Droga do kultury/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Droga do kultury |
Podtytuł | Szkic społeczno-religijny |
Wydawca | Tygodnik „Nowe drogi” |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Towarzystwo Wydawnicze „Kompas” |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W czasach gdy narody Europy krzewią swoją cywilizację w krajach zamorskich za pomocą religji, szkoły, przemysłu, handlu i t. p., zapomnieliśmy o najpierwotniejszem źródle wszelkiej cywilizacji, z którego tryska ona bezustannie. Źródłem tem jest umysł ludzki i serce. Wszystkie bogactwa materjalne i duchowe zdają się spoczywać poza człowiekiem, dopóki w umyśle i sercu nie narodzi się pragnienie posięścia ich. Wraz z pierwszą tęsknotą, zrodzoną w sercu człowieka, rodzi się cywilizacja. Aby wybudować piękny pałac, trzeba tego pałacu chcieć, trzeba sobie wyobrazić jego kształty i znaleźć środki do zrealizowania zamiaru. Pierwszy najprostszy przebłysk ciekawości jest drogą do całego bogactwa wiedzy. Trzeba tylko chcieć, trzeba pragnąć, trzeba dążyć do urzeczywistniania swych pragnień, a pozna się cały świat, trzeba się natknąć na przeszkody niepokonalne, a pozna się samego siebie, przedewszystkiem swoją bezsilność pod bardzo wielu względami. Wówczas zaczyna się najważniejszy okres cywilizacji, który od stanu barbarzyństwa poprzez pierwociny cywilizacji prowadzi do najszczytniejszej kultury duchowej, do najpiękniejszego człowieczeństwa. Z chwilą bowiem gdy człowiek poznał swoją bezsilność wobec wielkości świata i ogromu swych pragnień, zaczyna się poszukiwanie źródeł bytu, przyczyn życia i śmierci, rodzi się najgłębsza myśl i najpiękniejsze uczucie łączności wszystkich ludzi a wszystkich ludzi z Wiekuistem, dlaczego w zaraniu wszelkiej cywilizacji szuka się dopiero nazwy, a co żadnem słowem wyrażonem być nie może. Przychodzi przeczucie Boga i stosunku do niego duszy ludzkiej.
Źródłem kultury jest więc człowiek sam, a czynnikiem pierwszorzędnym i decydującym, ciekawość szlachetna serca i umysłu. Gdy umysł człowieczy wejdzie już raz na drogę poszukiwania, to powstrzymać go może tylko siła większa od pragnienia poznania tajemnicy istnienia. Ale piękna prawdziwa cywilizacja zaczyna się dopiero tam, gdzie narodzi się uczucie religijne. Uczucie to ogarnia wszystkie inne najpiękniejsze uczucia, jakie tylko narodzić się mogą w piersi ludzkiej. I rzecz dziwna: gdziekolwiek znajdzie się człowiek, choćby to był tak zwany dziki o kolorowej skórze, tam zawsze znajdzie się religja. Od czasu, gdy uczeni badacze zajęli się poszukiwaniami śród ludów, które nazywamy dzikiemi, wiemy już, że niektóre z tych ludów posiadają bardzo piękne wyobrażenia religijne. Przed wojną wydawano mnóstwo książek poświęconych badaniom nad religjami starożytnemi i pierwotnemi. Pośród dokumentów dotyczących religji, które wydano, na uwagę zasługuje jedna mała publikacja niemiecka z roku 1913, poświęcona religji tych ludów Afryki, które stoją jeszcze tak nisko pod względem cywilizacyjnym, że nie posiadają nawet zaczątków pisma.
Jeden ze szczepów ludów afrykańskich, nazywanych zazwyczaj dzikiemi, mianowicie szczep Galasów, zamieszkujących pogranicza Abisynii, tak modli się do Boga: „Boże ziemi, Panie mój, jesteś nade mną, ja jestem pod tobą. Gdy grozi mi nieszczęście, wówczas jako drzewo powstrzymuje żar słoneczny, tak ty strzeż mnie przed nieszczęściem. Bądź mi cieniem! Do ciebie wołam w nocy, do ciebie wołam w dzień. Gdy miesiąc wschodzi tam oto, nie trać mnie z oczu swoich, jako ja nie tracę ciebie, gdy wstaję. Strzeż mnie przed niebezpieczeństwem, Boże, Panie mój! Ty słońce o trzydziestu promieniach, nie daj zginąć robakowi twojemu, gdy wróg nadejdzie i trzymaj nad nim rękę swoją, jako i my możemy zabić robaka lub go ochronić, gdy chcemy... Gdy człowiek nie poznał w młodości swojej dobra i zła, poucz ty go Panie; choćby nie rozumiał języka ludzkiego, twój język zrozumie... Gdy poznałem jednego lub dwóch ludzi, znam ich jedynie, gdy widzę ich oczyma swemi, ale ty znasz ich w sercu swem, nawet gdy nie widzisz ich oczyma swojemi. Jeden zły człowiek wypędził wszystkich ludzi z ich mieszkania, matkę i dzieci rozproszył niby stado. Morderczy nieprzyjaciel porwał dziecię o pięknych włosach z łona matki i zadusił je. Wszystko to pozwoliłeś uczynić. Dlaczego to uczyniłeś? Ty wiesz“.
W modlitwie tej widzimy przedewszystkiem uczucia zależności od mocy niedostępnych dla zmysłów, dalej od wrogów potężnych, przeciwko którym niema rady, świadomość, że Bóg wie wszystko i wszystko widzi, i że gdy dopuszcza niedoli trapić człowieka, to wie dlaczego tak czyni. Taka świadomość religijna jest dowodem znacznego rozwoju kulturalnego i gwarancją, że rozwój ten nie zostanie powstrzymany. To, co się narodziło z potrzeby serca i umysłu, umiera w danym człowieku tylko wraz z jego sercem, ale żyje w jego społeczeństwie w innych osobach i dziedziczy się tak samo, jak się dziedziczy wszelkie dobro wogóle. Inaczej ma się rzecz, gdy jakieś dobro duchowe przychodzi z zewnątrz i nie zostaje należycie ocenione. Mamy naprzykład różne obrazy chrześcijaństwa gdy spoglądamy na starożytnych Greków i Rzymian z jednej strony, a na Germanów, osobliwie zaś na Słowian z drugiej strony. Grecy i Rzymianie przeżywszy bardzo wiele z tego, co stanowi dzieje ludzkości, wykosztowawszy radości i gorycze wojen, miłości, wiedzy, filozofji i sztuki, przeżywszy bardzo wiele myśli religijnych, z których niejedna jest naprawdę płodna, doszli wreszcie do tego, że przestali oczekiwać od życia czegokolwiek. Wyczerpali wszystkie swoje ideały życiowe i zaczęli poprzez głowy swoich uczonych i filozofów spoglądać w stronę jakiegoś wyczekiwanego światłonoścy, który przyniósłby im nowe słowo o świecie i życiu i który dałby życiu nową treść. W owych czasach, przed przyjściem Chrystusa, filozofja grecka stała się filozofją nawskroś pesymistyczną, pozbawioną wiary w jakiś głębszy sens życia. Nie cieszono się z życia, ale dźwigano je, tak jak dźwiga się ciężar, którego nie można pozbyć się łatwo.
Gdy przyszła wieść o Ewangelji Chrystusa, gdy rozległy pierwsze słowa o Królestwie Bożem, wszystkie serca, które trawiła tęsknota, — zwróciły się odrazu w stronę wieści radosnej o nadchodzącem nowem życiu. W tak zwanych misterjach Grecy od szeregu stuleci szukali wybawiania od niepokojów wobec największego zła, jakiem jest śmierć. Od zimnych nieśmiertelnych bogów Olimpu zaczęli się odwracać już od czasów greckiego średniowiecza, czyli mniej więcej od szóstego stulecia przed Chrystusem. Przypomniano sobie stare podania o bóstwach, które zaznały goryczy śmierci i zwyciężyły śmierć. Rozumowano, że bogowie Olimpu, nieśmiertelni, niedostępni cierpieniom, jakie prześladują człowieka przez całe jego życie ziemskie, nie mogą zrozumieć męki człowieczej, a przeto muszą pozostać obojętnymi na cierpienia, które są im obce. Natomiast takie bóstwa, jak Demetera, Orfeusz, Dionizos, które same doznały bólu, jaki sprawia śmierć bezpośrednio albo pośrednio, będą współczuły człowiekowi, a posiadłszy tajemnicę zwycięstwa nad śmiercią, mogą ją powierzyć człowiekowi, proszącemu ich o to. Atoli w krytycznych głowach Greków i Rzymian musiało prędzej czy później zaświtać, że jednak cała ich wiara jest oparta jedynie na baśniach i podaniach ludowych. Serce pragnęło wierzyć a rozum opierał się wierze w baśń. Dlatego można sobie wyobrazić z jakim entuzjazmem przyjęto wieść o Chrystusie, niosącym światu radosną nowinę o Królestwie Bożem. Ci, co nowinę tę przyjęli, przyjęli ją tak, że nawet groza śmierci nie mogła ich od niej odwrócić. Potężny nowy czynnik cywilizacyjny przyszedł na stary świat i dlatego wraz z jego zwycięstwem musiała zniknąć stara cywilizacja i musiała narodzić się nowa.
Radosna wieść o Chrystusie obleciała świat bardzo szybko. Jest to zjawiskiem powszechnem i bardzo pięknie świadczącem o naturze ludzkiej, że kto poznał jaką wielką prawdę, nie ukrywa jej dla samego siebie, ale śpieszy dzielić się nią z innymi, choćby mu to groziło zagładą. Uczniowie Chrystusowi przebiegali cały świat starożytny i nieśli wszędy wieść radosną, a gdy jedni z nich padali ofiarą swej gorliwości, nowi zajmowali ich miejsce. Na nic zdały się wszystkie okrutne prześladowania i wyrafinowane męczarnie. Przekonani chrześcijanie postanowili dać światu całemu wielką prawdę i dali ją. Lecz niebawem do zwycięskiej idei przyznali się ci, którzy ją jeszcze niedawno prześladowali, bo spostrzegli, że przy jej pomocy można panować nad światem. Hasło urzeczywistnienia Królestwa Bożego z ust przekonanych głosicieli prawdy przeszło ust polityków i władców. Miejsce prościuteńkich a jasnych dla każdego słów Chrystusowych o miłości braci i czynieniu im dobrze, zajęła mądra i zawikłana filozofja, wolność chrześcijańska została zabita przez dogmat. To, co miało wyprzeć wszelką politykę, aby zapanowała miłość, stało się samo polityką.
Jeśli tak mogło się stać w świecie starożytnym, gdzie warunki wewnętrzne sprzyjały szerzeniu się chrześcijaństwa, to oczywiście, tem łatwiej działo się tak w świecie pogańskim młodych ludów, które nie zdążyły poznać nicości świata i całem sercem tonęły w życiu i jego uciechach. Do tych to młodych ludów przychodziło chrześcijaństwo jako coś zgoła niezrozumiałego, tembardziej, że nie było nikogo, ktoby się troskał o to, aby im uczynił chrześcijaństwo zrozumiałem. Dla względów politycznych królowie i książęta przyjmowali wiarę panującą w świecie i kazali chrzcić swoje ludy, tak samo jak każe się poddanym płacić podatki albo spełniać pewne powinności. Od starej religji, która zaczynała dopiero powstawać, odrywano młode ludy, nie troszcząc się bynajmniej o to, czy te ludy nową naukę rozumieją, czy nie rozumieją. Zarzucano im na głowę wór pokutny, chociaż ci, którym kajać się kazano, nie wiedzieli za co się kajać mają. Duchowieństwo, którego było potrzeba bardzo dużo, rekrutowało się z żywiołu nie bardzo przygotowanego do swego zadania ani pod względem umysłowym, ani pod względem moralnym. Starało się też przedewszystkiem o należną mu dziesięcinę i wszelkie wogóle przywileje, ale nie starało się o rozbudzenie duszy ludu do nowego piękniejszego życia. Chciano mieć dużo chrześcijan i miano ich dużo, ale wartość moralna „nowonawróconych“ ludów była bardzo mała. Poganie zostali rzekomo nawróceni na chrześcijaństwo, ale sami zrobili z chrześcijaństwa religję nawskroś pogańską. Budowano wspaniałe świątynie, różni bogacze, dbający o spokój dusz swoich, zakładali klasztory, aby braciszkowie, którzy w tych klasztorach mieszkać będą, po wieczne czasy modlić się mogli o spokój duszy fundatora i członków jego rodziny. Pod pretekstem odbierania grobu Chrystusowego niewiernym, chwytano za oręż, aby można było powojować, jednocześnie powstaje rycerstwo dla szerzenia czci Matki Boskiej i dla służenia tej płci, do której Matka Boska należy. Maskowała się tu skłonność do wojaczki i przygód miłosnych zgoła niechrześcijańskich, w sposób aż nadto przejrzysty. Rozdwajała się dusza ludzka, umysł i serce stawały się obłudnemi, a obłuda ta tworzyła niejako zasadę i podstawę życia.
W takich warunkach kultura, która powinna była być chrześcijańską, była naprawdę pogańską i miała conajwyżej pozory chrześcijańskiej. Nawet kult pogański przechował się w tak pojętem chrześcijaństwie, a przechował się tak doskonale, że jeszcze dzisiaj spotykamy się z jego szczątkami. Czczono drzewa, wodę, zioła i bóstwa odpowiednie. Ponieważ trudno było wytępić kult zakorzeniony, przeto na drzewie ręką duchowieństwa zawieszano obrazek święty, nad wodą ustawiano posążek świętego, na miejsce bóstwa, które było podobnie Kybele i jak Ceres w Grecji i Rzymie władającem nad wszelkiem zielem, postawiono postać nowej mitologji chrześcijańskiej, mocno przesiąkniętej wpływami pogańskiemi i w ten sposób otrzymano pozór chrześcijaństwa, który był oczywiście bardzo daleki od ideału Chrystusowego. W tych warunkach religja mogła stać się łatwo narzędziem polityki, ale nigdy czynnikiem rozwoju kulturalnego w sensie uszlachetnienia serc i podnoszenia potrzeb umysłu. Duchowieństwo było bardzo źle przygotowane do swego zadania, a kościół uważał, że ochrzczonych można pozostawić samym sobie i nie troszczyć się o nich osobliwie, jeśli płacą dziesięcinę i zdobywają się na jakie takie świętopietrze.
Tak było gdzieindziej, tak też było i u nas. Oto co pisze o tem taki powołany uczony, jak profesor Brückner[1]: „Jak misja zewnętrzna, tak i wewnętrzna owoców długo nie wydawała. Na stolicach biskupich i po kapitułach zasiadali obcy jeszcze i w wieku dwunastym; djecezje rozciągały się w rozmiarach wprost bajecznych, jak naprzykład krakowska od Wisły aż do Bugu i Styru; kościoły parafialne i klasztory ginęły w tych odległościach. Duchowieństwo, nie uznające celibatu, ześwieczczało zupełnie; król lub książę mianował biskupów, nie poddających się rygorowi arcypasterza; szkół w kraju, mężów uczonych, ksiąg był brak najdotkliwszy... Rzym, zasilany z Polski skromnem świętopietrzem, wglądał coraz w sprawy kościoła polskiego przez legatów, nastających na karność nową, usuwających zakorzenione błędy. Lecz już z trzynastego wieku dochodzą wymowne ich skargi na niedołęstwo duchowieństwa polskiego; nawet starcy nie znali modlitwy żadnej, nie umieli powiedzieć w co wierzą, a o ziemi łukowskiej, parafji krakowskiej donoszono papieżowi, że ludzie tam nawet nie chrzczeni umierają, jak śród pogaństwa, i myślano o założeniu nowego łukowskiego biskupstwa. Nie dziw więc, że jeszcze w końcu XIV w. zdarzały się wypadki, dawno na zachodzie niebywałe, jak ów Chrystus z apostołami i Magdaleną u stóp gór świętokrzyskich, czczony jak Bóg przez mieszkańców okolicznych, zapowiadający im deszcz i pogodę, otrzymujący liczne ofiary, aż starosta szalbierza przeświadczył i uśmiercił; inny Chrystus z apostołami jeszcze za Zygmunta Starego lud niepokoił“. — — — „Kazania i pieśni dla ludu nie odgrywały w nabożeństwie wczesnego średniowiecza znaczniejszej roli; zasługą była obecność sama przy nabożeństwie i śpiewie łacińskim duchownych, korne słuchanie niezrozumiałych dźwięków; kazań nie prawiono, lud nie śpiewał, chyba przy procesjach Kyrje elejson, kierlesz, powtarzał; z kierleszem ruszali i rycerze do bojów“.
Tak przedstawiała się kultura chrześcijańska narodu po czterech wiekach po nawróceniu go na chrześcijaństwo. Nie wiadomo co pomyśleć o tem, że lud po czterech stach lat chrześcijaństwa, jeszcze nie wie w co wierzy, nie umie się modlić i tylko czasem przy procesjach powtarza niezrozumiałe słowo Kyrie elejson pacząc je w swych ustach na śmieszne kierlesz. Rzecz prosta, iż wyobrażał sobie taki biedny ciemny człeczyna, że w słowie tem, w samem wymawianiu tegoż tkwi jakaś siła i że dość jest takie słowo powtarzać możliwie często, aby zapewnić sobie wszelką pomyślność.
Jeszcze dzisiaj, w wieku dwudziestym, czyli po latach tysiącu od ochrzczenia ludu polskiego przez Mieszka po wsiach na kresach Polski lud odmawia pacierz nie troszcząc się zupełnie o znaczenie stów, jak się odmawia jakieś zaklęcie, które działa samo przez się w miarę, jak poszczególne już nie słowa, ale dźwięki, zostają wymawiane. W „Myśli Niepodległej“ (Nr. 236 z marca 1913) znajduje się taka cenna notatka: „Do dokumentów XX wieku jako wynik kultury kościelnej zaliczyć chyba można odpis składu apostolskiego, który odmawia chłop katolik w powiecie nowogródzkim, w gub. mińskiej. Autentyczność odpisu stwierdziło swemi podpisami piętnastu świadków naocznych. Brzmi on jak następuje: „Jeże Boga ojca stworzyciemia jebia ziemia, Jezusa Chrystusa siemia jego innanego, pana naszego, który się li począł Ducha świętego, narodził się z Marji dziewicy, umacza pod polskim Kiłatała krzyżowy innech bożego dniata poczego ciego dnia zmartwy stanie, jede do niebiosieł, siedzi na prawicy Boga ojca stworzyciemie, stamtąd przyjdzie umarłych duszy. Święty kościół, bożego dnia zakazania ja nas z Pan Boże, który amen“. Kto odmawia taki pacierz, nie może uchodzić za chrześcijanina, ale dziwne jest, że księża, którym się taki człowiek spowiada, nie znajdują sposobności do nauczenia go tekstu pacierzy. To też Wojciech Sokołowski w swoich „Spostrzeżeniach nad stanem kultury ludu naszego“ mógł napisać w swoim czasie takie bolesne, ale prawdziwe słowo: „Nawet pacierz, niby to odmawiany powszechnie dwa razy dziennie, jest albo zupełnie zaniedbywany, albo odmawiany z opuszczeniem i przekręceniami, bez najmniejszego sensu. Duchowieństwo, aby rozpowszechnić w ludzie znajomość pacierza, nie daje ślubów, zanim go się nowożeńcy nie nauczą. Tak wygląda nasz katolicyzm, poza którym dusznego zbawienia niema“.
Rzecz prosta, że taka religijność, odpowiadająca czasom przedhistorycznym albo czasom wczesnego średniowiecza, nie może być uważana za czynnik cywilizacyjny, ale przeciwnie raczej za hamulec cywilizacji. Taki chrześcijanin, jak ten, o którym mowa wyżej, mniema, że takiem właśnie chrześcijaństwo być powinno i że przeto niczego więcej poszukiwać nie potrzebuje. Gdyby nie był utrzymywany w mniemaniu, że już wszystko osiągnął, to szukałby może prawdy i znalazłby ją, a wraz z nią znalazłby kulturę, jaka tylko na szczerej religji się opiera. Niestety, religijnymi kościół rzymski uczynić nas nie zdołał, najwyżej fanatykami i obrzędowcami, a to religją i religijnością nie jest. Z okazji ordynarnych w swoim czasie napaści na Marjawitów, Andrzej Niemojewski, wybitny nasz publicysta i znawca życia polskiego, napisał w swojem piśmie: „Polacy, jak wiadomo, są narodem bardzo mało religijnym, gdyż nigdy nad religją nie rozmyślali; cała ich religja redukuje się do odczyniania uroków za pomocą żegnania się, skrapiania święconą wodą, pisania na drzwiach K † M † B † i obwieszania się amuletami. Wobec tego walki z Marjawitami na innym gruncie prócz drwin i kpin podjąć nie mogą. A to źle, gdyż to żadną walką nie jest“.