Droga do kultury/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Droga do kultury |
Podtytuł | Szkic społeczno-religijny |
Wydawca | Tygodnik „Nowe drogi” |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Towarzystwo Wydawnicze „Kompas” |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mówimy zazwyczaj, że należymy do cywilizacji zachodniej, a mówiąc to, mamy na myśli ostatni wyraz tej cywilizacji i przemawiamy w imieniu dwudziestu kilku miljonów Polaków. Zmarły niedawno znakomity publicysta polski, Andrzej Niemojewski, niejednokrotnie zwracał uwagę na to, jak błędnem jest mniemanie, że dana chwila w życiu pewnego narodu przedstawia jednolitą cywilizację i że ta cywilizacja jest udziałem wszystkich członków danego społeczeństwa. Słusznie też wskazał na warstwy cywilizacyjne, różniące się tak dalece od siebie, że podczas gdy pierwsze pokłady kulturalne możnaby nazwać mianem chwili bieżącej, dla innych trzebaby szukać nazwy w czasach coraz bardziej odległych. Razem z przedstawicielami kultury wieku dwudziestego żyją śród nas bardzo liczni przedstawiciele czasów saskich i dalej wstecz poprzez wszystkie stulecia naszych dziejów aż do wczesnego średniowiecza włącznie. I nie należy mniemać, że najwięcej jest przedstawicieli kultury współczesnej. Tych jest najmniej. Najwięcej ludzi żyje, w każdem zresztą społeczeństwie, kulturą czasów minionych, bliższych lub dalszych, a niestety, największa liczba w społeczeństwach niewyrobionych przypada na przedstawicieli jakiejś kultury przedhistorycznej, która pokutuje wszędzie w postaci wierzeń ludowych. Toż przecie nawet takie bądź co bądź wyrafinowane w swej kulturze społeczeństwo francuskie ma swoje wróżki, którym jak sławnej pani de Thèbes każe sobie odgadywać przyszłość. W masach ludowych Francji tak samo jak u nas i wszędzie wierzy się w skuteczność odczyniania uroków sposobem, który można nazwać czarodziejskim, bo jest przede odczynianiem czarów. Zakochani wszystkich czasów i narodów skłonni byli wierzyć i skłonni są dotychczas, że miłość osoby ukochanej można osiągnąć za pomocą jakichś czarów; ludzie skądinąd dość rozumni wierzą, albo przynajmniej radziby wierzyć, że jakiś samozwańczy jasnowidz może im powiedzieć co ich czeka w przyszłości, albo przynajmniej na jakie numera padnie główna wygrana loterji. Przeżytków dawnych kultur w postaci przytoczonych tu przykładów możnaby naliczyć tysiące. Każdy zna przecie ogłoszenia szarlatanów grasujących w Warszawie ujawnianiem tajemnic przyszłości każdemu, kto za to zapłaci. Oszuści ci muszą się śmiać w kułak z naiwności już nietylko prostaczków, ale także wytwornych pań i panów, którzy cofają się pod względem kulturalnym aż do czasów panowania babilońskich wierzeń w astrologję i chodzą do astrologa, aby im opowiadał o tem, co ich czeka w przyszłości. Ogłoszenia w gazetach są bardzo kosztowne, a ponieważ powtarzają się stale, przeto trzeba wnioskować, że opłacają się sowicie. Żyją więc śród nas przedstawiciele nie kultury współczesnej jedynie, ale kultur dawno umarłych.
Wybitny uczony polski i obecny rektor uniwersytetu warszawskiego, Jan Kochanowski, w kapitalnem dziele swojem „Echa prawieku“ wykazał poglądowo na podstawie osobistych obserwacji, że w społeczeństwie współczesnem żyją w wielkiej masie typy z czasów przedhistorycznych, typy nawskroś barbarzyńskie i destrukcyjne. Potrafią one burzyć, ale nie potrafią tworzyć, żyją z cywilizacji, ale nie w cywilizacji i zgoła już nie dla cywilizacji. Obok nich żyje typ do pewnego stopnia wyrobiony pod względem cywilizacyjnym, ale typ chwiejny, niezdecydowany i gotowy każdej chwili przyłączyć się do burzycielskiego typu barbarzyńcy, żyjącego razem z nami. Twórców cywilizacji naprawdę współczesnej, organizatorów życia społecznego, przemysłowego, naukowego, artystycznego, a przedewszystkiem religijnego, jest najmniej. Jest ich tak mało, że możnaby porównać ich do tych kropel oceanu, w których na powierzchni mas wodnych odbija się promień słoneczny. Jeśli mają jakieś znaczenie w życiu, to jedynie dlatego, że ich wola i rozum są tą potęgą, którą człowiek wogóle ujarzmiał świat i tworzył życie swego ducha. Czasem wystarcza jeden człowiek wielkiej woli i potężnego rozumu, aby ujarzmił chaos uczuć i chwiejność niewyrobionego rozumu miljonów. Historja zna takie wielkie jednostki. Ale wola jednostek genjalnych działa zazwyczaj tylko tak długo, póki jednostka taka żyje, albo dopóki nie zostanie powalona przez potężniejszych od siebie przeciwników. Twór państwowy Aleksandra Wielkiego rozpadł się po jego śmierci, dzieło Napoleona umarło przed swoim twórcą.
Społeczeństwa można uważać za tem bardziej kulturalne, im mniej zależne są od przypadkowych wielkich kierowników swych losów, to jest o ile nie ulegają narzuconej sobie woli i myśli człowieka znakomitego, ale same w sobie znajdują dość twórczej woli i kojarzącej myśli. Możliwem jest to wówczas, gdy dane społeczeństwo posiada jaknajwięcej typów podobnych do siebie pod względem ogłady cywilizacyjnej i jest jaknajmniej zróżnicowane w kierunku ujemnym. Wyraźmy się jaśniej za pomocą przykładu. W Anglji, Francji, Niemczech, w krajach Skandynawji szukalibyśmy daremnie tak jaskrawych kontrastów społecznych, umysłowych, etycznych i estetycznych, jakie na każdym kroku spotyka się w Rosji, Turcji, na półwyspie Bałkańskim, a także i u nas w pewnej mierze. Między mużykiem rosyjskim żyjącym nieraz w stanie, który możnaby nazwać półdzikim, a wytwornym hrabią z czasów przedrewolucyjnych, który zwiedził wszystkie wielkie miasta Europy, mówi kilku językami, literaturę całego świata, nieraz posiada stopień uniwersytecki i częstokroć olśniewa bogactwem swych myśli i pięknem uczuć, — między dwoma takiemi typami istnieje przepaść. Ludzie tacy mówiąc jednym językiem nie rozumieją się zupełnie, jak nie rozumieją się ludzie różnych krajów i jak nie rozumieliby się ludzie przedzieleni kilku stuleciami żywego rozwoju kulturalnego, gdyby się spotkać mogli.
Nie jest to miłe stwierdzenie, ale jest prawdziwe, że u nas jest w znacznej mierze podobnie. Bardzo nam daleko do takiej jednolitości kulturalnej jaka już jest w Anglji, Francji, Niemczech, Skandynawji. Pod cienką warstwą naszej cywilizacji istnieją grube pokłady żywiołu pierwotnego, nierozumiejącego zupełnie znaczenia cywilizacji i odczuwającego ją jako coś obcego i dla siebie wstrętnego. Obok pracowitego robotnika, który w dzieciach swoich, przez dawanie im starannego wychowania i wykształcenia, rozwiązuje ważne zagadnienia społeczne i podnosi się pod względem kulturalnym, a jednocześnie podnosi wartość społeczeństwa, którego jest członkiem, istnieje typ niewolnika, który pracuje pod przymusem i który wymyka się jak może i gdzie może nakazowi społecznemu i, gdy nadarza się mu sposobność po temu, woli stanowczo kraść owoc pracy innych, niż zdobywać rzeczy potrzebne wysiłkiem myśli i mięśni. Obok wytrwałego i dzielnego rolnika, który od świtu do nocy pracuje na swoim kawałku ziemi z jakąś religijną wytrwałością, istnieje chłop o skłonnościach dawnych zbójów, nie tyle z potrzeby, ile z upodobania uprawiający rzemiosło bandyckie. W licznych procesach bandyckich widzieliśmy ze zdumieniem, że na ławie oskarżonych o uprawianie bandytyzmu zasiadali nie jacyś biedacy wyłącznie, którzy nie mieli innego sposobu do życia, ale częstokroć synowie zamożnych włościan. Kto mieszkał przez czas dłuższy w pobliżu stacji kolejowej, ten widywał gromady wyrostków i dzieci czyhających długiemi godzinami na pociąg z ładunkiem węgla, aby ukraść trochę tego cennego środka opałowego. Działo się to przed wojną, to jest wówczas, gdy każdy łatwo znajdował pracę, jeśli tylko chciał pracować. Zawsze przychodziło na myśl, jak złym kalkulatorem jest taki złodziej węgla. Musiał wystawać całemi dniami, aby ukraść pół korca albo korzec węgla, przyczem narażał się nietylko na schwytanie, sąd i więzienie, ale także na przejechanie przez pociąg, co było na porządku dziennym. Mamy mnóstwo kalek bez rąk i nóg, utraconych niechlubnie przy kradzieży węgla. Otóż godziny spędzone na wyczekiwaniu, dalej ryzyko więzienia albo kalectwa czy nawet śmierci, przemienione na produkcyjną pracę, dałyby niewątpliwie daleko więcej, niż dać może kradzież węgla. Ale amatorów nigdy nie brakło, a jak doczytujemy się codziennie w gazetach, nie brak i dzisiaj.
Dla człowieka normalnego i powiedzmy odrazu cywilizowanego, praca jest nietylko koniecznością, ale jest wewnętrzną potrzebą. Jest to szlachetny nałóg po długich pokoleniach przodków. Nietylko praca, której ognisko zostało stworzone przez innych, ale praca na własną rękę, przy własnej wynalazczości i pomysłowości, jest roskoszą dla każdego człowieka zdrowego i normalnego. Ba, nawet ludzie chorzy, ale prawdziwie uspołecznieni i cywilizowani tak potrzebują pracy do życia, że i wtedy, gdy choroba przeszkadza im pracować, robią, co mogą, aby tylko nie próżnować, bo próżnowanie jest dla nich rzeczą nieznośniejszą od choroby i pozbawienia wolności.
W społeczeństwach cywilizowanych praca jest normalnem zamiłowaniem obywatela a skłonność do próżniaczki, żebrania i kradzieży musi uchodzić i uchodzi za coś nienormalnego. Typ, który w społeczeństwie cywilizowanem nie chce pracować, albo pracuje tylko pod przymusem, musi być uważany za niedocywilizowany. Tkwi on instynktami swemi w tych czasach, gdy jedni osiadali na stałe na pewnem miejscu i oddawali się pracy, a inni koczowali z miejsca na miejsce i obrabowywali osiadłych. Złodziej jest koczownikiem takim samym, jakim śród narodów Europy byli mongołowie w wiekach średnich. Koczownik ujawniał swój podziw dla pracy przez rabowanie przygodne owoców tej pracy, ale nie przychodziło mu jeszcze do głowy, że sam mógłby tworzyć takie same dobra kulturalne przez oddawanie się pracy. Złodziej, żebrak, bandyta, spekulant, wogóle wszelki typ pasorzytniczy także bardzo ceni pracę w jej owocach, ale nie chce poddać się wysiłkowi, jakiego praca wymaga.
Każde społeczeństwo przy całej wolności, jaką gwarantuje pracy zarobkowej, zwalcza stanowczo wolność korzystania z pracy innych bez odpowiedniego równoważnika usług. Żadna gromada ludzka nie godziła się i nie godzi na to, aby jeden mógł przywłaszczać sobie owoc pracy innego podstępem lub przemocą jak to robią różni oszuści, złodzieje i bandyci. W wiekach średnich karano złodziejstwo w sposób bardzo bezwzględny, bo nawet śmiercią. Tam, gdzie ostre kary na bandytów i złodziei utrzymały się aż do czasów nowszych, istnieje takie zdumiewające poszanowanie własności, jakiego my, niestety, nie znamy. Z drzew należących do gminy, nikt nie zerwie owocu, na podwórku pozostają nieraz przez szereg nocy rzeczy cenne, jak bielizna, narzędzia rolnicze, naczynia i t. p., a nie słychać, aby ktoś komuś rzecz taką ukradł. Ale też społeczeństwo bardziej od sądu dba o wytępienie złodziei. Przez kilka pokoleń pamiętają sobie ludzie, że jakiś przodek danego człowieka dopuścił się kradzieży. Nieufność ściga takiego nieszczęśnika; chociaż sam jest człowiekiem porządnym, nikt nie chce z nim obcować.
Takie postępowanie społeczeństwa ostudza pokusę choćby najżywszą i zmusza żywioły niespołeczne z natury do poddawania się wymaganiom cywilizacji. Można powiedzieć, że wola zbiorowa może wystarczyć na to, aby wytępić doszczętnie wszelkie żywioły niespołeczne i niedocywilizowane. O tem powinno się pamiętać i u nas.
Cenne spostrzeżenia naszych uczonych jak Kochanowski i publicystów jak Niemojewski, powinny być spożytkowane. Wszystkie te żywioły, które nie dorastają do stopnia cywilizacji społeczeństwa, powinny stać się przedmiotem troski nietylko sędziego i policji, ale nauczyciela i wychowawcy. Człowiek musi zostać pozyskany dla społeczeństwa przez staranne wychowanie. Nie trapiłaby nas tak strasznie plaga złodziejstwa i bandytyzmu, gdybyśmy byli troszczyli się bardziej o wychowanie szerokich mas pod względem moralnym. Spychanie całej winy na zaborców nie rozgrzesza nas. Nie mając dostateczną ilość szkół, a przedewszystkiem nie mając szkół polskich, powinniśmy byli wyzyskać dla moralnego wychowania mas ich religijność. Powiedział ktoś, że kościół był doniedawna jedynem miejscem nauki moralności dla naszego ludu, a religja jedyną postacią etyki. To jest prawda. Masy ludowe wierzą jeszcze jeśli nie w co innego, to w księdza. Ale taka to właśnie wiara. Ludek myśli o tem, jak dostać się do nieba, ale nie myśli wcale o tem, jak żyć tu na ziemi. Chciwość, zdzierstwo, kradzież, a nawet bandytyzm rodzą się łatwo na tle takiej moralności powierzchownej. Trzeba koniecznie sięgnąć głębiej i nauczyć lud żyć pięknie, a nie jedynie prawowiernie umierać, jakby w myśl niemieckiego przysłowia: koniec dobry, wszystko dobre.
Bardzo często słyszy się ze strony księży narzekanie na agitację przeciwkościelną i na to, że lud stroni od kościoła, że więc niema możności wpływania nań. W przeszłości kościół przerabiał pono hordy dzikich zbójów na narody. Czynił to oczywiście jedynie w ten sposób, że udawał się do tych, którzy sami do niego nie przychodzili. Dzisiaj powinien zrobić to samo. Ale, niestety, księża powiadają, że nie mogą się narażać ludowi, gdy się im mówi, że powinni wpłynąć na wieśniaków aby tak nie podnosili cen za swoje produkty. Nam się zdaje, że trzeba się koniecznie narażać, tak jak narażał się Chrystus. Do cywilizacji zachodniej nie należymy jedynie dlatego, że król Mieszek kazał nas ochrzcić. Cywilizację tę musimy sobie stale przyswajać i zbogacać ją i dopiero gdy znikną z pośród nas typy niespołeczne, będziemy mogli uważać cywilizację swoję za zabezpieczoną.