.
Remy, który słuchał tych słów, powstał powoli i przyszedł do swojej pani.
— Pani, ty mnie opuszczasz?... — rzekł głosem ponurym.
— Dla Boga — odpowiedziała, wznosząc do góry rękę białą i wychudłą, jak ręka Magdaleny.
— Prawda — odpowiedział Remy, opuszczając głowę na piersi — prawda.
A ponieważ Dyana opuściła rękę, ujął ją i przycisnął do serca, jakby relikwie.
— Czemże jestem przy tych dwóch sercach? westchnął młodzieniec ze drżeniem przestrachu.
— Pan jesteś jedyną ludzką istotą — odpowiedziała Dyana — na którą po dwakroć zwróciłam oczy, przeznaczone na wieczne zamknięcie.
Henryk ukląkł.
— Dziękuję ci pani — rzekł — dziękuję ci, widzę jasno moje przeznaczenie; od tej chwili, ani jeden wyraz, ani jedno westchnienie, nie zdradzą serca, które cię kochało... przeznaczasz się Bogu, i wolę twoję szanować należy.
Skończył i podniósł się, z niewzruszonem postanowieniem, gdy tymczasem w dolinie mgłą pokrytej, która co chwila więcej się rozjaśniała, rozległ się odgłos trąb odległych.
Żandarmi poskoczyli do broni.
Henryk słuchał.
— Panowie — zawołał dowódzca — to trąby admiralskie.
— O!.. panie, oby one zwiastowały mi brata!
— Widzisz więc pan, że jeszcze czegoś pożądasz, że kochasz kogoś na ziemi; dlaczegóż obierasz rozpacz, jak ci, co niczego nie pragną i nie kochają nikogo?
— Konia!... — zawołał Henryk — niechaj przygotują mi konia.
— Którędy pan wyjedziesz?... — zapytał wachmistrz — kiedy woda ze wszystkich stron nas otacza?...
— Przez równinę dostać się można; widzisz, że oni idą, skoro ich trąby słychać.
— Wyjdź, panie hrabio na górę, czas się wyjaśnia i może co zobaczysz.
— Dobrze — odpowiedział młodzieniec.
Henryk w rzeczy samej wyszedł na wskazaną wysokość; trąby odzywały się w pewnych peryodach, nie zbliżając się, ani oddalając.
Remy zajął swoje miejsce przy Dyanie.