Dolina Tęczy/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dolina Tęczy |
Pochodzenie | cykl Ania z Zielonego Wzgórza |
Wydawca | Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR |
Data wyd. | 1932 |
Druk | Zakłady Drukarskie „Helikon” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Janina Zawisza-Krasucka |
Tytuł orygin. | Rainbow Valley |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy Una weszła do mieszkania, Flora leżała na łóżku z twarzą ukrytą w poduszkach. Ciotka Marta zabiła Adama. Leżał teraz na wielkim
półmisku w spiżarni, odarty z pięknych swych piórek. Ciotka Marta nie współczuła nawet Florze.
— Musieliśmy przecież mieć coś na obiad dla tego obcego księdza, — rzekła. — Za duża jesteś, żeby robić takie awantury o jednego starego koguta. Prędzej czy później trzeba go było zabić.
— Powiem o wszystkiem ojcu, jak wróci do domu, — szlochała Flora.
— Lepiej nie zawracałabyś głowy swemu biednemu ojcu. On ma i tak dosyć zmartwień. Zresztą ja jestem tu gospodynią.
— Adam był mój, pani Johnson mi go dała. Nie wolno go było dotykać, — krzyczała Flora.
— Nie wrzeszcz tak. Kogut jest już zabity i koniec. Nie mogę przecież obcemu księdzu dać na obiad zimnej baraniny. Mnie inaczej wychowano.
Flora tego wieczoru nie zeszła na kolację, a nazajutrz rano nie poszła do kościoła. Lecz na obiad zjawiła się przy stole z oczami spuchniętemi od płaczu.
Wielebny James Perry miał gładko wygoloną, zarumienioną twarz, sterczące siwe wąsiki, krzaczaste brwi i błyszczącą łysinę. Na pewno nie był przystojny i sprawiał wrażenie człowieka bardzo zmęczonego. Lecz choćby wyglądał, jak Archanioł Michał i przemawiał anielskim językiem, Flora i tak na pewno by go nie lubiła. Uroczyście krajał biednego Adama swemi małemi pulchnemi rączkami z połyskującym brylantem na palcu. Przez cały czas tej ceremonji czynił jowjalne uwagi. Jurek i Karolek zanosili się od śmiechu i nawet Una uśmiechała się blado, sądząc, że tego wymaga grzeczność. Tylko Flora siedziała ponura. Wielebny James pomyślał, że jest źle wychowana. W pewnej chwili, kiedy zwrócił się z jakąś uwagą do Jurka, Flora bezczelnie mu zaprzeczyła. Wielebny James zmarszczył swe krzaczaste brwi i spojrzał w jej stronę.
— Małe dziewczynki nie powinny przerywać — rzekł — i nie powinny przeczyć ludziom starszym, którzy wiedzą o wiele więcej od nich.
Słowa te wprowadziły Florę w jeszcze gorszy humor. Ją nazwać „małą dziewczynką“, jakby nie była o wiele większa od Rilli Blythe ze Złotego Brzegu! To było nie do pomyślenia. A jak ten szkaradny pan Perry jadł! Gryzł nawet kostki biednego Adama. Flora i Una nie tknęły ani kawałka, a na chłopców patrzyły, jak na ludożerców. Flora czuła, że jeżeli ta ceremonja potrwa dłużej, to wkońcu zerwie się z krzesła i rzuci coś ciężkiego w błyszczącą łysinę pana Perry. Na szczęście pan Perry skonstatował, że jabłeczny tort ciotki Marty jest za twardy nawet na jego zęby i obiad się skończył po dłuższej uroczystej dziękczynnej modlitwie pobożnego pastora.
— Pan Bóg na pewno nie chciał uraczyć cię biednym Adamem, — mruknęła Flora pod nosem.
Chłopcy w chwilę potem wybiegli na powietrze, Una poszła do kuchni, aby pomóc ciotce Marcie w zmywaniu talerzy, Flora zaś przeniosła się do gabinetu, gdzie na kominku płonął wesoły ogień. Była pewna, że umknie tu od znienawidzonego pana Perry, który zdradzał ochotę ucięcia krótkiej drzemki w swoim pokoju. Ale gdy tylko zdążyła usadowić się w kącie z książką, nagle gość wszedł do gabinetu, stanął przed ogniem i począł wyrażać swe niezadowolenie.
— Książki twego ojca są trochę za poważne dla ciebie, moja mała dziewczynko, — rzekł z naganą.
Flora zaszyła się jeszcze głębiej w kąt fotela i nie odpowiedziała ani słowem. Z takim kimś nie miała zamiaru rozmawiać.
— Powinnaś je tylko trzymać w porządku, — ciągnął dalej pan Perry, bawiąc się piękną dewizką od zegarka i uśmiechając się ojcowsko do Flory. — Jesteś już dość duża, aby podołać tym obowiązkom. Moja córeczka ma dopiero dziesięć lat, a jest już świetną gospodynią i w wielu wypadkach wyręcza swą matkę. Miłe z niej dziecko. Chciałbym, żebyś ją poznała. Mogłaby ci pomóc pod wielu względami. Oczywiście, ty masz to na swe usprawiedliwienie, że pozbawiona jesteś opieki matczynej. Smutny los, bardzo smutny. Kilkakrotnie mówiłem o tem z twoim ojcem i wskazywałem mu jego obowiązki, lecz zazwyczaj bez rezultatu. Uważam, że powinien się zbudzić do rzeczywistości, żeby potem nie było za późno. Tymczasem tyś powinna starać się zająć miejsce swej nieboszczki matki. Powinnaś usiłować wywrzeć wpływ na swych braci i małą siostrzyczkę, powinnaś być dla nich troskliwą matką. Lękam się, że nigdy ci to na myśl nie przychodzi. Moje drogie dziecko — pozwól otworzyć sobie na to oczy.
Monotonny głos pana Perry stawał się coraz mocniejszy. Był w swoim żywiole. Nic nie sprawiało mu takiej satysfakcji, jak nauczanie i strofowanie nieletnich. Nie miał zamiaru zamilknąć i nie zamilkł. Stał przed ogniem na dywanie z nogą zgiętą nieco i wylewał z siebie potok wzniosłych słów. Flora nie słyszała ani jednego wyrazu. Nie słuchała wogóle co mówił. Lecz obserwowała jego długi czarny surdut z płomieniem zadowolenia w oczach. Pan Perry stał bardzo blisko ognia. Poły jego surduta zaczęły skwierczyć, surdut się palii. On jednak zajęty był tylko tem, co sam mówił. Surdut począł dymić coraz obficiej. Maleńka iskierka sfrunęła z rozpalonej głowni drzewa i przysiadła na surducie. Wreszcie rozgorzała jasnym płomieniem. Flora nie wytrzymała już dłużej i wybuchnęła nagle głośnym chichotem.
Pan Perry zamilkł, rozgniewany tą impertynencją. Nagle zorjentował się, że pokój jest przesiąknięty wonią spalenizny. Rozejrzał się dokoła, lecz nic nie dostrzegł. Wreszcie sięgnął dłonią do poły surduta i cofnął rękę natychmiast. W surducie wypalona już była duża dziura, a ubranie było zupełnie nowe, włożył je po raz pierwszy. Flora wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem, na widok jego dziwnej pozy i panicznego przerażenia.
— Nie widziałaś, że się mój surdut pali? — zawołał gniewnie.
— Owszem, sir, — odparła Flora z niewinną minką.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — indagował, spoglądając na nią groźnie.
— Sam pan mówił, że nie wolno przerywać starszym, sir, — rzekła Flora, jeszcze bardziej niewinnie.
— Gdybym — gdybym był twoim ojcem, dałbym ci taką nauczkę, że pamiętałabyś ją przez całe życie! — zawołał z wściekłością, wybiegając z gabinetu.
Surdut pana Mereditha nie pasował do figury pana Perry, więc musiał udać się na nabożeństwo w swoim własnym spalonym surducie. Nigdy już potem nie chciał zastąpić pana Mereditha i nawymyślał mu siarczyście, gdy nazajutrz rano spotkali się na dworcu.
Tylko Flora miała prawdziwą satysfakcję. Biedny Adam był pomszczony.