Dante (Jellenta)/Rozdział II/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dante |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1922 |
Druk | P. Laskauera i W. Babickiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pominiemy tu wszystkie źródłowe spory i roztrząsania dotyczące tego przedmiotu. Mniejsza o ród i właściwe nazwisko «szlachetnej dziewicy.» Dla nas, ludzi innej epoki, kochanka jest tem, co poeta w niej widzi: odbiciem i wytworem jego wyobraźni i ustroju nerwowego. Dante, najbardziej indywidualny z poetów, musiał kochać w kobiecie przedewszystkiem własny ideał, własnem urojeniem przetwarzał i dopełniał postać rzeczywistą. Nie lekceważąc bynajmniej benedyktyńskiej cierpliwości jego badaczów, możemy śmiało przyjąć, że sam fakt miłości silnej i trawiącej może wystarczyć. Już nam on tłómaczy dostatecznie dlaczego tak wielką rolę w twórczości Danta zajmują sprawy miłosne i tak ją owiewa urok istoty niewieściej. Stało się oczywiście to, co się odtąd powtarzać miało z każdym prawie wielkim poetą. Pierwsza krwawa rana serca, zadana kosą śmierci albo płochą dłonią samej kochanki, rodzi nigdy niewygasający nastrój marzeń i goryczy, powleka duszę artysty pewną melancholią upajających i zarazem bolesnych wspomnień, która zostaje na zawsze. Umysł poety, jak kwiat szczególnego rodzaju, potrzebuje do zapłodnienia pyłków innego kwiatu — duszy kobiecej, które możnaby nazwać ogólnem imieniem «Beatrycze». Doba świeższa, romantyczna często zmieniała je na Maryę, Mary lub Marylę, ale kwiat ze swą tajemniczą władzą został ten sam, co najwyżej — zapuszcza swe korzenie głębiej w ziemię. Dzisiaj Beatrycze nie bywa kanonizowaną, nie staje się przewodniczką po krajach nieba, jak kochanka Danta, choć również «piękniejsza niźli poetów zmyślenia.» Rzadko też kiedy poeci przypisują sobie tyle przeczystości uczuć, a kochance tyle boskiego uroku, co Dante. Jego miłość, w świetle wyznań własnych, ma w sobie tyleż seraficznego, co jej przedmiot. Uzacnia go i uszlachetnia, nad żądze poziome wynosi, pokornym czyni, i wszyscy wogóle ludzie uczuwają wobec Beatryczy jakąś pobożność ducha.
Jeżeli te wyznania są prawdziwe — a tchną widoczną szczerością, — tedy przemiana ukochanej w geniusza opiekuńczego była bardzo łatwą. Dosyć było przeznaczyć jej na mieszkanie sfery napowietrzne: a już bez żadnych przeobrażeń wewnętrznych stałaby się aniołem. Ale też wobec tak szczytnego nastroju poety łatwo mu było znaleść pociechę po jej zgonie. Miłość idealna ma wroga niebezpiecznego w erotyzmie na zmysłach opartym. Daje się ona bardzo łatwo przenieść w czysto umysłowe zakątki duszy i na dawnem miejscu swem pozwala rozgościć się namiętnościom gorętszym. Nic to nie znaczy, że bolał wtedy okropnie i że promienna Florencya wydała mu się wdową i jak on sierotą, że swą żałobą pragnąłby okryć świat cały. Życie zrobiło swoje, serce odżyło, wrażliwa i miłości spragniona dusza nie mogła długo zostać wierną bezcielesnej pamięci: nastąpiło odrodzenie.
W Nowem życiu — mówi się o niem wyraźnie. Niebo zesłało nową donna gentile. Dante walczył z sobą, opierał się, wreszcie uległ. Jak tę porażkę szczęśliwą należy rozumieć — znowu orzec trudno. Opinia «naukowa» półgębkiem tylko oświadcza się za tem, że pocieszycielką była «filozofia,» choć sam poeta domysł ten popiera drugim doniosłym utworem Biesiada (Il convivio amoroso albo convito), w którym występuje w todze filozofa. Wraca on tam do spowiedzi «Nowego życia» i objaśnia, że «szlachetna pani,» której urokom się poddał w swym smutku, to właśnie filozofia. Mówi o jej piękności i słodyczy, nazywa ją córą Boga... Szeregiem zestawień usiłuje też wykazać niezbicie prawdę tego wyznania Witte, którego prace stanowią epokę w dziale badań nad Dantym.
Ale dzisiaj przeważa już zdanie przeciwne. Ci, co wolą opierać się na własnem bezpośredniem wrażeniu i na znajomości duszy ludzkiej, bez wahania odrzucają hypotezę «Filozofii.» Czują oni, i zdaje się słusznie, że zbyt pochwytną i cielesną posiada urodę następczyni Beatryczy, i domyślają się w niej żywej kobiety. Do ich grona należy też autor «Wieczorów florenckich,» który, co prawda, nieco powierzchownie sądzi i zbyt po gospodarsku załatwia się z danemi literatury dantejskiej. Wolę przeto rozumowanie Scartazziniego, gruntowne a jednocześnie przemawiające do serca i bardzo ludzkie. Opierając się na określeniu allegoryi, podanem przez samego poetę i na szczególnej jego manierze poetyckiej dwuznaczności, badacz ten dochodzi w każdym razie do przekonania, że były dwie pocieszycielki od siebie niezawisłe: i filozofia, i jakaś piękna mieszkanka z nad brzegów Arno.
Zagadnienie to do dzisiejszego dnia jeszcze roznamiętnia umysły. Jest to spór między rycerskością względem poety a trzeźwością. Boć nie wierzyć własnym jego słowom, gdy zapewnia, że drugą kochanką — była tylko ukochana allegorya, jest to ni mniej ni więcej tylko posądzać wielkiego idealistę o obłudę.
Lecz wina Danta zmaleje do zera i grzech jego krytyków okaże się bardzo niewinnym, gdy zważymy, co za nimi przemawia. Prawda, że poeta mówi uroczyście i dowodzi wytrwale, lecz właśnie ta częstość jego powrotu do ulubionej sprawy daje do myślenia. A przytem jakież to pobudki przypisuje się tej jego niezgodzie z prawdą? Najszlachetniejsze w świecie. Samo bowiem zapieranie się płochej wietrzności już ją po części okupuje i unicestwia, już jest dowodem wejścia na drogę najwyższego doskonalenia się. Grały tu także pewną rolę pobudki bardziej osobiste, ale niemniej godne czci. Poetę szarpały języki. Stał się snadź przedmiotem nadto już bezecnych plotek i niedorzecznych wymysłów. Jeżeli nawet człowiek tej miary co Boccaccio bierze je za dobrą monetę, cóż dziwnego, że zbudziła się chęć odpędzenia od siebie ciekawego gminu? Wścibska opinia pochwyciła zapewne nieostrożne wyznanie z Nowego życia, gdzie poeta mówi, że w rok po śmierci Beatryczy już się pocieszać zaczął — i znalazła w niem potwierdzenie pogłosek. Stąd musiały dlań urosnąć nowe gorycze krzywdy. Ratunku od nich szuka w pewnym arystokratyzmie ducha, któremu poparciem jest bolesne doświadczenie wygnańca i tułacza. Ono-to wyrywa mu z piersi skargę: «oto dlaczego nikt nie jest prorokiem w swojej ojczyźnie; oto dlaczego mąż roztropny powinien tylko niewielu udzielać swej obecności, a jeszcze mniej poufalszego towarzystwa, — aby imię jego coś znaczyło i nie było w pogardzie» (Biesiada I, 4). Rozmyślnie przybiera w Biesiadzie ton uroczysty i jak mniema niedostępny dla tłumu, stale się wyniosłym i zamkniętym w sobie: «Każdy powinien sobie samemu, w izdebce swoich myśli, czynić wyrzuty i wady swe opłakiwać, ale nigdy wobec innych (I—2.).»
Posłuchajmy jednak, jak poeta sam toruje drogę wierze, iż filozofia i «pani szlachetna» to jedno. Powiada on: «Przez piękną kobietę rozumie się szlachetną duszę życia wewnętrznego, wolną we własnej swej mocy, która jest rozumem; a przeto inne dusze możnaby nazywać, nie niewiastami, lecz dziewkami.» (L. 14).
A tu znów pewną sztucznością tchnące zapewnienie:
«Wiedzieć należy, że z początku filozofia ta we względzie ciała swego (t. j. mądrości) wydała mi się dumną, — oto, że wyśmiewała mię, o ilem nie był w stanie pojąć jej przełożeń: — oraz zagniewaną — oto, że nie obracała oczów swych na mnie, co znaczy, iż jej dowodzenia zrozumieć nie mogłem» (III—15).
W ten sposób wypadłoby, że duma i obojętność owej damy byłyby, poprostu, trudnością i dostojeństwem filozofii.
Z czasem ten stosunek między jedną a drugą stał się w umyśle poety faktyczną jednością. Tak długo się wypierał dawnych pokus i dawne czary odżegnywał, że je w końcu w niepochwytne mgły rozwiał. Ale nim to nastąpiło, życie uczuciowe poety toczyło się koleją zwykłą i nieusposabiającą do wiary we wszechwładną nad nim moc platonizmu.
Nie brak bowiem podstawy do przypuszczeń, że po donna gentile przyszły inne i że wiosenne lata poety były dla jego serca i wyobraźni dobą ciężkich prób.
A powtóre przyszedł fakt bardzo ziemski i wiele mówiący. Oto zupełne roztopienie ducha w filozofii nie tylko że nie przeszkodziło wybujać pewnej bardzo wyraźnej sympatyi, ale nawet pozwoliło na wzmocnienie jej węzła — stułą. Mamy wieści dosyć dokładne o tej, co nosiła pięknie brzmiące imię: Gemma Donati, a została prawowitą małżonką Alighierego. Kiedy wszedł on na tę drogę tak bardzo ziemską — ściśle określić niepodobna, w każdym razie przed wygnaniem i, o ile się zdaje, między dwudziestym piątym a trzydziestym rokiem życia.
Zajmowano się ciekawie tym okresem życia poety; badano czy był szczęśliwy i w ogóle, jakim był w tej roli statecznego obywatela; jak zwykle, szukano potwierdzenia lub zaprzeczenia tego, co przekazał Boccaccio. Nic jednak szczególnie pewnego nie ustalono ponad to, że w związku z Gemmą Donati — odroślą znakomitego i silnego rodu — dochował się bardzo licznej konsolacyi, z której czworo, a przedewszystkiem córkę Beatrycze, historya zna z imienia. Nie trzeba jednak zbyt pochopnie z okoliczności owej wysnuwać wniosków o wysokich zaletach męża i ojca. Wielkie błogosławieństwo boże było raczej dowodem wielkiej bujności natury poety niż szczególnego rozwinięcia instynktów rodzinnych. A chociaż wiele natrąceń i napomknień w Komedyi prowadzi na myśl, że pani Alighieri cieszyła się wszelkiemi należnemi względami męża i prawdopodobnie nawet przywiązaniem, to jednak — rzecz charakterystyczna — nawet ci znawcy sprawy, którzy nie są skłonni przypisywać Dantemu rozrzutności zmysłowej i raczej bronią go przed posądzeniem o nią, przybierają taki ton, jakgdyby ognisko domowe nie było mu ogniem świętym, a on nie był kapłanem jego nieskazitelnym. Nadeszła przecież i długa rozłąka, skutkiem wygnania, a nie widać w żywiole osobistym dzieł nic, coby przypominało ową tęsknotę i wielką żałość, z któremi tak łatwo i często zwracał się do wzniosłego cienia Beatryczy. Nie zdaje się też, ażeby żona cierpiała z nadmiaru tkliwości męża, skoro współczesni jawnie mówili o tem, że bliższe pożycie z nim miało swoje przykre strony z powodu drażliwości i wielu innych podobnych cech, właściwych mu jako wielce uczonemu myślicielowi. [1]
Jeżeli późniejsze przygody miłosne i byt na łonie rodziny przesłoniły w pewnym stopniu świetlaną postać pierwszej kochanki, to z czasem odzyskała ona pierwotny blask. Z pamięcią o zmarłej wiązały się wszystkie lepsze, wiekuistsze pierwiastki duszy poety. Więc gdy one zapanowały, a przyszło to z dojrzalszemi laty, gdy sielanki młodości zastąpił gorzki chleb wygnania, a naiwną pacholęcą wiarę i nadzieję — mozoły badawczego umysłu, Beatrycze stała się rzeczywistym patronem poety. Wszystkie miłości drobne stopniały jakoby w jednę wielką idealistyczną tęsknicę; wszystko, co świat ma wielkiego i świętobliwego, umieścił w jednej czystej duszy. Mystyczne piękno niebiańskiej dziewicy jest odbiciem i żywym wcielonym blaskiem wszelkiego w ogóle ideału, wszelkiej pięknej nadziemskości. Jako taka nie mogła nigdy zniknąć zupełnie z duszy Danta, lecz trwała ciągle i ustawicznie się doskonaliła — mimo pozory chwilowej nieobecności i mimo, że ją czasami zaćmiewały światła niższego gatunku.
Będąc wyrazem stopniowego doskonalenia się duszy poety, — jest ona jednocześnie wytworem jasnej jego samowiedzy. To znaczy, iż Dante przechodził równoległe dwa procesy: dążył do ideału — nazwijmy go ideałem moralnego piękna — i zarazem dążenie to rozmyślnie objawiał światu jako bardzo dawne, sięgające lat młodzieńczych, jako zasadniczy, jednolity kierunek duchowego rozwoju.
Nie dziwić się przeto, że chce za wszelką cenę powiązać Beatryczę z łaskawą panią. Z wyższego punktu widzenia — ta chęć starczy za fakt. Poeta wielkich pragnień ma prawo przetwarzać i swą przeszłość. Gdyby nie wiedział, że już ongi nosił w sobie porywy idealne, nie miałby w sobie pochopu idealizowania lat minionych, jak to czyni właśnie w Biesiadzie.
Dosyć przeto naturalnem mi się wydaje, że wielu subtelnych jego czytelników odważnie przypisało Beatryczy wszystkie te znaczenia szczytne, wszelkie te zamiary podniosłe, które musiały być szczeblami w rozwoju duchowym Alighierego. Peladan mówi: Beatrice z Nowego życia to kobieta lub piękność, Beatrice z Komedyi Boskiej to święta [2] — z Biesiady zaś to Diotyma, objawicielka tajników świętych, albo filozofia. [3]
Jeszcze bardziej godna uwagi myśl d’Ancony, który mniema, że Beatrycze nie jest symbolem żadnej idei pojedyńczej, a więc ani filozofii, ani teologii, lecz widomym kształtem i symbolem idei wogóle. Jako taka rozwiązuje ona wszelkie wątpliwości i zawikłania, jako taka łączy w sobie, wszystko: wiarę i naukę, filozofię i teologię, ziemię i Niebo, Boskość i człowieczeństwo; stąd wniosek, że Vita Nuova, Convivio i Comedia związane są z sobą jakoby łańcuchem. Beatrycze jest w pierwszej tak odmalowana, ażeby mogła się stać z czasem Beatryczą Komedyi. Między dziewczęciem, które młody Dante widział nagiem w objęciach Amora, a niewiastą, której chwałę śpiewają anieli, jako mystycznej oblubienicy, uwieńczonej gałązką oliwną, odzianej w barwy wiary, miłości i nadziei — zachodzi wprawdzie różnica, lecz mimo to Beatrycze jest zawsze ta sama. Poezya i sztuka, miłość i wiedza, natchnienie i rozmyślanie — i, dodajmy — ideał kobiety, bez której wdzięku i czaru Komedya i Nowe życie byłyby tylko szacowną pracą drugiego Doctor Seraficus albo Angelicus, noszą wspólne imię — Beatrice. [4]
Jej to duch białoskrzydły unosi się nad całem życiem artysty, tak blizki nam dzisiaj jeszcze i wymowny, jakgdyby dopiero wczoraj ziemię porzucił, tak kochający i przezeń umiłowany, jakgdyby wczoraj dopiero stał się «słońcem, co niegdyś miłością pierś jego paliło» (Raj III).
- ↑ Scartazzini, rozdział Familienleben.
- ↑ W rzeczy samej figuruje ona w Raju miedzy świętymi, dziwna tylko, że miedzy świętymi starego zakonu, nie zaś nowego:
. . . . W trzecim rzędzie siedzi
Jak sam to widzisz, Rachel z Beatrycze
Sara, Rebeka, Judyt i prababka
Śpiewaka, który, nad grzechami swemi
Bolejąc, wyrzekł: Zmiłuj się nademną.
(Mowa tu, oczywiście, o Królu Dawidzie. Raj XXXII). - ↑ Wstęp do francuskiego tłómaczenia sonetów Danta przez Gabryela Rossettiego La maison de vie (MDCCCLXXXVII).
- ↑ Porównaj F. X. Krauz: Dante, sein Leben und sein Werk etc. (1897. str. 226—227).