Dekabryści/Część trzecia/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Dmitrij Mereżkowski
Tytuł Dekabryści
Podtytuł powieść
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Barbara Beaupré
Tytuł orygin. 14 декабря
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.

— Rewolucya na progu Rosyi, lecz klnę się, że progu tego nie przekroczy, póki ja cesarzem jej z Bożej łaski! — Co ty tak na mnie patrzysz?
Benkendorf przewracał oczyma, myśląc tylko o jednem, jakby tu nie zasnąć, lecz trudno było zaskoczyć go, lub wprawić w zakłopotanie, wtedy nawet, gdy był senny.
— Rozkoszuję się wami, najjaśniejszy panie, nie napróżno porównują waszą cesarską mość do Apella, jak tamten pokonał Tyfona, smoka groźnego, tak wasza cesarska mość stłumiła rewolucyę powszechną.
Rozmowa ta toczyła się w poczekalni między gabinetem cesarza, a pokojem adjutantów, w zimowym pałacu, w nocy z 14 na 15 grudnia.
Cesarz spędził osiem godzin na placu, zmęczył się, wymarzł, wygłodził, mimo to, wróciwszy do pałacu, posilił się na prędce wieczerzą po nabożeństwie i zabrał się natychmiast do przesłuchania aresztowanych.
W mundurze preobrażeńskiego pułku, w szarfie i wstędze w botfortach i łosiowych spodniach, zapięty, zasznurowany na wszystkie guziki i pętelki, nie położył się ani na chwilę, a tylko zadrzemał czasem, siedząc na obitej skórą kanapie z wysoką, wypukłą poręczą, przed stołem, zawalonym papierami.
Dworski lokaj wszedł już trzeci raz do pokoju, stąpając cicho, i zmieniał po raz trzeci liczne świece, dogorywające w kandelabrach, na jaspisowym stoliku. Na angielskim ściennym zegarze wybiła godzina czwarta. Benkendorf spojrzał na zegar żałośnie, bo wszak i on nie spał już drugą noc; starał się mówić dużo, aby nie zasnąć.
— Nieraz przepiękny dzień zaczyna się od burzy, tak będzie i z panowaniem Waszej Cesarskiej Mości; sam Bóg obronił nas od klęski nie mniejszej, jak najazd francuski — powtórzył słowa zasłyszane od Karamzina.
— Tak! Pomyślnie się rozwiązało — rzekł cesarz, czując jednak, że jeszcze w nim serce zamiera, jak u człowieka, który przebiegł co tylko przez wąską kładkę, zawieszoną nad przepaścią.
Spojrzał ukradkiem na Benkendorfa, z utajoną nadzieją, że go może uspokoi i ubezpieczy, lecz ten przeciwnie starał się, jakby umyślnie omotać go siecią strachu, jak pająk złowioną muchę.
— Wszystko wisiało na włosku, Wasza Cesarska Mość! Gdyby powstańcy okazali trochę więcej zuchwałości i energii, odnieśliby niezawodnie powodzenie, lecz na szczęście Bóg miłosierny pogrążył buntowników w jakąś dziwną odrętwiałość. Przestali na placu w bezczynności właśnie tyle godzin, ile było potrzeba dla zarządzenia środków obronnych. Gdyby saperzy spóźnili się o jedną minutę, w chwili, gdy lejb grenadierzy wyruszali wreszcie w pole, złoczyńcy ci zdobyliby pałac z całą najdostojniejszą rodziną i strach pomyśleć, jakby sobie wówczas poczynała ta zezwierzęcona szajka wyrzutków, którzy wyparli się Boga, cara i ojczyzny. Włosy dębem na głowie stają, i krew stygnie w żyłach, gdy się o tem pomyśli.
— Myślisz, że wszystkichby wyrżnęli?
— Wszystkich, Najjaśniejszy Panie!
— A! prawds, że mnie chcieli przecie już na placu zabić.
— A tak! Bardzo być może, że ta sama kula, którą przeszyty został Miłoradowicz, przeznaczoną była dla Waszej Cesarskiej Mości.
— A czy żyje on jeszcze?
— Kona, może dociągnie do rana, gangrena w kiszkach.
Zamilkli obaj po tych słowach.
— A jakże teraz! Czy już spokój? — zapytał cesarz i wnet potem pomyślał, że za często się o to dopytuje.
— Bogu dzięki! dotąd panuje spokój.
— Dużo aresztowanych?
— Sto siedmiu ludzi z niższych rang, dziesięciu oficerów i kilku fraczkowych z tej cywilnej kanalii. Już to nie są główni przewódcy a zwykli szeregowcy.
— A Trubecki? On przecie jest głównym.
— O nie najjaśniejszy panie, ręczyć mogę, że sprawa bierze początek wyżej.
— Jakto wyżej; co przez to rozumiesz?
— Nie wiem jeszcze na pewno, lecz domyślam się, że wysocy dygnitarze, może nawet członkowie rady państwa, umoczyli w tem rękę.
— Któż mianowicie?
— Wolałbym nie wymieniać nazwisk.
— Nazwiska! mów! ja każę!
— Mordwinow, Sperański.
— Nie może być — wyszeptał cesarz, lecz serce w nim znów zamarło, nie od przeszłego, lecz już od przyszłego lęku.
Zaledwo przebiegł nad jedną przepaścią, aż oto otwiera się druga; myślał, że wszystko skończone, a to się dopiera zaczyna.
— Wasza cesarska mość, wszystko się może na nowo rezpocząć — wyrzekł Benkendorf, jakby odgadł i podsłuchał myśl Mikołaja.
— Sperański! Merdwinow! to niemożliwe — powtórzył znów cesarz, próbując jeszcze wywikłać się z lepkiej sieci, jak mucha, co trzepocze się w pajęczynie. — Nie! Benkendorf, ty się mylisz.
— Daj Boże, abym się mylił najjaśniejszy panie!
Arcy-szpieg patrzył na Mikołaja milcząc, tymże wzrokiem, widzącym arszyn pod ziemią, jakim spoglądał na cesarza onegdaj, wilią wybuchu grudniowej rewolucyi. Po jego cienkich wargach przewijał się zaledwie dostrzegalny uśmieszek. Rozweselił się i senność mu nawet przeszła, bo zrozumiał w tej chwili, że mucha nie wywikła się już z pajęczyny, którą ją omotał. Był poprzednio Arakczajew, teraz kolej na Benkendorfa. Wydobył z kieszeni i położył na stole ćwiartkę papieru gęsto zapisanego.
— Raczcie to przeczytać, wasza cesarska mość.
— Co to?
— Projekt konstytucyi Trubeckiego, ich dyktatora.
— Aresztowany?
— Jeszcze nie! Ukrył się u swego austryackiego szwagra Lejbzelterna. Prawdopodobnie za chwilę go przywiozą. A co się tyczy tej konstytucji — przypomniał sobie nagle, a może użalił się nad carem i zapragnął go zabawić — skoro pjana hołota krzyczeć poczęła na płaca »Ura konstytucya« — spytał ich ktoś: »A wiecież wy głuptasy co to konstytucya?« »A jakże! Wiemy — odpowiedzieli — Konstanty mąż, a konstytucya żona«.
— Nie głupio! — odrzekł Mikołaj, uśmiechając się zwykłym swym krzywym uśmieszkiem jakby przy bólu zębów, lecz policzki miał przy tem wciąż nadęte, jak malec postawiony w kąt, na pokutę.
Benkendorf wiedział czego cesarzowi brakuje. Wiedział, że Mikołaj boi się i nienawidzi, a pragnie za wszelką cenę pogardzać, pogardy tej łaknie nieugaszonem pragnieniem. Poszlij do mnie Łazarza, aby umoczył palec w wodzie i zwilżył mi język, bo goreję w tych płomieniach. Anegdota o konstytucyi była tym zwilżonym palcem, chłodzącym na chwilę, lecz nie gaszącym pragnienia.
Z poza drzwi dochodził gwar głosów. Do sąsiedniej sali adyutantury, kozacka pikieta przyprowadzała pod konwojem aresztowanych, których badali generałowie Toll i Lewaszew.
Benkendorf poszedł ku drzwiom i uchylił je.
— A wieluż tu tych Pugaczewców? — spytał opryskliwie.
Komendant pałacu Baszucki, szepnął mu coś na ucho.
— Kto? — spytał głośniej Benkendorf.
— Jeszcze jedna kanalia fraczkowa, niejaki Rylejew; czy zgłosić go do jego cesarskiej mości.
— Teraz jeszcze nie; potem. Ty najpierw donieś o Trubeckim. No! idź.
Skoro Benkendorf wyszedł, Mikołaj oparł głowę na wysokiej poręczy i próbował zdrzemnąć się, ale było mu niewygodnie. Głowa zsuwała się z gładkiej poręczy, a bał się położyć, aby nie zasnąć na dobre.
Wszedł kamerdyner generał adyutant Adlerberg, niosąc zręcznie z lokajską biegłością tacę z czarną kawą. Mikołaj pił ją całą noc, aby odgonić sen. Przy wejściu kamerdynera, drgnął i ocknął się.
— Raczcie położyć się wasza cesarska mość.
— Nie Fedorycz, nie do snu mi dzisiaj.
— Drugą już noc wasza cesarska mość nie śpi; można się rozchorować.
— Gdy zachoruję to się położę, lecz póki sił starczy trzeba się trzymać.
Napił się kawy, a aby się lepiej jeszcze rozbudzić, zabrał się do pisania listu do brata Konstantego. Nie mógł o nim myślić, bez nienawistnego zgrzytania zębów, lecz w liście swym wypowiadał tkliwe rodzinne uczucia.
Drogi mój, drogi Konstanty — wierz mi i bądź pewien, że jedynem pragnieniem mojem będzie stosować się do woli twojej, idąc w ślady naszego anioła nieboszczyka cesarza. To jedno tylko mam w sercu. Aresztowania idą nieźle, i wkrótce już będę mógł donieść ci wszystkie szczegóły tej nieszczęsnej i haniebnej historyi. Wtedy dopiero przekonasz się, jak ciężkie brzemię włożyłeś na barki swego nieszczęsnego brata i jak bardzo zasługuje na współczucie, twój biedny mały, votre pauvre diable, votre katorżnik du palais d’hiver.
Jenerał Toll wszedł z papierami.
— Siadaj Karolu Fedorowiczu i czytaj.
Toll przeczytał zeznanie Oboleńskiego, aresztowanego razem z Rylejewem.
— Jak myślisz! Czy można darować winę niższym członkom związku i tym nieszczęsnym młodym ludziom.
Toll nic nie odrzekł, nie pierwszy to raz cesarz go pytał o to.
— Biedni, biedni nieszczęśnicy — westchnął cesarz — odpowiedzialni za nich jesteśmy przed Bogiem. I za cóż ich karać, skoro błędy ich to błędy całego naszego wieku. Nie gubić ich trzeba, ale ratować. Przecieżem nie kat, ani morderca. Czyż nie rozumiesz Toll, że ja nie mogę, żadną miarą nie mogę. Czyż nie widzisz, że mi się serce rozdziera.
— Rozpłacze się jeszcze — pomyślał Toll, nie wiedząc, co robić z oczyma.
Na prostackiej jego, lecz uczciwej twarzy, pruskiego kaprala, malowała się cierpliwa nuda z jaką słuchać musiał utyskiwań cesarza.
A cesarz biadał jeszcze długo gadatliwie, z tą rozlewną czułostkowością, którą wziął w dziedzictwie po matce. Przymierzał różne maski przed Tellem, jakby stał przed zwierciadłem.
— No, jakże myślisz przyjacielu? jak myślisz? czy można im darować?
— Wasza cesarska mość — odrzekł Toll, który wreszcie nie wytrzymał i rzucił się tak, że aż krzesło pod nim zatrzeszczało. — Darować zawsze będzie czas, lecz nie można uwalniać nawet najmłodszych członków, dopóki się nie odkryje głównych sprężyn i podżegaczy całego zaburzenia. Do tego czasu należy wszystkich bez wyjątku poddać surowym przepisom, jakie nakazuje ustawa. Co wasza cesarska mość każe zrobić i Oboleńskim?
Cesarz nachmurzył się i nadął; zrozumiał, że rozmówca jego nie pragnie być zwierciadłem. Westchnął jednak raz jeszcze i pochylił się nad stołem, gdzie był rozłożony plan petropawłowskiej twierdzy, z korytarzami i numerami cel więziennych. Mikołaj zakreślił jeden z tych numerów czerwonym ołówkiem, zanotował go na rozkazie do komendanta twierdzy Sukina i oddał milcząc, papier ten Tollowi, który wziął go również w milczeniu i wyszedł.
Cesarz znów oparł głowę o poręcz i przymknął oczy, próbując zdrzemnąć się i znów głowa stoczyła mu się po gładkiem obiciu.
Po chwili wszedł komendant pałacowy Baszucki, niosąc w jednem ręku szpadę, w drugiem srebrny talerzyk, na którym leżało coś małego i krągłego.
— Co to?
— Hrabia Miłoradowicz, wasza cesarska mość — zaczął, lecz nie skończył, bo głos załamał mu się w łkaniu.
— Umarł?
— Tak! wasza cesarska mość!
— Daj mu Boże królestwo niebieskie — rzekł cesarz i przeżegnał się, myśląc, że należałoby jednak coś odczuć.
— Ostatnie jego słowa były: »Umieram jakiem żył, z czystem sumieniem, szczęśliwy, że mogłem oddać życie za monarchę«. Prosił, by uwolnić jego włościan, a waszej cesarskiej mości polecił oddać tę szpadę i kulę, która go przeszyła.
Baszucki położył na stole szpadę i postawił talerzyk z kulą.
— Nie mogę... Darujcie wasza cesarska mość — załkał znowu, pocałował cesarza w ramię, odwrócił się i wybiegł.
Mikołaj wziął kulę ostrożnie dwoma palcami i przypatrywał się jej długo i ciekawie. Nowa, świeżo ulana, mała pistoletowa kula, niewojskowa, widocznie strzelał ktoś z tych cywilnych kanalii fraczkowych. »Przeznaczona była dla waszej cesarskiej mości« — przypomniał sobie słowa Benkendorfa.
Odłożył kulę i wziął zapisaną ćwiartkę, którą mu zostawił Benkendorf, mówiąc, że to jest konstytucja Trubeckiego. Zabrał się do czytania jej.
»Doświadczenie wszystkich narodów i wszystkich wieków dowiodło, że absolutna władza jest równie zgubna dla rządzących, jak i dla rządzonych; że nie zgodna ona jest z zasadami świętej wiary naszej, ani z prawami zdrowego rozumu. Nie wolno uświęcać powagą ustaw przemocy jednego człowieka, nie wolno dopuścić, by jedna tylko strona miała prawa, a druga tylko obowiązki. Ślepe posłuszeństwo opierać się może tylko na strachu i niegodnem jest zarówno rozumnego rozkazodawcy, jak i spełniających rozkazy. Stawiając osobę swą powyżej ustaw, zapomnieli monarchowie, że w ten sposób stawiają siebie sami poza obrębem praw, poza obrębem człowieczeństwa. Że nie wolno im powoływać się na prawo, skoro chodzi o innych, a zapoznawać takowe, gdy chodzi o nich samych.
Jedno z dwojga, albo prawa są sprawiedliwe, a wtedy czemużby nie mieli podporządkować się im, albo są niesprawiedliwe, a wtedy czy wolno podporządkowywać im innych. Wszystkie narody europejskie dążą do zdobycia praw i swobód, rosyjski naród bardziej niż każdy inny zasługuje na jedno i drugie. Rosyjski naród wolny i niezależny nie może być własnością jednego człowieka, lub jednej rodziny. Istotnym zwierzchnikiem władzy, może być tylko sam naród«.
Quelle infamie — pomyślał cesarz. — Szkaradne to, lecz nie głupio pomyślane.
Znowu chciał pogardzać, a nie mógł, czując, że to już nie konstytucya, żona Konstantego. Rozstrzelać można buntowników na placu, ale jak to uśmiercić. Straszny był ten zapisany papierek, gorszy od kuli, niezniszczalny.
— Trubecki, wasza cesarska mość — zameldował Benkendorf.
Cesarz namyślał się, lecz wreszcie rzekł:
— Niech wejdzie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Dmitrij Mereżkowski i tłumacza: Barbara Beaupré.