Dante (Jellenta)/Rozdział III/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dante |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1922 |
Druk | P. Laskauera i W. Babickiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzisiejszy badacz dusz ludzkich, patrząc na tę trawiącą i pożerającą siłę uczucia, które wielki poeta włożył w miłość dla Beatryczy, zawyrokowałby odrazu, że nie urodził się on pod szczęśliwą gwiazdą. Verlaine nazwałby go najtęższą odroślą plemienia saturnijczyków, którego żywiołem jest nerwowość, zgryźliwość i nieszczęście. Śmierć ubóstwianego dziewczęcia była dopiero zwiastunem klęsk dalszych.
Ale klęski spadają tylko na ludzi żywych, czynnych w odmęcie świata, na tych, co mają wielkie namiętności, żądze i pragnienia i co swe odrębne od powszednich upodobania i ideały wyrzucają na zewnątrz, nie więżąc ich potulnie we własnem łonie. Jakoż i Dante żył życiem bogatem i czynnem. Od pierwszego wystąpienia w świecie zdradza naturę niespokojną, żądną szerokiego pola działania, — niema w nim ani śladu mnicha, ślęczącego nad księgami w zapomnieniu o rozkoszach i walkach ziemi. Albo może życie ówczesnych Włoch, a Florencyi w szczególności, miało tę własność porywania wszystkich w swój niebezpieczny wir, może to borykająca się dusza wieku trzynastego rozwichrzała, czyniła wszystkich, nawet najspokojniejszych, awanturnikami lub szermierzami? Toć wtedy nawet słudzy Boży, biskupi i prałaci, dosiadali konia i wiedli na bój swoje owieczki, a każdy obywatel do dziesięciu różnych stronnictw, szamocących się z innemi dziesięciu partyami, należał.
Z licznych dramatów dziejowych, których widownią był ów wiek potężnienia indywidualizmu, — jeden wielki[1] dwa małe odbiły się na losach i dziełach Danta i wpłynęły głównie na ukształtowanie jego twórczości. To też zamiast szeroko uwzględniać historyę, co uważają za niezbędny wstęp do wszelkich prac nad wielkim florentczykiem i jako nieodzowny warunek do zrozumienia jego dzieł — zaznaczymy tu owe trzy wielkiej wagi momenta dziejowe.
Pierwszy — to wiekowa walka Stolicy Apostolskiej z potężną wizyą czy tradycyą Państwa Rzymskiego, którą nowym blaskiem otoczył Karol Wielki. Godzi się pamiętać, że Zachód czysto świecki w dzisiejszem znaczeniu słowa nie istniał wtedy. Choć wielki monarcha Franków, a po nim silni władcy niemieccy, rościli prawo do wpływu na obiór papieża, lecz papież ze swej strony, wsparty na narodzie rzymskim, chciał zachować prawo zatwierdzania i koronowania cesarzów. Oczywiście, nie był to spór obcych narodów z ludami włoskiemi o wzajemne prawa i obowiązki, ile raczej spółzawodnictwo dwóch wielkich tronów: świeckiego i duchownego, aczkolwiek nieraz przybierał on we Włoszech cechy walki o niezależność od władzy obcej, narzucającej się zzewnątrz. W ten sposób wiekopomne zwycięztwo Grzegorza VII Hildebranda było wprawdzie upokorzeniem władzy świeckiej w osobie Henryka IV, kiedy-to przez trzy dni cesarz stał boso na śniegu w Canossie, ale zarazem płynęło z głębokiej wiary, że władza monarchy jest nieprawowitą i niższą. Ponury reformator Kościoła może odwrócił rozwój Ludzkości wstecz, gdy głosił, że jak księżyc bierze swe światło od słońca, tak cesarz jest tylko odblaskiem mdłym papieża; ale na dane przezeń hasło zbudziła się samowiedza państwowa i narodowa w wielu księstewkach włoskich. Za jego-to spraną powstały niezależne gminy Medyolanu, Genui, Pizy, Lukki i wielu innych miast; dokonano niemal rewolucyi przeciw zwierzchniczym uroszczeniom cesarzów.
Ale następcy wielkiego mnicha, który potęgą woli i ducha zdołał od warsztatu ciesielskiego ojca wspiąć się na najwyższe dostojeństwo — byli już tylko słabymi lub samolubnymi wodzami w wojnie o inwestyturę. Nie ulękli się ich monarchowie niemieccy, ani Fryderyk Rudobrody ani zwłaszcza wielki Hohenstaufen, Fryderyk II. Przy nim wybucha z świeżą siłą pożar, stłumiony na czas jakiś przez harmonię wspólnych wypraw krzyżowych. Imperator rzymsko-niemiecki, umocniwszy się i rozsadowiwszy głównie w Sycylii — w Palermo miał swój dwór — i w południowych Włoszech, działa, rządzi i podkupuje papieży z bezwzględną żywiołową energią. Nadaje on państwu świeckiemu hart i organizacyę, która wywołuje okrzyki zachwytu u takich znawców jak Burckhardt. Rozpościera dokoła taki urok władzy i oświaty, tak czaruje dworzan potęgą indywidualności, że przywabia do siebie najlepsze umysły i talenta artystyczne. Do jego idei państwowej może najwięcej pasuje uwaga Micheleta, że bez walki żywiołowej dwóch owych potęg — nastałaby cisza i zmartwiałość Wschodu. Bo z zuchwałą sprężystością rządów cesarz łączył wysokie wykształcenie, literackie i filozoficzne, wstręt do bigoteryi, dzielność osobistą bez granic. W stosunku do ustroju feudalnego był despotą i gwałcicielem swobód, tyranem i inkwizytorem, lecz przy nim też zakwitła sycylijska szkoła poezyi włoskiej i wszechnica w Neapolu.
Klątwa, pod którą umarł, podobno z ręki własnego krewniaka, Fryderyk II, ścigała i jego następców, między którymi dziwnie poetyczną pamięć po sobie zostawił najmłodszy syn, Manfred, król lutnista, dusza wspaniała, tkliwa i marzycielska. Wówczas tedy papież Klemens IV przywołał dla ostatecznego zwalczenia domu Szwabskiego — Karola Andegaweńskiego. Lecz ani on, ani syn jego, nie mogli się uporać z buntowniczym duchem południowców, którzy już utopili byli w krwawej łaźni, zwanej «Nieszporami sycylijskiemi», potęgę berła francuzkiego i pomścili okrucieństwa Karola nad synem Fryderyka, Konradem, dokonane. Nowe powikłania sprowadziła dynastya hiszpańska i nowe krwi rozlewy, zbrodnie i wojny. Stolica Apostolska głosiła kompletną wojnę świętą przeciw ostatnim «żmijom» rodu Hohenstaufów, jako przytem zaprzyjaźnionym z Saracecenami[2]. To brała ona górę, to gięła się; ale ostatecznie nie odzyskała dawnej świetności, zwłaszcza, że panowanie Dom Pedra Aragońskiego, ożenionego z córką Manfreda, Konstancyą, ożywiło sympatye i nadzieje partyi cesarskiej. Późniejsi papieże rządami swemi i brakiem wybitnych charakterów i wyższych zasad dali swym przeciwnikom nową broń do ręki, przyczynili się jeszcze do podniesienia chwały zmarłych cesarzów i utrwalenia na zawsze samej idei imperyalizmu. Choć bowiem późniejsi pretendenci do korony rzymskiej, jak Rudolf Habsburski lub Albrecht Austryacki, ideę tę swem niedostatecznem i nie dość wyłącznem poświęceniem się Włochom przyćmili — widział w niej jeszcze Dante prawdziwą gwiazdę przewodnią Włoch. O ile wrogo patrzył na intruza, Karola Walezyusza, którego sprowadziły do Toskanii samolubne rachuby i intrygi Bonifacego VIII, o tyle znów wszystkie nadzieje swe i marzenia wszechludzkie opierał na Henryku VII.
Na tę-to chwilę walki dwóch udzielności przypada życie Danta. Wszystkie wymienione tu osobistości, a oprócz nich setki innych, słowem, wszystkich, co się złożyli na taki stan rzeczy i historyę tworzyli, możemy odnaleść w obrazach Danta, ze współczesnych zaś wielu wprost ważną rolę w jego osobistych kolejach odgrywało. Gdy wszedł w życie, cała Toskania podzielona była na dwa wielkie obozy: stronników najwyższej władzy papieża, czyli Gwelfów (Wölfe) i zwolenników idei, że władza cesarska idzie wprost od Boga — czyli Gibelinów (Weiblinge). Zobaczymy dalej w jakim stosunku do zapaśników był wielki poeta, ale zawczasu pamiętać się godzi, że dla ogółu lub też większości jego rodaków wojna owa była wprawdzie starciem wysokich podstawowych zasad, lecz zarazem i karmią rozkiełznanej samowoli i budzącego się indywidualizmu gmin i prowincyi.
Miary zawichrzenia dopełniały w całych Włoszech, a szczególniej w Toskanii, dwa inne momenty. Oto łeb podniosła nowa hydra: walka Białych z Czarnymi. Jak wszelkie inne, nie wyłączając welficko-gibelińskiej, i ona wzięła swój początek z błahego sporu dwu rodzin i z czasem dopiero stała się antagonizmem stronnictw i zasad politycznych. Waśń o spadek, wynikła między potomkami notaryusza Cancellierego z Pistoi, rozdzieliła ich do tego stopnia, że za niewinne zadraśnienie jednego z nich w zabawie młodzieńczej — odpłacono winowajcy ucięciem ręki w chwili, gdy przybył przeprosić kuzyna za mimowolną krzywdę. Ofiara okrucieństwa należała do odłamu Cancellierich Czarnych, oprawcy — do Białych (po matce, Biance). Na czele pierwszych stanął straszny Corso Donati, drugich wziął pod swój sztandar Vieri Cerchi. Dzięki takiemu układowi sił cała Florencya, która chciała wpływem swym stłumić pożar w Pistoi i wezwała walczące partye do siebie, sama stanęła w płomieniach, albowiem domy Donatich i Cerchich z dawien dawna żywiły ku sobie zaciekłą nienawiść, — tamten zazdrosny o bogactwa, popularność i urodę Vierego, ten zaś o polor i wykwint arystokratyczny Corsa, który posiadał wszelkie talenty rycerskie i towarzyskie w wysokim stopniu i niesłychaną dumę, ze zjadliwym dowcipem połączoną. Nadto przeciwnicy byli szwagrami; Donati był niegdyś żonaty z siostrą owego Cerchiego i według wszelkiego prawdopodobieństwa pozbył się jej za pomocą trucizny. To miało być właściwym początkiem walki, której przebieg obfitował w sceny najzupełniej nadające się do piekieł, nawet nie-Dantejskich, a w której bronią Donatich bywała najczęściej trucizna. Zresztą i sztylet nie próżnował i omal nie zginął odeń poeta Guido Calvacanti, dla którego Dante miał cześć głęboką i któremu przypisał swe Nowe życie.
Wreszcie trzeci fakt dziejowy: ustrój Florencyi. Sławne miasto nie tylko że było już wówczas, t. j. na długo przed Odrodzeniem, pięknym grodem ogrodów i kolebką wielkich artystów i mędrców, ale było i gminą wybitnie mądrą i postępową. Zdobyło ono sobie jeszcze w r. 1250 ustrój bardzo zbliżony do zupełnego samorządu, aczkolwiek oparty na podstawie wojskowej. Już wtedy, t. j. jeszcze za życia Fryderyka Staufena, gwelfowie nie mogli znieść niemieckiej gwardyi przybocznej Fryderyka Antiochijskiego, wielkorządcy Florencyi, i wypędziły ją, stawiąc na jej miejsce militaryzm własny. Zaraz potem śmierć wielkiego monarchy sycylijskiego poparła znakomicie sprawę narodowców i ludu, który, celem ukrócenia niszczących wojen domowych, wprowadził w r. 1252 urządzenia ściśle demokratyczne i przedstawicielstwo stanów miejskich tak wybitne, że wykluczało ono formalnie patrycyuszów od udziału w sterowaniu rzecząpospolitą. Co prawda, dali oni sobie prędko radę z ograniczeniami, zwłaszcza, że te nie były zgoła radykalne i wystarczało zapisać się do jednego z wyższych i mocniejszych kunsztów (zgromadzeń zawodowych), ażeby utracone przywileje odzyskać, a w każdym razie stanąć na równi z mieszczaństwem. Były to bowiem w rzeczy samej rządy wyższego t. j. zamożnego, inteligentnego mieszczaństwa. Florencya i w tem dawała dowody wielkiego rozumu stanu, że zostawiała otwartą furtkę stanowi rycerskiemu. Nie szło jej bowiem o rozdmuchywanie nienawiści klasowych, lecz jedynie o utrwalenie słusznych swych praw i względnego pokoju. Zobaczymy w dalszym ciągu, że umiała ona bronić swej wolności i praw mieszczańskich wobec ciągle ponawianych zamachów i że te prawa zdołała nawet znakomicie umocnić. Szczytowy zaś, najbardziej krańcowy okres tej rosnącej wciąż demokratyzacyi ma dla nas szczególne znaczenie, albowiem odegrał rolę bezpośrednią w losach Alighierego.
Tymczasem jednak nie zawadzi wyjaśnić sobie, jaki był stosunek wzajemny owych trzech przeciwieństw, dzielących Florencyę. Nie ulega kwestyi, że w jednem sumieniu łączyły się nieraz najrozmaitsze sympatye i kierunki, ale przeważnie Czarni szli ręka w rękę z arystokracją: Biali mieli za sobą lud, śród którego zażywał miru trybuna — Vieri Cerchi. Jedni zaś i drudzy należeli do gwelfów, co już samo przez się charakteryzuje odosobnione i niekorzystne stanowisko gibelinów. W ogólności przyjąć można, że Florencya była starodawnem, uznanem siedliskiem gwelfów.
Patrząc na mozolny, ale niezachwiany, rozwój duszy tego dziwnego miasta z odległości sześciu wieków, na wzrost jej samowiedzy narodowej i społecznej, — chciałoby się zastosować doń prawidło dziejów nowoczesnych i powiedzieć, że prąd narodowy szedł równolegle z ludowo-demokratycznym, zaś żywioł arystokratyczny bratał się z kosmopolitycznym, gdyby nie fakt odrębny, a wielce dla Włoch znamienny, że tam właśnie potężniejsze rody, jako zagrożone przez żarłocznego orła cesarskiego, z pobudek czysto samolubnych sprzymierzać się musiały z ludem. Ich indywidualność i tendencya dośrodkowa idei cesarskiej były, rzecz prosta, zasadniczo wrogie. Przeto t. z. popolani czyli stronnictwo ludowe łączyło się nieraz z arystokracyą celem zwalczenia wspólnego wroga — gibelinów. Ogólne więc tło polityczne Florencyi, jej duch właściwy, z dawien dawna były narodowe, chociażby za cenę przymierza z wrogami ludowładztwa. Tkwiła w tem, oczywiście, socyalna sprzeczność i nienaturalność, lecz tę zobojętniano za pomocą pewnego rodzaju syntezy w postaci owej zasady państwowej, która dawała wprawdzie przewagę zamożnemu mieszczaństwu, lecz wszystkim niemieszczanom, gotowym stanąć pod jego godłem, budowała złoty most.
Owe wojny domowe i zamieszki wyłaniają z siebie jednę organiczną cechę Toskanii. Jej zdrowy żywotny instynkt pragnął przebić się przez gęstwinę samolubstw, które jej jędrne, do bujnego i twórczego życia powołane ciało usiłowały rozedrzeć. Jest to ciągła walka popędu samozachowawczego z czyhającymi zewsząd napastnikami i chorobami politycznemi. Szło to niełatwo, i zanim Florencya mogła stać się kolebką nowoczesnej sztuki i wydać najwspanialsze dusze artystów, musiała przebyć straszne konwulsye, popełnić niesłychane krzywdy i zbrodnie. Walka gwelfów i gibelinów, zakończona ostatecznie zwycięstwem sprawy narodowej, kosztowała wiele błędów łatwowierności wobec obłudnego Rzymu, wiele zdrad, spisków, zemst, krwawych bitew.
Zaciekłość i mściwość nie pozwalały nigdy zwyciężonemu godzić się z losem. Miasta i gminy dziś welfickie jutro stawały się znowu gibelińskiemi. Palono się i wypędzano wzajemnie. I taką-to drogą został wygnańcem największy człowiek owych czasów — Dante.
Owe wojny domowe i zamieszki wewnętrzne nietylko że dotykały raz po raz osoby wielkiego poety od jego lat najmłodszych, nie tylko że wypełniały główną część jego życia i dostarczały tragedyi epikowi zgrozy, a filozofowi — wątków do ponurych rozmyślań, lecz ukształtowały zarazem jego umysł polityczny, uwarunkowały polityczny podkład jego ducha i wogóle dają nam odpowiedź na pytanie, skąd do geniuszu poety i artysty — geniusz polityka, lub, jeśli kto woli, publicysty pierwszej wielkości i jarzącego światła. Jasnem się bowiem staje, że Florencya była znakomitą szkołą nauki państwowej. Była to istna kuźnia praw, w której robiono nazbyt może płoche doświadczenia, wywołując szydercze słowa Danta:
Co w Październiku
Sprzędziesz, — nie starczy do pół Listopada!
Ileż-to razy, wspomnij, w krótkim czasie,
Zmieniłaś prawa, monetę, urzędy,
Zwyczaje nawet, — odnawiałaś członki!...
Gdy widzisz jasno i dobrze pamiętasz,
Uznasz, że jesteś jak niewiasta chora,
Co, nie znajdując spoczynku w pierzynie,
By ulżyć męce, przewraca się ciągle!
(Czyściec, p. VI).
Lecz zdumiewa ona bądź co bądź już wówczas wielkim rozumem stanu, pomysłowością ustawodawczą i bystrością w zawiadywaniu sprawami zarówno wewnętrznemi jak i zewnętrznemi. Stary i, powszechnem zdaniem, niepodejrzany kronikarz owych czasów Villani, na którym oprzeć się musi każdy badacz owej opoki i samego Danta, jest wymownym dowodem, że jego ojczyzna prowadziła doskonałą statystykę, miała wyrobione wychowanie publiczne, szpitalnictwo, finansowość, dokładne dane o stosunkach ekonomicznych świata. [3]