Dobry mały djabełek/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dobry mały djabełek |
Podtytuł | powieść dla dzieci |
Wydawca | „Ciekawa Lektura“ |
Data wyd. | 1936 |
Druk | „Record“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Un bon petit diable |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Karol powrócił do domu. Opuścił cichy przytulny zakątek swych młodych kuzynek i znalazł się w niemiłym domu pani Makmisz. Spotkała go Betty mocno czemś przestraszona.
— Prędzej, prędzej, Karolku, cioteczka dawno cię szuka; słyszysz, jak chodzi zniecierpliwiona tam i spowrotem, otwiera okno; chodź prędzej.
Karol westchnął i pobrnął powoli z głową i oczyma opuszczonemi nadół, z postanowieniem jednak niezłomnem — za wszelką cenę powstrzymać się i nie tracić panowania nad sobą. Na górnych schodkach czekała nań pani Makmisz; oczy jej pałały gniewem. Gdy jednak Karol podniósł głowę i ujrzała ślady jego łez, twarz jej zaświeciła się okrutnem zadowoleniem; zamiast go bić czy też łajać, brutalnie tylko pchnęła go i zawołała:
— Śpiesz się! Dlaczego poruszasz się jak żółw? A;.. Nareszcie masz czerwone oczy! Nie powiesz już chyba teraz, żeś nie płakał.
Karol.
Wiem ciotuniu, że sprawiłoby to cioci szczególną rozkosz, gdybym płakał przez ciocię. Bardzo mi przykro sprawić zawód cioteczce, ale muszę jednak oznajmić, że nie o ciocię mi chodzi; płakałem owszem, ale nie z bólu, który sprawiło mi bicie cioci! płakałem z miłości, zachwytu, serdecznego wzruszenia.
— Zachwycałeś się mną! — zawołała mocno zdziwiona pani Makmisz.
Karol (z uśmiechem pełnym ironji).
Ciocią? O, ciotuniu!
Pani Makmisz (zadraśnięta).
Zdziwiłam się też, że taki podły wisus, jakim jesteś nagle zdradził swe dobre uczucia.
Karol (z ironją).
Jestem sprawiedliwy, ciotuniu! a nie byłoby to dobre, gdybym dokuczał cioci miłością, której ciocia zupełnie nie szuka i nie zna.
Pani Makmisz.
Dobrześ to powiedział! Faktycznie byłoby mi bardzo przykro, gdybyś wyrażał swe uczucia przedemną. Nigdy mi się na to nie waż!
Karol.
W tem chętnie cioci usłucham.
Pani Makmisz.
Gbur!
Karol.
Jakto? Cóż w tem jest niegrzecznego, że słucham cioci?
Pani Makmisz.
Milcz! Nie chcę, abyś mówił. Nie chcę słyszeć twego głupiego głosu... Weź moją książkę i siadaj...
Karol wziął książkę z miną przebiegłą i usiadł, tryumfując wewnętrznie.
Ciotka spojrzała na niego ze zdziwieniem, gdyż nie zauważyła, aby Karol odczuwał ból przy chodzeniu. — To jest dziwne, — pomyślała, — jednak prałam go dość mocno...
— A więc, zaczynaj, Karolu! — dodała głośno.
Karol trzymał otwartą książkę i czytał, nie wydając przytem jednak żadnego dźwięku.
Pani Makmisz.
— Czy ty będziesz czytał, niecny chłopcze? Chcesz, abym cię znowu wysiekła?
Odpowiedzi nie było; Karol tkwił nieruchomo, bez dźwięku.
Pani Makmisz.
— Zaczekaj, zaczekaj, przemówisz jeszcze, a nawet będziesz śpiewał!
Z temi słowy wzięła rózgę, która zawsze leżała obok niej; zanim jednak wstała, Karol był już obok drzwi. Pani Makmisz podążyła za nim i złapała go za spodnie wtedy właśnie, gdy usiłował obrócić klucz w zacinającym się zamku. Zaledwie zdążyła pani Makmisz go pochwycić, nagle wypuściła i krzyknęła ze zdziwienia, jakgdyby zaskoczona jakąś niespodzianką. Ach, łotrze! Oszuście! To tak mnie obchodzisz, tak ciotkę oszukujesz! Masz podszytą w spodniach tekturę. Jam się dziwiła, że dziś biegasz najspokojniej w świecie, jakgdyby cię nawet nikt palcem nie ruszył. A sam nic nawet nie odczułeś! Zaczekaj, dostaniesz zato wdwójnasób, z odsetkami... Karolowi udało się tymczasem otworzyć drzwi i powiedzieć, rzucając się jednoczenie do ucieczki:
— Pani chce może oddać mi odsetki z moich dwudziestu tysięcy złotych, które ojciec przekazał cioci na przechowanie? Dziękuje, ciotuniu. Pójdę uprzedzić o tem sędziego.
Pani Makmisz jakgdyby skamieniała. Rózga, którą trzymała, wypadła jej z drżących rąk; załamując je w rozpaczy, zawołała:
— Dowiedział się o tem i teraz opowie sędziemu, któremu już mówiono o tych dwudziestu tysiącach... Ale nie ma żadnych dowodów... O, jakiż to przeklęty chłopak, ten Karol!.. Skąd się o tem dowiedział? Kto mógł mu o tem donieść?.. Nikt przecie o tem nie wie; trzymałam wszystko w najściślejszej tajemnicy, kuzyn zaś mój był już tak chory; że nie mógł nikomu o tem powiedzieć. Widywał się tylko z Marjanną, ale to bardzo rzadko... i zawsze w mojej obecności. A pokwitowanie?.. spalił, je, sam mi o tem powiedział. A może Karol zawładnął mym kluczem? Może szperał w mych papierach?.. Gdybym wiedziała... Zamknęłabym tego Karola do piwnicy, od której, klucz miałabym tylko sama!.. Nikt poza mną nie nosiłby mu pożywienia, tam zmarłby również!.. Muszę o wszystkiem się dowiedzieć, powinnam się przekonać. Pani Makmisz wyciągnęła z kieszeni na brzuchu klucz dorobiony do skrzyni, która była wmurowana do ściany i zagrodzona starą szafą tym kluczem o dziwnych i osobliwych kształtach otworzyła skrzynię, wyjęła stamtąd puzderko, do którego znalazła klucz, leżący osobno pod papierami w rogu; następnie otworzyła puzderko i znalazła w niem wszystko w porządku. Przeliczyła ile miała zysku z posiadanego kapitału.
— Miałam czterdzieści cztery tysiące złotych, — powiedziała, — obecnie mam siedemdziesiąt pięć tysięcy! Karol ze swych dwudziestu tysięcy nie otrzyma ani grosza, gdyż nie ma dowodu na piśmie, że ojciec jego przekazał te pieniądze mnie; pieniądze te przepisałam później na swoje imię! A to są oszczędności, jakie zrobiłam w ciągu ostatniego roku! to wszystko — złoto, srebro... Przeliczyła.
Trzy tysiące siedemset złotych! Przez rok wydałam czterysta dwadzieścia pięć złotych. Jest to wiele, bardzo wiele! To Karol kosztuje mnie tak drogo! Bez niego nie potrzebowałabym Betty! mieszkałabym sama! Byłoby to znacznie wygodniejsze i przyjemniejsze... Muszę uwolnić się od Karola! Komu mogłabym go oddać?.. Podczas tych rozmyślań cioteczki nad jej złotem Karol poszedł do Betty i opowiedział jej o tem, co go wzruszyło podczas pobytu u Julji, oraz o swych dobrych zamiarach, które chciał zrealizować.
— Jak przykro, dobra Betty, — rzekł, — że moja ciotunia przeszkadza mi być dobrym. A takbym chciał tego! Owszem cieszę się, gdy mogę pohamować swe wybuchy albo uczucia nienawiści lub zemsty!.. Ale z nią to jest niemożliwie, nie mogę! Ach, gdybym mógł zamieszkać u Julji... Byłbym zupełnie inny, cichy, posłuszny!..
Betty.
Cichy... Nigdy, mój biedny Karolku! Jesteś prawdziwym wulkanem, potokiem, prochem!
Karol.
To ona mnie takim uczyniła, Betty! O, ale o najważniejszem zapomniałem ci powiedzieć; wykryła, że moje spodnie są podszyte.
Betty.
O Boże! Zginęliśmy! Obecnie, gdy zechce cię bić, to uprzednio zedrze z ciebie spodnie! Cóż mamy teraz robić? Jak jej przeszkodzić?
Karol.
Słuchaj, Betty, nie smuć się. Przyszła mi do głowy piękna myśl! Wiesz przecie, jak łatwowierną jest moja ciotunia, jak wierzy w czarownice, cuda, różne widma i inne strachy.
Betty.
Owszem, wiem, wiem o tem; cóż jednak zamierzasz uczynić? Nie możemy przecie powtórzyć dawnej sceny z czarownicami.
Karol.
Nie, Betty, wymyśliłem co innego; wytniemy z czarnego papieru dwie główki djabląt, dorobimy rogi i malutki czarny języczek! nalepisz mi te główki na miejsce, gdzie obecnie się znajdują daszki mego wuja Makmisza! Gdy ciotka zechce mnie bić, to zedrze ze mnie oczywiście spodnie! możesz sobie wyobrazić, jak się przerazi, gdy ujrzy dwie główki djabląt, które będą jakgdyby patrzyły na nią.
Betty, zachwycona tym nowym pomysłem Karola, wybuchnęła głośnym śmiechem! nagle rozległy się ciężkie kroki pani Makmisz, która na dźwięki głośnego śmiechu bardzo się zdenerwowała i zaczęła cicho schodzić, aby podejść Betty znienacka.
Oto idzie! O, Boże! Oto już jest, — powiedziała zupełnie cicho Betty.
Karol.
Tem lepiej. Zajmę się teraz przygotowaniem djabełków.
Zanim Betty zdążyła powiedzieć Karolowi jeszcze jedno słówko, weszła pani Makmisz i zawołała:
— Czego się śmiejecie? Poco tu jest Karol? Ten złoczyńca napewno szykuje jakieś nowe psie figle.
Karol.
O nie, ciotuniu, niech ciocia będzie spokojna. Śmiałem się z tego, co mi powiedział sędzia: „Jesteś prawdziwym djabłem i idę o zakład, że masz piekielne znaki na ciele“. Odpowiedziałem mu na to: „Nic dziwnego, gdyż czarownice obiecały opiekować się mną po wszystkie czasy“. Sędzia bardzo się przestraszył i wypędził mnie krzycząc, że ściągam na jego dom czarownice. Betty zaś mówiła mi, że gdyby się faktycznie opiekowały mną czarownice, opanowałyby każdego, kto śmiałby mnie dotknąć.
Pani Makmisz (przerażona).
Niema w tem nic śmiesznego! jest to bardzo głupie... To kiepski żart! proszę ze mną tych żartów nie powtarzać. Strzeżcie się aby wam coś złego się nie przydarzyło! Jesteście tak źli, że czarownice z łatwością mogą was opanować...
Karol.
Tem lepiej; wówczas kolejno będę miał władzę nad ciocią i oddam ciocię czarownicom.
Karol przyjrzał się przytem uważnie ciotce, usiłując nadać swej twarzy osobliwy wyraz. Pani Makmisz, opanowywana coraz to więcej przez uczucie strachu, poczuła nagle, że drży na całym ciele, włosy zaś na jej głowie stanęły dęba. Tymczasem Karol fiknął koziołka, zrobił skok w kierunku drzwi i znikł. Pani Makmisz pomyślała, że zapadł się pod ziemią w tem miejscu, gdzie stał; do tego stopnia była przerażona słowami Karola.
Pani Makmisz (drżącym głosem).
Betty! Betty! Jak sądzisz, czy to prawda, że ten paskudny chłopak rzeczywiście może się zaprzyjaźnić z czarownicami?
Betty (udając drżącą).
Ach, proszę pani! Sądzę, że... Sama nie wiem... Boję się!.. To byłoby okropne! Co z nami się stanie, Boże łaskawy! Tak, proszę pani, pani go zbyt rozgniewała! Zbyt mocno biła go pani! Z rozpaczy może nawiązać styczność z czarownicami.
Pani Makmisz (drżąc na całem ciele).
Ale nic przecie nie czuł, gdyż ma spodnie podszyte tekturą.
Betty.
Tekturą? Skąd dostałby tektury? Kto mógłby mu dać? Widzi pani, są to przecie figle czarownic, które sobie zażartowały z nas.
Pani Makmisz.
Boże, mój Boże! Biegnij prędzej do źródła Feri-Ring i przynieś mi wody[1]; pokropimy tą wodą wszystkie kąciki a zwłaszcza samego przeklętego Karola, gdy przyjdzie.
- ↑ Według wierzeń ludowych woda źródlana dopomaga wypędzać czarownice i przeszkadza im w ich złych czynach.