Dawne rządy i rewolucya/Księga druga/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dawne rządy i rewolucya Księga druga |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1907 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Mieczysław Kozłowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wśród mnóstwa instytucyi, przygotowujących monarchię absolutną, żyła jeszcze wolność, lecz wolność zupełnie odrębna. W swojem dążeniu do centralizacyi, rząd zachował, lub nawet wytworzył cały szereg czynników, które krępowały jego swobodę, a w wielu osobach budziły duch oporu.
Sprzedając urzędy, rząd zrzekł się możności odbierania ich. Chciwość jego stała się przeciwwagą pragnienia panowania. Zmuszony był posługiwać się organami, których sam nie stworzył, a których nie mógł usunąć. Często więc zdarzało się, że najbardziej stanowcze zamiary jego traciły przy wykonaniu całą energję. Ta wadliwa organizacya urzędów stanowiła rodzaj tamy rozbijającej potęgę rządu.
Prócz tego rząd nie znał dokładnych granic swojej władzy. Żadne z praw jego nie było należycie uznane i postanowione. Niejasność, sprzyjająca zamachom królów na wolność obywateli, osłaniała niekiedy tę wolność. Administracya, czując się niepewną i świeżą, była bojaźliwa, skoro tylko napotykała na najmniejszy opór.
Wśród przywilejów, przesądów i fałszywych pojęć, stojących na przeszkodzie do wytworzenia wolności regularnej i dobroczynnej, nie mało było takich, które popierały duch niepodległości wśród obywateli i zachęcały do walki z nadużyciami władzy.
Szlachta gardziła klasą urzędniczą, chociaż niekiedy zwracała się do niej. Zachowała ona resztę dumy swoich przodków; nie bardzo oni cenili wolność ogólną, lecz nie godzili się na to, by ręka rządu ciążyła na nich. W chwili, gdy zaczyna się Rewolucya, szlachta skazana na zagładę razem z tronem, występuje nierównie samodzielniej i przemawia śmielej niż stan trzeci, który ma obalić monarchię. Szlachta domaga się prawie wszystkich rękojmi przeciw nadużyciu władzy, które cechowały późniejsze rządy reprezentacyjne.
Duchowieństwo, które później tak często ulegało w sposób służalczy władzy cywilnej, było wówczas jedną z najbardziej niezależnych warstw społecznych, a jedyną, której swobody wypadało szanować. Prowincye utraciły swoje wolności, miasta zachowały zaledwie ich cień; dziesięciu ze szlachty nie mogło się zgromadzić do jakiejkolwiek sprawy bez pozwolenia króla, kościół zaś zachował we Francyi do końca swoje zgromadzenia peryodyczne. W jego obrębie władza kościelna miała swoje granice, które były w poszanowaniu. Niższe duchowieństwo miało poważne rękojmie przeciw tyranii swoich przełożonych, a brak ślepego posłuszeństwa względem biskupów, nie wprawiał go do takiegoż wobec króla. Obok tego wśród duchowieństwa było wielu pochodzących ze szlachty, a przywileje feudalne, tak zgubne dla moralnego charakteru kościoła, nadawały duchowieństwu pewną niezależność w stosunku do władzy cywilnej.
Najwięcej zaś pojęć i potrzeb obywatelskich zaszczepiła w duchowieństwie własność ziemska. Miałem cierpliwość przeczytać większą część debatów i raportów, które przechowały się w protokułach dawnych zgromadzeń prowincyonalnych, zwłaszcza zaś w Languedoc, gdzie duchowieństwo, większy niż gdzieindziej brało udział w sprawach państwowych, nie mniej, jak protokuły zgromadzeń prowincyonalnych, zwołanych w latach 1779 i 1787. Zdziwiony byłem, że biskupi i opaci występowali w nich z projektami o przeprowadzeniu gościńca lub wykopaniu kanału, wykazując głęboką znajomość rzeczy; iż rozprawiali o tem, jak zwiększyć produkcyjność rolnictwa, zabezpieczyć dobrobyt mieszkańców i stworzyć przemysł, nieustępując pod tym względem ludziom świeckim.
Trzeba przeczytać kajety duchowieństwa z roku 1789, aby zrozumieć, porównywając stanowisko jego z poglądami dzisiejszego duchowieństwa, jakie przewroty mogą odbyć się u ludzi pod wpływem zmiany w ich położeniu.
Spotykamy się w nich z nietolerancyą, niekiedy z uporczywym przywiązaniem do dawnych przywilejów. Lecz z tem wszystkiem, duchowieństwo, nie mniej niż trzeci stan, wrogie jest despotyzmowi. Życzliwe dla wolności cywilnej, rozentuzyazmowane wolnością polityczną, oświadcza ono, że swoboda osobista powinna być zaręczona nie obietnicami, lecz procedurą podobną do habeas corpus. Wymaga zniesienia więzień politycznych, sądów specyalnych i ewokacyi; żąda jawności wszelkich dyskusyi, nieodwołalności sędziów, dostępności urzędów dla wszystkich obywateli; mniej uciążliwej i mniej upokarzającej formy poboru wojskowego dla wszystkich obowiązującego; wykupienia praw patrymonialnych, które sprzeczne są z wolnością, jako zabytek feudalizmu; bezwzględnej wolności pracy; zniesienia ceł wewnętrznych; pomnożenia szkół bezpłatnych; instytucyi dobroczynnych świeckich i wszelkiej zachęty do rolnictwa.
W zakresie polityki właściwej duchowieństwo donośniej od innych twierdzi, że naród posiada nieodwołalne prawo zgromadzania się dla wydawania praw i wolnego ustanawiania podatków; twierdzi, że żaden Francuz nie może być zmuszany do płacenia podatków, na które nie głosował osobiście, lub przez swego reprezentanta; żąda, aby przedstawicielstwo stanów zwoływało się corocznie; aby roztrząsało najważniejsze sprawy; wydawało prawa ogólne wyższe po nad zwyczaj i przywileje miejscowe; postanawiało budżet i kontrolowało wszystkie wydatki nie wykluczając dworskich; aby deputowani byli nietykalni, a ministrowie odpowiedzialni przed nimi; żąda także, aby każda prowincya miała reprezentacyę stanów, a wszystkie miasta urzędy obieralne. Ani słowa nie spotykamy tam o prawie boskiem.
Wszystko to pozwala nam twierdzić, iż pomijając jaskrawą występność niektórych członków duchowieństwa, na ogół klasa ta była bardzo oświecona i bardzo patryotyczna. W istocie wady jej były takie, które podzielają wszystkie korporacye religijne i polityczne, mocno skonsolidowane: skłonność do mieszania się do cudzych spraw, brak tolerancyi i przywiązanie instynktowe do wyłącznych praw swego stanu.
Nie mniej i stan miejski z doby przedrewolucyjnej przygotowany był lepiej od dzisiejszego do tego, aby w chwili stanowczej objawić ducha niepodległości. Sprzyjały temu niektóre ujemne strony dawniejszych rządów. Widzieliśmy, iż stan miejski ówczesny, również gorliwie jak i dzisiejszy, uganiał się za posadami rządowemi, które były jeszcze liczniejsze. Różnica jednak polegała na tem, że w owej dobie większa część tych posad nie nadawała się i nie odbierała przez rząd, a wskutek tego podnosiła znaczenie ich posiadaczy, uniezależniając ich od władzy centralnej. Tak więc ta okoliczność, która dziś staje się przyczyną uległości tak wielu osób, wówczas była, przeciwnie, podstawą ich niezależności.
Wszelkie wyjątki, które wytwarzały taki przedział między stanem miejskim a ludem, wytwarzały z pierwszego rodzaj niby-arystokracyi, ujawniającej dumę i ducha oporności, właściwego prawdziwej arystokracyi. Każda z drobnych korporacyi, na które podzielony był stan miejski, gorliwie broniła interesów i praw swoich; każdy czuł się jakby na scenie wprawdzie bardzo małej, lecz jaskrawo oświeconej i otoczonej tą samą gromadką widzów gotowych do klaskania lub gwizdania.
Sztuka tłumienia cech wszelkiego oporu była wówczas daleko mniej udoskonaloną niż dziś, a najpewniejszym środkiem do ujawnienia protestu było sądownictwo. Francya ówczesna była rządzona absolutystycznie w polityce i administracyi; lecz w instytucyach sądowych była wolną. Wymiar sprawiedliwości we Francyi ówczesnej był powolny, skomplikowany i kosztowny; lecz nie było wówczas w sądach tej służalczości wobec władzy, która jest najgorszą formą sprzedajności. Sędziowie byli nieodwołalni i nie dążyli do awansów. Są to dwa warunki niezbędne dla niepodległości sądu; bo cóż potem, że sędzia nie ulega przymusowi, skoro można na niego podziałać widokami korzyści?
Wprawdzie władza królewska wyjęła z pod jurysdykcyi sądów ogólnych prawie wszystkie sprawy, potrącające o interesa rządowe; lecz nie mogła odbierać im prawa przyjmowania skargi wyrażania opinii. Ponieważ zaś język sądowy ówczesny zachował był jeszcze cechy dawnej francuzczyzny, nie lubiącej obwijać w bawełnę, więc czynności rządowe nie raz bywały piętnowane, jako samowolne i despotyczne. Tak więc bezładne mieszanie się sądów do spraw administracyjnych, które było złem, przyczyniało się niekiedy do obrony wolności.
Parlamenty były niezawodnie więcej zajęte sobą, niż interesami ogółu. Należy wszakże przyznać, iż w obronie swojej niepodległości często ujawniały odwagę, która udzielała się otoczeniu. Gdy w r. 1770 zamknięto parlament paryski, osoby wchodzące w jego skład utraciły stanowisko i władzę, lecz żadna z nich nie uchyliła się przed wolą królewską, przeciwnie, inni sędziowie np. izby podatków, dobrowolnie solidaryzowali się z członkami parlamentu, nie mniej jak wybitniejsi adwokaci czynni w parlamencie. Wyrzekli się oni tego, co stanowiło źródło ich bogactwa i zaszczytów i skazali siebie na milczenie raczej, niż stanąć przed trybunałem znieważonym. Nie znam faktów podnioślejszych w historyi ludów wolnych, a jednak działo się to w XVIII w. obok dworu Ludwika XV.
Wiele ze zwyczajów sądowych przeszło do nawyknień narodu. Myśl, że każda sprawa podlegać winna debatom publicznym, oraz że na każdą decyzyę można złożyć skargę, zostały stamtąd zapożyczone, nie mniej, jak przywiązanie do formy. Administracya zapożyczyła wiele z języka i nawyknień sądowych. Król i rada motywują swoje postanowienia nieraz w długich przedmowach. Kollegia administracyjne dawniejszego pochodzenia roztrząsały sprawy publiczne i wysłuchiwały przedstawień osób zainteresowanych.
Tylko lud, a zwłaszcza lud wiejski pozbawiony był wszelkich sposobów protestu przeciw uciskowi prócz siły. Po za tem nie było we Francyi człowieka, któryby nie mógł, o ile by chciał, wstrzymywać się od posłuszeństwa za pomocą wykrętów i protestować nawet ustępując.
Król przemawiał do narodu tonem raczej dowódzcy niż władzcy. Ludwik XVI na początku swego panowania mówi w jednym z edyktów: „Dumni jesteśmy z tego, iż rozkazujemy narodowi wielkiemu i szlachetnemu”. Jeden z jego przodków, wyrażając wdzięczność zgromadzeniu stanów za śmiałość ich żądań, powiedział: „Wolimy przemawiać do wolnych, niż do niewolników”. (Nons aimons mieux parler a des francs qu’a des serfs).
Ludzie XVIII w. nie znali tej namiętności do dobrobytu materyalnego, która prowadzi do niewoli, namiętności leniwej i uporczywej, łączącej się często z cnotami domowemi, dopuszczającej uczciwość, lecz nie znoszącej heroizmu, wyrabiającej przyzwoitych ludzi lecz tchórzliwych obywateli. Francuzi ówcześni lubili wesołość i ubóstwiali rozkosze. Wyższe klasy troszczyły się więcej o ozdobność niż o dogodność życia, więcej dbały o sławę, niż o bogactwo. Klasy średnie nie były nigdy oddane wyłącznie gonitwie za dobrobytem; obok pieniędzy uznawały inne wyższe dobra.
Nie należy także mierzyć poniżenia tych ludzi stopniem ich uległości władzy królewskiej. Król budził w nich uczucia, których nie mógł później obudzić najbardziej nieograniczony monarcha w świecie, a które dla nas stały się niezrozumiałemi od czasu Rewolucyi. Ulegając najbardziej samowolnym nakazom władzy, poddawali się nietylko sile, lecz ulegali i uczuciu poważania, a w ten sposób, przy największej zależności, zachowywali niekiedy swobodę ducha.
Nie wszystko więc było niewolą za dawnych rządów. Wolność, chociaż ograniczona i wykrzywiona, taiła się wśród mechanizmu centralizacyi, a gdy ta zmierzała ku zrównaniu i rozsłabieniu charakterów, wiele osób zachowało, dzięki owej wolności, swoję oryginalność, barwność i indywidualność. Dzięki tej wolności ukształtowały się owe potężne, dumne i odważne umysły, które ujawniły się podczas Rewolucyi i stanowią przedmiot podziwu i zgrozy dla pokoleń następujących.
Lecz ten odrębny rodzaj nieuregulowanej i niezdrowej wolności, czyniąc Francuzów zdatnymi do obalenia despotyzmu, nie uzdolnił ich do postawienia na jego miejscu pokojowego i wolnego władztwa praw.