Długonogi Iks/List 95
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Długonogi Iks |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Róża Centnerszwerowa |
Tytuł orygin. | Daddy-Long-Legs |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Spałeś tej nocy? Ja — nie. Ani na jedną chwileczkę. Byłam zbyt olśniona, oszołomiona i szczęśliwa. Chyba nigdy już nie będę mogła spać — ani jeść. Ale mam nadzieję, że ty spałeś. Powinieneś spać, bo musisz prędko wyzdrowieć, abyś mógł jaknajprędzej przyjechać do mnie.
Drogi mój, nie mogę znieść myśli, że taki byłeś chory, a ja nic a nic o tem nie wiedziałam. Doktór, sprowadzając mnie wczoraj do powozu, powiedział, że w ciągu trzech dni uważano cię prawie za straconego. O, najdroższy, gdyby się to stało, zgasłoby dla mnie światło na ziemi. Przypuszczam, że kiedyś, w dalekiej przyszłości, jedno z nas będzie musiało opuścić drugie; ale wówczas będzie miało każde za sobą tyle przeżytego szczęścia, iż żyć będzie mogło wspomnieniami o niem.
Chciałam rozweselić cię moim listem, a tymczasem widzę, że muszę podnieść naprzód na duchu siebie samą. Bowiem, pomimo ogromu szczęścia, o jakiem nie mogłam nigdy śnić, ani marzyć, czuję się dziwnie zaniepokojoną. Strach, że mogłoby ci stać się coś, legł cieniem na moje serce. Dotychczas mogłam żyć wesoła, swobodna i beztroska, bo nie posiadałam nic cennego, o co mogłabym drżeć i co mogłabym utracić. Ale teraz całe moje życie wypełni jedna wielka troska. Ilekroć będziesz zdala ode mnie, będę widziała w wyobraźni wszystkie straszne samochody, które mogłyby cię przejechać, wszystkie szyldy, które mogłyby spaść na ciebie, wszystkie złośliwe mikroby, które mógłbyś połknąć. Prysł nazawsze mój spokój duszy; — co prawda, nie byłam nigdy zwolenniczką zupełnego spokoju.
Proszę cię, wyzdrowiej, prędko, jaknajprędzej! Muszę cię mieć przy sobie, ażebym mogła cię widzieć i czuć, że jesteś istotą żywą, namacalną. Gdybym była członkiem twojej rodziny (choćby najdalszą kuzynką czwartego stopnia), miałabym prawo odwiedzać cię codziennie, czytać ci głośno, poprawiać ci poduszki, wygładzać te dwie twoje drogie, drobne zmarszczki na czole i zmusić kochane kąciki ust twoich do podnoszenia się do góry w słodkim, wesołym uśmiechu. Już rozweseliłeś się — prawda? Byłeś już zupełnie wesół wczoraj, zanim rozstaliśmy się. Doktór powiedział, że muszę być dobrą pielęgniarką, bo wyglądasz o dziesięć lat młodziej. Mam nadzieję, że nie wszystkich zakochanie się odmładza o dziesięć lat. Czy nie wpłynie to ujemnie na twoją miłość dla mnie, jeżeli okaże się, że jestem jedenastoletnią dziewczynką?
Dzień wczorajszy był najczarowniejszy, jaki mogłam wogóle przeżyć. Gdybym miała umrzeć, jako dziewiędziesięcioletnia staruszka, nie zapomnę najdrobniejszego szczegółu. Młoda dziewczyna, która wyjechała z Wierzbinek o świcie, była zupełnie inną osobą, aniżeli ta, która powróciła tutaj wieczorem.
Pani Semplowa obudziła mnie o wpół do piątej. Zerwałam się odrazu wśród ciemności i pierwszą moją myślą było: „Poznam Ojczulka-Pająka! Poznam Długonogiego Iksa!“ Zjadłam śniadanie w kuchni przy świecy, a potem pojechałam na odległą o pięć mil stację w najcudniejszem świetle październikowego poranka. Słońce weszło podczas drogi, klony i derenie zapłonęły w jego blaskach ogniem, złotem i purpurą, kamienie przydrożne, mury i pola zamigotały brylantami zamrozu, powietrze było ostre, przejrzyste i pełne balsamów. Czułam, że stanie się coś nadzwyczajnego. Przez cały czas w pociągu szyny nie przestawały mi śpiewać: „Jedziesz poznać Ojczulka-Pająka! Jedziesz poznać Długonogiego Iksa!“ — Przyśpiew ten dziwnej dodawał mi otuchy. Coś mi mówiło, że „Ojczulek“ ułoży wszystko jaknajlepiej. Jechałam pełna wiary i ufności w niego. I wiedziałam zarazem, że inny mężczyzna, droższy od „Ojczulka“ — pragnie widzieć mnie i, nie wiem dla czego, ale czułam, że zanim wrócę do Wierzbinek, zobaczę i jego także. Widzisz, że przeczucia nie omyliły mnie.
Kiedy stanęłam przed domem na Madison Avenue, taki wydał mi się on wielki, ciemny i nieprzystępny, że nie śmiałam wejść do środka. Obeszłam go dokoła, ażeby zdobyć się na odwagę. Przekonałam się jednak odrazu, że ani trochę nie było czego się bać. Twój lokaj to taki miły, taki po ojcowsku wyglądający staruszek, że uczułam się od pierwszej chwili, jak w domu. — „Czy pani jest panną Abbott?“ — zapytał mnie na wstępie. — „Tak“ — odpowiedziałam, szczęśliwa, że nie miałam potrzeby zapytać się o pana Smitha. Poprosił, abym zaczekała chwilę w salonie. Ciemnawy trochę, ale wspaniały, prawdziwie męski pokój. Usiadłam na brzeżku wielkiego, miękkiego fotela, wciąż powtarzając sobie:
— Zobaczę Ojczulka-Pająka! Zobaczę Długonogiego Iksa!...
W chwilę potem powrócił miły staruszek i poprosił, abym przeszła za nim do bibljoteki. Byłam tak wzruszona, że nogi literalnie uginały się pode mną. Przy drzwiach staruszek odwrócił się i szepnął: — „Był bardzo chory, panienko. Dzisiaj pierwszy raz pozwolił mu doktór usiąść na fotelu. Nie zostanie pani za długo, żeby go nie zmęczyć?“ — Z tonu, jakim to wypowiedział, poznałam, że bardzo musi cię kochać — drogi, poczciwy staruszek!
Potem zapukał i oznajmił: „panna Abbott“. — Weszłam i drzwi zamknęły się za mną.
Po wejściu z jasno oświetlonego hallu taki panował tutaj półmrok, że narazie nie widziałam nic. Potem dostrzegłam wysoki fotel przed ogniem kominka i stojący przed nim stolik z błyszczącą zastawą herbatnią i krzesłem obok. Spostrzegłam też, że wtulony w wysoki fotel, obłożony poduszkami i okryty pledem, siedzi mężczyzna. Zanim zdążyłam powstrzymać go, wstał, chwiejąc się nieco na nogach, oparł się o poręcz fotela i spojrzał na mnie bez słowa...
W tej samej chwili... w tej samej chwili... zobaczyłam, że to byłeś ty! Ale i to jeszcze nie otworzyło mi oczu. Przyszło mi tylko na myśl, że Ojczulek-Pająk, sprowadził cię tutaj, ażeby zrobić mi niespodziankę.
Ale ty roześmiałeś się i, wyciągając do mnie rękę, rzekłeś: — Droga, mała Ago, nie domyśliłaś się więc, że to ja jestem Ojczulkiem-Pająkiem?
W jednej chwili olśniła mnie jasność. O, jak mogłam być tak głupią! Tysiące drobnych szczegółów powinno było, gdybym miała trochę więcej sprytu, odsłonić mi oddawna całą prawdę. Nie byłabym chyba dobrym detektywem, Ojczulku, Jerry!... Jak mam cię właściwie nazywać? Prosiłeś, abym cię nie nazywała panem. Ale tak, po prostu, Jerrym?... To byłoby zbyt poufale, zbyt wielkim brakiem szacunku, a ja przecież muszę mieć dla ciebie szacunek... Byłeś tak długo moim Opiekunem, moim drogim Ojczulkiem!
Spędziliśmy słodkie, najsłodsze w świecie godziny, zanim przyszedł twój doktór, aby zabrać mnie bez pardonu. Tak byłam nieprzytomna przez całą drogę na stację, że o mały włos nie wsiadłam do niewłaściwego pociągu. A i ty także niezupełnie byłeś przytomny — zapomniałeś poczęstować mnie herbatą. Ale jesteśmy oboje bardzo, bardzo szczęśliwi, prawda, Ojczulku? prawda, Jerry?
Przyjechałam do Wierzbinek już po północy. Jak bosko błyszczały gwiazdy na niebie! A dzisiaj z rana byłam już daleko na polach i łąkach z Colinem i zwiedziłam wszystkie miejsca, na których bywaliśmy, ty i ja razem, i przypomniałam sobie, co mówiłeś i jak wyglądałeś...
Las płonął cały brązem, a powietrze było kryształowo mroźne. Dziwnie unoszące powietrze — jak na skrzydłach. O, gdybyś mógł być tutaj i wbiedz na wszystkie szczyty wraz ze mną! Brak mi ciebie okrutnie, tęsknię za tobą, Jerry mój, ukochany! Ale tęsknota taka jest rozkoszna!... Będziemy wkrótce razem. Należymy wzajem do siebie, teraz już nazawsze i naprawdę, a nie tylko na niby. Nie wydaje ci się dziwnem, że i ja wreszcie mogę należeć do kogoś? Ach, jakie to cudowne, jakie boskie, jakie słodkie uczucie!
Nigdy nie pozwolę, abyś tego pożałował, nigdy, ani na jedną chwilę.
P. S. Pierwszy to list miłosny, jaki kiedykolwiek napisałam. Czy nie zabawne, że wiedziałam jak?