<<< Dane tekstu >>>
Autor z Cervantesa streścił Zbigniew Kamiński
Tytuł Don Kiszot z la Manczy i jego przygody
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1900
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
MŁYNY FOLUSZOWE. — CZARODZIEJSKI SZYSZAK.

Późnym już rankiem rycerz i jego giermek ukończyli obfite śniadanie z zapasów, któremi Sanczo obłowił się u kościelnego. Noc przepędzili wprawdzie pod gołem niebem, ale w tak pięknej dolinie, że przebyli tam jeszcze jedną dobę, używając wczasu i wypoczynku. Dopiero wieczorem drugiego dnia wyruszyli drogą nierówną i mozolną. Czas jakiś jechali spokojnie, aż doleciał ich wielki szum i hałas, zgrzytanie żelaztwa i odgłosy jakichś potężnych uderzeń.
Wiatr szumiał pośród liści i huczał dziko w górach. Wszystko to wydawało się tak przerażającem, że giermek drżał na całem ciele.
Ale Don Kiszot pozostał niewzruszonym. Przysposobił tarczę i oszczep do boju i rzekł.
— Niebo powołało mię do wielkich czynów. Ściągnij mocniej popręg na Rosynancie. Oczekuje mnie przygoda straszliwa. Czekaj tu na mnie trzy dni. Jeżeli nie powrócę, to pójdź do Dulcynei z Tobozo i powiedz, że jej rycerz śmierć poniósł, spełniając czyny bohaterskie.
Słowa te tak wzruszyły poczciwego Sanczę, że nie mógł przenieść myśli odjazdu rycerza.
Błagał usilnie Don Kiszota, żeby wyprawę swoją odłożył do jutra, żeby się nie puszczał wśród ciemności nocnych, kiedy czary mają największą siłę; przedstawił mu, że po ciemku nikt nawet nie zobaczy odwagi rycerza.
Ale Don Kiszot jak się na co uwziął, to trudno mu było wybić z głowy.
— Otóż pojadę — mówił — i czarowników się nie lękam. Pokażę im, co znaczy siła i dzielność rycerskiego ramienia.
Sanczo zaczął poprawiać uprząż na koniu i potajemnie uździenicą osła spętał zadnie nogi Rosynanta.
Don Kiszot umocnił się na koniu, przygotowany do walki zajadłej, wcisnął ostrogi w boki Rosynanta, żeby popędzić cwałem, ale spętany wierzchowiec podskakiwał tylko na miejscu.
— Ot, widzi wielmożny pan, Rosynant już oczarowany. Jeżeliby wielmożny pan pojechał teraz, to i pana oczarowaliby tak samo, żeby się pan z miejsca ruszyć nie mógł. I niech pan pomyśli, jakby się wtenczas pani Dulcyncea[1] zmartwiła niepotrzebnie! W dzień pójdzie inaczej i czary nie będą miały takiej siły. Niech mi wielmożny pan choć raz uwierzy. To bardzo zły znak, jeżeli koń z miejsca ruszyć nie chce.
Mówiąc to, Sanczo ciągnął Rosynanta w tył za ogon.
Dał się nakoniec Don Kiszot przekonać, gdy widział, że Rosynant, zwykle tak posłuszny, teraz ani kroku porządnego zrobić nie chce; spędził więc noc na koniu, rozmyślając o sławie, jaka go jutro czeka.
Równo z brzaskiem zerwał się giermek, niespokojny o swego pana i widząc go jeszcze na Rosynancie, rozpętał zwierzę cichaczem.
Koń, czując się swobodnym, dał kilka kroków, żeby rozruszać kości, zdrętwiałe od długiego stania.
— Czary już prysły. Zostań więc, mój wierny Sanczo, ja pojadę, gdzie mnie wzywa ten krzyk.
I pocwałował w stronę, z której dochodził podejrzany łoskot. Sanczo jakiś czas szedł za nim piechotą, wreszcie przystanął i czekał.
Po dłuższej chwili wraca rycerz, blady ze wstydu.
— To są młyny foluszowe, które tak hałasują — rzekł — ubijają w nich sukno.
— A pan myślał, że to nieszczęśliwi tak pana wzywają na pomoc — i Sanczo, rozweselony, zaczął sobie podżartowywać z rycerza. Don Kiszot jednak nie przyjął dobrze tych drwinek; to też wkrótce Sanczo to poczuł, dostawszy kilka razy oszczepem po karku. Przyrzekł też nigdy nadal nie pozwalać sobie na ośmieszanie swego pana.
Zaraz też puścili się w dalszą drogę i spotkali jezdnego, który na głowie miał jakieś przykrycie połyskliwe.
— Oho! już wiem! — zawołał Don Kiszot — to hełm jednego znakomitego bohatera, hełm czarodziejski, broniący od wszelkich ran. Muszę go zdobyć na tym rycerzu, dosiadającym siwojabłkowego konia.
— Ej, panie, bo znów będzie pomyłka. Siwojabłkowy koń wydaje mi się osłem, a hełm — prostą miedniczką, używaną przez golibrodów.
— Milcz, Sanczo, tyle razy ci już mówiłem, że się nie znasz na rzeczach rycerskich.
Giermek miał słuszność. Spotkany jeździec był rzeczywiście golarzem, skrobał brody w dwóch wsiach sąsiednich i teraz właśnie jechał z jednej wsi do drugiej. A że deszcz wisiał w powietrzu, więc żeby nie zamoczyć kapelusza, nakrył sobie głowę miedniczką nową, a zatem błyszczącą i czystą.
Don Kiszot jednak trwał przy swojem urojeniu, natarł na mniemanego rycerza i wkrótce byłby go nadział na włócznię, gdyby tamten nie zeskoczył zwinnie z osła. Przestraszony niespodziewanym napadem, porzucił miedniczkę i osła i pieszo uciekł w zarośla.
Don Kiszot, uradowany, podniósł miedniczkę, ale nie dał się przekonać, że to nie jest urojony hełm.
— Tylko mu przyłbicy braknie — zawołał. — Jakiś chciwiec odjął ją, żeby szczere złoto sprzedać. Ale w pierwszej spotkanej kuźni każę sobie żelazną przyłbicę dorobić. Tymczasem i tak ją włożę na głowę zamiast starego szyszaka, który niemało już ucierpiał w dotychczasowych potyczkach.
— Szczególniej z temi pastuchami — mruknął Sanczo.
Na szczęście rycerz zanadto był uradowany zdobyczą, żeby na ten żart zwrócić uwagę.
— To i osła zabierzemy? — rzekł Sanczo.
— A, nie godzi się łupić zwyciężonego. Zostaw mu jego konia. Pan jego powróci tu z pewnością.
— Ale na kulbaki mogę się pomieniać. Ta, na której siedział ów rycerz, jest daleko lepsza.

— Możesz się na siodła pomieniać, bo nie czytałem w książkach rycerskich żadnej o tem wzmianki, więc zapewne to nie jest wzbronione.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Dulcynea.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Miguel de Cervantes y Saavedra, Zbigniew Kamiński.