Staruszek Do gminu • Wybór poezyj • Liryków księga trzecia • P. Thomas Warszawa do J. K. Mci w czasie oddalenia się jego do Wolborza
Staruszek Do gminu
Wybór poezyj
Liryków księga trzecia
P. Thomas
Warszawa do J. K. Mci w czasie oddalenia się jego do Wolborza
Przekład: Adam Naruszewicz.

XV. Do gminu.
(Z francuskiego P. Thomas'a).




Ty, który, w znojach pędząc żywot pracowity,
Nie znasz, co są herbownych klejnotów zaszczyty,
A okrutnym wyrokiem górnomyślnéj buty
Skazany miedzy podłe natury wyrzuty,

Przez krwawe rąk mozoły, przez pot wysączony
Dźwigasz sam na ramionach i państwa i trony,
Godnych obywatelów poważne zebranie,
Dworów wzgardo, lecz mądrych jedyne kochanie, —
Gminie! chciéj łaskawego ucha mi nakłonić:
Mam wolą od niesłusznéj obelgi cię bronić.
Niechaj kto inny rymem pochlebnym kołysze
Dumne panów umysły; ja do ciebie piszę.

Darmo na blask mocarzów, na szumne przepychy
Patrząc, hojnemi łzami stan oblewasz lichy.
Darmo łajesz złéj doli i chcesz ją odmienić;
Poznaj lepiéj twą wielkość, a ucz się jéj cenić.
Na tobie się państw możnych wspierają jedynie
I władza i dostatki; twoją pracą słynie
Ich sława, ich potęga; czy to król szczęśliwy
Słodkim berłem kieruje naród Marsa chciwy,
Czy wolny obywatel i godzien być takim,
Żyje w równi z drugiemi pod prawem jednakim;
Czy wpośrzód zgrai katów despotyzm odęty,
Hardemi równych sobie karki tłoczy pięty;
Twój przemysł, twéj obrotnéj ręki dzielna władza,
W nowy zawsze kształt życia martwy świat odmładza;
Twojéj on pracy darem i kwitnie i żyje.
Cóż mu stu królów dało, krom jarzma na szyję?
Niszczy bohatyr, ludzkie ty ratujesz plemię:
On pustoszy, ty czynisz urodzajną ziemię.
Opłakany stan ludzki jużby był na schyłku,
Gdyby nie miał od ciebie wsparcia i posiłku.

Podła rzecz, powie mi kto, rolnicza zabawa.
Dobrodziejem jest ludzkim, a małaż to sława?
Twe cepy, twe lemiesze, twój sierp, twa motyka
Żywszym nierównie blaskiem oczy me przenika,
Niż owe złote jabłka, berła i korony,
Które wspaniałe królów otaczają trony.
Ta sztuka jest najpierwsza, téj za życia dary
Od pierwiastków świat winne oddawał ofiary.
Nim gwiazdarz liczył zorze, nim wysokie stawił
Gmachy biegły architekt, nim po morzu pławił
Żeglarz misterne nawy, nim poeta bajał,
Mówca gadał, już chłopek pługiem skiby krajał.

Rzućmy jeszcze z pól żyznych oczy ku téj stronie,
Gdzie dumna ziemia dźwiga miasta na swym łonie,

Bodąc złotemi rogi niebieskie pałace,
I tam się dziwić trzeba dziełom twojéj prace.
Tam rzemiosła rozliczne kwitną, i te, które
Potrzebą swą konieczną wspierają naturę,
I te, co je syn wczasów i miękkiéj swobody,
Zbytek, dla serc wynalazł rozkosznéj ochłody;
A łącząc dzielną zręczność z dowcipem obrotnym,
Leje złoto po kraju kanałem stokrotnym.
Wszystko twéj pracy czynem, wszystko w twoich ręku
Wzrost bierze bez przestanku i nabywa wdzięku,
Pod twym młotem posłuszna stal, jak wosk, się zgina,
Drzewo heblem kształt bierze, kołem gnuśna glina;
Przez misterne len z wełną przechodząc warstaty,
I jedwab z ciągłym złotem drogie dają szaty.
Ty kruszce z brzydkich żużlów oczyszczasz, ażeby
Biegiem swym wspomagały publiczne potrzeby;
Twéj marmur wygładzony przemysłem prawice,
Czyni królom pałace, a Bogu świątnice.

Lecz nie dosyć ci własne uszczęśliwiać kraje:
Świat cały dobroczynnéj ręki twéj doznaje,
Która spoiwszy węzłem handlów świat okrągły,
Na szumnych oceanach rzuciła most ciągły.
Jeśli się miedzy królmi sroga wszczyna zwada,
Twe męstwo losem szczęścia dzieł Marsowych włada.
Ty murem nieprzebitym królestw, ty ramiony
Silnemi chwiejące się utrzymujesz trony.
Czegóż wart ów nikczemnik, co swe tylko imię
Szumno wielbiąc, wiek cały w miękkim puchu drzymie?
Ów niewieściuch lenistwem uwędzony brzydkiem,
Co me oczy przeraża niesłychanym zbytkiem,
I tylko się podwiką bawiąc a puharem,
Nieużytecznym ziemię zajmuje ciężarem?
Darmo, darmo nas płochéj blask fortuny łudzi!
Ten mi wielkim, kto umie uszczęśliwiać ludzi.
Darmo, ubogi gminie, stanem twym pocierać:
Ty sam dla kraju umiesz i żyć i umierać.

Tobie jeszcze i ten zysk Bóg zdarzył nad inne,
Żeś wziął w podziale życie święte i niewinne.
Pan ma świetne honory, król obszerne kraje,
Bogacz liczne dochody, a gmin obyczaje.
Nieszczęsny wiek nasz samo zdeptał przyrodzenie.
Zwać synem, zwać małżonkiem dziś srogie zelżenie.

Niech-no z tych imion które w dumne wpadnie uszy,
Wnet się jako na wzgardę dziki człek obruszy,
I jakby się za naszym gdzieś urodził światem,
Gniewa się, gdy go nazwą ojcem, albo bratem.
Lecz to waszych serc podłość, wasz to umysł dziki,
Niewdzięczni! te grubiańskie porobił słowniki.
Piszcie się margrabiami, książęty, barony;
Zacniejsza jest z swojemi natura imiony.
Te u samego gminu są w szacunku godnym,
Bo on sam jeden nie ma pychy być wyrodnym.

Pewnie ów hardy dworak, ów sługa mamony,
Co swéj tylko fortunie wybija pokłony
I na łonie rozkoszy nie zna przykréj chwili,
Rzuci okiem na nędzę, lub ucha nachyli?
Dotkliwsze kmiotek serce, łaskawsze ma uszy:
Prędzéj go skwierk ubogich, prędzéj bieda wzruszy.
On ich czuje potrzeby, on nadstawia dłoni,
On czuje radość, kiedy łzy nad nędzą roni.
Nie zna on, jak się trzymać, jako twarz umilić,
Rękę podać misternie, gładko głowę schylić;
Nie zna, co zwierzchnich wdzięków powabna obłuda,
Pod którą się łotr często za dobrego uda;
A myśleć i żyć trybem nauczony prostem,
Nie zdobi miękkich słówek pochlebnym pokostem,
Nie wdziewa na się masek tych zwodniczych, bo te
Przystojność ciała znaczą, nie gruntowną cnotę.
Wytworność obyczajów wróży ich ruinę.
Często ten, co ci grzeczną okazuje minę
I ludzkim się ustawnie przyjacielem głosi,
Ludzkość ma na języku, a miecz w ręku nosi.
Gładkie-to są łąteczki, jak z kamienia ryte.
Cóż, kiedy myśl kamienna, serce nieużyte?
Milsze mi obyczaje są prostego gbura,
Które mu niezmuszona wraziła natura.
Pod tą serce wspaniałe kryje się prostotą,
Pod tym się podłym błockiem czyste tai złoto.

Niech się bezbożne ręce targając na trony,
Z głów królów niefortunnych strącają korony.
Gminie! ty nie znasz, wielkie przedsiębiorąc zbrodnie,
Miotać na podpał świata okropne pochodnie;
Nie znasz intryg subtelnych, co straszne odmiany
Czynią, burząc narody i mieszając stany.

A jeśliś się dał kiedy uwieść tą poczwarą,
Zostawszy i narzędziem zbrodni i ofiarą;
Jeśli kiedy twa ręka wsparła te zamęty:
Panów-to duch przewrotny nadął twe okręty
I popchnął w ślepéj burzy na morskie otchłanie.
Oni świat zamącili, a ty cierpisz za nie.
Chciwi wzajemnéj rzezi, na swą krew zażarci,
Szarpią się po ostępach ze lwami lamparci;
A chcąc miéć pierwsze miejsce, pierwszą w lasach chlubę,
I siebie i swe knieje przywodzą o zgubę.
Troskliwa o swe ziarko w podziemnéj pustyni,
Ryje spokojny dołek mrówka gospodyni.

Dzięki tobie, mój Boże, niechaj będą wieczne,
Żeś mi z pomiernym stanem dał miejsce bezpieczne.
Choć mi żaden nie klęka, ani czołem bije,
Pewien jestem na dole, że nie złamię szyje.
Nie wziąłem od mych dziadów prawem urodzenia
Bogactw, włości, honorów, świetnego imienia,
Lecz jeżeli mam cnotę, mam umysł wspaniały
I gardzę wartogłowów brzydkiemi kabały;
Jeśli serce dotkliwe na skwierk noszę nędzy;
Jeślim szczery przyjaciel, a nie dla pieniędzy;
Jeśli mię każdéj zbrodni sama wzmianka wzruszy:
Prawdziwie-m jest szczęśliwy i mam wielkość duszy.
Mam-li temu dać wiarę, że w tych tylko progach
Szczęście płuży, gdzie marmur świeci na podłogach?
Że tylko pod pysznemi baldakiny siada,
Że się poszosno wozi i na złocie jada?
Często przy hojnych stołach, przy stosach mamony
I w perłach siedzi nędznik jaśnie oświecony,
A z naczynia złotego, gdy ból serce ryje,
Chwyta kęsy śmiertelne i truciznę pije.
Ich-to słodki arszenik wściekłym jadem razi,
Co kwiat ślicznéj młodości sprośnym czerwiem kazi.
Patrz na te złote larwy, uwiędłe rozkoszą,
Jak im ledwie ciał zdartych nogi szczątek noszą,
A na twarzy pożółkłej i fałdach lubieżnych
W lat trzydzieści wyryła gnuśność starców śnieżnych.
Twoja-to ręka, srogiéj matki sroższe chłopię,
Trawi ich młode lata i wczesny grób kopie.
Ty wielowładną mocą panując nad światem,
Z ożywiciela ziemi im się stajesz katem.

Za niemi smutek biega; ich ciemna intryga
Z tysiącem trosk i trudów w dzień i w nocy ściga;
Za niemi duma nieci niezgasłe podpały,
Zazdrość ciska padalce, a gniew puinały.
Jęczą pod złotogłowem w żelaznym okowie,
Cierpią jak niewolnicy; świat bożkami zowie.
Gminie! w tobie się ogień złych chęci nie sroży.
Praca twe siły krzepi i czystą krew mnoży.
Przebóg! cóż mi bez zdrowia, choć na majestacie?
Pan się kręci na puchu, chłop zasnął na macie.
Twe zmysły nigdy pierwszéj dzielności nie tracą,
Twa rozkosz żądzą żyje, a ostrzy się pracą.
Wdzięczne wielkiéj małżonki i dziatek uśmiechy,
Niewinne we dni święte z sąsiedztwem uciechy,
Ranek miły, dzień jasny, lube w wieczór chłody,
Te są żądz twych, te starań najsłodsze nagrody.
Twą radość czyste sączą bez skazy strumienie
I tobie się żyć tylko zdaje przyrodzenie.
Kto w życiu nic nie pragnął, bez troski je rzuca.
Ciebie, kmiotku, okropny los ten nie zasmuca.
Cięższe są niebotycznych gór zawsze ruiny,
Okropniejsze do trumny tronów przenosiny.
Na cały świat rozciąga śmierć swój wyrok bystry,
Waląc króle, hetmany, książęta, ministry;
Żaden téj strasznéj toni nie ujdzie pływaniem.
Świat jest morzem; rozbitów wszędy pełno na niem.
Kto ciemną raz mogiłę zaległ, mało nada,
Czy w ręku cepy trzyma, czyli berłem włada.
Żaden tam nie rozezna pysznych koron blasku;
Taż sama i z rataja i z króla garść piasku.
Nie płacz, ubogi gminie, na stan twój nikczemny.
Przyjdzie wszystkim odwiedzić wkrótce loch podziemny.
Życie domem gościnnym, śmierć mieszkaniem wiecznym.
Twój los jest być szczęśliwym, chwała — pożytecznym.
Sam występek jest podłym; cnota zacność daje.
To pan największy, co ma dobre obyczaje.
1770, II, 137 — 152.