Dawne rządy i rewolucya/Księga trzecia/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Alexis de Tocqueville
Tytuł Dawne rządy i rewolucya
Księga trzecia
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1907
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Mieczysław Kozłowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
Francuzi dążyli do reform wprzód niż do swobód.

Godnem jest uwagi, że ze wszystkich idei i uczuć, które przygotowały Rewolucyę, zamiłowanie do wolności politycznej ujawniło się ostatnie i pierwsze znikło.
Przestarzały gmach rządowy zaczął chwiać się oddawna, lecz o wolności jeszcze nie myślano. Wolter zaledwie o niej myśli: w Listach o Anglii najmniej mówi o parlamencie. Najbardziej zazdrości Anglikom ich wolności literackiej, o politycznej zaś nie myśli, jak gdyby pierwsza mogła istnieć bez drugiej.
W połowie XVIII st. ukazuje się szereg pisarzy traktujących specyalnie o zagadnieniach państwowych. Podobieństwo zasad stało się przyczyną wspólnej nazwy fizyokratów czyli ekonomistów. Wystąpili oni na widownię dziejową z mniejszą świetnością niż filozofowie, lecz wywarli nie mniejszy wpływ na Rewolucyę, sądzę nawet, że z ich dzieł można lepiej poznać jej właściwy charakter. Filozofowie nie wykraczali po za bardzo szerokie koło idei ogólnych w zakresie polityki; ekonomiści zaś, nie opuszczając dziedziny teoryi, zbliżali się więcej do faktów. Pierwsi mówili o tem, co mogło być przedmiotem marzenia, drudzy wskazywali niekiedy, co można było uczynić. Wszystko, co miało upaść wskutek Rewolucyi, zostało przez nich potępione, a z tego, co miało powstać, prawie wszystko znajduje się w jej dziełach, chociaż w zawiązku.
Nie dość na tem, w ich książkach ujawnia się znany nam duch rewolucyjny i demokratyczny. Potępiają oni nietylko przywileje, lecz wszelką nierówność. Co przeszkadza ich planom, powinno być zniesione i prawo prywatne podporządkowane korzyści ogółu.
Przeszłość zasługuje w oczach ekonomistów na bezgraniczną pogardę. Nie było instytucyi tak trwałej i tak dawnej, której nie zawahaliby się znieść, jeśli stała na przeszkodzie symetryi ich planów. Jeden z nich proponował znieść wszystkie podziały terytoryalne i zmienić nazwy prowincyi na 40 lat przed tem, niż konstytuanta urzeczywistniła ten plan.
Ekonomiści układali plany wszystkich reform społecznych i administracyjnych, kiedy jeszcze myśl o instytucyach wolnościowych nie powstała w ich umyśle.
Wprawdzie zasada laisser faire i laisser passer znajdowała powszechne uznanie w zakresie handlu i przemysłu. Lecz większość ekonomistów nieprzyjazna jest zgromadzeniom miejscowym i idei równowagi władzy. „Systemat przeciwwagi w rządzie, powiada Quesney, jest myślą fatalną”. Za jedyny środek przeciw nadużyciu władzy uważają oświatę. „Despotyzm niemożliwy, jeśli naród jest oświecony, powiada Quesney. Nawet dla Turgota, tak wyróżniającego się wśród masy ekonomistów, główną rękojmią polityczną jest wychowanie ludu w pewnym duchu, według pewnych zasad. Żądanie wolności politycznej przychodzi u niego później.
Wolność polityczna należała wówczas we Francyi do przeszłości; ułamki jej, pozostałe gdzieniegdzie, szkodziły raczej postępowi, niż mu sprzyjały. Ekonomistom wydawało się niepodobieństwem zużytkować je dla wykonania zamierzonego przez nich przewrotu. Administracya królewska, zdawało się, mogła wykonać to łatwiej i pewniej. Ta nowa forma władzy nie pochodziła z instytucyi średniowiecznych, a na równi z niemi nienawidziła wszystkie dawne władze pochodzące z feudalizmu. Istnienie takiego rządu we Francyi uważano za okoliczność niezwykle szczęśliwą. „Francya, powiada Letronne, znajduje się w nierównie lepszem położeniu niż Anglia; można tu bowiem w jednej chwili urzeczywistnić reformy, kiedy w Anglii mogą im zawsze przeszkodzić stronnictwa”. Nie należało więc znosić władzy absolutnej, lecz zwrócić ją na właściwą drogę. „Koniecznem jest, aby władza państwowa rządziła zgodnie z prawami przyrodzonemi, pisze Mercier de la Rivière, a skoro się tak dzieje, powinna być wszechmocną”. Ekonomiści nietylko liczą na administracyę królewską dla urzeczywistnienia swoich planów, lecz zapożyczają od niej ideę rządu, który chcą stworzyć.
Według ich poglądu państwo nietylko jest powołane rządzić narodem, lecz i kształtować go; powinno ono formować umysły obywateli według pewnego planu, udzielać im pewne myśli i uczucia; nietylko ma ono poddawać ludzi pewnym instytucyom, lecz może zupełnie je przerabiać. „Państwo może uczynić z ludzi, co zechce”, powiada Bodeau.
Ogromna władza społeczna, którą kreśli ich wyobraźnia, nietylko większą jest od wszystkich, jakie znali, lecz różni się od nich pochodzeniem i charakterem. Nie pochodzi ona od Boga, nie wiąże się z tradycyą, jest bezosobowa; imię jej nie król, lecz państwo. Pochodzi ona od ogółu, reprezentuje interesy wszystkich i powinna podporządkowywać prawa jednostek woli ogółu.
Myśl ich oswoiła się z tą formą tyranii demokratycznej, nieznanej wiekom średnim. Lud, złożony z równych jednostek, uznany jest za jedynego władzcę prawnego, a jednak pozbawiony wszelkich środków, przy których pomocy mógłby kierować rządem swym, lub go kontrolować. Nad tą masą wznosi się jeden jej reprezentant i pełnomocnik, działający w jej imieniu, prawnie jej agent, faktycznie jej pan.
Nie widząc dokoła nic, coby odpowiadało temu ideałowi, szukają wzorów w Azyi. Sądzę, że nie przesadzę, twierdząc, że niema ekonomisty, któryby w dziełach swoich nie zachwycał się Chinami. Były one dla nich tem, czem później była Anglia, a w końcu Ameryka dla wszystkich Francuzów. Wzrusza ich widok kraju, którego monarcha obdarzony władzą bezwzględną, a jednak wolny od przesądów, raz na rok własnoręcznie orze, aby uczcić rzemiosło kraju, gdzie wszystkie urzędy zdobywają się drogą uczonych konkursów, gdzie filozofia zastępuje religię, a uczeni arystokracyę.
Błędnem jest mniemanie o niedawnem pochodzeniu teoryi socyalistycznych; socyaliści istnieją jednocześnie z pierwszymi ekonomistami, a gdy ekonomiści posługują się silnym rządem, stworzonym przez ich fantazyę, dla zmiany form społecznych, socyaliści chcą przy pomocy tejże władzy zburzyć podstawy społeczeństwa.
Przeczytajcie Le Code de la nature Morelli’ego, a znajdziecie w nim, obok myśli o bezgranicznej władzy państwa, wspólność majątku, prawo do pracy, bezwzględną równość, jednostajność i regularność w postępowaniu jednostek, tyranię reglamentacyi i zupełne pochłonięcie jednostki przez ogół.
„Nic nie będzie należało do kogokolwiek bądź prywatnie”, powiada pierwszy artykuł tego kodeksu. „Własność jest nienawistną, a kto zechce ją przywrócić, podlega dożywotniemu więzieniu, jako niebezpieczny obłąkaniec i wróg ludzkości. Środki do życia, rozrywki i praca dostarczane będą każdemu z obywateli kosztem ogółu”, czytamy w artykule drugim. „Wszystkie produkty gromadzone będą w składach publicznych, aby rozdzielić je między wszystkich obywateli w miarę ich potrzeb”.
„Miasta będą budowane według jednego planu; wszystkie domy prywatne będą do siebie podobne. Po osiągnięciu pięciu lat, wszystkie dzieci będą odbierane rodzicom i oddane na wychowanie publiczne i jednakowe”. Książka ta powstała w r. 1775, w tym samym czasie, kiedy Quesney zakładał swoję szkołę; centralizacya i socyalizm są owocami jednej gleby[1].
Około r. 1750 cały naród nie stawiał większych wymagań w zakresie politycznym nad te, które poznaliśmy u ekonomistów. Żądał on reform bardziej niż praw, i gdyby na tronie francuskim znalazł się monarcha światły i postępowy, mógłby wykonać wiele z reform politycznych i społecznych, dokonanych przez Rewolucyę, nietylko nie tracąc korony, lecz przeciwnie, potęgując swoję władzę. Opowiadają, że jeden z ministrów Ludwika XV, Machault, miał ten pomysł i zakomunikował go królowi; lecz takie przedsięwzięcie może wykonać tylko ten, kto sam je obmyślił.
We 20 lat później stosunki się zmieniły: przed umysłami Francuzów stanął obraz wolności, wabiąc je ku sobie. Objawia się to w wielu zakresach. W prowincyach znowu chcą rządzić się samodzielnie; szerzy się myśl, że naród, jako całość ma prawo brać udział w rządzie; ożywia się wspomnienie dawnych stanów generalnych. Naród, który znienawidził był własną historyę, z przyjemnością wspomina ten jeden jej rozdział. Nowy prąd porywa ekonomistów i każe im wciągnąć do systematu swego niektóre z instytucyi wolnościowych.
Gdy w r. 1771 zniesione zostały parlamenty, ogół, który tyle cierpiał od ich przesądów, został wzburzony ich upadkiem. Zdawało się, że znikła ostatnia zapora samowładzy królewskiej.
Opozycya ta dziwiła i oburzała Woltera. Sądził on, że edykt znoszący parlamenty, zawierał wiele użytecznych inowacyi. Nie będąc przez dłuższy czas w Paryżu, sądził on, że usposobienie ogółu zostało takie, jak było. Lecz Francuzi nie zadawalniali się już życzeniem, aby sprawy ich prowadzono lepiej: zaczynali pragnąć zająć się nimi sami. Stawało się jasnem, że wielki przewrót, przygotowany przez bieg wypadków, dokonany zostanie nietylko za zgodą ludu, lecz i przez sam lud.
Lud, tak źle przygotowany do działalności samodzielnej, skoro tylko postanowił wszystko przekształcić, powinien był wszystko zburzyć. Rewolucya, znosząc tyle instytucyi, pojęć i nawyknień, wrogich dla wolności, zburzyła i takie, bez których wolność, zdaje się, nie może istnieć. Ku czasowi, gdy Francuzi uczuli zamiłowanie do wolności politycznej, przywłaszczyli sobie szereg pojęć politycznych, nieprzyjaznych dla instytucyi wolnościowych, lub niezgodnych z niemi. Uznali oni za ideał taki ustrój, w którym niema innej arystokracyi prócz urzędników, w którym zjednoczona i wszechpotężna administracya rządzi i opiekuje się wszystkimi. Chcąc zostać wolnymi, nie myśleli wyrzec się tego punktu wyjścia, starali się tylko pogodzić go z ideą wolności.
Stosownie do tego chcieli połączyć bezgraniczną centralizacyę administracyjną, z przewagą zgromadzenia prawodawczego. Naród, jako całość, otrzymywał najwyższowładztwo; lecz każdy obywatel poddany zostawał uciążliwej zależności; od pierwszego żądano doświadczenia i cnót narodu wolnego, od drugiego zalet dobrego sługi.
Często zadaję sobie pytanie, gdzie tkwi źródło tej namiętności do wolności politycznej, pod której wpływem ludzie dokonywali największych czynów, jakie ludzkość wydała.
Widzę, że ludy źle rządzone, często pragną samorządu; lecz takie pragnienie niezależności, spowodowane przez okoliczności przemijające, nie jest trwałe: zdawało się, że ludzie kochali wolność; w rzeczywistości nienawidzili swego pana.
Nie sądzę także, aby prawdziwa miłość wolności była wynikiem korzyści przez nią wytworzonych, albowiem zależność taka nie jest bezwzględną: czasem despotyzm przynosi dobrobyt i bogactwa. Ludzie, którzy tylko cenią materyalną korzyść wolności, nie są w stanie utrzymać ją przez czas dłuższy.
To co przywiązuje do wolności serca niektórych w sposób trwały i silny, są to jej własne zalety, jej urok, niezależny od korzyści. Polega on na prawie mówienia i działania bez ograniczeń, ulegając tylko prawom. Kto szuka czego innego w wolności, stworzony jest dla niewoli.
Są narody, które dążą do wolności, nie zważając na niebezpieczeństwa i klęski; znaczy to, że kochają samą wolność, nie zaś korzyści, do których ona prowadzi. Inne doznają znużenia wolnością wśród swego dobrobytu; pozwalają odebrać ją sobie bez oporu, obawiając się zakłócić swój spokój wysiłkami. Czego brakuje im, aby zostać wolnymi? Jednej rzeczy: pragnienia wolności.







  1. Twierdzenie autora słuszne jest w stosunku do tej formy socyalizmu przymusowego i reglamicyjnego, którą znał, są jednak plany socyalistyczne, które mają się do tej formy, jak swobodne republiki do centralizmu biurokratycznego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alexis de Tocqueville i tłumacza: Władysław Mieczysław Kozłowski.